komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
third memory
leonie & ephraim
Wysoka sylwetka wyszła na balkon południowy, a po zbliżeniu się do balustrady wylała resztę zawartości znajdującej się w kieliszku. Odrobina alkoholu zniknęła w pół cieniach tańczących na trawie za gmachem. I tak nikt tam nie przychodził. Nie, gdy wszystkie atrakcje znajdowały się wewnątrz wielkiego budynku Britannia Royal Naval College. I Ephraim wykorzystał to, by odejść i pozostać w bezruchu, wpatrując się w powoli chylące się ku zachodowi słońce. Położył czapkę trzymaną jak do tej pory pad pachą na kamiennej balustradzie i przejechał dłonią przez krótko przystrzyżone włosy. Po raz pierwszy od rozpoczęcia balu charytatywnego odetchnął czerwcowym powietrzem tego miejsca. Świeżym i pobudzającym w przeciwieństwie do napoju, którym został obdarowany. Nie czuł satysfakcji z tłumienia swoich zmysłów, a alkohol zdecydowanie nie pomagał w zachowywaniu trzeźwości umysłu. Nie chodziło o to, że był jego przeciwnikiem — wręcz przeciwnie. Doceniał smak dobrego wina czy wyśmienitej whiskey, jednak unikał ich w towarzystwie — ostrożność została wpisana w jego egzystencję i nie zamierzał porzucać właściwie wyrobionych nawyków. Również i tutaj. Szczególnie tutaj. Zbiórka funduszy dla dzieci marynarzy była szczytnym celem, ale nikt nie potrzebował tej wielkiej biesiady, którą urządzili. Gdyby jeszcze faktycznie potomkowie poległych do nich dołączyli... Były to jednak sprawy znajdujących się na lądzie, podczas gdy on tęsknił za morzem. Na razie musiał na nowo przywyknąć do życia poza granicami statku. Nauka miała trwać jeszcze rok, który wydawał się całą wiecznością. Za nim pozostały już trzy lata i chociaż w międzyczasie pozostawał w niezachwianej czołówce najlepszych oficerów na uczelni, kolejne odznaczenia zdobiły jego ciemny mundur, wiedział, że był to jedynie środek do celu. A tego wieczoru wyłapywał niuanse z przeszłości oraz zmiany, które nastąpiły od czasu, gdy znajdował się po raz ostatnim na podobnym spędzie. Po życiu spędzonym wśród australijskich bankietów, uroczystości, wielkich wydarzeń miał złudną nadzieję, że przyjęcia w Brytanii staną się bardziej znośne lub chociażby poczuje się na nich pewniej niż na tych organizowanych za granicą. Ephraim musiał zderzyć się z rzeczywistością i zrozumieniem, że jego nadzieje były płonne. Nie był jednak naiwny — podejrzewał, że tak właśnie będzie, co nie umniejszało poczuciu nieusatysfakcjonowania. W innym przypadku ów fakt wywołałby zapewne cierpki uśmiech na twarzy mężczyzny.
Na pewno nie teraz. Nie tutaj. Po niecałej godzinie lawirowania między gośćmi i zamieniając parę słów z tymi, którzy coś znaczyli, poczuł znużenie. Brakowało mu świadomości uciekania spojrzeniem ku znajomym rysom, które czasami wciąż jawiły mu się w urywkach chwil. Brakowało mu najlepszego przyjaciela, który już nim nie był. Byli w końcu nierozłączni, odkąd tylko rozpoczęli edukację. Przez ostatnie lata nie przestawał pracować, ale dopiero gdy przyjechał do Wielkiej Brytanii na nauki, dopiero wtedy zaczął odczuwać jego brak. A przecież ironicznie miał się tu czuć jak w domu... Odwracając się i patrząc do wnętrza Britannia Royal Naval College, z którego dobiegała muzyka oraz liczne głosy, nie rozpoznawał twarzy, które się tam jawiły. W większości. Nie musiał nigdy się z nimi zapoznawać. I sądził, że już nigdy nie będzie musiał tego robić, skupiając się w całości na wojskowej części własnego życia, jednak nawet mając takie doświadczenie, życie upominało się o pokorę. Potrzebował jednak oddechu w tej duchocie, dlatego opuścił główne punkty przyjęcia i odnalazł oddalony od wszystkiego balkon, ciesząc się odrobiną spokoju. Dokładnie tak, jak czynił przez lata, gdy rodzice urządzali oraz jeździli z dziećmi na kolejne bankiety. Sądził także, że pozostanie sam. Ktoś jeszcze jednak miał pozostać z nim na balkonie dłużej niż reszta gości. Wszak nie tylko on szukał wytchnienia w powiewach wieczornego oddechu.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
look


Niedopasowanie. Od pewnego czasu Leonie Turner ponownie łapała się na tym, jak ogromnym intruzem czuła się w wielu miejscach, podczas przeróżnych sytuacji. Nie podobało się blondynce to, że poniekąd wróciła do znienawidzonego stanu wyjścia sprzed już nastu lat.
Dzisiejszy wieczór miał być inny. Nadający nieco sensu, zmieniający rzeczywistość, jednak w rzeczywistości okazał się większą klęską niż kolejne wyjście na ściankę. Na szczęście jedynie nieoficjalnie, bo oficjalnie Leo potrafiła robić dobrą minę do złej gry. Obdarzać uśmiechem lekceważące ją osoby. Cel był o wiele szlachetniejszy niż te rozmowy prowadzone w kuluarach. Właśnie dla niego chciała tu być, choć nie dało się ukryć, że wewnątrz toczyła walkę. I mimo wszystko odczuwała stratę czasu, pomimo rzekomego dobra, które całe to wystawne przyjęcie miało za sobą nieść. Nie czuła go. Nie tak namacalnie, jak pół roku temu, kiedy zamiast na urlop, wyjechała z przyjacielem na wolontariat, by pomóc w odbudowie jednej z afrykańskich wiosek. Pieniądze są ważne, ale tamto obcowanie z ludźmi wydawało się o wiele istotniejsze niż te czcze przemówienia, podczas których wywróciła oczami raz, czy dwa, skarcona oczywiście przez osoby z najbliższego otoczenia. Nie pasowała. Znów tak bardzo nie pasowała.
Ale nie tylko tu zdawała się nie mieć "swojego" miejsca. Codzienność w blasku fleszy, wśród wścibskich pytań reporterów brukowców zachodziła za skórę raz za razem. Powroty do pustego mieszkania potęgowały poczucie samotności, której tak bardzo Turner zawsze pragnęła uniknąć. Nie pomagały też wszelkie plotki, w których zawsze znajdowało się większe lub mniejsze ziarno prawdy... Podobnie też było kilka dni temu, kiedy na jaw wyszedł nowy związek ex, rozpoczęty tuż po rozstaniu z nią. Niby nic, ale mieli tu być dziś we dwoje. Może razem nie pasowaliby do tego wojskowego towarzystwa? Zamiast tego Leonie znów znudzona konwersacją wlepiła oczy w telefon, przesuwając przez zdjęcia zadowolonego Toma z nową zdobyczą u boku. Miała dość. Spojrzeń pełnych politowania, tonu podobnego do tego, którego używa się do nieświadomego dziecka oraz tego przepychu. Dokończyła ostatni kieliszek wina na dziś i uznała, że pora na nią. Swoje już zrobiła, nie było sensu dłużej robić dobrej miny do złej gry.
