barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Tamtej nocy przytomność stracił jeszcze dwukrotnie. Niewiele pamiętał z wydarzeń, które rozegrały się w szpitalu, ale wśród zamglonych wspomnień przeplatał się ból, dźwięk podłączonej do jego ciała kroplówki i załamujący się głos lekarza, który od lat zaznajomiony był z jego chorobą (cholera, Perry, coś ty narobił). Choć zapewniał go potem, że pełnił tej nocy dyżur, Pericles był pewien, że gdy tylko zorientowano się w sprawie, Ramos został pilnie wezwany. Cierpkie były to wspomnienia; budząc się nad ranem, zapewniony, że jeśli chce i musi (choć radzono mu pozostanie w szpitalu na kilka dni), to naturalnie może się wypisać, skierowany został do gabinetu psychologa. Ramos czekał wtedy na korytarzu, co było doprawdy bardzo głupie, ale Perry nie miał siły z niczym walczyć. Nie rozumiał też skąd to wszystko, a dopiero gdy zatroskany staruch zaczął spekulować, jakoby Campbell miał skłonności samobójcze, odzyskał dawną energię. Krzyczał, wkurzał się, atakował go przeróżnymi nieodpowiednimi słowami, dopiero po jakimś czasie dostrzegając, że swoim zachowaniem i załamującym się głosem musi tylko potwierdzać tę jego najnowszą diagnozę. Zgodził się więc ostatecznie zaglądać do gabinetu raz w miesiącu, w ciszy wysłuchał jakiejś tyrady na temat wartości życia i później, wychodząc ze szpitala. zapewniał Ramosa, że to wszystko jest częścią głupiej pomyłki. Przyjął jednak od niego prywatny numer telefonu i obiecał dzwonić w razie czego, choć chyba obaj wiedzieli wtedy, że nigdy do tego nie dojdzie. Jednak to nie upokorzenia ze szpitala go podłamały, a świadomość, że w domu napotka Orfeusza. Że będą musieli rozmawiać, że będzie dziwnie i że współlokator już zawsze patrzeć będzie na niego jak na stukniętego dziwoląga. Odkładał więc w czasie powrót do mieszkania, wyobrażając sobie przeróżne fatalne słowa, którymi Orpheus może go zaatakować, a teraz, przypatrując się mu ukradkiem, nie był w stanie przypomnieć sobie, dlaczego się go bał. Jasne, było dziwnie, ale Perry z nieznanych sobie powodów nagle zapałał do niego szczerą sympatią. Sprawy co prawda nie układały się perfekcyjnie, ale ta ich znajomość po tamtej nocy zmieniła się diametralnie. I w związku z tym, jak i przedziwnym pragnieniem, by Orpheus zapomniał o trawiącej jego ciało chorobie, Pericles usilnie dbał o to, by nic nie uległo pogorszeniu. Kiedy w szpitalu odkryto, że zaprzestał brania leków (to poniekąd sprawiło, że wmówiono mu skłonności samobójcze, podczas gdy on naprawdę po prostu o nich zapominał), zaproponowano mu inne - skuteczniejsze, ale organizm musiał się do nich przyzwyczaić. Mogło się więc nadal zdarzać, że doświadczać będzie silnych koszmarów i napadów katapleksji, a chociaż z tym pierwszym niewiele mógł zrobić (raz zbudził się z krzykiem na ziemi i przez kilka chwil nie mógł oddychać), tak nad drugim mógł panować. W pewnym sensie. Kiedy więc Orpheus był w pobliżu, a Perry rozpoznawał to dziwne napięcie, które poprzedzało atak katapleksji, uciekał prędko do swojego pokoju. W te paskudne dni, kiedy po prostu czuł się źle, robił to bez przerwy - wyrzucał z siebie przeróżne kłamstwa i zaszywał się na swoim łóżku, naiwnie wierząc w to, że jego współlokator niczego nie podejrzewa. Nie rozmawiali o tym, Orfeusz niczego nie komentował, a więc Pericles nie widział sensu wyjaśniania czegokolwiek. Było więc dość dobrze, mimo obolałych wciąż żeber, zawieszenia w pracy (mógł powrócić za tydzień, bo najwidoczniej zwolnić go z powodu jego choroby nie mogli), kompletnej destrukcji łodzi i braku pieniędzy. Było dobrze (to było głupie) zawsze wtedy, gdy Orfeusz był gdzieś w pobliżu (boże, bardzo głupie). Było dobrze, bo nie myślał wówczas ani o łodzi ani o Percym, bo śmiał się często mimo bólu skrytego w klatce piersiowej i nie skupiał wyłącznie na tej beznadziei, którą wmawiał mu stuknięty szpitalny psycholog.
