koordynatorka — The Last Goodbye
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Nieszczęśliwa małżonka, organizująca pogrzeby i udająca, że wszystko gra przy steku z tofu.
#7

Alice... naprawdę nie wiedziała co mogła zrobić inaczej. Nie wiedziała jak temu zaradzić. Nie wiedziała jak... nie wiedziała co... nie wiedziała. Po prostu nie wiedziała. Szukała odpowiedzi wręcz obsesyjnie, analizując swoje zachowanie, analizując to co mówiła i analizując to co mówił Greg. Szukała, odtwarzała w swojej głowie, rozkładała na części pierwsze, analizowała wszystkie gesty, nawet ton wypowiedzi... ale wciąż nie wiedziała co takiego zrobiła, że za każdym razem jak wracał, był bardziej poddenerwowany. Coraz szybciej wpadał w złość, coraz mocniej w tej złości zaciskał rękę na jej ramieniu, coraz częściej ją odpychał, coraz częściej widziała jak zaciska pięść. Próbowała z nim o tym rozmawiać, ale to najwyraźniej tylko pogardzało sprawę. Bo niby czemu właśnie wybiegła z domu, zakładając dwa różne buty, bo w pośpiechu nie widziała co na nie wciąga. Zwłaszcza, że trzymała się jedną ręką za twarz, czując jak z nosa płynie jej krew i nie chce przestać. Wiedziała tylko jedno, musi pójść gdzieś, gdziekolwiek, byle z dala od domu i z dala od tej awantury. Musiała złapać oddech, zaczerpnąć świeżego powietrza, więc szła przed siebie i nawet nie wiedziała dokąd. Nie wiedziała z kim mogłaby o tym porozmawiać, nie wiedziała co miałaby powiedzieć, więc rozpłakała się z bezsilności z bólu, który odczuwała w swoim biednym nosie i połowie twarzy. W miejscu, w które rozjuszony Greg ją uderzył, pulsowało gorące, bolesne ciepło. Jeszcze nigdy nie uderzył jej w twarz. To był pierwszy raz... patrzyła na krew na swojej dłoni i przyspieszyła, nie bacząc na to, że jej buty właściwie nawet nie są zawiązane, więc zaraz może się przewrócić. W końcu wyszła na drogę i oślepiły ją światła samochodu, pod który prawie weszła. Zatrzymała się i cofnęła, pewna że ktokolwiek prowadził samochód, na pewno pojedzie sobie dalej! Więc kiedy mężczyzna się zatrzymał i wysiadł, zawstydzona spróbowała ukryć zakrwawioną twarz i odwróciła głowę w bok - przepraszam, nie chciałam pana przestraszyć - rzuciła z głupoty, bardzo się starając brzmieć wyraźnie, ale była bardzo mocno zdenerwowana i w tym momencie już właściwie lekko się trzęsła...
sumienny żółwik
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Zaciskając nerwowo palce na kierownicy, dociskając pedał gazu z takim przejęciem, że nieświadomie przekraczał kolejne progi zakazanej prędkości, jechał po prostu przed siebie. Mijając poszczególne znaki informacyjne, podpowiadające, jak znów znaleźć się w bezpiecznym i sennym Lorne Bay, rozgorączkowane myśli poświęcał tylko zbrodni, której dziś dokonał. W pewnym momencie z piskiem opon zatrzymał się na poboczu, odprowadził gorzką miną wymijające go w akompaniamencie przeciągłego klaksonu auto, po czym w wyrazie beznadziei trawiącej jego ciało, ułożył dłonie na twarzy. Był już w tym wieku, w którym powinien mieć spokój. Był już w tym w stanie, w którym ostrzegawcza lampka rozgrzewała się do czerwoności. Jak głupi był sądząc, że praca dla policji będzie p r o s t a? Jak naiwny, zakładając, że nie przyniesie mu problemów? Oddychał ciężko, uchylił drzwi i wyrzygał na ulicę, postanawiając, że przy byle okazji się wycofa. Gang na przestrzeni lat się zmienił. On się zmienił. Nie był w stanie obojętnie przyglądać się zdeprawowanemu światu, zgodnie z warunkami infiltracji będąc na każde skinienie odczłowieczonych kreatur, żywiących się mrokiem. Ale już był bezpieczny. Już, tej nocy, nie musiał się nimi przejmować. Wraz z głębokim wdechem zimnego powietrza przypomniał sobie po raz ostatni migawki tego dnia: przewóz prochów, pasażer bez imienia z workiem na twarzy, zostawienie go pod szemraną chatą gdzieś za Kurandą. Prędki telefon do zwierzchnika i jego obietnice, że kimkolwiek człowiek był, nie stanie się mu krzywda, bo agencja ma ten swój plan; jakby policji w ogóle można było ufać. Zamknął drzwi, wjechał znów na ulicę i wracając drogą wiodącą przez Carnelian Land obiecał sobie, że dziś spróbuje z herą, bo inaczej nie da rady.