Zamiast wyjścia z budynku, Turner odnalazła jednak to na przestronny taras. Mogła od razu zawrócić, ale urzekł ją widok, którego nie spodziewała się dostrzec. Podeszła więc do balustrady, nie zwracając uwagi na to, czy ktokolwiek się tu znajdował. Zapatrzyła się przed siebie, starała się chłonąc ten spokój, ciszę. To zaskakujące, że tak blisko wielkiej, zbędnej "fiesty", tak łatwo można było znaleźć wytchnienie w zachodzie słońca. Tak ogromne, że nawet można było przeoczyć, iż komuś ukradło się tę chwilę i zburzono jego spokój.

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
To nie tak, że nie lubił świata, w jakim przyszło mu dorastać i aktualnie żyć. Byłoby to wielkie nieporozumienie. Ephraim uwielbiał wszak wojskową musztrę, myślenie o spędzonym dobrze dniu, doskonalenie siebie, sięganie dalej. Kładzenie nacisk na opiekę i troskę nie tylko o kraj, ale także o społeczeństwo. Był przecież do tego stworzony — do tej służby i poświęceń, jaki nim kierowały. To połączenia wojska z biznesem nie znosił. W końcu tak łatwo było zagubić odpowiednią drogę, jaką powinno się iść w meandrach dyktowanych pieniądzem. Zamazywały się granice. W szeregach wszystko było białe i czarne, wiadomo było, kim był wróg, a kto był przyjacielem. Na bankietach, na salonach nie było podobnych zasad. Każdy dbał tam jedynie o siebie i chociaż znajdowali się tam także wysoko postawieni w randze oficerowie, na te konkretne wydarzenia zrzucali z barków codzienność i stawali się rolami łączonymi społecznie. Byli równocześnie wojskowymi, ale także biznesmenami, którzy czaili się na oferty. I to nie tak, że Burnett nie zdawał sobie z tego sprawy i dopiero teraz doznał oświecenia. Nie. Wiedział o tym od zawsze — w końcu dorastał wśród nich. Po prostu... Pieniądze nie mogły kupić wszystkiego. Ephraim wychowywał się w przywilejach i dzięki temu doskonale wiedział, że nieważne co mówiono za jego plecami, rodzinne nazwisko nie stawiało go w pozycji zawsze uprzywilejowanej. To idea, myśl powinna być przewodnia, bo finansjera upadała, podczas gdy ludzki duch szlachetniał. To ludzie wygrywali wojny. Nie zaś rzucane pod nogi banknoty. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż był w tej opinii osamotniony, ale nie rezygnował. Nie zmieniał się pod naporem i wpływami. Stał twardo przy swoim, cierpliwie czekając, aż sztorm miał odejść. Bo tego też się nauczył przez całe swoje dotychczasowe życie — że każdy sztorm kiedyś się uspokajał.
Odetchnął ciężko, słysząc kolejną salwę śmiechu za swoimi plecami, a kątem oka dostrzegł ruch po prawej stronie w nieco odleglejszej części ogromnego tarasu. Zwrócił spojrzenie w tamtą stronę, myśląc, iż znów trafi wzrokiem na palących oficerów i towarzyszących im oficjeli, ale tak się wcale nie stało. Poza granice ciepłego, pięknego wnętrza wyszła samotna postać kobiety i to właśnie ona skupiła uwagę zaciekawionego marynarza. Nie rozpoznał jej i mógłby przysiąc, że nie widział jej jeszcze w tłumie, bo przecież wiedziałby, że już ją minął wzrokiem. Skłamałby także, twierdząc, że nie przyciągała uwagi. Smukłą sylwetkę opinała w końcu dopasowana, błyszcząca sukienka, która wydłużała jedynie kobiece ciało. Do tego niewidoczne, ukryte pod materiałem obcasy nadawały wyjątkowej zgrabności całej postawie. Rzucone na ramię w pozornym nieładzie włosy dodawały jej niewymuszonego uroku i wyglądałaby, jakby naturalnie przychodziło jej obcować z takim otoczeniem, gdyby nie fakt, iż damska twarz mówiła coś całkowicie innego. To nie dlatego, że była wyraźnie niezadowolona, wykrzywiona czy zniesmaczona. Nie. To nie dlatego Ephraimowi zdawała się niedopasowana. Chyba po prostu widział w niej odbicie własnego siebie. Zmęczonego, nieusatysfakcjonowanego. A może tylko się mylił i chciał widzieć to, co trzymał we własnym umyśle? Może chciał wierzyć w to, że nie tylko on widział problem?
Przez moment nie ruszał się, ale w końcu wziął czapkę oraz pusty już kieliszek i skierował się ku drugiej stronie tarasu, zupełnie jakby chciał wrócić na bankiet. Zatrzymał się jednak parę metrów za kobietą i zerknął w głąb wielkiej sali przez ogromne skrzydła otwieranego okna, z którego wyszła na zewnątrz, ale nie dostrzegł nikogo, kto szedłby w tamtą stronę. Kto wyglądałby, jakby miał dołączyć do blondynki. Kto spieszył się, aby dotrzymać jej towarzystwa. Burnett zamyślił się na chwilę, wpatrując się w stojącą tyłem nieznajomą, jakby coś analizował, aż w końcu podjął decyzję. - Na morzu wygląda jeszcze piękniej - powiedział spokojnie, nie chcąc przestraszyć niespodziewanej towarzyszki, ale informując o swojej obecności. Dopiero gdy go dostrzegła, skrócił dystans między nimi i stanął u jej boku, wpatrując się dalej w powoli zachodzące słońce. - Jeśli niebo jest wystarczająco przejrzyste, możne dostrzec zielony rozbłysk tuż przed schowaniem się za horyzontem - dodał, uśmiechając się do siebie lekko na wspomnienie pustego horyzontu, jaki zawsze miał na pokładzie okrętu. I tego, jakie uczucie w nim to wzbudzało. W niczym nie można było porównać tego samego widoku z tym, jaki prezentował się aktualnie przed ich oczami. Ten zachód był piękny, lecz na morzu był... Transcendentalny. - Widać wtedy niekończącą się srebrną taflę, zabarwioną wszelką feerią kolorów. A nocą wypukłe sklepienie nieba - kontynuował, odwzorowując z pamięci ten obraz i chcąc nakreślić go najlepiej, jak mógł. Czy skutecznie? Wiedział, że nic nie równało się z prawdziwością, ale chciał po prostu ją tam zabrać chociażby elementarnie. W końcu przeniósł spojrzenie na kobietę i uśmiechnął się do niej ciepło. - Powinnaś to kiedyś zobaczyć.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Nie planowała zostać dłużej na tym tarasie, ba nie myślała, że w ogóle się na nim dziś znajdzie. Przypadek pokierował blondynkę o parę kroków inaczej niż zamierzała, a później wszystko... Toczyło się swoim tempem. Widok, który pochłonął całkowicie umysł kobiety. Odłączył ją od tego co namacalne, pozwalając zanurzyć się w naturalnym pięknie, choć odrobinę, choć przez chwilę, która zdawała się trwać i trwać. Nie przeszkadzał nawet ten delikatny gwar, docierający przecież do uszu Leo. O wiele bardziej za to dopełniał magii momentu ten subtelny, wieczorny wietrzyk, zaczynający nieśmiało łaskotać odsłoniętą skórę modelki, muskający kosmyki, zapewne nieco potęgując zamierzony z nich nieład. Z oddali dochodził za to dźwięk ptaków przygotowujących się do lotu, a Leonie czuła się nieco jakby znalazła się w disneyowskiej bajce. Trochę jak Alicja, która przeszła na drugą stronę lustra, albo Wendy, która dała się porwać Piotrusiowi... Nie spodziewała się, przecież podobnego doświadczenia podczas bankietu pełnego przepychu nijak mającego się do właściwej pomocy. Fundusze przeznaczone na wszelkie atrakcje, można było od razu przekazać potrzebującym, bez zbiórki albo z cichą, pomnażając to jedynie, ale...
