lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
gra siódma
If you carry joy in your heart, you can heal any moment


W przeszłości nie wierzyła w zmianę charakteru u ludzi. Jej zdaniem dorastali, kształtowali pewien zestaw cech, a następnie pozostawali tacy do starości, aż przyszło im zdziecinnieć na nowo. Niedawno życie odcisnęło na niej pięto zmiany pod wpływem, którego przemyślała swoje priorytety oraz stosunek do pracy - wkroczyła na ścieżkę stanowczej pomocy tym, którzy mieli szansę na wyzdrowienie. Jednym z takich manifestów odmienionego sposobu bycia był wyjazd do Afryki. Wprawdzie nie odnalazła tam poszukiwanego sensu egzystencji, ale nauczyła się bezinteresowności.
Pokaz nowo nabytego atrybutu dała podczas tamtej niezobowiązującej rozmowy z Marienne. Pierwszy raz nie chodziło o zaspokojenie naukowej dociekliwości (przynajmniej nie w całości), a raczej poznanie choroby niedoszłej pacjentki. To dużo dla kogoś, kto nigdy nie widział się w roli lekarza i tylko próbował zagłuszyć wewnętrzną potrzebę pożyteczności. Parę razy chciała zajrzeć do akt panny Chambers – skrupulatnie prześledzić przebieg leczenia – ale nie zrobiła tego. Za dużo wyobraziła sobie scen, w których przełożeni dowiadują się o tym i decydują ją ukarać. Powracające w myślach nazwisko dyrektora szpitala ostudzało cały zapał do łamania zasad.
Przypadkowo skrzyżowała drogi z Mari akurat po zakończeniu trwającego długie godziny dyżuru. Na odchodne zapisywała coś w czarnych rubrykach na kartce papieru, zanim ich spojrzenia się spotkały. Wyszła jej naprzeciw i próbowała brzmieć z charakterystyczną dla siebie nonszalancją.
- Panno Chambers, jest Pani chyba najbardziej pechową kobietą na świecie. Jaka paskudna dolegliwość tym razem sprowadza Panią w nasze skromne progi? – zapytała, podając uzupełnioną dokumentację pielęgniarce, która zaraz schowała wszystko do papierowej teczki. Ledwie chwila wystarczyła, aby Lea spoważniała oraz przypomniała sobie o tym, co chodziło jej po głowie w ostatnim czasie.
- Udało się Pani odbyć rozmowę ze swoim lekarzem tak, jak zasugerowałam? – żywiła nadzieję na odpowiedź twierdzącą, a tym samym na ujrzenie w niedalekiej przyszłości nazwiska kobiety na liście osób zakwalifikowanych do przeszczepu.

Mari Chambers
sumienny żółwik
done with mirrors
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
20.

Szczerze nienawidziła tego miejsca i z każdą kolejną wizytą nienawiść ta tylko się pogłębiała, a przy tym zadra względem Jonathana, który wpakował ją w to wszystko, niestety także robiła się coraz większa. Był jeszcze ten cholerny strach, bo tak mało rozumiała i może nawet nie chciała zrozumieć więcej. Mimo to nawet ona, o ograniczonej wiedzy medycznej, potrafiła się domyślić, że pobieranie jakiś wycinków do analizy, jak jej tłumaczono, nie bierze się bez przyczyny. Z tego względu coraz częściej przyłapywała się na myśli, że co jeśli... jeśli faktycznie jest taka chora, że jednak nie wyjdzie z tego za sprawą ignorowania pojawiających się na nowo i na nowo objawów. Nie potrafiła sobie tego poukładać w głowie, miała dwadzieścia siedem lat, powinna panikować z powodu zbliżającej się trzydziestki, a nie jakiejś choroby, przez którą... mogłaby na przykład tej trzydziestki nie dożyć.
Pokłóciła się z Joną i musiała wyjść z jego gabinetu, oznajmiając, że idzie do bufetu. Jak przystało na dojrzałą kobietę, trzasnęła drzwiami po tym, jak tupnęła nogą i ostatecznie zamiast do wspomnianego miejsca, krążyła bez celu, łamiąc się między powrotem do Wainwrighta, a ucieczką z budynku. Gdy przeżywała te swoje dylematy, niekoniecznie poświęcała wiele uwagi otoczeniu, to też znajomy głos trafił w nią, jak grom z jasnego nieba, a słowa kobiety Chambers przyjęła, jako wręcz ironicznie trafione.
- Jakby pani tam była - rzuciła pod nosem, co mogło brzmieć niezrozumiale, ale dla Chamber znaczyło tyle, że faktycznie uważała siebie teraz za tak pechową, jak to Lea podsumowała. Poprawiła na nosie brzydkie oprawki, bo z nerwów rano tak jej się dłonie trzęsły, że nie potrafiła założyć tych cholernych soczewek i ostatecznie postawiła na sprawdzone, ale raczej tandetne okulary z niskiej półki cenowej. - Yhm, powiedzmy... mój lekarz potrafi być wkurzający, więc nie wiem, czy faktycznie można to nazwać odbytą rozmową - wyżaliła się, chociaż Lea o to nie prosiła, ale zwyczajnie Chambers tego teraz potrzebowała. Zacisnęła dłonie w pięści, ale też ugryzła się w język, bo jednak nie powinna zapominać gdzie się znajduje, nawet jeśli bardzo chciała. Naprawdę ona i to miejsce nigdy się nie zaprzyjaźnią. - Zrobiono więcej badań, były jakieś zgrubienia, teraz okazało się, że są tam jakieś guzki, mam mieć jakąś... bi... pi..? Piopsje? Nie... - nie potrafiła sobie przypomnieć, co jeszcze bardziej ją frustrowało, bo czuła się, jak skończona idiotka. - Cholera... przepraszam za cholerę - zreflektowała się, ale nadal była jeszcze podburzona. Wcale nie chciała tutaj wracać, a tym czasem znów powtarzała się ta sama historia. Zgodziła się raz i w rezultacie dostawała całą serię wycieczek do szpitala, a w pakiecie były jeszcze wieczne sprzeczki z Wainwrightem. No, ale nie moła wylewać tak swoich żali przed bogu ducha winną kobietą. - Pewnie już pani żałuje, że mnie zaczepiła - zaśmiała się ze skruchą, ale też zażenowaniem, bo było jej zwyczajnie głupio, że tak dała się ponieść emocjom.