Kurwa — wyrzucił z siebie wraz z piskiem opon, gdy zmuszony został do gwałtownego hamowania. Przekonany o własnej winie, bo jechał tak bezmyślnie, tak nietrzeźwo, zgasił prędko silnik i wyskoczył z pojazdu, mając wrażenie, że świat dziś skutecznie obrzydzić chce mu życie. — Pojebało cię? — zawołał ze złością, nie bawiąc się w żadną kurtuazję. Nie chodziło tyle o to, że ta w wykonaniu Leona w ogóle nie istniała, a o to, że teraz zwyczajnie nie miał do tego głowy. — Przepraszam, ale kurwa… Nie możesz tak znienacka wychodzić na ulicę, spójrz na biedne kangury!— zamachał ręką na znajdujące się niedaleko ciemny kształt zwierzęcia, które nie miało zbyt wiele szczęścia w życiu. Kangury przecież na australijskich drogach co kawałek konały po zderzeniu z rozpędzonymi samochodami. — To przeze mnie? Chodź, zabiorę cię do szpitala, będzie dobrze — rzucił zaniepokojony, wyciągając do niej rękę i jednocześnie podchodząc bliżej, by jakoś jej pomóc, na miłość boską.

alice underwood
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
koordynatorka — The Last Goodbye
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Nieszczęśliwa małżonka, organizująca pogrzeby i udająca, że wszystko gra przy steku z tofu.
Alice nie była człowiekiem, który wchodził w drogę innym ludziom. Nie przeciskała się w kolejce, nie rozpychała łokciami, właściwie wręcz przeciwnie. Nie chciała nikomu zawadzać, zawsze czekała na swoją kolej, nigdy nie wymuszała pierwszeństwa na pasach. teraz po prostu nie wiedziała gdzie się znajduje i coś się dzieje. Była w szoku. Tak, można to śmiało powiedzieć. Była w prawdziwym szoku i nie wiedziała co się stało, ani jak to się stało. Przecież… Greg nigdy tego nie robił. Owszem, czasem złapał ją mocniej za ramię, mocniej niż musiał, czasem odepchnął od siebie, ale… ale nigdy nie tak… nie tak bezpośrednio…. nie uderzył jej, no. Może coś źle zobaczyła. Może jej mózg płatał jej figle, może po prostu podniósł dłoń, a to była jej wina, że tak się obróciła, że się nastawiła? Tak, to musiała być jej wina. Tak jak teraz, wybiegając na ulicę. Znała te rejony na pamięć, mogła biegać bez zastanawiania się co jest za tym i za tym zakrętem. Ale tylko kiedy było dobrze. Nie kiedy była spanikowana, przerażona i zagubiona, bo wtedy jak widać, jej nogi gubiły znajome ścieżki. - Naprawdę, strasznie przepraszam, ja już sobie pójdę, może pan jechać, przepraszam! - wyrzucała z siebie, czując jak zaraz się rozpłacze po raz kolejny, a trochę się tego bała, przez obolały i zakrwawiony nos! Skuliła się też od razu, bo kolejny wściekły mężczyzna to ostatnie czego jej było trzeba, zwłaszcza obcy całkiem, który nie wiadomo kim był i do czego był zdolny…
- Ojej, przeze mnie przejechał pan kangura? - zapytała zszokowana, bo chyba żadnego nie widziała. I wtedy popełniła błąd, odsłoniła twarz i pokazała mu krew na swojej twarzy. A potem spanikowana od razu zakryła rękami twarz. - Nie nie, to nie, to wcześniej ja… ja się potknęłam, tak tu wśród drzew, w ciemności i się uderzyłam i stąd krew.. i dlatego nie wiedziałam gdzie idę, trafiłam na ulicę przypadkiem - zapewniając go i cofając się odruchowo.- To właściwie nic takiego, tylko obity nos o drzewo - dodała, żeby się nie przejmował, chociaż nie wiedziała co właściwie jej było i czy to faktycznie tylko był krwawiący nos… i z tego wszystkiego chyba trochę się poplątała w zeznaniach.