Zadrżała, kiedy dotarł do jej uszu niespodziewany ton męskiego, niskiego głosu. Spokojnego, wyważonego. Przemyślenia Turner zostały przerwane i uciekły bezpowrotnie, jak i ta magiczna chwila, którą dzieliła sama ze sobą, pierwszy raz od dawna czując prawdziwe wytchnienie. Teraz obawiała się, że będzie musiała na nowo przywdziać swoją maskę, wrócić do codziennej gry... Nieznajomy należący najwidoczniej do marynarki - wnioskowała to po jego ubiorze, ale była na tyle zielona, że nie potrafiła ani określić stopnia, ani oddziału (o ile to możliwe), nic więcej - zaskoczył ją. Nie wiedziała czy mężczyzna planował to od początku, ale... Udało mu się. Zaskoczyć, a jednocześnie wzbudzić zaufanie. Może to ten spokojny, kojący ton? Oczywiście, że dźwięk głosu wydawał się dość szorstki, jednak gdy opowiadał o widoku z morza... Znów czuła wcześniej utraconą magię. Miała przekonanie, że może zaufać temu pejzażowi ze słów... Przymknęła powieki, dając się ponieść słownemu pędzlowi, barwom, które roztaczał z uśmiechem na twarzy, uznając, że ten obraz zwyczajnie się jej podobał. I ten spokój, który za sobą niósł.
Otworzyła oczy dopiero, gdy mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do niej. Bez żadnych zbędnych uprzejmości, tworzących dystans. Teraz też Leonie przyjrzała mu się po raz pierwszy bardziej. Czy do tego surowego, wydającego się jakby ciągle w skupieniu, spojrzenia pasował ten ciepły uśmiech? O dziwo tak. Nienaganna sylwetka oraz wyprostowana postawa podpowiadała Turner, że z wojskowym światem nieznajomy musiał związany być od dawna. Odnajdować się w służbie, którą nawet w "wolnym czasie" zdawał się wypełniać wzorowo. Odwzajemniła uśmiech, bez żadnej sztucznej nieśmiałości. -Wydaje mi się, że chciałabym to kiedyś zobaczyć w rzeczywistości - pokrętny, niedosłowny komplement opisu, którym podzielił się z nią bez pytania. Ale cieszyło blondynkę to, że się na to zdobył. I mogłaby dodać jak bardzo nie miała na to szans, albo dorzucić wzmiankę o tym, jak nie przepada za wodnymi podbojami, ale po co? To wydawało się tak trywialne i niewłaściwe, a jednocześnie zbędne. Nie musiała się nawet gryźć w język, by od tego się powstrzymać. Po prostu zachowała to dla siebie, jakie nieistotne wzmianki. -Chyba byłeś tu przede mną... - mruknęła, zerkając na pusty kieliszek, uświadamiając sobie wreszcie które z nich było tym intruzem. -Nie będę chyba zbyt oryginalna, ale... Dołączysz do podziwiania tego lądowego zachodu? Też potrafi być niesamowity, zwłaszcza jak pozwolisz go sobie słyszeć - i cóż, zarumieniła się przy tych słowach, bo właśnie w tej chwili Leonie zdała sobie sprawę, że z nikim tak nie rozmawiała. Że lubi obserwować niebo. W ciszy. Z dala od tego codziennego zgiełku, który tak zaczynał ją przytłaczać. I to nie tak, że nieznajomy jakkolwiek ją krępował, bardziej krępujący był fakt, że przed kimś obcym pokazywała prawdziwą siebie, której wstydziła się przed swoim światem, bo ten wrażliwy element nie pasował, przecież do pewnej siebie top modelki uśmiechającej się z bilbordów, reklam, wygłaszającej "swoje" opinie w popularnych programach. Uciekła więc spojrzeniem do tego spokojnego nieba, które tak niepostrzeżenie zmieniało swoje oblicze. Tak czuła się nieco pewniej, tak jak powinna przecież zawsze jako odnosząca sukcesy kobieta, prawda?

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
- Wybacz.
Krótkie, niespieszne słowo wydobyło się z męskiego gardła, gdy pierwszy rytm tonu spowodował łańcuch zdarzeń i reakcję ciała nieznajomej kobiety. Drgnęła w zaskoczeniu, słysząc jego wcześniejsze słowa, a przecież nie chciał jej przestraszyć czy pojawić się w nieoczekiwanym momencie. Wyglądało jednak na to, że nawet gdy starał się być delikatny, życie miało inne plany. I nie. Ephraim zdecydowanie nie to miał w intencji, by szokować nieznajomą. Lub intrygować czy robić z nią cokolwiek wymyślnego. Chciał po prostu przystanąć obok, poczuć czyjeś towarzystwo. Kogoś, kto nawet bez słów mógł zrozumieć, że nie pasowali do otaczającego ich obrazka. I chociaż ubrani byli pod odpowiednie dyktando, w umysłach czaiły się inne przemyślenia. Może? Być może. A przecież powierzchownie różnili się wszystkimi i można było powiedzieć, że nie mieli nic wspólnego. Kontrastowali ze sobą nie tylko czysto fizycznie, ale także samymi swoimi kreacjami. Biel jego munduru odbijała światło zachodzącego słońca, jej suknia natomiast niknęła w ciemnych cieniach. Chociaż gdyby spotkali się normalnie w cywilu, zapewne wspólnie by się wpasowali — w końcu Ephraim preferował pochłaniającą wszystko czerń. Nie dlatego, że nienawidził bieli czy buntował się tradycjom. Oczywiście, że nie. Po prosto odkąd tylko pamiętał, biel była nieodłączną symboliką ich rodziny — nie tylko chodziło w końcu o samo przywiązanie do marynarki wojennej, ale także o wartości, jakie wyznawali. A naturalnie szły one w parze z tym, co oznaczał najczystszy z kolorów. Czy jednak nie każde spektrum miało również swój odpowiednik po drugiej stronie linii? Czy nie należało szukać równowagi? W tym konkretnym momencie to nieznajoma kobieta stanowiła przeciwwagę i pochłaniała promienie słońca, podczas gdy on wyraźnie je odbijał.
Też potrafi być niesamowity, zwłaszcza jak pozwolisz go sobie słyszeć.
Zaśmiał się cicho, słysząc jej słowa. - Czy to sugestia, że mam się nie odzywać? - spytał, wcale nie kryjąc się z własną osobowością. W końcu jak na niego, ilość dialogu przewyższała dzienną dawkę i to parokrotnie. Ci, którzy go znali, wiedzieli wszak, że gdyby mógł, nie odzywałby się wcale. Ale chyba po prostu tego potrzebował. Czegoś odmiennego. Innego. Zwyczajnego i oderwanego od wszystkiego, co kręciło się wokół uczelni i wojska. Czegoś, co było wymianą pozornie nieważnych myśli bez pokrycia. Nie zdążył też odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie, gdy tuż za nimi rozległy się głośne śmiechy. Ephraim obrócił się i zobaczył grupę oficerów wychodzących na taras, ale kierujących się na sam jego kraniec jedynie czysto przelotnie zauważając jeszcze czyjąś obecność. Przez dłuższą chwilę Burnett wpatrywał się w nich, jakby zastanawiał się, co zamierzali zrobić. Nie wszyscy wojskowi byli cywilizowani i dobrze o tym wiedział. Potrafili zachowywać się jak bydło, nawet na istotnych uroczystościach, a przyzwyczajony do czujności, zwyczajnie nie umiał się powstrzymać. - Nie przejmuj się - powiedział w końcu, nie patrząc od razu na stojącą obok niego kobietę. Dopiero po kilku dłuższych sekundach obrócił twarz w jej stronę, by dokończyć urwaną myśl. - Tymi wszystkimi ludźmi. Też mnie przerażają - wyjaśnił dokładniej, nie kryjąc się wcale z własną szczerością, ale także namiastką rozbawienia, wciąż czającego się w roziskrzonych oczach.