Lea Ryneveld
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Miała niewielkie pojęcie o intymnych kontaktach Marienne z wicedyrektorem szpitala, a to dlatego, że nigdy nie uważała cudzego życia za wystarczająco nęcące, by poświęcić mu więcej czasu niż to konieczne. O powiązania lub nietypowe sytuacje dopytywała wyłącznie w czasie diagnostyki, czasem naruszając delikatną sferę prywatności; jak inaczej miałaby ustalić, że gorączka i dziwna wysypka na ciele to objawy AIDS, skoro pacjent nie chce się do niczego przyznać? Z drugiej strony zaczęła mieć wątpliwości odnośnie do sposobu, w jaki kobieta była traktowana przez swojego lekarza. Wydawała się dziwnie nieświadoma powagi sytuacji, potencjalnych badań, a tym samym niebezpieczeństw, które się z nimi wiążą. Lea przywykła do pacjentów szukających na własną rękę informacji o schorzeniach, a także alternatywnych metodach leczenia, wykluczających operację. Niemal zachłysnęła się powietrzem, kiedy usłyszała, że tamta będzie mieć jakąś tam biopsję…
- Cóż, wielka szkoda – odparła, krzyżując ręce na klatce piersiowej – A cholerą proszę nie przejmować. Dla lekarza chorób zakaźnych to niemal jak muzyka dla uszu – dodała, niezdarnie próbując obrócić drobne przekleństwo oraz frustrację w żart sytuacyjny. Aż nie mogła uwierzyć w to, że przez dwadzieścia lat dolegliwości Mari umknęły zaściankowym znachorom. Odczuwała złość na samo wspomnienie zaślepienia niektórych ludzi; tylko parę dni temu przyjęli na oddział dziecko chore na polio, którego rodzice okazali się ogromnymi przeciwnikami szczepionek - Panno Chambers, zadam teraz ważne pytanie i proszę o zachowanie otwartego umysłu. Czy jako pacjentka, czuje się Pani zaniedbana przez doktora Wainwrighta? Czy w czasie konsultacji dokładnie objaśnił, jakie przejdzie Pani badania, przedstawił wstępne prognozy i szanse na wyzdrowienie? – poprawiła w ramionach bluzę w kolorze szarym, zanim na poważnej twarzy pojawiła się zmarszczka konsternacji. Chociaż nie było złudzeń, że w powietrzu nie zawiśnie zaraz przykre wyznanie, Lea musiała o to zapytać. Jej obowiązkiem jako lekarza było zgłaszanie podobnych incydentów. Pokręciła głową, wyraźnie przygaszona. Ledwo zdążyła przetrawić informację o guzach na sercu, zanim zażenowana rozmówczyni zwróciła jej uwagę.
- Żaden ze mnie specjalista od serca ani psycholog, ale… mam wolne popołudnie, jeśli chce Pani pogadać - gestem wskazała drogę do szpitalnego bufetu, tym samym zachęcając dziewczynę do przyjęcia zaproszenia. Chwilę temu planowała raczej spotkanie ze swoim łóżkiem niż następną rozmowę na tematy medyczne, niemniej zasugerowanie Marienne spędzenia razem czasu przyszło jej zaskakująco łatwo. Poza tym organizm doktor Ryneveld skorzystałby na dużym kubku kawy oraz posiłku.

