barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Wpatrując się w krople deszczu uderzające co jakiś czas z wielką siłą w szyby samochodu, usiłował zapanować nad tym wpadającym w stan uśpienia ciałem. Wciąż też czynił sobie wyrzuty, do których dołączyło zrzucenie na Orfeusza niepotrzebnych mu przecież zmartwień. W ogóle to było dziwne i budzące jego niepokój, bo niczym nie zasłużył sobie na tak wielkie zainteresowanie — być może ludzie po prostu byli dobrzy, a więc i Orfeusz był dobry, ale doświadczenie nie pozwalało mu wciąż na bezgraniczne zaufanie jego słowom i czynom. — Nie, ale… Mogłem to przewidzieć i… — i mógł pamiętać o lekach. Tyle że one nie pozbywały się choroby, a jedynie ją wyciszały. Kiedy miewał naprawdę ciężkie dni, wbrew idealnie prowadzonej terapiii pojawiały się to nocne halycunacje, to paraliże senne. Czasem musiał brać dodatkowe dni urlopu, bo nie był w stanie w ciągu dnia normalnie funkcjonować. Tyle że tak długo wytrzymał bez ataku katapleksji, że naiwnie zaczął wierzyć w to, że już nigdy więcej nie zakłóci jego życia. — N-no ale mogłem po prostu zostać potem w pokoju, tylko ta łódź… — czy gdyby odpuścił byłoby lepiej? Prawdopodobnie. Przeleżałby w swoim łóżku całą noc i tam zmierzył się z atakiem w odpowiedniej ciszy, bez ciekawskich spojrzeń. Plus tej sytuacji był chyba taki, że Orfeusz najpewniej zapragnie się wyprowadzić, by nie dzielić dłużej domu z tak pojebaną osobą. To znaczy, było to plusem w pewnym sensie, bo Perry przywykł do jego obecności i w ogóle do tego, że nie jest w tej wstrętnej chacie sam. Niczego już jednak nie mówił, by dodatkowo go nie złościć, więc z lekkim przerażeniem po prostu się mu przyglądał. Pewien, że każe mu zaraz wysiąść i po prostu wypierdalać. W odpowiedzi usłyszał jednak zupełnie coś innego — słowa, na które zareagować nie był w stanie. Bo z jednej strony zdumiewała go postawa Orfeusza. Bo wiedział, że ma rację i że ten szpital to jedyna rozsądna opcja. Ale z drugiej czuł, że to musi poczekać. Musi, bo łódź. Musie się najpierw upewnić, w jakim jest stanie. — Może się ubierz najpierw — zasugerował, bo plan miał prosty, choć głupi. Wdzięczny był mu niezwykle za… wszystko tak naprawdę i nie podobało mu się ani to, że zamierza go oszukać, ale wiedział, że Orfeusz nie pozwoli mu udać się teraz do portu. Pod jego nieobecność zamierzał więc uciec, bo był aż tak bardzo głupim człowiekiem.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Chyba faktycznie niczym sobie nie zasłużył na jego pomoc i zainteresowanie, od zawsze traktując go niesprawiedliwie i obrzucając spojrzeniem pełnym pogardy. Tyle że Orfeusz doskonale rozumiał każde nieprzychylne słowo, jakim był raczony i dlatego właśnie podchodził do całej tej sprawy z pewnym dystansem. Trudno było bowiem się Peryklesowi dziwić, skoro nie został poproszony o przyjęcie do siebie bruneta, a zmuszony. Od samego początku źle się między nimi układało, jeszcze zanim w ogóle się poznali. - Przewidzieć? Nieważne Perry, w dupie już z tym, stało się - westchnął poddany, stwierdzając, że ta dyskusja nie ma najmniejszego sensu, bo i tak nie może zmienić przeszłości. Co prawda zauważył, że Pericles zafiksował się na punkcie wyszukiwania w sobie niewyobrażalnej ilości winy, co nieco poczęło go irytować, ale to także był w stanie