- Burnett!
Kolejny okrzyk, który spowodował, że Ephraim zwrócił się w stronę głośnej grupy i dostrzegł Kingsleya, który patrzył na niego wymownie, jakby kazał mu dołączyć do męskiego grona. Ten nie miał jednak w ogóle ochoty, żeby wdawać się w dyskusję z uraczonymi alkoholem oficerami i jeśli blondynka na niego spojrzała, mogła dostrzec tę wymalowaną na jego twarzy niechęć. - Byłaś nad rzeką? - rzucił dość spontanicznie, przenosząc uwagę ze znajomych na nią. Zastanawiał się, czy nie chciała się przejść i zniknąć z tarasu. Oczywiście jeśli wolała zostać, Ephraim zapewne ruszyłby na przechadzkę sam. Byle tylko zniknąć z pola rażenia i nie musieć użerać się z tymi ludźmi dłużej niż to było konieczne. I tak znosił ich wystarczająco długo. Ale... Dlaczego miałby zrobić to sam?
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Nie miała mu czego wybaczać, może dlatego uśmiechnęła się w odpowiedzi tak promiennie, bez zbędnych słów zapewniających, że nic się nie stało. To spojrzenie, te uniesione kąciki warg były wystarczające. Naturalne. Tak jak wcześniejszy odruch blondynki, który poniekąd był bezwarunkowy. Przyszła na to przyjęcie sama, nie zawarła żadnej znaczącej znajomości, właściwie zbierała się do zniknięcia, którego nikt miał nie zauważyć... Stąd zaskoczenie, oczywista reakcja.
-Tylko przez minutę, może dwie. Dla dobra chwili - odpowiedziała, pozwalając wyrwać się również ze swojego wnętrza delikatnemu chichotowi. Nie miała nic przeciwko temu, żeby mówił. Leonie spodobał się głos nieznajomego. Nie powiedziała tego jednak na głos, uznając za zbyt bezpośrednie. Może nieco żałosne, by tak od wstępu prawić komplementy obcemu mężczyźnie. Który stanowił całkiem przyjemną odmianę od wszelkich napotykanych przez nią przedstawicieli męskich, którzy od razu przechodzili do sedna. Przedstawienia się, by zrobić wrażenie swoim nazwiskiem. Obdarowania komplementem, by podkreślić swoje zainteresowanie, dostrzeżenie w tłumie właśnie jej osoby. On był inny. Po prostu był. Chyba, dlatego Turner uznała, że zrozumie te słowa o chwili. Nie wyśmieje. Zabawne. Nie wiedziała o nim nic, nie czuła też potrzeby, by nagle to zmieniać. Wystarczał blondynce ten spokój, który emanował z tej wysokiej, postawnej sylwetki oraz pewnego spojrzenia. Na tyle, by zaufać, że mogli dzielić ten moment. Bez żadnego wybiegania o krok dalej. Teraz, tu. Tylko tyle.
Tyle to jednak za wiele dla świata, który pędził ze swoim zgiełkiem, nie zwalniając ani na chwilę. Taras nie był prywatną własnością Leonie, jedynie na kilka minut okazał się cudownym azylem, a po ich upływie, bez żadnego ostrzeżenia został zadeptany przez nieznajomych gości pragnących również zaczerpnąć powietrza. Może przeprowadzić parę mniej lub bardziej istotnych konwersacji przy tytoniowym dymie, za którym tak nie przepadała. Spięła się, słysząc te niepożądane dźwięki, które zakłóciły moment. Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, orientując się, że znaleźli się na zewnątrz jedynie mężczyźni. Dominowali tu, nic dziwnego, taki charakter tego spotkania, ale mimo to... Nie czuła się swobodnie. A ten, będący tuż obok, wyłapał to idealnie, od razu. -Naprawdę? - zapytała tylko z powątpiewaniem, ale i pewną ulgą wypisaną w uśmiechu, którym obdarzyła swojego anonimowego towarzysza. Niby nic, a jednak ją pokrzepił. Skoro ktoś, kto powinien na wszelkich wojskowych uroczystościach czuć się jak ryba w wodzie, ma problem z odnalezieniem się w tych okolicznościach, to może nie była aż tak dziwna?
Ani dzika, jak to określił jeden z żołnierzy, który właśnie zawołał, jak się okazało po reakcji, mężczyznę tuż obok Leo. Ponownie zadrżała, kiedy na chwilę skrzyżowała ich spojrzenia. Myślała o cichym wycofaniu się z tego miejsca, przekonana, że najpewniej Burnett - najwidoczniej tak miał na nazwisko - dołączy do swoich i zostawi nieznajomą samej sobie. Zaskoczył ją więc pytaniem skierowanym do niej, ale nie na tyle, by stała jak kołek. -Nie, ale domyślam się, że zaraz tam się znajdę - i znów się uśmiechnęła dość pewnie. Do tego czuła się na tyle swobodnie, że nie myśląc o żadnych konwenansach ani przyjętych normach czy zasadach, bądź zwyczajnie o może zobowiązaniach Burnetta względem kogokolwiek, pozwoliła sobie na być może według niektórych zbyt śmiały gest, wsuwając swoją dłonią tak, by objąć palcami jego silne ramię. W ten sposób chciała jedynie dać znak, że jest gotowa na tę "wycieczkę". -Podejrzewam, że znasz najlepszą drogę do rzeki, Burnett.
I nie pomyliła się, znał dobrą trasę, komfortową nawet dla kobiety w szpilkach, choć... Może to kwestia wprawy Turner, które miała na swoim prywatnym koncie wiele kilometrów przebytych właśnie w takim obuwiu. Niewątpliwie pomocne było też ramię, którego jak wsparła się jeszcze na tarasie, tak nie wypuszczała, kiedy niespiesznie stawiali kolejne kroki, racząc się od czasu do czasu jakimś komentarzem o otoczeniu. Nie wnoszącymi nic istotnego, ale podtrzymującymi swobodę, umożliwiające dzielenie się zachwytem nad swoistą sielskością miejsca.
Dotarli. I znów Leonie pozwoliła sobie na odruch, którego nie planowała, ale chęć wykonania go zawładnęła nią. Wysunęła rękę, zrobiła kilka dość szybkich kroków, ale nie był to bieg. Zawahała się na kilka sekund dopiero, gdy znalazła się na samym brzegu. Chwila zwątpienia należała do tych krótkich, dla niektórych ledwie zauważalnych. Z trudem, utrzymując równowagę w obcisłej sukience, którą starała się podwinąć nieco dłonią trzymającą już torebkę, przeniosła ciężar ciała na lewą nogę, prawą uniosła i zsunęła z niej but. Odrzuciła go na bok. Powtórzyła czynność. Do obuwia dołączyła torebka, która teraz wydawała się zbędna. Zrobiła dwa kroki w przód, korzystając z ochłodzenia. Bliskości natury. Przymknęła powieki. -Turner! - krzyknęła, obracając się do nieznajomego, gotowa na jego śmiech, chociaż... Czy mogła tego oczekiwać? Czy mogła oczekiwać czegokolwiek? Chyba nie. I tak w zupełnie niewytłumaczony sposób dostała całkiem sporo, swobodę, której potrzebowała, a wcale głośno o nią nie prosiła. I jeszcze lepszy widok, tu na brzegu rzeki, której woda tak przyjemnie łaskotała odkryte stopy. To nic, że nie wypadało. Nie czuła, żeby to było niewłaściwe. Może w innym towarzystwie, ale Burnett... Trudno to określić, ale wydawało się blondynce, że też potrzebował ucieczki stamtąd. Z tej góry, gdzie wciąż znajdowali się jego koledzy. -Może dołączysz - dlatego też wyszeptała swoją propozycję, ale w razie co, tonem próbowała ją skryć wśród szumu wody. Jakby bała się, że źle zrozumiała spojrzenia, słowa, gesty... Które wydawały się oczywiste, ale czy na pewno?