Mari Chambers
sumienny żółwik
done with mirrors
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Sama Marienne też starała się na lewo i prawo nie kłapać dziobem o jej relacji z Jonathanem, przede wszystkim dlatego, że generalnie z nikim nie chciała w szpitalu z założenia rozmawiać i wolała wtapiać się w tło, niż budzić sensacje, a z drugiej... wiedziała, że sam Wainwright bronił swojej prywatności na tyle, że gdyby się dało, to pewnie nawet samej Chambers nie powiadomiłby o tym, że są w związku. Może i była ze wsi, ale rozumiała jego podejście, rozumiała też, jaką rolę pełnił w szpitalu, więc starała się za bardzo nie wychylać, tylko, że teraz była w emocjach, a jak powszechnie wiadomo, Mari w emocjach nie jest najbardziej powściągliwym człowiekiem na świecie.
- Ach tak? No to świetnie - też się zaśmiała, chociaż nie do końca zrozumiała, bo nie wiedziała nawet, że taka choroba jak cholera istnieje. Lea nie mogła natomiast wiedzieć, że ma przed sobą kogoś, kto prawie całe swoje życie przetrwał nie widując ani lekarzy, ani też znachorów. Jej rodzina była bardzo temu przeciwna, medyków mając za zdzierców, którzy tylko koczują na cudze pieniądze, jak w przypadku wypadku jej ojca, który miał po nim niesprawną nogę i dość duży dług w banku. Gdyby wiedzieli, że ich córka zwiąże się z lekarzem, pewnie by jej to odmawiali, ale teraz jak już go poznali, było nieco po ptakach. Miało to swoje plusy, pewnie każdy normalny człowiek głównie je by zauważał, ale Marienne wolała się boczyć na los, którego powagi najzwyczajniej w świecie nie chciała rozumieć. Już nawet nie chodziło o braki w wiedzy, a najnormalniejsze wyparcie. Wmawianie sobie, że to wszystko nie może być takie poważne i niebezpieczne, było łatwiejsze, niż przyznanie się do tego, że jej czas się kończył, a szanse malały... taki scenariusz był po prostu abstrakcyjny, ale też niezwykle przerażający.
- Emm - pytanie kobiety bez wątpienia ją zaskoczyło i to bardzo. Nie miała pojęcia jak ma na nie zareagować, więc przez chwilę tak stała i szukała podpowiedzi na twarzy rozmówczyni. Poczuła się nieco tak, jakby trwała między młotem, a kowadłem, może nawet na moment zapomniała o swojej złości. - Jako pacjentka czuję się nawet za bardzo zaopiekowania przez doktora Wainwrighta, ale to... dość niestandardowy przypadek - ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu, chociaż nie miała ku temu powodów, ale wydawało jej się, że teraz to jak najbardziej pasowało. - Poza tym... jakie szanse na wyzdrowienie? Wiecie takie rzeczy od razu? To jakaś liczba? - to ją zainteresowało, bo oczywiście nie chciano jej stresować, ani przerażać. Mówienie o badaniach w przód też było złym pomysłem w jej przypadku, bo panikowała i rezygnowała przed przystąpieniem do większości z nich. Już taka była. Teraz natomiast zerknęła w stronę, którą wskazała jej pani doktor i chociaż zwykle bała się wchodzić w interakcje z lekarzami, to teraz... wiedziała, że powinna zostać w szpitalu i jednocześnie nie chciała wracać do gabinetu Jonathana, poza tym... Lea nie przerażała jej tak, jak pozostali jej "pobratymcy". No i sama ta propozycja była dość przyjemna, to też skinęła głową.
- W zasadzie bardzo chętnie. Muszę się czymś zająć, aby nie myśleć o zwianiu stąd jak najdalej - zażartowała, chociaż słowa te wcale nie były tak dalekie od prawdy.

Lea Ryneveld
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Przez posiadanie mocno ugruntowanych poglądów, nie prędko zmieniała zdanie. Nawet notoryczna styczność z przewrażliwionymi rodzicami nie uodporniła jej na ludzką ignorancję – zwyczajnie nie przyjmowała do siebie argumentów za zaszczepieniem u kogoś strachu. Nieprawidłowo postawione diagnozy lub dobrane leki, komplikacje po operacjach oraz zabiegach zdarzały się na porządku dziennym; w żadnym razie nie umniejszały one współczesnej medycynie a wyłącznie niedokształconemu lekarzowi. Należało zgłaszać się do specjalistów o dobrej reputacji.
Często wracała wspomnieniami do Czarnego Kontynentu, gdzie doglądała grup wierzących w szamanizm oraz zbawienne działanie sproszkowanych preparatów. Zabobony nie powstrzymały ich przed ustawianiem się w kolejkach do małego, zaniedbanego gabinetu ani tym bardziej - odczuwaniem wdzięczności. Niektórym wystarczyło, że kończyna przestała boleć (chociaż często byli o nią ubożsi).
- Niestandardowy? W jakim sensie? – zapytała bez większego zastanowienia; w przeciwieństwie do Mari, głosem o naturalnej oktawie. Ani myślała szukać powiązania między lekarzem oraz pacjentką. Postawiła na fenomen przypadku kobiety, który wymagał dodatkowej uwagi. Rozmowy o obowiązkach wicedyrektora nie ciągnęła dalej. Wszystko widziała z perspektywy osoby postronnej, więc nie miała prawa upierać się przy swoim. Tylko coś w jej spojrzeniu zdradzało, że ma wątpliwości.
- To bardziej oszacowanie prawdopodobieństwa powrotu do zdrowia na podstawie postępu choroby, reakcji pacjenta na leczenie… tego typu rzeczy – wyjaśniła krótko, trochę pokrętnie. Na końcu języka czaiła się uwaga, jakoby Wainwright o niczym nie informował swojej pacjentki, którą zdusiła, zanim opuściła usta. Dziwiła się jego postępowaniu, wszak omówienie diagnozy z chorym było pragmatycznym posunięciem. Potem zmarszczyła czoło, szukając odpowiednich słów – Doktor Wainwright, w Pani przypadku bardzo ostrożnie dawkuje informacje – powiedziała, zanim ruszyła w kierunku bufetu. Powitało ich opustoszałe pomieszczenie, w którym krzątało się kilka osób. Stolik w rogu, przy którym zazwyczaj siadała był wolny. Wzięła do ręki dwie tace – jedną dla Marienne – po czym zgarnęła z lodówki butelkę z sokiem pomarańczowym.
- Naleśniki smakują nie najgorzej – mruknęła, lustrując sceptycznym wzrokiem zawartość lady chłodniczej przed wskazaniem palcem średniej wielkości trójkątów z twarogiem. Finalnie wybrała to, espresso oraz względnie apetycznie wyglądającą sałatkę owocową.