zrozumieć. Sam pewnie czułby się paskudnie, gdyby to on doświadczył przed momentem tego dziwnego ataku. Nawiązanie do łodzi puścił mimo uszu, zagłębiając się tylko w tych rozmaitych rozważaniach co do sprawy z jego zasłabnięciem, czy jak to tam mógł ująć w słowa, żeby było to adekwatne. No i w końcu uśmiechnął się ponuro, znowu czując się tak, jakby chłopak miał go za debila. - Jak wysiądę, to zamierzasz uciec, prawda? Do tego portu, czy gdzie tam ta twoja łódź jest - był świadomy tej obsesji, w jaką wpadł Campbell na punkcie swojej łodzi, choć wciąż niewiele rozumiał z przedstawionej wcześniej historii. Plus na jego miejscu może i zachowałby się podobnie, kto wie? Choć nie potrafił sobie wyobrazić, co takiego mogłoby aż do tego stopnia zająć jego myśli. - Więc możemy najpierw tam zajechać. Chyba. Ale ty i tak na nic się nie zdasz - zauważył, całkiem obiektywnie oceniając stan jego zdrowia, choć nie znał się wcale na medycynie, ale tyle to już był w stanie się domyślić. Po własnych doświadczeniach. - Mogę jeszcze zadzwonić po kogoś od siebie, niektórzy wiszą mi przysługę - powiadomił go, dając mu przy tym całkowite prawo do wyboru, bo to jego życia to wszystko dotyczyło. A Orfeusz chciał mieć po prostu na niego oko, bo inaczej by się jak ostatni debil zamartwiał, choć to przecież wcale nie miało sensu.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Choć wiedział, że noc ta będzie ciągnąć się w nieskończoność, bo nazbyt wszystko pokomplikował, marzył teraz o powrocie do swego pokoju i opadnięciu na łóżko. Żałował niezwykle tych wszystkich podjętych decyzji, tej swej zaciekłości związanej ze sprawą łodzi, gotowy momentami błagać Orpheusa o to, żeby po prostu pozwolił mu wrócić do domu. Wolałby zasnąć, wierząc naiwnie w to, że podczas niespokojnego snu wszystko naprawi się jakoś samo, że wróci do stanu sprzed tego dnia. Był wyczerpany, był głodny, był przerażony. Nie wiedział w dodatku, czy Orpheus jest na niego wściekły za tę całą scenkę, czy raczej zmartwiony jej przebiegiem, ale jednak ta druga opcja była tak głupia, że prędko ją porzucał. Zawsze było łatwiej zakładać, że działania i słowa innych kryją w sobie niechęć i pogardę, a nie jakąkolwiek troskę. Toteż skinął tylko głową na znak, że tematu kontynuować już nie będzie, skoro Orpheus ma takie życzenie. Siedział więc opatulony ciszą, zaciskając zęby co kilka sekund, gdy żebra palić zaczynały go żywym ogniem. Przygotowując się do realizacji planu — wysiądzie, skręci na lewo, przemknie skrótem przez ogród sąsiadów, a potem raz dwa do portu (nie główną drogą) — doznał niemałego szoku, gdy Orpheus po raz kolejny się odezwał. Nie potrafił mu najpierw w żaden sposób odpowiedzieć, bo nie sądził, że ta jego szalona myśl może być aż tak oczywista. — Tak — mruknął jednak krótko, choć pewnie nawet nie musiał tego potwierdzać. Ta cała rozmowa z mężczyzną była tak absurdalna, tak niedorzeczna, że Perry momentami nie miał pewności, czy aby na pewno nie jest to wszystko fragmentem tychże fatalnych halucynacji — brakowało już tylko jakiegoś demona, który oderwałby im obu głowy. — Mogę ci pokazać, gdzie jest, ale… — nie zamierzał się sprzeczać. Zdawał sobie sprawę, że jego stan może tylko utrudnić to całe zadanie, a tu liczył się przecież czas. Nie zamierzał się też unosić dumą, bo chodziło o zbyt ważną rzecz. Tylko że… — To nie jest przecież twój problem, Orpheus. Możesz po prostu wrócić do domu — najgorsze chyba było to, że Perry nie wiedział, czy na jego miejscu wykazałby się podobnym gestem, czy wydusiłby z siebie troskę i odłożył na bok wszelką niechęć. Wolał wierzyć, że tak, ale nie było to wcale takie pewne.