instruktorka boksu — Lorne Bay Gym
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś gasiła pożary, teraz przed nimi ucieka. Bawi się w instruktorkę boksu żeby mieć co włożyć do garnka i próbuje od nowa ułożyć sobie życie zawodowe, tym razem z dala od ognia.
✶ 8 ✶
Kiedy ostatnio Valentina podjęła nieśmiałą próbę powrotu do względnie normalnego życia, wszystko okazało się jednym wielkim niewypałem. Do teraz przechodziły ją ciarki żenady kiedy tylko wracała myślami do swojej rozmowy o pracę sprzed tygodnia. Koszmar. Wciąż nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego wyszło tak jak wyszło, aczkolwiek to wszystko skutecznie zniechęciło ją do dalszego rozsyłania swojego CV, przez co dalej tkwiła w tym samym punkcie, bez żadnych perspektyw żeby ruszyć do przodu choćby o krok. Niestety, zaczynało się to robić coraz bardziej problematyczne, bo oszczędności którymi wspomagała się do tej pory zaczynały się kończyć a rachunki i wszystkie inne rzeczy pochłaniające pieniądze wcale nie chciały być mniejsze, więc widmo finansowych kłopotów spędzało jej sen z powiek już od jakiegoś czasu.
No i była jeszcze druga sprawa - Judy Evans. Tina do niedawna żyła złudzeniem, że nie będzie im dane spotkać się już nigdy więcej, a tymczasem Judy powróciła do jej życia w najmniej spodziewanym momencie, naruszając tym samym niewidzialny mur, którym Goldsworthy odgrodziła się od świata w dniu pamiętnego pożaru. Na początku było dziwnie. Wcale nie miała ochoty z niczego się tłumaczyć, ale ostatecznie pękła i pierwszy raz od bardzo dawna pozwoliła sobie na otwartą rozmowę o tym, co ją spotkało. I chyba właśnie to podsunęło jej nieśmiałą myśl, że chyba czuje się już na siłach, by spróbować powoli przepracować to wszystko na jakiejś terapii.
Właśnie szła na pierwszą wizytę i cholernie się stresowała. Do tej pory uważała że robi dobrze i że wszystko jest w porządku, ale teraz perspektywa opowiadania obcemu człowiekowi o takich trudnych i osobistych rzeczach nagle wydała jej się na tyle przerażająca, że omal stamtąd nie uciekła. Powstrzymał ją chyba tylko fakt, że specjalnie jechała tutaj autobusem taki kawał no i że pogoda zaczynała się porządnie psuć. Już teraz była cała przemoczona i zapewne wyglądała jak siedem nieszczęść. Szczęśliwym zrządzeniem losu okazało się, że w windzie jest lustro, więc korzystając z okazji że musi podjechać te kilka pięter, Valentina szybko wyjęła z torby maskarę i zaczęła poprawiać rozmazany przez deszcz makijaż, zupełnie nie zważając na to, że nie jechała sama i że stojąca obok kobieta jej się przyglądała. A może wcale nie przyglądała, tylko Tinie się wydawało? Być może. W każdym razie, chwila dostępu do lustra była jej ostatnią szansą by wejść do gabinetu terapeuty wyglądając względnie jak człowiek... tyle, że jak się okazało, miała do tego gabinetu nie dotrzeć, a przynajmniej nie na czas.
Wszystko wydarzyło się w jednym momencie. Światło zgasło, winda gwałtownie stanęła a zaskoczona Valentynka omal nie zajechała sobie maskarą prosto w oko.
- Co do... - mruknęła, totalnie oszołomiona sytuacją, odruchowo sięgając do kieszeni po telefon, by włączyć latarkę. W zwolnionym tempie zaczęło docierać do niej, co właściwie się dzieje. Słyszała o wielu przypadkach uwięzienia w windzie, sama miała nawet okazję ratować kogoś z podobnej sytuacji za czasów swojej świetlanej kariery w straży, ale w życiu by nie przypuszczała, że to jej przyjdzie znaleźć się w takim położeniu - zwłaszcza dzisiaj. Dziś miała się przecież martwić zupełnie innymi rzeczami!

Joan D. Terrell
ambitny krab
Brysia
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Jechała windą prosto z garażu podziemnego, bo jej gruchot jakimś cudem nie zatrzymał się w drodze do budynku, w którym mieściło się biuro nieruchomości. Zwróciła uwagę na kobietę. To oczywiście, że w oczy rzuciła się ociekająca deszczem postać, a potem bardzo jasne tęczówki, które wymusiły na Terrell dłuższe przyjrzenie się kobiecie. Nietypowe zestawienie jasnych oczu z ciemnymi włosami przykuwało uwagę, przez co mogło wyglądać to tak, jakby Joan się gapiła. Patrzyła. Nie gapiła. Dobrze – trochę gapiła – ale zrezygnowała w chwili, kiedy nieznajoma sięgnęła do torebki po maskarę.