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie wiedział, jak to było wchodzić w ten świat z zewnątrz. Ten wojskowy, stary, ale równocześnie dynamiczny. W końcu urodził się w jego centrum z historią pradziadka wypisaną na twarzy bardziej niż ktokolwiek inny. Wszyscy mówili, że wyglądał jak on, a zdjęcia jedynie potwierdzały ten fakt. Czy oznaczało także, że miał iść tą samą ścieżką? Jak do tej pory boleśnie podobna droga rozwijała się przed Ephraimem i nie raz już zastanawiał się także, czy nie wieńczyła się morską bitwą i nim... Martwym. I to nie tak, że wyczekiwał tego momentu, ale także w żaden sposób nie studziło to jego zapału, który ukierunkowany był na służbie. Nawet jeżeli taka przyszłość go czekała, lojalność wobec własnego kraju i przysłużenie się jego chwale oraz bezpieczeństwie, było warte jego życia. Ochrona tych, którzy nie byli w stanie się obronić, była warta poświęcenia. Wiedział o tym od zawsze, przygotowywał się do tego i chociaż aktualnie panował pokój, nikt nie mógł wiedzieć, co wydarzy się niebawem. Widmo konfliktu czaiło się od zawsze gdzieś w egzystencji sił obronnych Australii i jeśli sami nie wypowiadali nikomu wojny, musieli odpowiedzieć na wezwanie swoich sojuszników. Dla Ephraima to było oczywiste, że przyszłość kryła się pod znakiem walki — przecież sam już brał w niej bezśrednio udział. Wojna w Iraku, wsparcie dla Wysp Salomona, operacja Astute, a teraz mówiło się o wzrastającym napięciu przeciwko Państwu Islamskiemu. I to nie tak, że starcia morskie były tak samo zażarte, jak te na lądzie — nie. Nie tak. Marynarka wojenna wspierała, dostarczała zapasów, upewniała się, że brzegi były bezpieczne i wolne od sił przeciwnika, broniła przed inwazjami oraz odpierała ataki morskie. Od Drugiej Wojny Światowej Australijczycy angażowali się na wielu frontach i konfliktach, w tym w Korei, Wietnamie, wojnie w Zatoce Perskiej, Afganistanie i trwającej wciąż „wojnie z terroryzmem”. W niektórych konfliktach wkroczyli na linię frontu, w innych działali jako siły pokojowe i humanitarne. Na razie był na lądzie i uczył się, by dowodzić. Uczył się, by ich marynarka wojenna była jeszcze lepsza. Jeszcze bardziej wykwalifikowana. By do niego jako pierwszego zgłosili się, gdy nadejdzie odpowiedni czas mobilizacji.
Turner!
Drgnął wyrwany z marazmu i zdał sobie sprawę, że nie był na morzu, przekraczając kolejne linie granic państw i czekając na rozkazy wraz z innymi. Był nad brzegiem Dart, a kawałek przed nim znajdowała się blondynka, do której podszedł na tarasie. Nie odzywał się, tylko obserwował zachowania swojej towarzyszki. Jej przyspieszony krok, dziwny krzyk, którego natury nie mógł pojąć, a także opadnięcie o kilka centymetrów niżej, gdy spod materiału sukienki uwidoczniły się szpilki, które za sobą porzuciła. Pozwolił sobie jedynie na delikatny uśmiech, rozumiejąc, co zamierzała i dopiero gdy pierwsze zaskoczenie sytuacją minęło, ruszył jej śladem. Powolnym krokiem zmierzał ku brzegowi rzeki, ale nie wszedł do niej. Zamiast tego przykucnął przy porzuconych damskich obcasach oraz torebce, by podnieść je z ziemi, która zbyt mokra, zbyt nieprzystosowana z łatwością mogła je nadszarpnąć. A przecież tego nie chciał. Podniósł się i wyprostował. - Ephraim - odezwał się cicho, stając niedaleko blondynki, lecz nie wchodząc do wody. - Mam na imię Ephraim. - Woda była jego żywiołem, jednak to był jej moment. Mogła cieszyć się ulgą, jaką przyniosła rzeka, a on po prostu obserwował i czerpał z uśmiechu czającego się na kobiecych ustach. Na prawo od nich rozciągała się marina, a kawałek dalej, w ciemnościach znajdowała się także tratwa uczelniana łącząca dwa brzegi. Nieruchoma jednak na okres przepłynięcia statku wycieczkowego, który powoli sunął po tafli przed dwójką uczestników wielkiego bankietu. Ephraim patrzył na bijący kolorami wycieczkowiec, ale nie trzymał się go zbyt długo. Uwagę zwrócił na kobietę przy swoim boku, obserwując zmiany malujące się na jej twarzy. Cieszyło go to. Że pozwalała sobie na zachwyt, rozluźnienie. Że dostrzegała piękno tego miejsca. Oczywiście — Britannia Royal Naval College było miejscem zapierającym dech samym w sobie, ale dla Burnetta większą wartość miała jednak zdecydowanie natura. Nawet jeżeli zakamuflowana w półcieniach. - Dobrze spotkać kogoś z domu - powiedział w końcu, przerywając ciszę. Australijski akcent był w końcu łatwy do spostrzeżenia, a wśród tłumu Brytyjczyków aż za mocno uwidoczniony. - Walia? Wiktoria? - podpytał, zastanawiając się, czy dobrze odgadł miejsce, z którego mogła pochodzić. - I co tu robisz? - Zadawał za dużo pytań. Nawet jak na siebie. Dlatego umilkł wkrótce potem, zostawiając w całości padające słowa we władzy Turner.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
A może nic nie było oczywiste, ani sugestywne, a już na pewno podobne do tego co znała blondynka od lat. Co nawet tego wieczoru zdążyło mieć już miejsce parokrotnie, kiedy mężczyźni na sali obdarzali ją swoim zainteresowanym spojrzeniem. Ten jeden raz, kiedy na sali, podszedł do niej jeden z nich, przedstawiciel wojskowego świata. Nie chciała tego, przecież poniekąd dlatego, jak i ze względu na inne, lekceważące podejście, uciekała, tak trafiła na taras. Gdzie początkowo... Myślała, że znów wydarzy się poniekąd podobna historia. O wiele pewniejsza tego zdawała się, gdy Burnett zaproponował im spacer nad rzekę, ale teraz... Nie była pewna już niczego. Przestała ufać swojemu osądowi, bo to chyba był mężczyzna, jakiego jeszcze w swoim życiu nie spotkała. I jeszcze nie potrafiła ocenić czy to dobrze, a może źle.