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Najbardziej dręczyło go to, że może zbyt szybko odpuścił. Że tak siedząc i rozmawiając z Perrym, narażał go jeszcze bardziej, bo może właśnie organizm jego szykował jakąś zapaść, czy bóg wie co jeszcze. Może miał krwotok wewnętrzny, może chwilowo, dzięki adrenalinie, był w jakimś przedziwnym szoku, a gdy ten szok miał się skończyć, to i życie chłopaka miało dobiec końca? Nie wiedział. Naprawdę nie miał pojęcia, jak to wszystko funkcjonuje. Poza tą obawą, jeszcze jedna sprawa nie dawała mu spokoju, a mianowicie to, że… Chyba czuł się dobrze, mu pomagając. To znaczy mając tę świadomość, że jest za kogoś poniekąd odpowiedzialny. Nie umiał tego wyjaśnić, było to naprawdę dziwne i głupie, ale chyba po raz pierwszy od dawna, czuł się tak naprawdę potrzebny i właśnie to było miłe. Tyle że Perykles wcale nie chciał jego uwagi, prawda? Powiedział mu wcześniej, że żałuje, że to do niego się odezwał i normalnie by tego nie zrobił, ale był w potrzasku i nie myślał trzeźwo. Zaskoczył go więc lekko, gdy przestał się z nim wykłócać i zdecydował się na mówienie prawdy. Chyba po raz pierwszy rozmawiali z sobą tak szczerze, bez jakichś zbędnych gierek, podstępów i tak dalej, bez zachowywania jakiejś wzmożonej czujności w obawie przed oszukaniem, bo teraz po prostu Orfeusz uwierzyłby mu we wszystko. To także było całkiem przyjemne, ale w końcu musiało paść to niekomfortowe pytanie, które wszystko zmąciło… - Wiem. Wiem, że nie, ale ja… Nie rozmawiajmy o tym po prostu. Przed chwilą zależało ci na czasie, nie? - zauważył, starając się odciągnąć jego uwagę od najważniejszej kwestii, która to go jednak przerastała. Otworzył też drzwi auta i wygramolił się na zewnątrz, krzywiąc się w kontakcie gołej skóry stóp z ziemią i gotowy był mu dać kolejny kredyt zaufania, choć pewnie postępował niezwykle naiwnie. - Wezmę tylko buty i zakluczę drzwi, bo tylko tego brakuje, żeby ktoś nas jeszcze okradł - uśmiechnął się nawet jakoś tak pokracznie i nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę domu, zastanawiając się, po co mu niby to wszystko i jak bardzo później będzie tego żałować. Wytężał podczas drogi nieustannie słuch, spodziewając się usłyszeć zamykane drzwi od auta albo jego odjazd, bo jak ostatni debil zostawił w nim kluczyki, ale nic takiego nie zarejestrował. Chwycił więc swój telefon leżący na ziemi, chwycił jakiś sweter i ściągnął z kuchennego blatu klucze, a w drodze do wyjścia porwał jeszcze w razie czego apteczkę, która spoczywała koło kanapy, no i buty. A gdy już zakluczył zamek, niepewnie wcisnął się do auta, nie wiedząc nawet, co powiedzieć. Żeby odłożyć w czasie rozmowę, wcisnął się w obuwie i nałożył sweter, apteczkę usadawiając na miejscu pasażera i… spojrzał w lusterko nad głową. - Zobaczymy, jak to wygląda i potem najwyżej po kogoś zadzwonię - zapowiedział, starając się nie wyrażać zbyt wielu emocji, bo chyba się ich obawiał. No i w końcu ruszył.