Ramieniem oparła się o ściankę i obserwowała zmieniające się na panelu cyfry. Myślała o tym, jak dużo będzie kosztować ją wynajęcie profesjonalnego agenta. Remont domu po matce pochłaniał jej budżet i choć brat zaoferował swą pomoc finansową, to nie chciała brać od niego pieniędzy. Nie oficjalnie, bo przecież widziała jak pod blatem płaci wykonawcom, których to ona wynajęła lub za materiały przez nich kupione. Wszystko miała na oku, spisywała i coraz ciężej znosiła myśl, ile będzie musiała oddać. W końcu miała zrobić wszystko po taniości. Jakość byłaby kiepska, ale chodziło tylko o to, żeby dom z wierzchu wyglądał dobrze. Nie ważne, że po paru miesiącach wszystko byłoby do wymiany. Liczyły się minimalne koszty i dobry zysk, bo dla niej samej ten dom nie miał już żadnej wartości. Jedynie wyniszczał ją od środka. Ją i Hyde’a, z którym relacja była równie skomplikowana co przebywanie w domu znienawidzonej (i na szczęście nieżyjącej) matki.
Nawet w windzie dało się dosłyszeć silny wiatr oraz grzmoty tworzące własną muzykę. Kolejne piętra ukazywały się na wyświetlaczu, aż nagle cyferki zniknęły z oczu Joan. Nastała ciemność a windą szarpnęło tak gwałtownie, że nawet opieranie się o ściankę nie dało pełnej stabilizacji. Na moment zamarła przyzwyczajając oczy do panującej ciemności. Wzięła dwa głębokie wdechy przypominając sobie pierwszą noc spędzoną w poprawczaku i nagłe zaciemnienie, które potem powtarzało się każdego wieczoru o ustalonej porze. To była cisza nocna, godzina narzucona do spania. Wszystko tam miało swój ustalony porządek w przeciwieństwie do żywiołów, przez które teraz utknęła w windzie.
Nie sama, o czym przypomniało jej niespodziewane źródło światła. Czy zamyśliła się na tak długo, że nieznajoma zdążyła wyjąć telefon i włączyć latarkę? Czy może jasnooka w podobnych sytuacjach reagowała bardzo szybko?
- Wszystko w porządku? – zapytała odruchowo. Nie pracowała w żadnych służbach, ale miała do czynienia z ludźmi i umiała przejmować się ich losem. – Wystrzeliło korki – rzuciła mimochodem nie mając świadomości, że burza pozbawiła prądu całą okolicę. Niezależnie do wszystkiego, korzystając z źródła światła, którym teraz dysponowała nieznajoma, podeszła do panelu z przyciskami. Przyjrzała się guzikom i przetrzymała ten z dzwonkiem alarmowym. Trzymała i trzymała a ten.. nie wydał żadnego dźwięku. Co za chujowa konstrukcja i jeszcze gorszy brak dodatkowego generatora. – Chyba nic z tego. – Westchnęła ciężko oglądając się za siebie, na kobietę, która nieumyślnie poświeciła jej po oczach. Odwróciła wzrok i wycofała się w róg windy dopiero teraz uświadamiając sobie w jak małym pomieszczeniu utknęła. Dopóki niewiele widziała wszystko było w porządku, ale kiedy powoli docierało do niej, że to była mała zamknięta puszka przypomniała sobie dzień, w którym trafiła do izolatki.
Sama myśl ją przerażała, dlatego w akcje małej desperacji pięścią uderzyła w drzwi winy i głośno zawołała "Pomocy!". Ktoś musiał je usłyszeć, zrobić cokolwiek byleby wyszły z tego miejsca. Nie żeby zaraz miała dostać ataku paniki, aczkolwiek nie czuła się komfortowo ze świadomością, jak podobne było to miejsca do izolatki, do której trafiła przez nadpobudliwą nastolatkę. Do tej pory miała pamiątkę w formie blizny na bicepsie okaleczonego przez laskę pragnącą pokazać Joan, że to ona tutaj rządziła.
Jeszcze raz uderzyła w drzwi, ale już nie krzyknęła. Nie była panikarą. Do sytuacji podchodziła racjonalnie i po wsłuchaniu się w ciszę wokoło pojęła, że być może nie tylko winda przestała działać.

Valentina Goldsworthy
instruktorka boksu — Lorne Bay Gym
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś gasiła pożary, teraz przed nimi ucieka. Bawi się w instruktorkę boksu żeby mieć co włożyć do garnka i próbuje od nowa ułożyć sobie życie zawodowe, tym razem z dala od ognia.
Wszechświat najwyraźniej raz w życiu postanowił się z nią zgodzić i uznać, że Valentina wcale nie jest gotowa na tą terapię, wbrew temu co sądziła wcześniej a czego teraz nie była już ani trochę pewna. Kiedy pierwszy szok minął, nawet ucieszyło ją, że winda nawaliła, bo to oznaczało że wcale nie będzie musiała spowiadać się jakiemuś obcemu facetowi ze swoich lęków i utraconego poczucia własnej wartości. Trwało to jednak ledwie przez kilka sekund, bo niezależnie od tego, jak bardzo zbawienna była dla niej w tej chwili każda minuta opóźnienia, to jednak nie zmieniało faktu, że, jakby nie patrzeć, znalazła się w pułapce. Zresztą nie tylko ona, ale i nieznajoma, której chyba przez przypadek poświeciła latarką prosto w oczy. Szybko więc opuściła ją tak, żeby cokolwiek było widać ale żeby nikt nie stracił przy okazji wzroku.