sumienny żółwik
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Jakże łatwo było zatracić się we własnym świecie, skomponowanym wyłącznie z osobistych melodii problemów, trosk i zmartwień. W wzniesionych czterech ścianach prywatności nie dostrzegać błędów tego świata, zbrodni mijanych na każdym kroku, cichego nawoływania o pomoc. Leonidas nie tyle zamknięty był na to wszystko, a po prostu ślepy; gang, prochy i mnogość pomniejszych spraw odbierały mu wystarczająco wiele i nie był po prostu w stanie uświadomić sobie, że nie jest w tymże wszechświecie jedyną cierpiącą jednostką. Czy dzięki Alice mogło się to zmienić? Nie był przecież człowiekiem pozbawionym serca; pozornie brzmiąc jak człowiek podły i szalbierczy, pozostawał skrycie dobrą osobą. Bo czyż nie udowadniał tego fakt, że postanowił do nieznajomej podejść i zainteresować się jej stanem?
Niech pani po prostu uważa, nie brakuje tutaj debili — odparł niecierpliwie, strofując się w myślach; brzmiał przecież jak typowy podstarzały pan, który wiecznie narzekając dostrzega tylko naganne zachowanie innych. Ważniejsze jednak było to, że kobiecie ewidentnie coś dolegało — co i jaki miał w tym udział nie wiedział, ale nie zamierzał zostawić jej z tym samej. Wystarczało, że on nie miał nikogo, kto wyciągnąłby do niego dłoń, inni nie musieli znajdywać się w podobnym położeniu. — Nie, nie, nie przez… Nie, pani mnie źle zrozumiała, to znaczy, słuchaj, wystarczy, że stuknięci kierowcy zabijają kangury, nie musisz do nich dołączać. Ja nigdy żadnego nie potrąciłem, to ważne, nie myśl sobie że jestem takim potworem — a to przecież było sztuką na australijskich drogach, więc może po prostu Leon miał w życiu dużo szczęścia? Na nikim potrącone zwierzaki nie robiły już wrażenia, ale Fitzgerald wiedział, że nie pozbierałby się po tak nieprzyjemnej zbrodni. Wykonał lekki krok naprzód, wyzbywając się swojego podenerwowania. — Nie wygląda mi to na nic niewinnego — powiedział spokojnie, przyglądając się jej uważnie. Czy kłamała czy nie, powinna uzyskać jakąś odpowiednią pomoc. Tyle że Leon niekoniecznie był odpowiednim człowiekiem do jej udzielenia. — Mogę cię chociaż odwieźć do domu albo… wezwać ci taksówkę? Nie powinnaś tego bagatelizować… Poczekaj — poprosił lekko nerwowym tonem, cofnął się do samochodu i po chwili wrócił z lekko pomiętą, niepełną paczką chusteczek jednorazowych. Wyciągnął je w jej stronę, zachowując bezpieczną odległość — nieciężko było się domyślić, że dziewczyna uciekłaby z piskiem, gdyby naruszył pewne granice. — Jak ci na imię? — ośmielił się jeszcze spytać, mając nadzieję, że mimo wszystko da sobie jakoś pomóc, tym bardziej, że opowieść jej brzmiała niezbyt wiarygodnie.

alice underwood
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
koordynatorka — The Last Goodbye
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Nieszczęśliwa małżonka, organizująca pogrzeby i udająca, że wszystko gra przy steku z tofu.