Czekała na to, żeby znów znalazł się bliżej niej. On zachował dystans, bezpieczny grunt, pozostając na lądzie. I zadbał o jej rzeczy, kiedy Leonie to zauważyła, nie powstrzymała się od cichuteńkiego, krótkiego chichotu. Uznała to za urocze. I takie niepodobne do ludzi w dzisiejszym świecie, którzy zabiegani, dostrzegali jedynie czubek własnego nosa. -I zostałeś wychowany na prawdziwego dżentelmena, Ephraimie - mruknęła z pewnością w głosie, po tej krótkiej obserwacji, ale przecież mogła się mylić. Tak jak błędnie założyła zainteresowanie ze strony Burnetta spowodowane jej wyglądem zewnętrznym, a wtedy... Chyba chodziło o coś innego. Ona jednak nie potrafiła rozgryźć o co. I to chyba ją uwierało, nie w sensie urażonej dumy, ale ciekawości. Tak, niejednoznaczność mężczyzny tuż obok niej, czy tego chciał, czy nie, zainteresowała Leonie Turner jego osobą dość skutecznie. -Pudło. Dwa razy - odparła, uśmiechając się niewinnie, wzruszyła bezwiednie ramionami i zaczęła spacer, brzegiem rzeki, ze stopami nieustannie zanurzonymi w przyjemnie chłodnej wodzie. -Queensland, rozumiem, że ty Walia lub Wiktoria? - zapytała, przystając na chwilę, by przyjrzeć się Ephraimowi uważniej. Zanim jednak dostała odpowiedź, kontynuowała swój spacer, który niezbyt wiele miał związanego z logiką normalnego stawiania kroków, bo co i rusz obracała się wokół własnej osi. Ale zdecydowanie to dziecinne zachowanie dawało kobiecie wiele radości, o czym świadczył ten ogromny uśmiech oraz wesołe iskierki skrzące się w oczach. -To, co powinien każdy. Chciałam pomóc dzieciom. Ale zrozumiałam, że jestem jedną z nielicznych osób, dla których właśnie to było motywacją do przyjścia - to prawda, właśnie ta bolesna prawda, podczas dość wielu smalltalków jeszcze na sali, przybiła Leonie. Drugą kwestią były jej "prywatne" problemy, od których chciała uciec, a czuła jakby wpadała w nie na nowo, nieważne gdzie szła. Dopiero tu... Dopiero przy tym nieznajomym czuła się lżej. To dziwne. Sama sobie się dziwiła. -A ty... Jesteś tu, bo taki macie obowiązek, Ephraimie? - zapytała, stając nagle w miejscu, tuż przed nim. Wbiła swoje błękitne spojrzenie w tę poniekąd marmurową od powagi i skupienia twarz. Jakby próbowała coś z niej wyczytać, ale Leo wiedziała, że to nie będzie takie łatwe. Nie był oczywisty. Nie był jak inni. Nie chciał tego samego, co wszyscy, których spotkała przed nim. I to... Niewątpliwie wpływało na całą Turner tak, że czuła się jednocześnie zafascynowana, ale i wolna. Bez oczekiwań, co powinna zrobić. Bez napięcia, że jeśli wyda choć jeden fałszywy dźwięk, który nie pasuje do jej "historii" to w jakiś sposób nienazwane coś zepsuje. Czuła swobodę, co ponownie, dziwiło i samą blondynkę. Bo przecież wcale go nie znała. I znów mogła mylić się, dosłownie ze wszystkim.

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Gdyby wiedział, czym się zajmowała blondynka i miał w tym momencie zostać wciągnięty w jej pełne uwagi życie i zobaczyć, co działo się w przepełnionej fleszami codzienności, zapewne sam miałby nie lada problemy, żeby się tam odnaleźć. Oczywiście — był przyzwyczajony do faktu, że wiele osób go znało, odkąd tylko się urodził, ale ten prestiż był inny. Odmienny od tego, który posiadała ona. Nikt nie śledził nagminnie jego życia prywatnego, a jedynie chodziło o wojskową drogę ku kolejnym awansom i dostrzeżeniu, że jeszcze niejedno odznaczenie miało pojawić się na jego marynarce. Starsi od niego weterani nie posiadali rangi, którą zdobył, a każdy przełożony powtarzał mu, że to dopiero początek i niektórzy wprost mówili mu o samym szczycie drabiny. Ale nigdy nie chciał samego szczytu. Ephraim chciał po prostu spełniać swój obowiązek, iść tam, gdzie nakazywało posłuszeństwo i własna lojalność wobec narodu. Chciał żyć właściwie. Czy prosił o zbyt wiele?
I zostałeś wychowany na prawdziwego dżentelmena, Ephraimie.
Podniósł spojrzenie na swoją towarzyszkę, a odległe światła znad płynącego statku odbiły się w jego oczach. Nie odpowiedział. Pozwolił, by ten komentarz po prostu trwał, chociaż sam nie zamierzał specjalnie przykładać do tego wagi. To nie tego go uczono. To nie o bycie gentlemanem chodziło w tym wszystkim. Tak nie wygrywało się wojen — przez grzeczność. Podążył jednak wzrokiem za sylwetką Turner, gdy ruszyła płynnie dalej, a jej ruchach czaiło się wiele gracji. Gdy ona brodziła w wodzie, on szedł lądem, paralelną do tej jej drogą. - Walia - odpowiedział jedynie, pozwalając, by znów cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy, ale szybko wrócił do powagi, gdy zaczęła odpowiadać na wcześniej zadane pytanie. Dlaczego tu była. Zmarszczył lekko brwi i chociaż jego ton głosu był bardziej matowy, nie wybrzmiał groźnie czy surowo. Był jednak niepowstrzymany. - Nie oceniaj ich pochopnie - odpowiedział krótko, równocześnie ucinając jakąś wyraźnie przeromantyzowaną wersję jej wyobrażeń o zbiórce funduszy. To prawda, że nie wszystko tutaj było idealne. Sam potrzebował oddechu i nie podobało mu się łączenie wojska z biznesem, lecz nie mógł powiedzieć, że nikogo nie obchodziły faktycznie dzieci. Oczywiście, część przyszła jedynie z jednego powodu, lecz fundament wciąż stanowili polegli współbracia. Bo właśnie tym byli ci, których potomkowie mieli dostać wsparcie. A zebrani wojskowi nie musieli tego okazywać, lecz rozumieli, co się działo. Rozumieli lepiej nawet od niego samego. Ephraim nie musiał zgadzać się ze wszystkim, ale nie chciał umniejszać samej istocie. Nie mógł. - Znają powinność służby.
Ktoś kiedyś mu powiedział, że był perfekcyjnie wyrysowanym w kamieniu odpowiednikiem ideałów, jakie powinny przyświecać złotym chłopcom. Ale nie masz za grosz pojęcia o rzeczywistości. Nie zgadzał się z tym. Oczywiście — był idealistą, jednak zdecydowanie nie należał do marzycieli, którym całkowicie przyćmiewały ich własne wyobrażenia prawdę. Gdy upadniesz, co się pod tym wszystkim znajdzie? Sztuczny gips czy prawdziwy marmur?