- Ta, chyba tak - odpowiedziała, wciąż jeszcze lekko oszołomiona sytuacją. W innych okolicznościach być może zaczęłaby się zastanawiać, dlaczego głos nieznajomej wydał jej się nieco znajomy, ale teraz w ogóle nie zwróciła na to uwagi, skupiona raczej na tym, że utknęła w cholernej, ciasnej, metalowej puszce i że prawdopodobnie nie będzie za ciekawie jeśli zasilanie zaraz nie wróci. Póki co jeszcze nie powiązała tego z pogodą, choć kiedy tu szła, zaczynało się już robić naprawdę nieprzyjemnie. W ogóle ostatnio bywało na dworze paskudnie, co było dla Tiny o tyle uciążliwe, że przemieszczanie się rowerem było w takich warunkach niemożliwe, więc musiała wyrzucać oszczędności na jazdy uberem - a że nie spała na pieniądzach i obecnie przez swoją skromną pensję ledwo wiązała koniec z końcem, to nie do końca jej się to kalkulowało. Smutna historia. Prawie tak smutna, jak ta z niedziałającą windą, która niestety wciąż stanowiła realny problem.
- Zaczekaj, spróbuję zadzwonić po... - urwała w pół zdania, bo wystarczyło jedno spojrzenie na ekran, by uświadomić sobie, że nigdzie nie zadzwoni. Brak zasięgu. Chyba jakieś kpiny! Nie wierzyła że można mieć aż takiego pecha, dlatego w akcie desperacji zaczęła nerwowo krążyć po niewielkim pomieszczeniu, wymachując telefonem we wszystkie strony, naiwnie licząc, że może w którymś miejscu jednak uda jej się zaleźć zasięg.
Nie udało. Cóż za niespodzianka.
- Nie, jednak nigdzie nie zadzwonię. Cholerny zasięg. - Momentalnie ogarnęło ją poczucie bezsilności, którego tak bardzo nienawidziła, ale nakazała sobie w myślach spokój, bo panika byłaby w tej chwili ostatnim, czego potrzebowały. Całe szczęście, że jeszcze nie zdążyło jej przyjść do głowy zastanawianie się nad tym, co by było gdyby teraz w budynku wybuchł pożar, bo na sto procent skończyłoby się silnym atakiem paniki i nie dość, że stałaby się totalnie bezużyteczna to jeszcze stanowiłaby dla drugiej kobiety dodatkowy problem.
- Może musimy krzyczeć głośniej? Ktoś nas w końcu musi usłyszeć, prawda? - zapytała, bardzo mocno chcąc w to wierzyć. Ktoś przecież musiał gdzieś tu być a zwrócenie czyjejś uwagi byłoby połową sukcesu, bo same w tej chwili najwyraźniej gówno mogły. Nawet gdyby bardzo chciały, nie były w stanie wyważyć tych drzwi - może to i lepiej, bo Valentina nie była pewna, czy winda nie utknęła przypadkiem gdzieś między piętrami. Z minuty na minutę coraz bardziej zaczynało docierać do niej, jak bardzo miały przejebane. To już ta cholerna terapia byłaby jednak mniej stresująca! Och, ile by w tej chwili oddała, żeby dotrzeć tam bezproblemowo! - POMOCY! - wrzasnęła, niespecjalnie łudząc się, że cokolwiek to da, ale mimo wszystko wydało jej się to lepsze niż bezczynność. Niby co innego mogła zrobić? Chyba, że jej towarzyszka niedoli miała jakiś lepszy pomysł, bo Goldsworthy niestety go nie posiadała. Klasyka - całe życie ratowała innych ludzi, a kiedy przychodziło jej do ratowania samej siebie to nagle okazywało się, że jest zupełnie bezradna i nie ma pojęcia co robić.

Joan D. Terrell
ambitny krab
Brysia
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Wycofała się na tył windy słuchając jak nieznajoma woła o pomoc. Szybko przypomniała sobie krzyki z izolatek, które teraz odbijały się echem w jej głowie. Oparła się plecami o ściankę i zamknęła oczy starając się zapanować nad przeróżnymi odgłosami. Nad słowami pełnymi złości lub strachu często udawanego przez podstępne podopieczne poprawczaka. Był też ból. Przeogromna agonia dzieciaków, nad którymi znęcali się pracownicy Don Dale. To co działo się za zamkniętymi drzwiami zakładu ujawniono dopiero w okolicach 2016r.
Joan walczyła z krzykami z izolatek, w której również spędziła ponad trzy tygodnie tuż po tym, jak jedna z dziewczyn napadła na nią w stołówce. Te przebijały się z wołaniem o pomoc nieznajomej, z którą utknęła w windzie.
Przekręciła głową na bok tak, jakby coś nieprzyjemnego przeszło jej po karku. Zacisnęła zęby i starała uspokoić zmuszając myśli do rytmicznego liczenia.
Raz. Dwa. Trzy. Cztery.
- Wystarczy – wydukała prawie bezgłośnie. – Przestań – jęknęła już wyraźniej i nagle w windzie nastała cisza. Nie mogła dostrzec twarzy nieznajomej, bo ta świeciła latarką w innym kierunku. Poza tym, sama wbijała spojrzenie w dół zawstydzona swoim zachowaniem.