Jest to prawda. Alice żyła w takich zamkniętych czterech ścianach pełnych rodzinnych problemów i różnych dysfunkcji, braków i niedoborów (zwłaszcza miłości), że nie potrafiła nawet zauważyć, że coś jest nie tak. A przecież to nie tak, że nie miała porównania. Bo miała. Jej pierwszy mąż, Michael był… był cudowny. Czuły, wyrozumiały, zabawny i opiekuńczy. A ich małżeństwo było prawdziwa bajką, aż… aż nagle jej nie zostawił samej. I wszystko się zawaliło. I zanim się obejrzała, miała już drugiego męża i musiała sama siebie przekonać, że jest szczęśliwa. W końcu była mu to winna, prawda? Poślubił ją. Chciał tego, więc to musiała być miłość. A to że była w żałobie, kiedy pojawił się w jej życiu… to nie jego wina. Tylko jej. I ona musi sprawić, żeby wszystko znowu było okej. Nawet jeśli teraz jej nos krwawił, bo najwyraźniej cholernie było nie-okej.
- Nie jest pan potworem, widzę że wcale nie. A wypadki się zdarzają… kangury tak jak ja, pakują się tam gdzie nie powinny - zapewniła go, chociaż pewnie trochę niewyraźnie, skoro zakrywała twarz. A leon fitzgerald sprawił na niej bardzo dobre wrażenie. Nie żeby potrafiła rozpoznać potwora, skoro miała jednego za ojca i męża, co nie…
- Naprawdę nie chciałam pana stresować… przepraszam - zapewniła go, a potem.. no potem bardzo się speszyła, kiedy zaczął jej się przyglądać. - To naprawdę nic, tam było drzewo i się potknęłam i… jakoś tak… no uderzyłam się, sama - zapewniła go, nie do końca pewna, czy nie plącze się w zeznaniach, ale nie pamiętała co mu przed chwilą powiedziała. - Mieszkam niedaleko - zapewniła go, trochę przestraszona, bo nie chciała jeszcze wracać do domu. I podejrzewała że jej podjechanie z obcym mężczyzną rozzłościłoby na nowo Grega…a taksówkarz nie powinien widzieć tego co zostawiła w domu. Obserwowała go jak poszedł, biorąc kilka głębokich wdechów i analizując swoją sytuację. Która była kiepska. Bardzo kiepska. - Dziękuję - wzięła od niego chusteczki i drżącymi rękami wyjęła jedną z nich i przyłożyła do nosa. - Jestem Alice.. i chyba już nie krwawię… - odpowiedziała trochę chaotycznie, ale to że widziała własną krew naprawde ją przestraszyło! - A ty? - zapytała, bo w tym momencie była mu naprawdę wdzięczna. - I nie musisz mnie odwozić, zaraz sobie pójdę - zapewniła go. Chociaż paradoksalnie czuła się teraz bezpieczniej z nim tu, niż w swoim domu… co też swoją drogą ją przestraszyło, jak tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie.
sumienny żółwik
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
To niewinne zapewnienie, którego prawdziwości nie mogła być pewna, w sposób przedziwny ukoiło zszargane nerwy. Cały ten ból minionego dnia, podejmowanych z konieczności decyzji, walki w imię cudzych przekonań. Nie jest potworem. Czy mogła mieć rację? Czy jako jedyna mogła poznać go z tej innej strony? Wszyscy się przecież odwracali od niego i kłopotów, w które sam się pakował; od tego jego uzależnienia, które to teraz, o ironio, powróciło tylko dlatego, że chciał być d o b r y m człowiekiem! W oczach jego zajaśniała nadzieja, a on z przedziwną, pełną kruchej delikatności miną wpatrzył się w tę nieznaną, skrywaną pod dłońmi twarz, której to właścicielka nie mogła wiedzieć, że właśnie zdjęła z Leonidasa jakąś potworną klątwę.
Niech mi pani obieca, że będzie mądrzejsza, niż te kangury — poprosił odkaszlnąwszy, wracając do tejże scenki już w całości. Może głupotą było wymuszać tego typu przysięgi, ale miał wystarczająco wiele osób na sumieniu — tę jedną zagubioną duszę, w ramach zadośćuczynienia, mógł ocalić od zatracenia. — Nie powinna pani spacerować sama o takiej porze — podsumował z lekkim, pokrzepiającym uśmiechem, choć nadal przyglądał się jej uważnie. Wiedział, że kłamie. Nazbyt dobrze rozpoznawał najdrobniejsze znamiona fałszu, by móc uwierzyć w każde wymówione przez nią słowo — sam przecież wielokrotnie postępował podobnie.