A teraz byli na wypożyczonej łodzi, Perry łamał zalecenia Ramosa (kurwa, a co jeśli dostanie ataku na morzu? Bardziej bał się reakcji Orfeusza, niż możliwego utonięcia) i w dodatku wkurzał się (choć nie tak, jak dawniej) na swego kompana podróży. — Okej, teraz musisz iść na bakburtę i chyba możesz spróbować już z rumplem — powiedział, oddalając się od miejsca sterowania, bo to przecież Orfeusz miał nauczyć się co i jak.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Sam - choć to zupełnie nielogiczne - odczuwał skutki tamtego ataku… przedziwnej choroby Periclesa, której to nazwy wciąż nie potrafił spamiętać, ani tym bardziej jej wymówić. Był naturalnie w dużo lepszym położeniu od swojego współlokatora, bo nie doskwierał mu ból połamanych żeber ani żaden inny fizyczny uraz, ale w jego głowie nie działo się najlepiej. Uzmysłowił sobie bowiem, że całkiem niepostrzeżenie i wbrew jego woli, tamtej nocy poniekąd przywiązał się do wcześniej znienawidzonego chłopaka, z którym teraz dzielił jedno ze swoich najbardziej traumatycznych wspomnień. A przecież przez wzgląd na Marcosa było to całkowicie niedopuszczalnym zrządzeniem losu. Mając go pilnować, mając infiltrować, mając gardzić i utrudniać życie, ostatecznie obdarzył go cieplejszymi uczuciami, niż własnego dziadka, co było… po prostu ogromnym absurdem. Żaden z nich z pewnością nie spodziewał się, że tak potoczy się ta znajomość. Najgorsze było jednak to, że zupełnie nie potrafił ukrywać tego stanu rzeczy przed Periclesem, raz za razem obdarzając go swym uśmiechem albo zatroskaną miną, gdy przebijał przez niego ból będący pamiątką po wiekopomnej nocy. Nie chcąc tego analizować w obawie przed dojściem do niepokojących wniosków, niemających prawa zaistnieć w jego pozbawionym zobowiązań życiu, uznawał tę przedziwną znajomość za raczkującą… przyjaźń, ewentualnie. Stanowczo oddzielił go od innej, intymniejszej strefy swojego życia (swoją drogą ostatnio zaskakująco martwej, ale nie było sensu szukać w tym powiązań, skądże), a nasuwające się co jakiś czas wątpliwości z tym związane topił w wirze pracy, choć ta przecież nie była wcale tak wymagająca, albo wieczorami w alkoholu zamawianym w barach. Nagle począł więc udzielać więcej prywatnych lekcji samoobrony, niż był w stanie udźwignąć, nagle po raz pierwszy w życiu zaczął wsłuchiwać się w kontrolowane audycje radiowe i nagle zaskakująco polubił się ze szkocką, choć wcześniej zarzekał się, że ta przeznaczona jest tylko dla paskudnych snobów. To jego intensywne życie trawiła jednak olbrzymia i wyniszczająca go od środka pustka po dziadku, który wciąż milczał bez znaku życia i który - był tego coraz bardziej pewny - zupełnie już o nim zapomniał. Wiedząc, że kolejnego porzucenia nie zniesie, starał się wmawiać sobie, że to tylko przejściowy stan i że nie ma się czym martwić, choć wychodziło to z podobną skutecznością, co wcześniejszy plan o nienawidzeniu Periclesa.