- Przepraszam – dodała po paru chwilach, acz wydawało się, że minęło długie pół minuty. – Nie lubię małym zamkniętych pomieszczeń – usprawiedliwiła swoją nerwowość i opierając się plecami o ściankę osunęła się w dół. Usiadła na podłodze potrzebując nieco więcej czasu na uspokojenie myśli i racjonalne myślenie. Może wymyśli jakiś plan? Tylko jaki? Nie była Hulkiem, który rozwali drzwi ani nie znała tajemnic skrywanych w windach (przejść w suficie lub słabej strony głównych drzwi, z którymi w filmach tak świetnie sobie radzą…).
- Co tam się mogło stać? – Nie oczekiwała, że nieznajoma będzie znała odpowiedź. Szybko jednak pomyślała o filmie, który kiedyś oglądała z Desmondem. Ludzie zostali uwięzieni w windzie, kiedy na zewnątrz rozpoczynała się plaga zombie. Nie podobało jej się to. Była kiepskim znawcą kinematografii, bo przez większość życia nie miała do niej dostępu, ale sama wizja jak i film nie przypadł jej do gustu.
Nie musiały długo spekulować, gdy nagle do ich uszu dotarł dźwięk grzmotu echem rozchodzący się po wyciągu windy, którą zatrzęsło. Terrell skrzywiła się z ledwością znosząc ten przeokrutny huk. Tkwienie w windzie wcale nie pomgało.
- Chyba już wszystko wiemy. Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie przywrócą zasilania albo do przyjścia ekipy ratunkowej. – Westchnęła ciężko i wyciągnęła telefon sprawdzić, czy u niej także nie było zasięgu. Jedno krótkie spojrzenie wystarczyło, żeby z rezygnacją odrzuciła komórkę z powrotem do torebki. Jedna latarka wystarczy. Druga niech oszczędza energię. – To nie jest dla pani najlepszy dzień, co? – zapytała woląc rozmawiać o dupie Maryny niż skupiać na kotłujących się w głowie myślach. – Najpierw złapała panią ulewa a teraz to. - Prychnęła ni to z rozbawieniem ni rozczarowaniem wobec losu, który był nie fair.

Valentina Goldsworthy
instruktorka boksu — Lorne Bay Gym
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś gasiła pożary, teraz przed nimi ucieka. Bawi się w instruktorkę boksu żeby mieć co włożyć do garnka i próbuje od nowa ułożyć sobie życie zawodowe, tym razem z dala od ognia.
Może faktycznie trochę za bardzo się odpaliła, ale i tak była zdecydowanie daleka od tego, co prezentowała sobą podczas ataków paniki pojawiających się za każdym razem, kiedy ktoś zapalił przy niej papierosa, włączył piekarnik tudzież uznał, że kolacja przy świecach to doskonały pomysł. Zabawne, że jeszcze rok temu była książkowym przykładem emocjonalnej stabilizacji. Niestety, w tak zwanym międzyczasie wszystko trafił szlag, a choć sama Valentina nie czuła się jeszcze jakoś mocno zagrożona i uważała, że w stu procentach nad sobą panuje, to jednak dało się usłyszeć pobrzmiewającą w jej głosie delikatną nutę desperacji. No i była niemal całkowicie pewna, że to wszystko jej wina, bo tak bardzo stresowała się przed terapią i tak starsznie nie chciała tam iść, więc teraz miała co chciała. Myślenie życzeniowe jednak najwyraźniej czasami działa - niestety. Widocznie nie bez powodu mówi się uważaj czego sobie życzysz, bo jeszcze się spełni.
Zamilkła, nieco zaskoczona, słysząc słowa nieznajomej. W pierwszej chwili chciała spytać dlaczego, bo przecież obie chciały się stąd wydostać... ale zdzieranie sobie gardła chyba faktycznie nie było najlepszym pomysłem, bo jeśli ktoś miałby ją usłyszeć to przecież już dawno by usłyszał.
- Nie masz za co przepraszać - rzuciła, przy okazji w ostatnim akcie frustracji kopiąc metalowe drzwi, oddzielające ją od reszty świata. Oczywiście nawet nie drgnęły, wydały tylko paskudny, metaliczny brzęk. - Zresztą i tak masz rację, to nic nie da. - Chyba zaczynała powoli się z tym godzić, odstawiając swoje naiwne nadzieje na bok. Nie było sensu łudzić się, że wszystko rozwiąże się szybko i bezproblemowo, jednak z drugiej strony, dawało jej to do jakiegoś stopnia poczucie spokoju i opanowania, którego w tej chwili z minuty na minutę zaczynała mieć coraz mniej. Dotąd nigdy nie przejawiała żadnych klaustrofobicznych symptomów, ale teraz nagle wydało jej się, że winda jest naprawdę okropnie ciasna, przez co ogarnęło ją dziwne uczucie osaczenia.
Burza. No jasne. Pewnie mogła wpaść na to dużo szybciej, zważywszy, że wciąż była mocno przemoknięta przez ulewę która zastała ją po drodze, ale właściwie, czy ta wiedza cokolwiek zmieniała?