Mari Chambers
sumienny żółwik
done with mirrors
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Przez chwilę zastanawiała się, czy dobrze zrobiła przystając tu i rozmawiając z Leą. Nie bała się jej tak, jak większości pracowników szpitala, ale z drugiej strony skłamałaby mówiąc, że ta niedługa wymiana zdań nie wzbudziła w niej obaw, których wolałaby nie doświadczać. Generalnie ilekroć przybywała do tego budynku, zyskiwała nowe zmartwienia, a nie ma co ukrywać, zdecydowanie preferowała beztroski tryb życia. Nigdy nie prosiła się o żadne choroby, ani o badania, leczenie, jakieś leki czy operacje. Gdyby od niej to zależało, żyłaby nadal ignorując wszelkie objawy, aż do ostatniego tchnienia, o czym ilekroć próbowała mówić, rozpętywała istne piekło. Swobodnie wyrażała się o swoim hipotetycznym końcu, udając, że nawet tak czarne scenariusze nie zachwieją jej pogody ducha, ale wraz ze zwiększeniem ilości badań, dochodziła do niej bolesna świadomość, że to nie była odwaga, a pewność, że koniec ten nie nastąpi. Tak długo, jak żyła w przekonaniu, że jej zły stan zdrowia to jedynie przewrażliwienie kardiochirurga, wzruszała na każde osłabienie, omdlenie czy krwotok, ramionami. Teraz... teraz wszystko się zaczynało zmieniać. Docierało do niej, że może faktycznie jest coś na rzeczy, a raczej na pewno jest i... i nie chciała o tym wiedzieć. Nie chciała o tym myśleć, ale przede wszystkim cholernie nie chciałaby umrzeć, nawet jeśli brzmi to tak płytko i tanio.
- Ech, nie wiem, czy powinnam o tym mówić, chociaż to nie jest żadna tajemnica - westchnęła. - No, ale nie chcę, żeby pani pomyślała, że jak jakiś dzieciak się chwalę, bo no... Jonathan by miał o to pretensje - zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, jak człowiek, w typowym dla siebie stylu zaczęła wylewać swoje przemyślenia i wątpliwości, stwarzając większy zamęt, niż jakby bezpośrednio udzieliła rzetelnej odpowiedzi. Była jednak w dalszym ciągu wszystkim, co ją otaczało, zestresowana, a to działało na niekorzyść zwięzłych wypowiedzi.
Weszły do bufetu, a w głowie Chambers odbijały się słowa Ryneveld, jak jakiś wyrok. Zwykle nie zwlekała przed odpowiedzią, czy podtrzymaniem konwersacji, a teraz... miała w sobie tyle wątpliwości, że już sama nie wiedziała, co powiedzieć i jak zareagować. Z rozmyślań wyrwały ją dopiero słowa o naleśnikach, pewnie gdyby je wzięła, smakowały by jej niezależnie od tego, czy były dobre, czy nie, jej standard pożywienia był dość niski, a jeśli jedzenie zawierało cukier, to już w ogóle była wniebowzięta.
- Chętnie bym je wzięła, ale muszę ograniczać takie rzeczy - burknęła i poszła śladem towarzyszki, decydując się na sałatkę owocową, bo uważała, że to jakiś złoty środek. Kiedy zapłaciły i usiadły przy stoliku, wątpliwości powróciły i dłużej nie potrafiła siedzieć cicho. - Myśli pani, że doktor Wainwright coś przede mną ukrywa? - zapytała z tej strony i na moment przygryzła wargę. Nie zamierzała już ukrywać przed Leą prawdy, ale jakoś tak uważała, że lepiej będzie jej ją powiedzieć po tym, jak odpowie na jej pytanie. - Tak czysto hipotetycznie... skoro nie dzieli się ze mną wszystkimi informacjami, to jest szansa, że no nie wiem... moje szanse są liche, a on mnie o tym nie powiadomił? Bo na tym etapie mógłby to już przewidzieć, tak? Te moje rokowania? - wlepiła w nią swoje nie najbystrzejsze, ale na pewno zdeterminowane spojrzenie, jakby z samych oczu lekarki mogła wyczytać odpowiedź.