Nie wiedział, jak dał się namówić na tę prywatną naukę sterowania łodzią, choć to chyba on był jej pomysłodawcą… Idiotyczne. Był pewien, że w ostatecznym rozrachunku będzie zadowolony z nowej umiejętności, których to przecież nie miał za wiele, ale pod uwagę nie wziął najważniejszego - że Perry może okazać się fatalnym nauczycielem. To znaczy nauczycielem-skurwysynem. - Bakbur… jasne - przytaknął w zamyśleniu, kierując się nie w tę stronę, w jaką powinien i cholera, bojąc się tego przeklętego wypierdka, który niczym przecież nie mógł mu zagrozić, ale krzyczał, wkurzał się i był nim wyraźnie rozczarowany, przez co, cholera, zaczął przypominać Orfeuszowi jego ojca. W połowie drogi doszło do niego jednak, że chyba pomaszerował w złym kierunku, więc zatrzymał się ogłupiały i wbił we współlokatora niepewny wzrok. - To… To było w tamtą stronę, nie? - zapytał, ruchem palca wskazując znów w złe miejsce i uświadamiając sobie, że on to, chryste, szczerze nienawidził morza. A od tego chwiania się pod naporem fali, robiło mu się coraz słabiej.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Nie potrafiłby sobie wyobrazić lepszego scenariusza na spędzenie tego popołudnia, nawet jeśli zachowaniem swym sprawiał wrażenie, jakby był niezwykle rozczarowany. Bo może i złościł się, że do orfeuszowej głowy nie dociera nic, że powtarzać się musi bez przerwy i raz za razem wyjaśniać sprawy, które były przecież tak bardzo oczywiste, ale przy tym wszystkim bawił się dość dobrze. We własnym mniemaniu nie był też wcale najgorszym nauczycielem, pamiętając, że gdy wujek po raz pierwszy zabrał go na wodę, nie chciał później, przerażony, przez cały miesiąc zbliżać się nawet do łodzi. Nie dostrzegał, że w podobny sposób, co wujek, krzyczy teraz na współlokatora. — Nie, strony nagle magicznie się zamieniły. Oczywiście, że to TAM jest bakburta! — rzucił poirytowany, łapiąc za linę od żagla, który ulegał silniejszym powiewom wiatru. — Jak cię pierdolnie bom, to nie będę cię ratować — nieprawda, wyskoczył by za nim z łodzi bez zawahania, nawet jeśli w jego obecnym stanie byłoby to wielce nieodpowiedzialne. Westchnął jednak, pociągnął za jedną z linek i nieco zapanował nad swą frustracją, choć wciąż biednego Orfeusza piorunował wzrokiem. — Przód to dziób, tył rufa, na podstawie tego zawsze ustalasz prawą i lewą stronę — wyjaśnił raz jeszcze, wzdychając, ale jako że morze było niespokojne, nie mieli czasu by stać tylko i rozmawiać. Wskazał więc chłopakowi miejsce, w którym powinien usiąść, a następnie naciągnął kolejną z linek. — Sterowanie rumplem nie jest złe, ale będziesz mi musiał dyktować kierunki. Tylko trochę się boję, że przez ciebie oberwę żaglem w głowę — póki co skupiał się wyłącznie na żegludze, wszystko co ważniejsze nieśmiało odsuwając w czasie. Było wiele spraw, które powinni obgadać. Niektóre zdawały się na wieki zapomniane, a Perry obawiał się, że czepiając się ich sprawi, że ta ich nagła przyjaźń powróci nagle do niedawnej nienawiści. Usiadł więc obok niego i wskazał na ster, a gdy dłoń Orfeusza znalazła się w odpowiednim miejscu, Perry ułożył na niej swe palce w baldachim, by przez chwilę odpowiednio nim pokierować. — To dość łatwe, patrzysz na maszt, podążasz w innym kierunku niż chcesz — powiedział spokojnie, tonem innym niż dotychczas, a potem wbił w niego spojrzenie. Cofnął też lekko skrępowany dłoń, bo zupełnie ten dziwny kontakt nie był już potrzebny. — To… rozmawiałeś może ze swoim dziadkiem? — wielu rzeczy z tamtej nocy nie pamiętał, bo ból zniekształcił wspomnienia, ale doskonale zdawał sobie sprawę z rzuconej wówczas prośby. Potrzebował pieniędzy, potrzebował ich nieomal rozpaczliwie, a dilerka jako jedyna mogła mu je zagwarantować.