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Był w zbyt kiepskim stanie, by czepiać się sensu poszczególnych słów, by wykłócać się, by chować za tym swoim murem, który przez lata wokół siebie budował. Skinąwszy więc znów tylko głową na jego słowa nie odczuł wcale potrzeby powrócenia do tematu kiedykolwiek, bo resztki rozsądku podpowiadały mu, że z tej całej pomocy Orfeusza po prostu skorzystać musi. Bez względu na kierujące nim motywy, których w żaden sposób nie zamierzał podważać. Zamiast się nad tym zastanawiać, wybiegał myślami do jutrzejszego dnia — rano już zostanie zauważony brak narzędzi, a podbita karta pracy wykaże, że jedynie Pericles był w stoczni obecny. Powinien więc stawić się w pracy osobiście, by spróbować się jakoś wytłumaczyć, ale wiedział, że zda się to wszystko na niewiele. Nie zarejestrował przy tym momentu, w którym Orfeusz wyszedł z samochodu, lecz bez ruszania się z miejsca o choćby milimetr, odszukał jego obecność w domu. I czekał, po prostu, przymykając co jakiś czas oczy, bo senność zdawała się o niego coraz mocniej upominać. Czy to zwykłe zmęczenie? Niegroźne następstwa choroby? A może jednak skutki wypadku i poniesionych przez to obrażeń? Nie zamierzał zwierzać się z tego Orfeuszowi, bo nie chciał go dodatkowo martwić i niepokoić. Dlatego gdy ten wrócił, Perry uśmiechnął się lekko i skupił mocno na tym, by oczy utrzymywać otwarte. — Musisz jechać tak, jak do portu, ale potem… — wziął głębszy oddech, bo rozmawianie wciąż przychodziło mu z trudem. Jak wszystko zresztą. — … potem w prawo, taką żwirową drogą — wyjaśnił, zgadując tylko, że tam właśnie powinni się udać. Łódź mogła równie dobrze zmienić kierunek, niesiona podmuchami wiatru i potężnymi falami, ale i tak sprawdzenie tego miejsca było ich jedyną opcją.
Podczas podróży nie odezwał się ani słowem. Wypatrywał przez okno skąpanych w ciemności nocy typowych znaków, które poświadczyć mogłyby o tym, że są już na miejscu. W końcu też rzucił niepewne “tutaj” i gdy samochód stanął, wygramolił się z niego z wielkim trudem. Wolnym krokiem ruszył przez polne zarośla w kierunku brzegu, wypatrując łodzi; czerń rozświetlana tylko kilkoma przydrożnymi światłami latarni i blaskiem księżyca sprawiała wrażenie ciężkiej smoły, której przejrzenie było niemożliwe. A jednak ze wschodniej strony, na mieliźnie przy skałach, majaczył jasny maszt. — Tam — wskazał Orfeuszowi, tym razem uśmiechając się już naturalniej i śmielej. Zabawne było to, że nie zwracał już najmniejszej uwagi na zimny deszcz i ostry wiatr; upewniwszy się, że łódź wciąż żyje — nieważne w jakim stanie — poczuł dominującą obojętność na wszystko inne. Wygrzebał jeszcze z kieszeni pęk kluczy, które zdążył zabrać z domu jeszcze przed tym całym atakiem, po czym podszedł do Orfeusza i wcisnął mu je w zimną dłoń. — W stoczni jest wszystko, co potrzebne, no ale… ale wiesz — jakby jednak zmienił zdanie, to Perry by wcale nie miał mu tego za złe. Nie miał co prawda pojęcia, jak to wszystko teraz rozwiązać, ale było to przecież już niezwykle nieistotne.