Lea Ryneveld
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
W przeciwieństwie do nasłuchujących cudzych sekretów z błyskiem w oku, Lea nie pokazywała po sobie zainteresowania. Zaczęła przepadać za monotonią oraz brakiem uwikłania w problemy innych, odkąd niemal zatonęła w rozpaczy po odejściu brata. Wymazała z życia rodziców – zwłaszcza mamę, w której świecie (tym razem naprawdę) przestała istnieć; z ojcem rozmawiała co kilka tygodni, często odnosząc wrażenie, że rodzinna tragedia popycha go do szukania kontaktu. Swojego zainteresowania Marienne nie umiała wytłumaczyć. Zaspokoiła głód wiedzy po pierwszym spotkaniu, co było zrozumiałe z powodu jej stosunku do zawodu. Być może przejmowała się losem następnej młodej osoby albo… dostrzegła wspólne mianowniki, które tamta dzieliła z jej bliźniakiem. Obojga cechowała brawura oraz ośli upór. Ach! Ileż to razy bezskutecznie próbowała przekonać go do porzucenia wojska…
- Jonathan? – powtórzyła z zaskoczeniem. Emocja szybko przerodziła się w rozbawienie własnym brakiem przenikliwości – Mogłam domyślić się, że będzie ze sobą na ty – to, że znają się przynajmniej na stopie koleżeńskiej, wyjaśniałoby – nazwany tajemniczo – jej niestandardowy przypadek. Leczenia znajomych odradzała wszystkim wszak do głosu zawsze dochodziło poczucie winy, potrzeba faworyzacji albo… ochrony przed diagnozą. Gdyby nie strach, Chambers nie musiałaby szukać odpowiedzi na pytania u przypadkowego lekarza - Bądźmy poważne, sałatka owocowa to żaden posiłek. Niech będzie to ostatni pani naleśnik w tym tygodniu – zanim podeszły do ulubionego stolika w rogu, chwyciła dodatkowy talerz, a potem przełożyła na niego jednego z dwóch naleśników. Nieco później zapadła między nimi cisza, zakłócona przez odkładany i podnoszony kubek z kawą. Zdążyła nadziać na widelec kawałek truskawki, zanim przeniosła wzrok na niespokojnego rudzielca - Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie – odparła natychmiast – Jeśli nie ma przeciwwskazań, dr Wainwright powinien poinformować panią o diagnozie. Gdybym bez dowodów oskarżyła go o zaniedbanie – a mam obowiązek to zrobić - i pomyliła się, prawdopodobnie kosztowałoby mnie to pracę – odłożyła plastikowy widelec na skraj miski. Wyjawienie Mari rokowań, nie zależało od tego, ile zdaniem Jonathana powinna wiedzieć, a od tego, co rozsądna osoba potrzebuje usłyszeć od lekarza, aby podjąć świadomą decyzję – Dr Wainwright przewyższa mnie wiedzą i doświadczeniem, ale mając na względzie waszą… koleżeńską relację sądzę, że przez osobiste pobudki nieprawidłowo ocenił sytuację - prawdopodobnie zagalopowała się i nie powinna podważać kompetencji wicedyrektora szpitala, acz chwilę temu nie przywiązywała do tego wagi. Gorzkie otrzeźwienie przyszło po fakcie, więc wypadało sprawdzić, czy ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Ukradkowo omiotła bursztynowymi tęczówkami pobliskie stoliki.

Mari Chambers
sumienny żółwik
done with mirrors
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zaskoczona spojrzała na naleśnik, jakim poczęstowała ją kobieta i utwierdziła się w przekonaniu, że z osób, które tutaj poznała, faktycznie miała duże szczęście, że trafiła właśnie na nią. Mimo białego fartucha, Lea nie budziła w Marienne wielkich obaw, ale też kiedyś Chambers nie byłaby w stanie niczego przełknąć w tym miejscu, a teraz? Może chociaż odrobinę przywykła. Ciężko się dziwić, z kobiety, która w szpitalu nie była nigdy poza narodzinami, stała się pacjentką na pełen etat. Jedne badania, drugie, już sama się gubiła w ilości tych wszystkich wizyt.
- W tygodniu? Nie pamiętam kiedy ostatnio mogłam zjeść coś takiego - uśmiechnęła się, ale postanowiła skorzystać z okazji, bo faktycznie potrzebowała czegoś od życia. Była też zwyczajnie zmęczona. Przy Wainwrighcie próbowała udawać, że trzyma się świetnie, że te kłamstwa, obawy, to wszystko co nadciąga wcale jej nie przeraża, bo przecież nadal potrafi się uśmiechać i myśleć pozytywnie. Nie rozklejała więc się, nie pozwalała sobie na łzy, ale nie dlatego, że była takim wojownikiem, co bardziej z obaw o to, jak on by zareagował. Natomiast siedząc przed Ryneveld, czuła się tak, jakby ktoś dał jej w końcu odetchnąć od udawania. Nie, żeby była rozluźniona... w zasadzie poczuła lekkie wyrzuty sumienia, bo przez jej intrygi, wicedyrektor w oczach siedzącej na przeciw kobiety musiał wypadać jak ktoś, kto nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, a tego oczywiście Chambers wolałaby uniknąć. Ostatnie czego teraz im było trzeba to tego, by przez jej głupotę ktoś źle oceniał Jonathana, tym bardziej, że co jak co, ale Mari nie znała bardziej skrupulatnego i profesjonalnego człowieka. Czasem doprowadzało ją to do szału, teraz natomiast docierało do niej, jak bardzo on sam musiał być przerażony i pogubiony, skoro wiedział, że nie może Chambers traktować, jak innych pacjentów. Czułą przez to wyrzuty sumienia, bo to z jej winy stał się jej lekarzem.
- Jesteśmy razem... - rzuciła w końcu nieco smętnie, dłubiąc przy tym widelcem w naleśniku. - Przepraszam, że nie powiedziałam od razu, chciałam - sama nie była pewna, co chciała? Usłyszeć, że Jonathan ją okłamał, bo próbował ją chronić? Absurdalne... nie było w końcu takiego scenariusza, zgodnie z którym nie czułaby się okropnie. - Sama nie wiem, co chciałam - uśmiechnęła się nieszczególnie wesoło. Potrzebowała kilku chwil by sobie to poukładać. - Głupie to strasznie, wie pani? Cały czas zarzekałam się, że jestem totalnie zdrowa, a teraz boję się, że zaraz umrę i nawet nikt mnie nie uprzedzi - parsknęła, jakby było to wybornym żartem i w końcu zatkała sobie usta tym naleśnikiem, chociaż nie smakował tak, jakby chciała. Nie umiała się skupić na posiłku, nawet jeśli w jedzeniu zwykle odnajdywała ukojenie. Wszystko tym razem było nie takie, jak powinno.