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Mu z kolei, wraz z napływem cząsteczek morza osiadających we włosach, ubraniach i na skórze, w głowie przewijały się także kolejne alternatywy dla tegoż paskudnego dnia, który w jego mniemaniu stawał się pomału najgorszym z możliwych scenariuszy. Nie spodziewał się, że Pericles okazać może się aż tak nieznośny. - Nie musisz być od razu wredny - mruknął pod nosem, całkiem niewyraźnie. Znów jak jakiś gówniarz, który nie ma w sobie wystarczająco odwagi na zbuntowanie się poleceniu posłanemu przez dorosłego. Bo wiadomo, Orpheus dorosły przecież nie był. - Nie wiem czym jest kurwa brom i mnie nie obchodzi czy mnie pierdolnie i jak dla mnie to ta cała łódź mogłaby wylecieć w powietrze - odparował pod napływem niespodziewanej odwagi, będącej następstwem ogromnej irytacji. Nie mógł dłużej znieść tych krzyków, tego upokorzenia, tych gróźb i nawet już jego głosu. I jeszcze uwierzył mu w to wygrażanie, że wcale by za nim nie wskoczył. Uznał to za bardzo przykre. Po drodze w swojej wypowiedzi pogubił jeszcze przecinki i nie wygospodarował sobie czasu na zaczerpnięcie oddechu, tak był bowiem dotknięty postawą Peryklesa. - No to czemu to nie może być przodem, tyłem, prawą i lewą? Po co kurwa te nazwy z kosmosu, które sobie ktoś z dupy wytrzasnął żeby tylko życie innym utrudnić i się kurwa poczuć mądrym? - pretensje te niesione były już pełnym krzykiem, będącym nie tylko wynikiem złości przez natarczywe zachowanie współlokatora, ale też kiepskim samopoczuciem przez ciągłe kołysanie się łodzi. To był jakiś koszmar. Aż musiał usiąść, wkładając twarz w kosz upleciony ze złączonych dłoni i teraz już tylko starał się nie zwymiotować. A po chwili poczuł przy sobie cudze ciepło, w jego oddech wplątał się jakiś inny, a powietrze zapachniało niewyraźnie wodą kolońską, którą doskonale już rozpoznawał. Wbił w niego udręczone spojrzenie i podążył późniejszymi wskazówkami, nie za bardzo mając wybór. Przecież nie mógł obrazić się i trzasnąć drzwiami, jako że drzwi na środku morza ciężko było napotkać. - Niech ci będzie - mruknął, pozwalając na to, by dłoń współlokatora spoczęła na jego własnej i czując z tego powodu ciężkie do zdefiniowania skurcze w żołądku. Czyżby naprawdę brała go jakaś grypa? - Nie - odparł na jego późniejsze pytanie, teraz już czując zupełne zakłopotanie. Lepiej byłoby wyznać prawdę, czy chociaż przed kimś wypaść na człowieka, który ma na tym świecie jakąś wartość? - Nie mam czasu na takie bzdury, Perry, zajmujemy się teraz czymś naprawdę ważnym no i nie wiem, sam to sobie ogarnij, czy coś - dodał, starając się nie nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, który - jak miał wrażenie - od razu by go wydał. Okropnie poczuł się okazując mu nagły chłód i obojętność, ale nie był gotowy na przyznanie przed sobą samym, że dla Marcosa już nie istnieje.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Ciemne chmury zstąpiły na jego twarz, kiedy to pełne pretensji słowa wydobyły się z ust Orpheusa. Uznawał je za niezwykle niesprawiedliwe i krzywdzące, dlatego też nie zamierzał wcale swojego urażenia ukrywać — nie był przecież wredny, cóż za absurd! — Pewnie zaraz przez ciebie wyleci, skoro bom mylisz z bromem! — wymamrotał gniewnie, skacząc z prawej na lewą, bo wiatr był dziś niespokojny, a żagle nieustawione poprawnie, więc istniało ryzyko, że dojdzie tu dziś do jakiejś katastrofy. Czemu Orpheus musiał psuć tenże piękny dzień, czemu, czemu? — Bo jak staniesz tyłem, to lewa strona zacznie być prawą, ale wciąż pozostanie bakburtą — wycedził piorunując go wzrokiem, choć wraz z całym tym jadem, z którym ów słowa wypowiedział, dotarło do niego, iż w istocie może być nieco wredny. Jak jednak miał zachować spokój, kiedy to Orpheus w ogóle nie przejmował się tym wszystkim, sprawiając wrażenie, jakby niczego nauczyć się wcale nie chciał? Och, było to prawdziwą zagadką. — Nie rozumiem — rzucił więc, w końcu dając radę zapanować nad żaglem i obranym przez nich kursem (na wszelki wypadek obrał trasę ku Gahdun Island, spodziewając się, że któryś z nich zaraz będzie planował ucieczkę z tej przeklętej łodzi), unikając już zerkania w stronę współlokatora. Czuł się w jakiś dziwny sposób oszukany. — Po co kłamałeś — dzielenie tego na poszczególne części było łatwiejsze w przełknięciu. Czy to była kpina? Litość? Czy po prostu wypełniał rozkazy, wedle to których miał mieć Periclesa na oku? Ale to byłoby głupie, idiotyczne, a on tak rozpaczliwie potrzebował wierzyć w to, że Orpheus choć trochę go lubi. — Że chcesz się tego nauczyć — nie, nie to chciał powiedzieć. Poprawne zdanie brzmiałoby “nie rozumiem dlaczego to wszystko zaproponowałeś, skoro mnie nie