Gdy stanęła, on również się zatrzymał, dopiero po chwili zauważając, że była tuż przed nim. Cofnął się o mały krok, wiedząc, że wodna granica delikatnie chciała przelać się tam, gdzie jeszcze przed momentem się znajdował. Mimo to jak ona wciąż patrzyła na niego, tak i on patrzył na nią. Przez dłużej trwającą chwilę. - Jestem tu z wielu powodów. - To była prawda. Obowiązek, chęć, jeden z poległych był jego przyjacielem, a chłopiec jego chrześniakiem. To ponad wszystko unosiło się w meandrach męskiego umysłu. Gdy patrzył na blondynkę przed sobą, rozumiał, że różni ludzie, mieli ku temu różne pobudki. Obserwował przy okazji rysy jej twarzy, delikatne i niewyraźne. Idealnie wpisujące się w kanon piękna ze zgrabną sylwetką i długimi blond włosami. Zwracała na siebie uwagę i nie musiał być z nią w samym centrum bankietu, by wiedzieć, że tak było. Że głowy gości odwracały się za nią czy tego chciały, czy nie. A on zdał sobie sprawę, że ta nieobecność przedłużała się. I chociaż nikt nie miał dostrzec ich zniknięcia, on sam nie chciał, aby jego decyzje zostały inaczej zinterpretowane. - Powinniśmy wracać - powiedział więc spokojnie i cicho, przerywając milczenie i patrząc na nią z pewną dozą sugestii. - Niedługo zacznie się ostatnia część. - A może szukania grzeczności...
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Obserwowała go. Momentami się z tym kryła, w pewnych chwilach zupełnie na odwrót. Nieustannie w czasie tego patrzenia, pozwalała sobie na uśmiech. Nie myślała za dużo. Nie wyobrażała sobie za wiele. Ani o jego życiu, ani o intencjach. Chłonęła za to ten spokój oraz opanowanie, tak brakujące blondynce elementy, a tak widoczne w każdym geście Ephraima. Zazdrościła mu tego, równowagi.
Uśmiech na twarzy mężczyzny w trakcie wspomnienia swojego miejsca pochodzenia, utwierdził tylko Leo w przekonaniu, że to dla niego istotne. Ojczyzna. Ale czy mogło być inaczej, skoro zdecydował się na służbę wojskową? Czy to nie to, powinno być motywacją dla każdego człowieka, który się na to decydował? Może bywała naiwna w swoich przekonaniach, całym myśleniu, tu jednak miała świadomość, że świat nie jest idealny. Wolałaby się łudzić, że jest inaczej, ale... Nie było. Czuła więc ulgę, że spotkała kogoś takiego jak on. Nawet jeśli tylko na chwilę, to mógł uspokoić nieco pesymistyczne myśli... Niejednego człowieka.
Beztroska uciekła jednak z Turner dość szybko, kiedy poczuła się skarcona przez słowa Ephraima. Początkowo tak to odebrała, spinając się na całym ciele. Nie powiedziała, przecież nic złego... była chyba nawet gotowa do kontrataku, ale zamiast tego... Obdarzyła Burnetta nieco pustym spojrzeniem, kiedy analizowała raz jeszcze jego słowa, a we własnym umyśle zaśmiała się gorzko. Nie czuła, że mogła to zrobić na głos. Nie chciała też przyznawać się do tej wady, dopiero co odkrytej... hipokrytka... kiedy stałaś się taką hipokrytką, Leonie? gorzkie pytanie odbiło się nieprzyjemnym echem, a uczucie goryczy rozlało po całym wnętrzu. Nie znosiła, kiedy ktoś wyciągał wnioski o niej po pozorach. Nie znosiła tak bardzo, że nie zauważała, kiedy sama robiła to względem innych. Zawstydziła się, nie mogła tego ukryć, rumieńce na obu policzkach skutecznie ją zdradzały. Znów się więc obróciła wokół własnej osi, bo może... Może dzięki temu nic nie zauważy?
I chciała pokazać, że jednak umie być pewna siebie. Uczyła się, przecież tego latami w świecie pełnym fleszy, oczu skierowanych właśnie na nią. Nie cofnęła się, ani nie drgnęła, gdy po jej pytaniu oraz zbliżeniu Ephraim wykonał krok w tył. Nie była urażona. Wpatrywała się za to wciąż zainteresowana, odbierając jego spojrzenie jako próbę. Nie chciała polec drugi raz. Cholera, skąd w niej ta potrzeba imponowania obcemu mężczyźnie, którego zapewne widzi ten jeden raz? Nie wiedziała. Tak samo jak nie miała pojęcia, dlaczego odczuwała pragnienie, by udzielił jej szczerej odpowiedzi na to pytanie co tu robi. I wyczerpującej. Zawiódł ją więc tym brakiem dosłowności, ale nie chciała naciskać. Kiwnęła więc jedynie głową. Dając mu możliwość na zachowanie dla siebie, wszystkiego, co chciał. On pozwolił jej być sobą. Chciała odpłacić się tym samym. Nawet jeśli wydawało się to jej ... Niesatysfakcjonujące.
Ponownie ramiona blondynki spięły się, kiedy do uszu kobiety dobiegła niewinna propozycja Burnetta. Czy powinni wracać? Zagryzła delikatnie wargę, patrząc wciąż na twarz mężczyzny. Zrobiła powoli krok do przodu, jeszcze jeden. Delikatnie. Ostrożnie. Zachowawczo. Tak, by uniknąć wszelkiej katastrofy. Nie była im potrzebna. Bez słowa sięgnęła dłonią po swoje buty oraz torebkę, którymi on zajął się podczas chwil beztroski właścicielki. -Ty powinieneś wracać - wyszeptała, uśmiechając się delikatnie. A w uśmiechu kryła się nuta zawodu, ale... Nie dlatego, że Leonie czuła się odrzucona. Nie. Czuła zawód, że ta chwila beztroski w towarzystwie tego mężczyzny nie mogła trwać dłużej. Może nieco złościła się, czując, ze nie będzie im dane tego powtórzyć. Zapewne nie miał świadomości, jak wiele dla niej zrobił... Zabierając na ten spacer i po prostu towarzysząc. Bez zbędnych słów, bez zbędnych gestów, bez zbędnych oczekiwań. To było cudowne uczucie - być obok kogoś. Czuć bezpieczeństwo. I beztroskę. -Dziękuję, za towarzystwo - dodała jeszcze, wsuwając buty. To nic, że wciąż miała wilgotne stopy. Nie dbała o to. Że coś zniszczy. To nie miało znaczenia. I nie, nie chciała być kopciuszkiem. Właściwie bardzo intensywnie zanim sięgnęła po swoje rzeczy rozważała powrót, bo przecież nie chciała uciekać od niego. Wiedziała jednak, że nie chciała wracać do tamtego miejsca. Gdzie czuła się jak niepasujący element. Miała tego wystarczająco na co dzień. I choć przez chwilę mogła poczuć się właściwie, to zdawała sobie sprawę, że tam, na górze, w środku, zapewne rozdzieliliby się w tłumie.. A Leonie nie chciała w nim ginąć, by zauważali ją inni. Nie dziś, dzisiejszego wieczoru nie miała już na to sił. Spojrzała więc raz jeszcze, by zapamiętać tę twarz, która pozwoliła Leonie sięgnąć po upragnione ukojenie, tak niespodziewanie. Posłała ostatnie zainteresowane spojrzenie, nieśmiały uśmiech. I odeszła kilka kroków na bok, by wyjąć telefon, wezwać taksówkę. Pora wrócić do rzeczywistości...