Lea Ryneveld
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Nie lubiła swojego charakteru. Co więcej miała o sobie mocno określone zdanie, które dzieliło z nią wielu napotkanych ludzi. Raz wyższy rangą lekarz demonizował jej nastawienie po zniesmaczonym wyrazie twarzy, choć właśnie przyglądali się okropnemu złamaniu kości; innym razem ciężko chora pacjentka zwróciła się do niej per niezrównoważona, ponieważ zasugerowała, że zaawansowana marskość wątroby jest wynikiem problemów alkoholowych. Oczywiście, wcześniej kobieta przeszła badania toksykologiczne. Prawdę powiedziawszy przez wrodzony pragmatyzm chciała uchodzić za oschłego człowieka. Nie zyskała umiejętności radzenia sobie z emocjami, więc łatwiej było pielęgnować w sobie obojętność. Kiedy trzeba było to pocieszała, bez przekonania rzucając oklepanymi frazesami, aż zdenerwowany rozmówca się uspokoił. Jedynie w myślach nazywała emocjonalne wybuchy żałosnymi. W obecności Mari nie przejmowała się tak zachowaniem pozorów. W końcu podczas minionego spotkania była łagodna i chętna do wytłumaczenia skomplikowanej, lekarskiej terminologii. Prawdopodobnie do samej zainteresowanej pałała szczególną sympatią, skoro niewielu pacjentom poświęcała uwagę - Mądrze. Gdybym była twoim lekarzem również zasugerowałabym ograniczenie słodyczy… więc niech to będzie naszym sekretem – mruknęła, pojedynczym machnięciem widelca pokazując na naleśnika. Następnie nadziała na sztuciec cząstkę owocu o bladozielonym kolorze, dusząc w sobie potrzebę wygłoszenia tyrady o nieprawidłowym odżywianiu. Zdaniem panny Ryneveld ludzie zapominali o witaminach oraz składnikach mineralnych w deserach. Zapytana, wyrecytowałaby z pamięci wszystkie pozytywy słynnych naleśników nadzianych twarogiem.
W przeciwieństwie do grup śledzących pracę oraz dokonania doktora Wainwrighta, Lea długo o nim nie myślała. Opinię – zmierzającą w stronę negatywnej – wyrobiła sobie w oparciu o słowa Marienne, choć tamte do szczególnie złych nie należały. Zatajanie informacji o procedurach uważała za głupie. A leczenie jej – za sprawą bliskiej relacji – za strzał w stopę - Doceniam zaufanie – prawda. Chambers dalej mogła mówić zawile i sprytnie krążyć wokół tematu. Nie została również zobligowana do podzielenia się z Leą detalami z prywatnego życia. Jednak intencjonalnie rozwiała wszystkie wątpliwości, co ucieszyło rezydentkę. Bycie cudzym powiernikiem było nowym uczuciem – Tylko… jestem szczerze zaskoczona, że samodzielnie Panią leczy - niedługo po prychnięciu Marienne na nowo zamilkła. Nie tylko ona musiała znaleźć odpowiednie słowa. W pierwszym scenariuszu mogła doprowadzić do bolesnego zderzenia z rzeczywistością; w drugim wybielić sytuację. Tylko po co? Czy kobieta nie zwróciła się do niej, ponieważ chciała usłyszeć prawdę? - Nie głupie. Głupim było uciekanie przed lekarzami i chowanie się w łazience. Twoje obawy są… ludzkie. Zupełnie normalne i uzasadnione – odchyliła się na oparcie krzesła, po czym cicho wypuściła powietrze z ust – Ja nie mydlę ludziom oczu, Mari. Jeśli będziesz walczyć o swoje zdrowie, walczyć będą lekarze. Mamy dużo opcji, więc głowa do góry. Nikt jeszcze nie postawił nad tobą krzyżyka – z łatwością zwróciła się do niej po imieniu. Skupiona na tym, co mogła przekazać nie zastanawiała się nad użyciem grzecznościowego zwrotu. Kluczowe „jeszcze” niosło się niczym echo w myślach i oddałaby wiele, aby móc zmienić narrację. W jakimś stopniu zależało jej na dobrym samopoczuciu kobiety - Następnym razem zapytaj o mnie na recepcji. Jeśli znajdę czas, pójdziemy razem na pediatrię. Mają tam pokój dla dzieciaków, w którym tłumaczą większość zabiegów… w dość przystępny sposób – w żadnym razie nie żartowała ani nie porównywała jej do dziecka. Wręcz chciałaby wyposażenia podobnego pomieszczenia z myślą o dorosłych, roszczącym sobie to samo prawo do strachu. Miała nadzieję, że tym sposobem uświadomi Marienne, a także uspokoi jej nerwy. Najpierw pomyślała o przedstawieniu jej któremuś ze stałych bywalców szpitala, acz szybko porzuciła ten pomysł. Każdy przypadek był indywidualny.
- A teraz… zapomnijmy na moment o tej rozmowie. Zjedzmy w spokoju i pogadajmy o czymś przyziemnym. Opowiedz mi o sobie. Już wiem, że masz życie poza tym szpitalem, więc co dalej? - zapytała przekornie, pozwalając sobie na uniesienie kącików ust do góry.