lubisz”, ale nie do końca było to kwestią odpowiednią do wypowiedzenia. Pośród swej własnej złości na niego dochodził do wniosku, że nieomal desperacko pragnie jego aprobaty. Że chce być przez niego docenionym, lubianym, zauważonym. Bo przecież Orpheus od samego początku był tak fascynujący, że to wszystko — obelgi, gniew, strach — było jedynie ucieczką przed przyznaniem, że tak bardzo mu imponuje. Perry jednak nie poddawał się bez walki, a więc kierowany uporem nie obraził się wcale, nie odpuścił, a po prostu siedząc nagle tak blisko niego wbił w niego uważne spojrzenie. — Myślisz, że będziesz się musiał za mnie wstydzić, tak? Że ja sobie nie poradzę? No więc zaczynam zaraz studia i wkręcę się jakoś na te wszystkie imprezy, wiesz? I sprzedam naprawdę dużo, pewnie kilka takich wypadów i będzie po sprawie, ale trudno, zadzwonię do Huella, skoro nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego — wszystkie słowa wyrzucone zostały na wdechu, a przy tym wszystkim Perry wcale nie krył, że mu przykro. Nie miał się jednak czemu dziwić — wcale nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet dobrymi znajomymi, po prostu ze sobą mieszkali. Odchylił się więc do tyłu, opadając plecami na oparcie, chcąc proponować powrót do domu, ale nagle wstrząsnęła nim jedna myśl. — Czym się zajmujecie? — spytał z przerażeniem, znów wbijając w niego spojrzenie.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Nie spodziewał się, że wyrzucone w gniewie słowa spotkają się uszami jego współlokatora. Wypowiedział je przecież tak cicho, tak niewyraźnie, jakże więc ten Perry go niby zrozumiał?
- Jedno i to samo gówno - stwierdził z irytacją, nie mogąc pojąć, po co ktokolwiek miałby się czepiać takich niewinnych literówek. Co to bowiem robiło za różnicę, m w tę, m w tamą, kurwa, brzmiało przecież niemalże identycznie. Z tego co pamiętał, nie uczestniczył teraz w żadnym pierdolonym egzaminie z poprawności językowej. - No popatrz, to zupełnie inaczej niż z tobą! Bo jak ty staniesz tyłem, to niezmiennie pozostaniesz dupkiem! - odkrzyknął lekkomyślnie, dając się porwać prawdziwej, dziecinnej wściekłości. Zbyt mu to wszystko przypominało jego ojca, zbyt drwiło z jego inteligencji, by teraz tak po prostu się uspokoił, dając za wygraną i ot tak podążył instrukcjami Periclesa bez zbędnych komentarzy. Początkowe postanowienie o kontynuowaniu tejże przepychanki słownej zepchnięte zostało jednak w cień, gdy dotarły go zdania dziwnie pocięte na strzępki, niesione już całkiem innym tonem. Najpierw tylko zmarszczył czoło, lekko zaskoczony nagłą zmianą narracji, a później natarły na niego wyrzuty sumienia, które to jednak zamierzał za wszelką cenę w sobie zdusić. - Nie kłamałem - sprostował na sam początek, również przyjmując już nieco bardziej opanowany ton. - Chciałem wtedy, teraz już nie. Jesteś prawie takim skurwysynem, jak mój ojciec, Perry, przez ciebie mam ochotę wyskoczyć z tej twojej bakburty i umrzeć z głodu na pierdolonej wyspie, niż choćby minutę dłużej czuć się jak największy debil na świecie - brakowało mu tylko jeszcze okropnego alkoholowego odoru i pięści wymierzonej w nos Orpheusa, wtedy byliby niemalże identyczni. Nie mając już nic więcej do powiedzenia, po prostu zamilkł, z pozornym niewzruszeniem słuchając jego kolejnych zarzutów rozsiewających nieprzyjemne uczucie po sumieniu. - Tak - potwierdził kłamliwie, od razu żałując swej decyzji. Tyle że nie był gotowy na wyznanie prawdy, a zaprzeczenie słowom Periclesa zobowiązywało go do jej zdradzenia. Choć więc paliło go nieznośne poczucie winy, choć szara barwa głosu Perry’ego wciąż rozbrzmiewała w jego głowie, a wbite w niego spojrzenie godziło go prosto w serce, nie wycofał swojego wyznania. Tak chyba było lepiej. Bycie tylko współlokatorami, nikim więcej. - Nie mogę ci powiedzieć - odparł, błyskawicznie podnosząc się z zajmowanego miejsca, byleby tylko uniknąć jego spojrzenia. W tym idiotycznym rozstrojeniu postanowił nawet udawać, że przygląda się żaglom, masztowi i tym wszystkim bromom, choć tak naprawdę łódź ta była ostatnim, o czym teraz myślał.