Zupełnie zwykły dzień
: 29 mar 2022, 19:29
#1
- Świetnie wyglądasz Margaret. - uśmiechnął się serdecznie do pulchnej kobiety, która w Ratuszu pracowała chyba od zawsze i którą widywał właściwie codziennie, gdy przywoził kanapki i kawę. Pewnie jakby mieszkał w wielkim mieście, z drapaczami chmur pełnymi biur i korporacji, to pewnie nie miałby szans zapamiętać wszystkich klientów. Miałby za to zapewniony zarobek, bo nawet jakby jedna firma zrezygnowała z jego dowozów, to miałby w podorędziu jeszcze trzy nowe. W Lorne nie było tak różowo. Z poprzednim burmistrzem właściwie przypadkiem zgadało się, że w sumie fajnie by było jakby ktoś raz dziennie przywoził świeże kanapki. Opracowali specjalny cennik i system dofinansowania dla pracowników, dzięki czemu część kosztów pokrywali oni, a część Ratusz. Okazało się, że podniosło to morale i wpłynęło pozytywnie na zaangażowanie i wydajność pracowników Ratusza. Nie musieli kombinować skąd wziąć lunch, bo lunch przyjeżdżał do nich, zawsze świeżutki, zawsze na czas.
Zmiana władzy trochę stresowała Shane'a. Przyzwyczaił się już do tych dowozów, do tych ludzi. W wakacje pomagała mu Maddie, która była ulubienicą wszystkich. Też znała imiona każdego w Ratuszu, a nawet ich dzieci i zwierzaków. I potrafiła podejść do ochroniarza, zadrzeć głowę do góry i swoim dziecięcym głosikiem zapytać: "Jak się miewa Mruczek panie Brown? Mam nadzieję, że już nie próbuje gryźć pozostałych kotów." Maddie miała w sobie coś takiego, że każdy ją uwielbiał. Była pogodna, rezolutna, czasem aż nazbyt wygadana, ale w sympatyczny sposób. Nie była irytująca ani przemądrzała. Shane był z niej bardzo dumny. Ale od jakiegoś czasu postawiła sobie za punkt honoru zeswatać ojca. Od zawsze marzyła jej się mama, dlatego Shane bardzo ostrożnie podchodził do tematów randek. Nie chciał robić nadziei ani córce, ani sobie. Poza tym żadna z kobiet nie była Jennifer. Odseparował więc świat randek od świata domowego i choć czasem sobie pozwalał na coś więcej, to nigdy nie angażował się w nic bardziej niż na te kilka randek (nawet takich kończących się śniadaniem u niej).
Dziś Shane był sam, jak zwykle o tej porze z gorącą, pyszną kawą i zapasem kanapek, sałatek i innych przegryzek. Witał się ze wszystkimi, zapewniał, że tak "ma wszystko co zamówione" i pytał jak mija dzień. Błądził jednak myślami gdzie indziej. Miał nadzieję, że uda mu się dziś porozmawiać z panią burmistrz i przedłużyć kontrakt.
- Będzie dobrze Shane. - Margaret poklepała go po ramieniu.
- Bez ciebie rozpoczniemy strajk - zaśmiał się ochroniarz, pan Brown.
A Shane jak to Shane odpowiedział tylko uśmiechem. I wtedy zauważył ją, kobietę od której biła pewność siebie i determinacja. Budziła szacunek samą swoją osobą. Szacunek, respekt, a nawet trochę strach.
- Pani burmistrz. Możemy porozmawiać? - zawołał, zostawiając na chwilę dostawę. Wiedział, że nikt go tam nie okradnie, a co więcej pan Brown pewnie gotów był obronić jego kramik w przypadku próby kradzieży - Shane Thomas. - przypomniał - Dowożę kawę i jedzenie z Hungry Hearts. - dodał, bo może go nie kojarzyła. Na pewno go nie kojarzyła.
Previa Goldstein
- Świetnie wyglądasz Margaret. - uśmiechnął się serdecznie do pulchnej kobiety, która w Ratuszu pracowała chyba od zawsze i którą widywał właściwie codziennie, gdy przywoził kanapki i kawę. Pewnie jakby mieszkał w wielkim mieście, z drapaczami chmur pełnymi biur i korporacji, to pewnie nie miałby szans zapamiętać wszystkich klientów. Miałby za to zapewniony zarobek, bo nawet jakby jedna firma zrezygnowała z jego dowozów, to miałby w podorędziu jeszcze trzy nowe. W Lorne nie było tak różowo. Z poprzednim burmistrzem właściwie przypadkiem zgadało się, że w sumie fajnie by było jakby ktoś raz dziennie przywoził świeże kanapki. Opracowali specjalny cennik i system dofinansowania dla pracowników, dzięki czemu część kosztów pokrywali oni, a część Ratusz. Okazało się, że podniosło to morale i wpłynęło pozytywnie na zaangażowanie i wydajność pracowników Ratusza. Nie musieli kombinować skąd wziąć lunch, bo lunch przyjeżdżał do nich, zawsze świeżutki, zawsze na czas.
Zmiana władzy trochę stresowała Shane'a. Przyzwyczaił się już do tych dowozów, do tych ludzi. W wakacje pomagała mu Maddie, która była ulubienicą wszystkich. Też znała imiona każdego w Ratuszu, a nawet ich dzieci i zwierzaków. I potrafiła podejść do ochroniarza, zadrzeć głowę do góry i swoim dziecięcym głosikiem zapytać: "Jak się miewa Mruczek panie Brown? Mam nadzieję, że już nie próbuje gryźć pozostałych kotów." Maddie miała w sobie coś takiego, że każdy ją uwielbiał. Była pogodna, rezolutna, czasem aż nazbyt wygadana, ale w sympatyczny sposób. Nie była irytująca ani przemądrzała. Shane był z niej bardzo dumny. Ale od jakiegoś czasu postawiła sobie za punkt honoru zeswatać ojca. Od zawsze marzyła jej się mama, dlatego Shane bardzo ostrożnie podchodził do tematów randek. Nie chciał robić nadziei ani córce, ani sobie. Poza tym żadna z kobiet nie była Jennifer. Odseparował więc świat randek od świata domowego i choć czasem sobie pozwalał na coś więcej, to nigdy nie angażował się w nic bardziej niż na te kilka randek (nawet takich kończących się śniadaniem u niej).
Dziś Shane był sam, jak zwykle o tej porze z gorącą, pyszną kawą i zapasem kanapek, sałatek i innych przegryzek. Witał się ze wszystkimi, zapewniał, że tak "ma wszystko co zamówione" i pytał jak mija dzień. Błądził jednak myślami gdzie indziej. Miał nadzieję, że uda mu się dziś porozmawiać z panią burmistrz i przedłużyć kontrakt.
- Będzie dobrze Shane. - Margaret poklepała go po ramieniu.
- Bez ciebie rozpoczniemy strajk - zaśmiał się ochroniarz, pan Brown.
A Shane jak to Shane odpowiedział tylko uśmiechem. I wtedy zauważył ją, kobietę od której biła pewność siebie i determinacja. Budziła szacunek samą swoją osobą. Szacunek, respekt, a nawet trochę strach.
- Pani burmistrz. Możemy porozmawiać? - zawołał, zostawiając na chwilę dostawę. Wiedział, że nikt go tam nie okradnie, a co więcej pan Brown pewnie gotów był obronić jego kramik w przypadku próby kradzieży - Shane Thomas. - przypomniał - Dowożę kawę i jedzenie z Hungry Hearts. - dodał, bo może go nie kojarzyła. Na pewno go nie kojarzyła.
Previa Goldstein