Mari Chambers
sumienny żółwik
done with mirrors
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wybacz za ten przestój ;.;

Jako, że Marienne należała do wręcz przesadnie beztroskich i pozytywnych osób, nie tak trudno było jej się dogadać z tymi nieco bardziej ponurymi. Ktoś mógłby powiedzieć, że powinno to działać odwrotnie, ale z drugiej strony ktoś o spokojniejszym, bardziej opanowanym usposobieniu pewnie speszyłby się w rozmowie z wybitnie surową, może nawet sztywną jednostką. Chambers nauczyła się po braciach Wainwright, że mina czy sposób wypowiedzi nie świadczy o tym, jakim kto jest człowiekiem. Zarówno Jonathana, jak i Waltera uważała za mężczyzn o dobrych sercach i co tu dużo mówić, Leę również zaliczała do tego grona, a już tym bardziej przez wzgląd na to, że była ona lekarzem, a mimo to Mari nie bała się z nią rozmawiać.
Rozkoszowała się naleśnikiem, jakby ten miał być ostatnim słodkim posiłkiem w jej życiu, ale przy tym starała się po sobie nie pokazywać, że jest niczym ten ćpun po odwyku, gdy w końcu dorwał się do ukochanego towaru. Szkoda więc, że apetyt jej przeszedł, gdy padły słowa, które nie pierwszy raz wywołały w Chambers poczucie winy. Może nieco się zgarbiła, a może tylko poczuła przytłoczenie, bo miała świadomość tego, że przez jej własną osobę Jonathan może obrywać rykoszetem.
- To, aż takie dziwne? - zapytała wprost, bo mało kiedy w tym miejscu mogła porozmawiać z kimś całkowicie obiektywnym. A raczej sama nie chciała tego zwykle robić, unikając obcych w białych fartuchach. - To, że mnie leczy - dopowiedziała, grzebiąc w talerzu. - Nie chciał tego robić, ale do nikogo innego bym nie poszła. Posprzeczaliśmy się też, gdy kazał mi wskazać kogoś, kto w razie czego... będzie o mnie decydował. Dla mnie oczywistym było, że to powinien być on, ale kategorycznie odmówił - wyrzuciła z siebie te słowa, nie wiedząc nawet, jak bardzo jej ciążyły, ale kiedy padły już między nimi, dotarło do niej, że być może nie powinna obciążać lekarki czymś takim. - Jeju, najmocniej przepraszam! Pewnie wylądowała pani przeze mnie w niezwykle niekomfortowym położeniu! Proszę zapomnieć, że cokolwiek mówiłam - zamachała dłońmi w powietrzu i zaśmiała się nerwowo, chociaż do śmiechu wcale jej nie było. Miała szczęście, by w swoim życiu posiadać naprawdę sporo wspaniałych osób, ale chyba zwyczajnie brakowało jej przyjaciółki. Z tego też względu poczuła się jakoś tak lżej, gdy zamiast kolejnego zwrotu grzecznościowego, Ryneveld użyła po prostu jej imienia. Nawet jeśli temat należał do dość ponurych. - To dobrze, bo... nigdy nie chciałam umierać, wiadomo, ale teraz... teraz pierwszy raz w życiu naprawdę mam powody by chcieć żyć - zaśmiała się ponownie, ale miała wrażenie, że już bardzo dawno nie było jej tak blisko do płaczu, jak w tamtym momencie. Oczywiście, jak to ona, na łzy nie miała sobie pozwolić i znów sięgnęła po kawałek naleśnika.
- Bardzo chętnie to zrobię, no i... dziękuję? Wiem, że macie tu ze mną utrapienie... - przyznała, bo tym bardziej Lea nie musiała wcale się starać, w końcu Mari nie była nawet jej pacjentką. Z tego też względu w rudowłosej z każdą chwilą tylko rosła sympatia i chyba już nie pamiętała, kiedy ostatnio w tym szpitalu czuła się tak dobrze. W tak poprawiający się humor, rozmowa o rzeczach codziennych miała wpisać się wręcz idealnie. - Pracuję od półtora roku jako asystentka w kancelarii prawnej - poinformowała, by obie wiedziały o swoich zawodach. - Ale nie jestem nikim fą fi fą, załatwiono mi tę pracę po znajomości i sama się dziwię, że mój szef mnie nie zwolnił po tygodniu - zażartowała znacznie swobodniej, niż wcześniej. - Wstyd się przyznać w rozmowie z lekarzem, ale nie mam studiów - wyjaśniła jeszcze, jak zawsze bez obaw dzieląc się informacjami na swój temat. Nie lubiła tworzyć pozorów, na które nie zasługiwała, więc przy zdradzaniu zawodu lubiła podkreślić pewne fakty.

Lea Ryneveld
lekarz chorób zakaźnych — cairns hospital
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Blind, that’s what I am. I never opened my eyes. I never thought to look into people’s hearts, I looked only in their faces.
Nie szkodzi!