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zdawać by się mogło, że cała ta sytuacja zmusi go do niezwłocznego zaciągnięcia żagli, przekręcenia rumpla i skierowania ich do najbliższego punktu portu, skąd w pośpiechu by uciekł. Przed pretensjami, widoczną nienawiścią, brakiem wiary. W domu, we własnym pokoju, łatwiej byłoby mu się przecież skryć pośród wyrzutów sumienia, obaw i pewności, że Orfeusz nigdy nie zdoła go polubić. Mógłby się zapewne obrazić, a więc i zamilknąć na wieki, by nie tylko niczego nie pogarszać, ale i dowieść, jak bardzo jest zły. Pasowałaby do niego cała ta dziecinada, której i tak z lekka się poddawał — zaciskając mocno szczękę i wpatrując się w błękit morza (byleby tylko unikać spojrzeń współlokatora) unikał jakichkolwiek odpowiedzi, wściekając się na niego w kompletnej ciszy. Tyle że milczenie to nie przynosiło mu jakiejkolwiek ulgi — kiedy więc padały słowa, przez które marzyło się mu wskoczyć do zimnego, niebezpiecznego morza, prychnął z widoczną pretensją. — Nie jesteś debilem — odparł gniewnie, trochę urażony przez wszelkie padające pod jego adresem obelgi, a trochę jednak zdziwiony, że Oprheus odbierał to wszystko w tak beznadziejny sposób. Problem polegał na tym, że Pericles chciał go przeprosić, słowo, ale było mu niezwykle głupio to jedno odpowiednie słowo wypowiedzieć — nie chciał przecież, by mężczyzna zorientował się, jak bliski stał się mu w tak niedługim czasie. Minione dni były miłe, naprawdę, ale chyba należało pozwolić im odejść w zapomnienie — od samego początku żywili do siebie wzajemną niechęć i tak powinno zostać. W pewnym sensie. — Chciałem po prostu, żebyś się szybko nauczył — wymamrotał na swoje wytłumaczenie, wciąż jednak nie dostrzegając, w którym momencie popełnił jakiś błąd. Przecież wcale nie był niemiły. Ani trochę. Więc po prostu musiało chodzić o to, co podejrzewał: Oprheus się nad nim litował, ale uznał w końcu, że spędzanie z nim czasu jest zbyt wielką komplikacją w życiu. No albo faktycznie po prostu musiał z nim tu siedzieć.
Ugodzony tym jednym, prostym słowem, nie zamierzał się jednak wycofać. Była to prawdopodobnie jedyna okazja na przeprowadzenie jakkolwiek szczerej rozmowy, skoro żaden z nich nie miał szans na ucieczkę. No i Perry wpadał czasem w ten paskudny słowotok, tak nieznośny i irytujący, że lepszą opcją byłoby to, gdyby się zamknął i obraził na wieki. — Cóż — zaczął, choć głos mu lekko zadrżał i musiał uważnie skupić się na rumplu, by nie dać się aż nadto ponieść emocjom. — Cokolwiek by to nie było, nie powinieneś tego robić. Mój wujek ciągle uczestniczył w tych wszystkich tajnych operacjach i zobacz, jak na tym wyszedł — począł swą idiotyczną opowieść, choć nie wiedział nawet, skąd w nim tak silna potrzeba powstrzymania Oprheusa przed tymi wszystkimi błędnymi decyzjami. Jakby mógł mieć na niego jakiekolwiek wpływ. Jakby chłopaka w ogóle jego zdanie mogło obchodzić. — Nie rozumiem w ogóle po co z nimi trzymasz, skoro nie jesteś ani trochę taki, jak oni. To znaczy dobra, wiem że twój dziadek macza w tym palce, ale przecież od rodziny da się odciąć, nie? Ja na przykład nie rozmawiam ze swoim ojcem, bo wtedy siedziałbym w pace razem z nim — odparł z przekonaniem, wbijając spojrzenie w jego plecy. Wstał po chwili, minął go (umyślnie przechodząc trochę bliżej, niż powinien), po czym pociągnął kilka linek. — Schyl głowę, musimy zmienić stronę. Za jakieś dwadzieścia minut dopłyniemy do portu — poinformował go bezbarwnie, wykonując jeszcze kilka potrzebnych do tego czynności.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Wiedział przecież, że nie był specjalnie inteligentny ani tym bardziej mądry; dostając się na jedną z lepszych uczelni w kraju z czystego przypadku, ukończył ją z równą niespodzianką od losu, bez której w życiu by mu się nie udało. Pracując teraz u swojego dziadka, spodziewał się objąć funkcję bezpośrednio związaną z IT, a tu proszę, wszyscy łącznie z nim samym zdawali się wiedzieć, że byłby na tak poważną fuchę za głupi. A więc nie zgadzał się z Perrym; był debilem, owszem, był i doskonale o tym wiedział. Ponadto był pewien, że i sam Campbell nie wierzył w swoje słowa, wypowiadając je ze zwykłej kurtuazji, która to swoją drogą, wcale nie musiała przewijać się przez ich rozmowy, prawda? Bo nic dla siebie nie znaczyli. Podobno.