W takim razie, Alice, nie będę ci się już narzucać ani nic, ale sądzę, że powinnaś iść z tym jutro do lekarza. I naprawdę bardziej na siebie uważać — powiedział przyjaźnie, choć stanowczo, odczuwając mimo wszystko lekką frustrację. Owszem, chciał jej pomóc dlatego, by samemu uciec od własnych problemów, ale mimo wszystko poczuł się też nagle za nią odpowiedzialny. — Ja?— powtórzył za nią ze zdziwieniem, początkowo nie rozumiejąc o co pyta, jako że nad rozszalałymi myślami ciężko było zapanować. — Leon. Fitzgerald, wiesz, od baru, kojarzysz? Moonlight. Jeśli czasem… no, jeśli znowu wpadniesz na drzewo i będziesz potrzebować chusteczek, możesz mnie tam znaleźć — co prawda coraz rzadziej bywał na miejscu, ale za stosowne uznał złożenie tejże propozycji. — Jesteś pewna, że sobie poradzisz? — dopytał jeszcze, przyglądając się jej niepewnie.

alice underwood
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
koordynatorka — The Last Goodbye
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Nieszczęśliwa małżonka, organizująca pogrzeby i udająca, że wszystko gra przy steku z tofu.
Alice nie odwracała się od ludzi. Nigdy. Nie potrafiła. Nie umiała odciąć się nawet od tych, od których nie powinna. No i jednak miała pewne… dość obiektywne spojrzenie teraz na Leona. Bo mógł ją tylko ochrzanić i pojechać dalej. Mógł specjalnie w nią jeszcze wjechać i odjechać. Mógł jej pokazać faka i odjechać. Mógł zrobić wiele, ale wolał się zatrzymać, sprawdzić czy wszystko okej, upewnić się, że nic jej nie jest. I chciał jej pomóc. Tak nie robi potwór, tak nie robi ktoś zły. Tak robi ktoś empatyczny, troskliwy, dobry. Nawet jeśli zagubiony. I chociaż tego nie wiedział, właśnie dał jej coś, czego bardzo potrzebowała w chwili kompletnej paniki i zagubienia. Pomógł jej wyjść z ataku paniki i złapać oddech. Poczuć, że ktoś wciąż się przejmuje i ktoś wciąż jest… no dobry na tym świecie.
- Obiecuje. I dziękuję - dodała, bo… no nie wiedział jak bardzo tego potrzebowała, tej krótkiej rozmowy. I tej chusteczki na swój krwawiący nos. - Kiedy w nocy jest tak ładnie - rzuciła, w sumie zgodnie z prawdą, ale głównie dlatego, żeby nie plątać się w kolejne kłamstwa. leon fitzgerald wydawał się naprawdę fajnym facetem, więc nie chciała być wredną pipą i go tak brzydko okłamywać.
- To pewnie nic takiego, tylko trochę krwi… mam… ukrwiony nos - pokiwała głową, nie do końca pewna, czy to tak działało, ale nie była specjalistką od nosów! Ani właściwie od innych części ciała też nie… była co najwyżej specjalistką od robienia rzeczy wokół ciała, ale martwego ciała, w domu pogrzebowym.
- Miło mi Cię poznać Leon, naprawdę przepraszam że cię nastraszyłam. A Twój bar jest bardzo przytulnym miejscem - pokiwała głową, powstrzymując się od podania mu ręki, bo jednak krew na jej dłoniach trochę psuła efekt poznawania się. A po kolejnych jego słowach… przestraszyła się. Bo… czuła, że chyba wiedział. Że domyślił się. I jednocześnie bała się tego, że taka sytuacja może się powtórzyć. Że znowu będzie krwawić przez Grega… - Tak, na pewno, dziękuję… ja muszę już iść - pokiwała głową, wycofując się i znikając między drzewami, bo najłatwiej uciekać od swoich problemów i złych myśli, prawda? A Leon… Leon mógł odczytać zbyt wiele z tego, od czego uciekać zamierzała, więc logiczne, że od niego też musiała się nieco oddalić!

/zt x2 <2
sumienny żółwik
-
ODPOWIEDZ