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie potrafił być beztroski w sposób, w jaki była w tym momencie ona. Nawet gdy był młodszy, miał w głowie ojcowskie słowa, że kobiety i dzieci mogły być rozkojarzone — oni nie mogli. Nie przeszkadzało mu to — jakieś poczucie wolności, bo tak naprawdę tego wcale nie znał. Wyboru czy niefrasobliwości. Dlatego też za tym nie tęsknił. Od zawsze znał to, co go nauczano, a jego osobowość nie buntowała się przeciwko temu. Być może, gdyby cechował się innymi uwarunkowaniami charakteru, sytuacja wyglądałaby inaczej, ale nie to było jego rzeczywistością. Z wyjątkowym zaangażowaniem czytał wszak od małego pamiętniki dziadka o wojnie czy Odyseję Homera, pozwalając, aby patriotyzm oblewał go z każdej możliwej strony, a miłość do morza przesycała każdą możliwą sferę życiową. Nie czuł się osaczony, bo tego właśnie chciał. Chciał zniewolenia obowiązkiem i patriotyzmem. Lojalnością i odpowiedzialnością. Wiedział, że potrafił i chciał to robić. Nic nie stało mu na przeszkodzie, aby do tego dążyć, a z każdym kolejnym rokiem jedynie umacniał się we własnym przekonaniu, że podejmował właściwe decyzje. Zniewolenie stało się wolnością wyboru.
To też było wyborem. Tu i teraz. Patrzenie na kobietę przed sobą, która także nie odwracała spojrzenia. Zupełnie jakby rzucała mu wyzwanie. Z uniesionym podbródkiem, błyskiem w oku i uśmiechem malującym się na ustach. Co robiła? Kim była, skoro tak pewnie czuła się w tej konkretnej sytuacji? I nieważne jak on zachowywał swój dystans, ona zdawała się wcale tym nie przejmować. Pozwalało mu to jednak zauważać detale, jakie mógł zapamiętać, tworząc mapę jej twarzy we własnej pamięci. Pieprzyk na prawym policzku, migdałowy kształt oczu, brwi w delikatnie kanciastym zarysowaniu łuku. Asymetria tworzyła pewnego rodzaju wyjątkową całość, dzięki której była unikatowym elementem w ludzkim morzu jednostek. Zauważył także jej pewnego rodzaju speszenie, niezadowolenie przemykające przez twarz, gdy powiedział o powrocie.
Ty powinieneś wracać.
Odebrała od niego swoje rzeczy, a on nie protestował.
Dziękuję, za towarzystwo.
Gdy ona odeszła na bok i zamawiała taksówkę, on nie ruszył się z miejsca. Nie patrzył jednak w kierunku Turner, chociaż jej głos docierał do jego uszu. Ephraim przez tę krótką chwilę wpatrywał się dalej w ciemną linię przeciwległego brzegu. I być może ten krótki moment rozpłynąłby się tak szybko, jak się zaczął, gdyby coś go nie tknęło. I to coś spowodowało, że podszedł do wciąż rozmawiającej blondynki, by złapać ją delikatnie za rękę, w której trzymała telefon. Jeszcze nie podała kobiecie po drugiej stronie słuchawki adresu uczelni, więc nikt po nią jeszcze nie jechał. Ephraim patrzył wprost w zaskoczone oczy, nie czując już wcześniejszego zakłopotania. - Mogę cię odwieźć - zaproponował spokojnie, chociaż także czaiło się w tym pewnego rodzaju postanowienie. I tak szli w tym samym kierunku, i tak znalazła się tu przez niego, i tak miał jeszcze dużo czasu. I tak nikt nie miał go szukać. I tak chciał przedłużyć czas chwilowego nawet oderwania od spraw jego własnej, wojskowej codzienności. Po prostu. Nie puszczał jej dłoni, delikatnie i z niespotykaną dla ludzi jego profesji czułością trzymał jej nadgarstek swoimi palcami i czekał na decyzję. Nie bał się tego, że mogła coś źle zrozumieć. Że mogła poczuć się urażona. W końcu zgodziła się, aby pójść z nim nad rzekę. Nie wstydziła się przy nim zachowywać w pewien infantylny, swobodny sposób. Wiedział także, że nie miała wyczuć w tej propozycji niczego prócz tego, czym były jego słowa. Propozycją. Do tego nie mówił tego, aby poczuła się lepiej. Chciał tego. Po prostu.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Niespodziewane coś, które tknęło Burnetta, mile połechtało ego Turner, która przecież nie chciała mężczyzny do niczego sprowokować. Skąd jednak ta radość oraz poczucie drobnego triumfu, do którego nieważne jak bardzo nie chciała się przyznać, to gdzieś w głębi siebie aż za dobrze wiedziała, że czuje właśnie w tej chwili, dosłownie w tym momencie, gdy szorstkie, a jednocześnie ciepłe opuszki palców zetknęły się z aksamitną skórą nadgarstka należącego do niej. Leo nie pozwoliła sobie jednak na chociażby nawet najmniejszą demaskację, ukrywając pod maską ogromnego zaskoczenia tę radość wynikającą z niebycia obojętną. Nieważne, że to wcale nie musiało znaczyć nic. Istotne zdawało się to, że nie tylko jej przychodziło z trudem rozstać się ze swoim towarzyszem. To dla blondynki własny sukces, choć naprawdę całkowicie zadziwiający.
-Możesz - przytaknęła, uśmiechając się przy tym delikatnie, a za chwilę dodała, już do rozmówczyni po drugiej stronie słuchawki, że to jedynie pomyłka. Podziękowała grzecznie za poświęconą chwilę, przeprosiła raz jeszcze i rozłączyła się. Dłoń odsuwała od ucha powolnie, bo spodobał się Leonie ten nieprzewidziany, ulotny moment bliskości. Dotyk tak zaskakująco przyjemny. Nic dziwnego, że pragnęła wyciągnąć z niego jak najwięcej, jeśli nawet miałoby to być odczytane jako niestosowne, nic sobie z tego nie robiła. Nie teraz.
Skierowali się więc na parking, bez zbędnych słów, obserwując się ukradkiem. To znaczy ona pozwalała sobie na dyskretne spojrzenia obejmujące a to twarz Ephraima, a to sylwetkę. Jakby coś analizowała, jakby próbowała coś wyczytać z tego równego, prostego, pewnego kroku. Jakby chciała namalować najwłaściwszy obraz jego osoby po tym, co mogła zaobserwować. Małomówność. Poprawność. Takt. Wysoka kultura osobista. Gdzieś jednak uciekał, próbował tego, co niepodobne do niego. Tak wnioskowała w swojej głowie. A po czym? Po tym, że zamiast wrócić, tak jak powinien, zaproponował, że ją odwiezie. Wcześniej skrył się na tarasie. Później razem z nią nad rzeką. Może i jego, podobnie jak i ją, dusiło to, co otaczało każdego dnia? Zaciskając swoje szpony coraz bardziej... A może... To tylko pozory?
-Więc... Mam podać właściwy adres, żebyś faktycznie mnie odwiózł, czy mogę... cię gdzieś porwać? - zapytała niewinnie, kiedy znaleźli się już w pojeździe. Zapinała pasy, unikając mimo wszystko tego pewnego, stalowego spojrzenia. Chciała przedłużyć chwilę o wiele bardziej niż tylko na czas drogi, ale też bała się reakcji Ephraima. Może dlatego też nie trafiała odpowiednio w zapięcie, bo przecież to nie stres wywołujący nieporadność nad którą nie sposób zapanować, a celowy, zamierzony zabieg, który miał usprawiedliwić brak skupienia na twarzy rozmówcy i ukryć pewne niedogodności, nieprawdaż? Cóż... Turner mogła wmawiać sobie wiele, ale nie potrafiła ukryć sama przed sobą, że Ephraim Burnett to pierwszy mężczyzny od dawna, którego reakcji nie potrafiła przewidzieć. Stresowało ją to, a jednocześnie fascynowało. I chciała więcej, czymkolwiek to więcej miałoby być, jeśli zechciałby to ofiarować - pragnęła tego doświadczyć. Tak czuła.

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
ODPOWIEDZ