Dopiero ta sugestia, rzucona nazbyt odważnie i gniewnie, miała zagnieździć się w orfeuszowym sercu, czego jednak jeszcze nie był w stanie pojąć. Nikt wcześniej nie prosił go o nic podobnego. Nikomu nie zależało na tyle, by chcieć uchronić go przed dantejskim losem zapisanym dla osób mu podobnych. Ściągając ze zdumienia brwi formujące mu na czole serię przerywanych zmarszczek, zerknął na niego niepewnie i próbował odnaleźć w sobie jakiekolwiek słowa, które to jednak nie przychodziły. - Jestem dokładnie taki jak oni - oburzył się więc z początku, bo ponoć gniew zawsze był najlepszym wyborem w momencie, w którym po głowie przewijało się tysiąc najróżniejszych emocji. To stwierdzenie bowiem, jakoby w ogóle ich nie przypominał, naprawdę go ugodziło. Potrzebował przynależeć do jakiejś grupy, a skoro nie pasował ani do swego brata, stojącego po stronie prawa, ani do dziadka stojącego w opozycji, gdzie niby było jego miejsce? - No i na to już jest za późno, co ja niby teraz mógłbym zrobić? - pytanie to wyrwało się już niespodziewanie, wbrew jego woli. Jakby faktycznie rozważał te niepoważne słowa, absurd, prawda? To też w końcu do niego dotarło. - Poza tym ciebie to wcale nie obchodzi, po co w ogóle mamy o tym rozmawiać - zauważył błyskawicznie, niby obojętnie, biorąc jeszcze zimny zamach ręką. Podążył następnie jego instrukcjami, w przepychance ze swoimi myślami nie zwracając uwagi na pojawiającą się co jakiś czas bliskość, wypadającą w pewnym sensie na tak zaskakująco… normalną.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Irytacja stopniowo rozmywała się pod naporem strachu. Już więc nie złość, nie frustracja, a zwykłe przerażenie kierowało jego myślami i czynami, wciskało na język niewypowiadane słowa, odbierało jakiejkolwiek nadzieje. Nie rozumiał przy tym dlaczego ubzdurało się mu, że mogą się z Orfeuszem zaprzyjaźnić — czyżby naprawdę wystarczał mu najmniejszy przejaw troski, by w niepamięć mógł rzucić ten ich fatalny początek? Gasnące promienie nadziei podszeptywały mu, że nie wszystko zostało stracone, że to tylko zły dzień, a on wbrew wszystkiemu zamierzał im zawierzyć. A więc nie dał się stłamsić jeszcze przekonaniu, że zrujnował ich jedyne szanse na porozumienie, choć wszystko wskazywało na to, że Orpheus żywi do niego wyłącznie pogardę, to wszystko.