- To może potrwać - westchnęła, jakże mało optymistycznie, bo jeśli pogoda dawała się we znaki to znając życie naprawianie szkód zajmie trochę czasu. Wcześniejsze chwilowe zdenerwowanie ustąpiło miejsca całkowitej rezygnacjia. Usiadła w drugim rogu windy, starając się myśleć o wszystkim innym, tylko nie o tym, w jakim nieprzyjemnym położeniu się obecnie znajdowała. - Faktycznie nie należy do szczególnie udanych. Już pal licho pogodę - gorzej, że będę musiała szukać sobie kolejnego terminu do lekarza, bo dzisiejszy na pewno przepadnie, a musiałam wziąść sobie wolny dzień w pracy żeby w ogóle tu przyjechać i... przepraszam, w sumie nie wiem czemu o tym mówię, pewnie ma pani własne problemy. - Tak już miała, że czasem musiała sobie trochę ponarzekać, teraz chyba właśnie nadszedł ten moment i dopiero po chwili przyszło jej do głowy, że przypadkowa kobieta która nieszczęśliwie utknęła z nią w windzie wcale nie musi mieć - i prawdopodobnie nie ma! - ochoty tego wysłuchiwać. Z drugiej strony, Tina mogła całkiem obiektywnie stwierdzić, że już nawet jej bezsensowne gadanie było lepsze niż okropna, przytłaczająca cisza, przeplatana co jakiś czas pojedynczymi grzmotami dochodzącymi z dworu.

Joan D. Terrell
ambitny krab
Brysia
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Zamknęła oczy zadowolona, że nieznajoma mogła tego nie widzieć. Z drugiej strony delikatna poświata latarki z telefonu prawdopodobnie dawała ten komfort, że w pół cieniu dało się dostrzec pewne większe detale. Nie małe szczegóły, ale zamknięte oczy już tak. Mimo wszystko Terrell liczyła, że tak nie jest. Nie chciała okazywać przy kimś słabości. Nie dlatego, że nie chciała, ale to była dla niej obca osoba, której dodatkowo nie chciała denerwować swoją narastającą w środku paniką.
Pieprzone izolatki. Pieprzony poprawczak i dyrektor Kellerman z tymi jego chorymi pomysłami.
Uchyliła powieki dopiero, kiedy kobieta zdecydowała się odpowiedź na drobną sugestię Joan. Wysłuchała jej starając skupić na każdym aspekcie – słowie, ich ułożeniu, tempie wypowiedzi oraz tonie głosu. To pozwalało jej zająć myśli czymś, co nie było nieprzyjemnymi wspomnieniami.
- Każdy ma jakieś problemy. – Delikatnie uśmiechnęła się pod nosem. – Większe lub mniejsze, ale zawsze są. – Ciężko wyobrazić sobie życie bezproblemowe. Byli ludzie, którzy uważali, że ich nie mieli, ale to nie prawda. Po prostu nie wyolbrzymiali ich aż nad albo niezdrowo je tłumili udając, że nic się nie działo. Jednak co to za życie bez problemów? Zbyt idealne, żeby mogło być prawdziwe. – Stratny dzień wolny to minus jeden dzień na rzeczywistych wakacjach. To duży ból, ale może.. skoro już i tak nie dotrzemy tam gdzie chcemy, a przynajmniej nie na czas, to.. – Robiła krótkie pauzy między wyrazami, bo zajęła się otwarciem torebki i wysunięciem z jej dna coś, co miała przekazać w ręce nowozatrudnionego jegomościa. – Miałam to dać agentowi nieruchomości, ale nie widzę przeszkód, żebyśmy same ją otworzyły. O ile pani pije. – Wysunęła z torebki butelkę whisky i chwilę potrzymała czekając aż nieznajoma poświeci w jej kierunku. Do niczego jej nie zachęcała. Sama nie wypije zbyt wiele, bo przyjechała tutaj samochodem, ale parę łyczków nie zaszkodzi. Najwyżej prześpi się w aucie (nie pierwszy raz).
Terrell chciała zapytać, o jakiego lekarza chodziło, ale wcześniej powstrzymała się przed tym. To nie była jej sprawa ani coś, w co powinna wciskać nos. Nie miało to też znaczenia w ich rozmowie ani jednorazowej windowej relacji, której nawet nie musiały wzbogacać o jakiekolwiek informacje. Tylko, że najwyraźniej obie chciały i tylko po to, żeby jakoś umilić sobie czas spędzony w windzie. Nie kryła się w tym żadna inna intencja.
- Nie jestem fanką teorii spiskowych ani tego, czemu los robi tak a nie inaczej, a jednak lubię zastanawiać się – czemu? Bo widzi pani, nawet nie miało mnie tu być. Miałam przyjechać dopiero za dwa dni, a jednak agent przełożył termin i nagle siedzę tutaj. – Nie podchodziła do tego z powagą ani nie przejmowała się tworząc niestworzone rzeczy. Po prostu lubiła rozmawiać o rzeczach trudnych a to czy los miał jakiś plan lub nie – było czymś takim. To kwestia spora, bardzo szeroka i można było interpretować ją na przeróżny sposób, acz jako terapeutka nie mogła mówić pacjentom, że los coś planował. Bo to nie prawda. Wiedziała o tym, ja jednak lubiła się nad tym zastanawiać, jak nad istnieniem UFO, życiem po śmierci, reinkarnacją lub tym czy szczepionki mają wpływ na ujawnianie się ciężkich chorób u dzieci. Lubiła dyskusje, ale nie takie, kiedy jedna strona narzuca swoją wolę drugiej. Bardziej coś w rodzaju wymiany doświadczeń niż z chęci znienawidzenia kogoś, bo myślał inaczej. Każdy myślał i czuł po swojemu.

