honey, i'm home
: 27 lut 2022, 09:46
one
leonie & ephraim
Podświadomie chciał cieszyć się z powrotu, jednak wiedział, że nie wracał już do tego samego miejsca. Wjeżdżając przez bramę, widział zapchane rynny dachowe, niezgrabione, opadłe liście na podjeździe. Brak drugiego samochodu. Brak jakiegokolwiek życia w posiadłości. Przez ostatnie miesiące, a tego dnia również nic się nie zmieniło — nie było w budynku nikogo. Jego torba uderzyła więc w ziemię z cichym łoskotem, gdy spojrzenie kapitana przesuwało się po pustych kanapach, pustych korytarzach. Cisza. I chociaż wiedział od dłuższego czasu, że tak będzie, dreszcz niepokoju przebiegł wzdłuż męskich pleców. Kiedyś jego powrót zawsze wiązał się z odpowiednią tradycją. Ze wspólną kolacją, którą przygotowywali razem z Leo, gdy Sissi siedziała na blacie kuchennym koło zajętego kulinariami taty. Z czytaniem bajek córce gdy leżeli wspólnie na jej małym, dziecięcym łóżeczku. Ze wpatrującą się w nich Leonie opartą o framugę sypialnianych drzwi. Aż w końcu przychodził czas na zdjęcie munduru. Zawsze w nim wracał. Białym i czystym. Nie miał przecież wielu innych ubrań. Nigdy także sam nie ruszał swojego munduru. To ona go zdejmowała. Pospiesznymi dłońmi, gdy zostawali sami, a on nie pozostawał dłużny, chcąc jak najszybciej dotrzeć do nagiej skóry kobiety. Gdy wielomiesięczna tęsknota wylewała się z nich całymi falami. Zawsze starali się być cicho, by nie obudzić córki, jednak złaknieni własnego towarzystwa, kochali się całą noc. A nad ranem do śpiących rodziców przychodziła Sissi, wiedząc, że następne dni mieli mieć tylko dla siebie i że tata miał być w domu.
Teraz tego nie było. Nie było Tess, nie było Leonie. Nie było kolacji, bajek na dobranoc. Był tylko on sam i torba porzucona przy wejściu.
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zdjąć munduru przed pojechaniem do Sissi. W końcu kiedyś kojarzyło się jej to z ojcem. Biel oraz marynarskie insygnia, którymi lubiła się bawić i chwalić w przedszkolu. Czy powinien był się przebrać, zanim... Nie. Nie mógł jej tego odebrać. Nie mógł odebrać tego sobie. W końcu uwielbiał, jak te drobne nóżki dreptały w jego stronę, gdy śmiech rozbrzmiewał w jego głowie, a delikatne rączki czepiały się jego szyi i nie chciały puścić. Niczym mała kapucynka. Była biel i ojcostwo. Nie rozpakowywał się nawet, tylko wziął ponownie klucze do samochodu i wyszedł z domu. Czapka kapitańska leżała na siedzeniu pasażera, gdy jechał pod adres, który podała mu Leonie przez maila. Nawet nie miała odwagi, żeby do niego zadzwonić, tylko kryła się za monitorem komputera, ale tak naprawdę już nie spodziewał się innego zachowania po swojej żonie. Miał sześć miesięcy, by myśleć o sytuacji, w jakiej się znaleźli. W jakiej go postawiła. I nie. Nie miał zamiaru ciskać się w zazdrości. To w końcu nie ich małżeństwo chciał ratować. Nie trwało jednak długo, nim znalazł się pod właściwy numerem, a znajomy samochód na chodniku powiadomił go, że jego właścicielka była na miejscu. Zaparkował więc po drugiej stronie i po przekroczeniu ulicy skierował się ku drzwiom wejściowym. Poprawił jeszcze mundur, zanim nacisnął dzwonek. Czuł, że dziwne napięcie budowało się w jego wnętrzu, a kołnierz stał się jakiś za ciasny. Bał się, że zmieniło się aż za wiele podczas jego nieobecności. Co jeśli Tess nie chciała go widzieć? Co jeśli podobało jej się życie takie, jakie podsuwała jej teraz Leonie? Natarczywe myśli zostały przerwane w momencie, gdy po drugiej stronie drzwi usłyszał poruszenie. Nie wiedział kogo i co miał zobaczyć, ale nie interesowało go to w żaden sposób — chciał po prostu spotkać się z Sissi. I w końcu stanął przed tą, którą ciągle kochał i nie mógł zapomnieć... Do której zawsze chciał wracać. Chciał... Nie pozwolił sobie na zachwianie. Nie pozwolił, by radość zakłóciła jego surową twarz. - Przyjechałem zobaczyć się z córką. - Bez witaj, kochanie. Bez naturalnego sięgnięcia dłonią ku niej. To nie dla niej wrócił i nie ją chciał widzieć. Nie jej radości pragnął.
leonie turner