Faktycznie, jesteś taki sam — mruknął wywróciwszy oczyma, zastanawiając się jednak, czy nie ubzdurał sobie tego wszystkiego. Może w istocie jego współlokator był mistrzem zbrodni, podstępnie tylko w jego obecności udając kogoś innego? Nie, nie, zachowane w pamięci skrawki tamtej straszliwej nocy wypadku stanowiły idealny dowód ku temu, że Orpheus nie jest ani debilem, ani potworem. — Ze sto razy mi przyłożyłeś, bez przerwy grozisz sąsiadom, zmieniasz dom w klub nocny, podrzucasz do prania zakrwawione koszule, dla zabawy wymachujesz ciągle bronią. Pijesz, ćpasz, kradniesz, masz wszystko w nosie. Faktycznie, pomyliłem się — wycedził, uparcie wbijając spojrzenie w chmurzący się nieboskłon. Może faktycznie było to wszystko częścią jakiejś gry. Może był naiwny. Może dostrzegał tylko to, co widzieć chciał, podczas gdy najważniejsze sprawy bez przerwy mu umykały. Tyle że zdążył poznać te wszystkie wrogie twarze już jako dziecko, bo przecież i jego wujek był jednym z nich — tych ludzi, których przed momentem w tak wielkim skrócie opisał. Nie był w stanie zrozumieć dlaczego Orpheus tak uparcie usiłuje się do nich dopasować. Ale… — Wiele rzeczy! — powiedział z przejęciem, wbijając w niego spojrzenie. Czyżby jednak miał słuszność? — Przecież ty nie masz jakiegoś idiotycznego długu, prawda? Możesz iść na po… wyjecha… po prostu powiedzieć, że… — jeśli wydałby ich policji, Perry również poszedłby na dno. Jeśli by wyjechał… Cóż, sprawy by się pewnie jakoś ułożyły. Opcji było wiele, tak sądził, nawet jeśli nie wszystkie się mu podobały. — Oczywiście, że mnie to obchodzi — zaoponował marszcząc gniewnie czoło, gdy w pewnej chwili zatrzymał się tuż obok niego. Był to niezwykle nierozsądny manewr, bo jedna z linek nie została jeszcze naciągnięta, a żagiel przegrywał w walce z nowym podmuchem wiatru, ale był nazbyt zaskoczony tym paskudnym zarzutem, by się przejmować teraz łodzią.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Przez moment tak krótki, jak - zdawało mu się teraz - zwykłe mrugnięcie oka, było idealnie. Wówczas tego nie dostrzegał, o docenieniu już nie wspominając, ale teraz, kiedy nad widnokręgiem ich relacji znów zawisły gęste, szarzejące chmury, natarła na niego ta smutna prawda; jeszcze nie tak dawno temu rozmowy ich nie przypominały wiecznych przepychanek, nie zasłaniali się pod ochronnym kołnierzem kłamstw i, choć głupio i naiwnie to brzmi, Perry zdawał się być jego jedynym przyjacielem. I spostrzegł to właśnie przed momentem, kiedy wszystko to bezsprzecznie zaprzepaścił, wracając do punktu wyjścia, samego początku ich znajomości krążącej wokół gromienia się wzrokiem i raczenia złośliwościami. Tyle że on nie potrafił inaczej, jeszcze nie teraz. Słuchając w ciszy jego sarkastycznych spostrzeżeń, odczuwał dojmujący ucisk w okolicach klatki piersiowej, jakby i jemu dokuczały fizyczne dolegliwości po tamtej nieszczęsnej nocy. Tak bardzo pragnął, by chłopak miał rację; pragnął stać się właśnie tą osobą, za jaką uchodził w jego naiwnych, pełnych nadziei oczach. Głosu jednak nie zabrał, a przynajmniej nie podczas tejże absurdalnej wyliczanki - zrobił to dopiero w chwili, w której dostrzegł w tembrze głosu Campbella coś na kształt szczerej… troski? Zaangażowania? Czegoś, czego Orpheusowi nie było dane doświadczyć od bardzo dawna. O ile kiedykolwiek. Gdy więc chłopak zatrzymał się tak niespodziewanie, zrobił miejsce dla serii dziwnych zdarzeń; najpierw padło to zaskakujące wyznanie, później wiatr wiejący z zachodu zakrył twarz Perry’ego pasmem jego czupryny, a Orpheus nagle postanowił być tym, który ułoży je w pieczołowitym ruchu na swoje właściwe miejsce. Nie przemyślawszy tego, wbił w niego nieco spłoszone i niepewne spojrzenie, będące idealnym odzwierciedleniem chaosu pomykającego mu teraz po duszy. Przez moment można było odnieść wrażenie, że nadszedł ten spektakularny moment, w którym odkładając na bok kłamstwa, ściągnąwszy swą misternie wykutą maskę, odsłonić miał prawdziwego siebie i wyznać prawdę. Ale te oczy wyrażające teraz tak wiele, w końcu zmętniały bez reszty i nakazały mu wykonanie kilku kroków w bok. - To lepiej niech przestanie - mruknął pod nosem, w odpowiedzi na jego wcześniejsze wyznanie. Nie był na tyle odważny, by powiedzieć mu o Tilly, o jego wujku, o niebezpieczeństwie nadciągającym na Jeddę. O swoim udziale w każdej z tych spraw, o tym, jak długo skrywał przed nim wszystkie te informacje, których Perry tak desperacko poszukiwał. Skrywając jednak swe przejęcie, odczuwał je tylko ze zdwojoną siłą, a każde wypowiedziane dziś przez Perry'ego słowo, rozpamiętywać miał przez następne długie dni.


KONIEC


pericles campbell
ODPOWIEDZ