Valentina Goldsworthy
instruktorka boksu — Lorne Bay Gym
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś gasiła pożary, teraz przed nimi ucieka. Bawi się w instruktorkę boksu żeby mieć co włożyć do garnka i próbuje od nowa ułożyć sobie życie zawodowe, tym razem z dala od ognia.
Dostrzegła, że nieznajoma, delikatnie mówiąc, nie czuła się w zaistniałej sytuacji zbyt komfortowo - nie była w końcu aż taką ignorantką. Będąc na jej miejscu nie chciałaby jednak, żeby ktoś dopytywał i drążył, więc sama również tego nie robiła. Uznała, że jeśli kobieta będzie chciała powiedzieć coś więcej to sama to zrobi, a tymczasem wytłumaczenie "nie lubię małych zamkniętych pomieszczeń" w zupełności Valentynce wystarczyło. Zresztą potrafiła to zrozumieć, bo choć sama raczej nie miała klaustrofobii ani żadnej awersji do wind, to musiała przyznać, że całe zajście definitywnie nie zaliczało się do tych miłych i przyjemnych.
Whisky zdawała się być bardzo dobrym i jednocześnie bardzo złym pomysłem, bo Tina niemal widziała już oczami wyobraźni, jak ktoś przyjeżdża w końcu je stąd wydostać i zastaje je, rozłożone na podłodze, totalnie pijane i bredzące od rzeczy. Z drugiej strony, nie musiały wypijać całej, a od kilku łykow jeszcze nikomu nic się nie stało, prawda?
- W sumie, co mi tam. Mogę się poczęstować - stwierdziła w końcu, po szybkim przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, bo cóż, na terapię i tak już dzisiaj nie dotrze, no i przyjechała autobusem, także bez problemu wróci. Wprawdzie zwykle nie pijała takich mocnych trunków, preferowała raczej tanie winiacze (wcale nie dlatego, że zwyczajnie nie było jej stać na wiele ponad to) i uparcie udawała, że to dobry, porządny alkohol, ale w takich okolicznościach przepicie wszystkiego łykiem - lub kilkoma! - whisky, mimo wcześniejszych chwilowych wątpliwości brzmiało jak całkiem legitny pomysł. - Za szybkie wyjście i ogarniętą ekipę ratunkową - o ile w ogóle przyjdzie - wzniosła toast kiedy tylko butelka trafiła do jej rąk, po czym upiła niewielki łyk, krzywiąc się przy tym lekko. Jeśli alkohol szybko uderzy jej do głowy to może nagle zacznie jej być obojętne, że została zatrzaśnięta w niewielkiem pomieszczeniu na niewiadomo jak długo?
- Też często zastanawiam się, czemu stało się akurat tak a nie inaczej, a potem zawsze dociera do mnie, jak bardzo to jest bez sensu. I tak nigdy nie poznamy odpowiedzi... przynajmniej nie tak do końca. - Pomyślała sobie jeszcze, że przeznaczenia nie da się oszukać i los każdego człowieka tak czy inaczej jest już z góry przesądzony, ale nie podzieliła się tą myślą na głos, bo jeszcze by się wydało, że tak naprawdę to wierzy w te wszystkie horoskopy i przepowiednie, które oficjalnie czyta przecież tylko i wyłącznie dla zabawy. - To znaczy, tak mi się wydaje, że jest na tym świecie mnóstwo rzeczy, których nie jesteśmy w stanie w żaden sposób sobie wyjaśnić, niezależnie od tego, jak bardzo próbowalibyśmy dociec prawdy. Nie wszystko da się tak zwyczajnie, po ludzku pojąć, trzeba po prostu zaakceptować, że tak musiało być. No chyba, że jest inaczej a ja po prostu gadam głupoty. Wtedy proszę mnie nie słuchać - parsknęła, upijając kolejny mały łyk z butelki, bo właściwie sama nie była już pewna, czy jej filozoficzna gadanina w ogóle ma sens. Jeśli nie, to może faktycznie czas najwyższy, żeby już się zamknęła i zachowała swoje mądrości dla siebie. Z drugiej strony, cisza wydawała się chyba jeszcze gorsza niż mniej lub bardziej sensowne przemyślenia Tiny, więc była gotowa snuć je dalej, choćby po to, żeby nie myśleć, jak wiele czasu jeszcze przyjdzie jej tu spędzić.

Joan D. Terrell
ambitny krab
Brysia
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Nie myślała o mocnym upiciu się. Chciała jedynie zniwelować własny stres, który pojawił się wraz z ciasnym miejscem a to przywołało w pamięci niebezpieczne wspomnienia. Nie była jednak aż taką egoistką. Dbała również o innych, dlatego tuż po otwarciu butelki najpierw przekazała ją nieznajomej wykazującej chęć poczęstowania się. Znalazły się w sytuacji, w której nikt nie powinien je posądzać za taki uczynek zwłaszcza, że żadna nie miała w głowie zaliczenia zgonu. Joan o tym nie wiedziała, ale na pewno przystopuje towarzyszkę, jeżeli ta nieco przesadzi. Nie była głupia. Upicie się w pułapce to zły pomysł, ale lekki szum uspokoi nerwy.