Według Marienne wicedyrektor szpitala idealnie wpisywał się w rolę osoby decyzyjnej, ponieważ ufała mu bezgranicznie. Zdaniem zahartowanych wyjadaczy, częściej mierzyli się oni z ciężarem niepowodzeń oraz wyrzutami sumienia, gdy mowa o kimś bliskim. Lea nie podjęłaby podobnej decyzji – miałaby problem z udźwignięciem odpowiedzialności za życie członka rodziny albo ukochanego, nie wspominając o poczuciu winy. Wolałaby poświęcić ich komfort na rzecz efektywności, o którą łatwiej było komuś nieuwikłanemu, z zimnym osądem sytuacji - Nie, w porządku – odpowiedziała, chcąc tym samym uspokoić Marienne. Sama zaczęła temat, odbierając sobie prawo do odczuwania dyskomfortu lub do milczenia, jakby nie padły żadne słowa – Oczywiście, doktor Wainwright będzie o tobie decydował jako twój lekarz, ale nierzadko potrzebna jest opinia kogoś postronnego… członka rodziny, przyjaciela… nie masz tutaj nikogo takiego? – w sytuacji, w której zaczynają ścierać się ze sobą uczucia oraz profesjonalizm, uwikłanie osoby pragmatycznej wydawało się dobrym rozwiązaniem. Leę męczyło nieprzyjemne wrażenie, że przełożony odwlekał podejmowanie trudnych decyzji, więc zastanawiała się, czy w razie niepowodzenia pozwoli on odejść dziewczynie godnie czy niczym tonący chwyci się brzytwy? - Ja nie mam – odparła, bowiem nikt do rozmów z Marienne jej nie zmuszał. Po wielu tygodniach przestała również traktować okoliczności ich pierwszego spotkania jako coś, z czego należy żartować – Choć nie mogę wypowiadać się w imieniu reszty personelu, to przynajmniej się z tobą nie nudzą – dodała, nie wykluczając scenariusza w którym imię oraz nazwisko kobiety znalazło się na wyimaginowanej czarnej liście. Jednocześnie wszyscy mieli obowiązek zaopiekować się nią dopóki przebywała na terenie szpitala.
Chociaż coraz więcej dorosłych zyskało dostęp do studiowania, a nieposiadanie dyplomu bywało powodem wstydu, z perspektywy doktor Ryneveld – absolwentki medycyny – nie zawsze wiązały się one ze spełnieniem zawodowym. Po drodze polubiła się z pracą, aczkolwiek daleko temu było do miłości od pierwszego wejrzenia - Tak? To jesteś dobrym przykładem tego, że można mieć przyzwoicie płatną pracę, nie marnując całego życia na sali wykładowej – mruknęła. Przeszył ją dreszcz niezadowolenia wszak marnie nagradzano ją za ratowanie ludzkiego życia; dodatkowo nadal spłacała dług za szkołę medyczną – Ten twój znajomy z pewnością nie zatrudniłby byle kogo do reprezentowania firmy. Praca w kancelarii jest raczej wymagająca, więc musisz wykazać się jak wszyscy - skoro Mari przywykła do bezpośredniego towarzystwa, nie powinna pogniewać się za fatalny dobór słów lekarki.

Mari Chambers
sumienny żółwik
done with mirrors
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nie najlepiej rozumiała sytuację w jakiej się znalazła. Dla osób, które nie pochodziły ze wsi zabitej dechami, podejście Marienne musiało uchodzić za naprawdę oderwane od rzeczywistości. Jednocześnie sama Chambers miała dość niecodzienne patrzenie na świat. Z jednej strony była panikarą, która trzęsła się dosłownie na myśl o szpitalu, ale z drugiej nie płakała w kącie nad swoim losem, w zasadzie... od ponad roku związku z Wainwrightem nie płakała ani razu. Była całkiem silna i wierzyła, że dla swoich bliskich zrobiłaby wszystko, może dlatego nie rozumiała dlaczego Jonathan nie chciał być jej osobą decyzyjną, bo sama pewnie by się nie zawahała. Tylko właśnie porównywanie ich sytuacji było z jej strony zwyczajnie niesprawiedliwe. No, ale żeby to dostrzec, musiałaby więcej zrozumieć. Poczuć odpowiedzialność, jaka spoczywa na barkach lekarzy, którzy każdego dnia walczą o życia pacjentów.
- Moja rodzina to dość prości ludzie - rzuciła bez ogródek. - Mam tu najlepszego przyjaciela, ale jakoś tak chyba wstyd poprosić, nie? - była tym lekko zażenowana. Poza tym nie mogła Lei wyjawić tego, jak skomplikowane było to wszystko, bo jej przyjaciel przy okazji był też jej szefem, a w ogóle to spotykał się w tajemnicy ze starszym bratem Jonathana, co już w ogóle zamykało jakiś krąg, tworząc historię niełatwą do zrozumienia. Ostatecznie też Chambers nie chciała przytłaczać pani doktor swoimi opowieściami, już teraz czuła wyrzuty sumienia, że tylko o sobie jej tutaj gada. - Cóż, zawsze to jakieś pocieszenie - sama uniosła kącik ust w uśmiechu, bo naprawdę była jej wdzięczna za te słowa. Miło było wierzyć, że nie dla każdego ze szpitala stanowiła jedynie utrapienie.
- Miałam więcej szczęścia, niż rozumu - przyznała zgodnie z prawdą. Sama też z tą pensją nie miała tak kolorowo, bo przez operację ojca, mężczyzny nieposiadającego ubezpieczenia, jej rodzina miała niemały dług i cóż, tylko Marienne była w stanie go jakoś spłacać. Także na tym polu mogłyby sobie podać ręce. - Z resztą, jak dostałam tę pracę to się nasłuchałam sceptycznych uwag - burknęła pod nosem, przypominając sobie, jak w nią nie wierzono. - Staram się, jak mogę, by nie być utrapieniem - zgodziła się z tym, ale też zaraz uśmiechnęła serdecznie. - Prawda jest jednak taka, że przyzwyczaiłam się do przebywania w towarzystwie ludzi o wiele mądrzejszych ode mnie. Jak nie biegli prawnicy, to lekarze, kiedyś nigdy bym nie pomyślała, a teraz? Jem lunch z wykształconą panią doktor. Ty w ogóle jesteś dla mnie, jak jakiś awans społeczny, bo nie siedzisz tu ze mną ze względu na jakieś powiązania - też pozwoliła sobie jej nie tytułować, przyozdabiając tę wypowiedź o swobodniejszy chichot. Doceniała bardzo ten wspólny posiłek i przyłapała się na myśli, że chciałaby poznać lepiej Leę.

Lea Ryneveld
ODPOWIEDZ