- Jak przyjdą szybko, to zaprosimy ich na imprezę. – Uśmiechnęła się niepewna, czy kobieta to dostrzegła i odebrała butelkę, z której upiła nieduży łyk. Zastanawiała się przez chwilę, czy zasugerować nieznajomej, żeby wyłączyła latarkę w komórce. Szkoda jej baterii.. z drugiej strony w całkowitych ciemnościach byłoby znacznie gorzej zwłaszcza, że jedynym widocznym elementem byłby podświetlany przycisk z dzwonkiem alarmowym niczym guzik do samego piekła.
- Nie. Wcale nie gadasz głupot. – To było bardzo rozsądne myślenie, które podzielała acz czasami lubiła uciekać myślami w zupełnie innych kierunkach, poznać coś nowego lub spróbować to sobie wyobrazić. Przecież to nie tak, że świat uknuł plan przeciwko niej. Sama świadomie, chociaż była zaledwie trzynastolatką, podjęła decyzję wzięcia karalnej winy na siebie. Nikt jej do tego nie zmusił ani nie popchnął. Sama to zrobiła i nie stał za tym żaden boski plan a matka wariatka, która pamiętnego wieczora próbowała udusić Joan. – Tak właśnie jest. Nie na wszystko mamy wpływ a czasami to po prostu kwestia decyzji, które sami podejmujemy. – Oparła głowę o ścianę za sobą i westchnęła przez chwilę zastanawiając się nad swoim dalszym losem. – Swoją drogą, jestem Joan. – Nie wyciągnęła ręki z powodu odległości, która je dzieliła. Uznała też, że okoliczności nie wymagały dobrych manier. Czy podzielenie się alkoholem nie było swoistym „przywitaniem się”? – Czy zbyt wścibskim nie będzie pytanie, do jakiego lekarza się wybierałaś? Nie musisz mówić. W sumie to nie mój interes. Równie dobrze możemy zacząć wymyślać historię, którą będziemy wciskać ludziom. – Oczywiście żartowała, bo nie zamierzała nikomu niczego wciskać, ale nikt jej nie zabroni trochę się pobawić w ramach rozluźnienia atmosfery. – Co powiesz na atak hakerów, którzy wyłączyli prąd w budynku? Albo apokalipsę zombie? Kiedyś widziałam film ze sceną w windzie, ale nie pamiętam szczegółów. – Nie kojarzyła też tytułu, ale nie chodziło o dyskusje na temat kinematografii a oddanie się wyobraźni, która mogła wywołać chociaż odrobinę śmiechu.

Valentina Goldsworthy
instruktorka boksu — Lorne Bay Gym
31 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś gasiła pożary, teraz przed nimi ucieka. Bawi się w instruktorkę boksu żeby mieć co włożyć do garnka i próbuje od nowa ułożyć sobie życie zawodowe, tym razem z dala od ognia.
Impreza w windzie, to dopiero brzmiało surrealistycznie. Z drugiej strony, miały alkohol, miały światełka - tylko muzyki brakowało. Na upartego można byłoby puścić coś w telefonie, ale Valentina całkiem słusznie uznała, że byłaby to tylko niepotrzebna strata baterii, więc musiały czekać na ratunek bez żadnej muzycznej oprawy w tle. Rozmowa jednak póki co wydawała się dobrze to rekompensować.
- Czasami tak, racaja. Ale w tym przypadku to ewidentnie coś, co po prostu musiało się wydarzyć. - Była o tym święcie przekonana, choć gdzieś z tyłu głowy wciąż pojawiała się nieśmiała myśl, że to być może jej życzeniowe myślenie pośrednio przyczyniło się do tego, że tu utknęły, bo przecież tak bardzo nie chciała wysiadać i iść mierzyć się ze swoimi problemami. To jednak również była rzecz, którą wolała przemilczeć. - Valentina. Możesz mówić mi Tina - przedstawiła się również, bo jakoś tak w tych wszystkich emocjach w ogóle o tym nie pomyślała, a wypadało chyba znać imię osoby, z którą się utknęło.
Następne pytanie nieco ją zaskoczyło, choć próbowała nie dać po sobie tego poznać.
- Eee... - Zawahała się, bo trochę wstyd jej się było przyznać, ale z drugiej strony, tak naprawdę to przecież nie było nic takiego, nie? Wiele osób zmagało się z problemami natury psychicznej to była całkowicie normalna sprawa, więc niby dlaczego miałaby się tego wstydzić. - Mam fobię z którą ciężko żyć i z którą nienajlepiej radzę sobie sama - powiedziała w końcu, i choć nie przyznała niczego wprost to odpowiednie wnioski z pewnością nasuwały się same. Jeśli nie nazywała rzeczy po imieniu to jakoś łatwiej było jej mówić o nich na głos, no i specjalnie nie sprecyzowała również o jaką fobię chodziło - pirofobia raczej nie była czymś, co pierwsze przychodziło na myśl, równie dobrze to mogłoby być coś mniej (zdaniem Valentynki) uwłaczającego. - Powiedzmy, że było tak... wbiegam do budynku, goniona przez chmarę głodnych zombie. Uciekałam długo, jestem okropnie zmęczona... upadam, próbuję się podnieść. Zauważasz mnie, pomagasz mi wstać, razem uciekamy do windy, bo nie mamy za bardzo innej opcji. Jedziemy do góry, słysząc wrzaski zombie, kiedy nagle pada zasilanie i zostajemy uwięzione. - Natychmiast podłapała pomysł o historyjce z zombie, choć doskonale wiedziała, że gdyby spróbowała na poważnie wcisnąć komuś taki kit, to wizyta u psychologa nie ominęła by jej już bez wątpienia. Dobrze jednak było choć na chwilę zająć myśli czymś innym, żeby nie zastanawiać się zbyt długo nad tym, jak bardzo miały przejebane. W końcu, zawsze mogło być gorzej, prawda? Mogły przecież do tego wszystkiego być gonione przez zombie, a nie były! - Boże, jakie to głupie! Ale film mógłby być z tego niezły - stwierdziła, bo choć sama raczej nie miała w zwyczaju oglądać filmów o zombie to wiedziała, że do sporego grona na pewno by coś takiego trafiło. Westchnęła i znów sięgnęła po butelkę, obiecując sobie w myślach, że to będzie już ostatni łyk, bo przesada była w tym przypadku mocno niewskazana.

Joan D. Terrell
ambitny krab
Brysia
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
- Valentina – powtórzyła mając wrażenie, że już gdzieś słyszała to imię, jednak w natłoku pracy oraz wielu rozmów na specjalnej linii ciężko spamiętać wszystkich. Sprawa miałaby się inaczej, gdyby natrafiała na te same osoby, ale rozmowy zazwyczaj były jednorazowe. Długie, ale istniała mała szansa, że dzwoniący natrafi na tę samą osobę po drugiej stronie. Wybór był losowy i zależał od tego, kto aktualnie był podłączony do systemu a to już było wyborem pracownika. Każdy pracował na Helpline kiedy mógł, tak samo Joan, która aktualnie robiła to rzadziej niż wcześniej. Po prostu nie miała do tego głowy i trochę się bała po dziwnych telefonach od nieznanej wariatki.
Nie spodziewała się, że uzyska odpowiedź na pytanie ani tym bardziej, że zamiast podać specjalistę, do którego wybierała się niejaka Valentina, to ta przyznała się do fobii. Nie skomentowała tego wprost. Spodziewała się, że wyznanie prawdy było trudne i choć w głowie Joan pojawiło się wiele myśli, wspierających słów lub te należące do trybu psychologia, to.. przecież teraz nie była w pracy.
- Czyli wybierałaś się do masażysty? – postawiła na żart, jakby rzeczywiście ze słów kobiety nie dało się wywnioskować, że ta szła na terapię. Gdyby jednak tamta miała wątpliwości, to Joan odwróciła głowę i posłała jej uśmiech, któremu mogła przez chwilę się przyjrzeć korzystając z latarki w telefonie.
Wsłuchała się w historyjkę wymyśloną przez kobietę i uznała, że mogłoby być w tym trochę prawdy, chociaż najpewniej byłaby pierwsza pożarta przez zombie. Jasne, przetrwała to swoje szalone i chore życie, ale nawet w więzieniu dobrze wiedzieli, że nie była z tych co wywalczy swoje pięścią i kopniakiem.
Nie miała szans z zombie.
- To wcale nie jest głupie – stwierdziła luźno. – Sama cię do tego zachęciłam, więc całą winę zrzuć na mnie. – Na te szalone rzeczy, które teraz wyprawiały opowiadając sobie niestworzone historie popijając whisky w windzie bez zasilania. – Nienawidzę ciasnych pomieszczeń – przyznała, co było jednocześnie powodem jej dziwnej propozycji odnośnie wymyślenia historii ich uwięzienia. – Dlatego zaproponowałam coś takiego. – Popatrzyła w dół na ciemność, gdzie powinny być jej stopy skrzyżowane w tureckim siadzie. – Odwrócenie uwagi to dobra metoda. – Nie zawsze skuteczna i odpowiednia, ale w takiej sytuacji nie miały niczego innego. – Chociaż na dłuższą metę w niczym nie pomoże. Nie łatwo jest nauczyć się radzić sobie z problemami albo fobiami. – Delikatnie zaczęła temat wciąż pchana różnymi myślami, chociaż najlepiej byłoby po prostu to zostawić. Po co bardziej denerwować/stresować towarzyszkę niedoli? – Dobrze jest korzystać z czyjejś pomocy. – Wsparła Valentine w jej wyborze, którego dokonała sama i jaki musiał być naprawdę trudny, bo ludziom na ogół ciężko było zdecydować się na terapię. – Samemu.. mówi się, że człowiek potrafi dokonać wiele, ale nie zawsze udaje się to w pojedynkę. – Sama nie wiedziała, do czego zmierzała. Chyba po prostu nadal starała się odwrócić swoją uwagę od własnego lęku wykorzystując nabytą wiedzę na temat towarzyszki. A nie powinna. Nie należało zagłębiać się w udrękę Valentiny.

Valentina Goldsworthy
ODPOWIEDZ