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Kierując się bez protestów wskazówkami padającymi z ust Periclesa, już po kilku minutach dotarli do celu, zanurzając się w przykrytym czernią porcie smakującym solą, pachnącym wilgocią i grającym milionem wzburzonych fal, które prędko przyciągnęły uwagę Orfeusza. Morze było bowiem bardziej niespokojne, niż się spodziewał i to komplikowało nieco misję, w jakiej lekkomyślnie zgodził się wziąć udział. Mimo swej posady, nakazującej mu nieraz odwiedzać miejsca emanujące grozą, musiał przyznać, że coś okrutnie złowieszczego skrywało się w ciemnej głębi wody chłostającej im w twarz podmuchami wiatru. Ale skoro już obiecał… - Czyli bez dodatkowej pomocy się nie obejdzie - westchnął, mocniej zaciskając dłoń w środku której zalegały klucze. Wolną ręką sięgnął ku kieszeni od spodni, z której wyłowił telefon, a pokonawszy kilka kroków w przód, tak, by Perykles nie słyszał za dużo, wykręcił odpowiedni numer. Później następny i następny, stwierdzając, że w czwórkę jakoś sobie poradzą. Gdyby tylko któryś z nich był fachowcem od tego typu spraw, zapewne poradziliby sobie w węższym gronie, ale cóż, było jak było. Gdy już wrócił do chłopaka, zastanawiając się od czego powinien zacząć najpierw, ściągnął brwi i wbił w niego swe spojrzenie. - Wiesz, tak sobie przypomniałem… w sensie dopiero teraz mnie olśniło, bo chyba serio jestem hiper kretynem, że… No, te twoje rany… Ja je tylko głupio odkaziłem, a one przecież i tak są odkryte, nie? I tak się teraz zastanawiam, ale one chyba i tak nie są aż tak poważne… Daj po prostu znać, jeśli będziesz się czuł tak, jakbyś zaraz miał się wykrwawić na amen, okej? - wciąż ciężko było mu okazywać jakikolwiek rodzaj troski, ale ta kwestia była kolejną, która za nic nie chciała dać mu spokoju. - I możesz wrócić do auta, tak by było nawet lepiej, prawdę mówiąc - dodał jeszcze, niekoniecznie chcąc pokazywać mu tych swoich kumpli, choć określenie ich w ten sposób było nieco nad wyrost.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zdawało mu się, że gdy podejmował decyzję o wskoczeniu do morskiej toni, fale były dużo groźniejsze. Większe, brutalniejsze. Czy chodziło teraz jednak po prostu o tę świadomość, że jest już bezpieczny, że nie musi się do morza zbliżać? Nikt w pełni rozumu nie zbliżyłby się o tej porze do wody, a on z pełną świadomością zmuszał do tego Orfeusza. Kiedy więc obaj w ciszy wpatrywali się w tę jego łódź, która wzdrygała się na każde muśnięcie fal, zaczął lekko panikować. Powinien jednak wycofać swe prośby, powinien zauważyć jak głupie i niebezpieczne mogą być tego wszystkiego skutki. Odpowiednie słowa jednak nie chciały nadejść, bo głupio było mu jednocześnie przez to, że narobił tak wielkiego zamieszania. Liczył więc, że to Orfeusz uzna, że misja jest to niewykonalna, ale cóż, z jakiegoś powodu gotów był ten szalony plan zrealizować. Perry wpatrywał się więc tylko w jego plecy, gdy ten wykonywał odpowiednie telefony i liczył na to, że w ciągu kilkudziesięciu kolejnych minut morze się nieco uspokoi.
A potem znów musiał wpatrywać się w niego tym swoim zdumionym spojrzeniem, początkowo z trudem łapiąc sens wypowiadanych słów. — Ty je… co? To znaczy, dzięki, serio, ale wydaje mi się, że nie jest z nimi wcale tak źle — skłamał, wzrok przenosząc na swoją brudną i zaplamioną krwią koszulkę, dopiero teraz dostrzegając tak wiele spraw, których nie był świadom. Co prawda nie wiedział, czy z ranami jest źle czy nienajgorzej, ale nie czuł się dobrze, o czym pewnie powinien go poinformować. No ale nie mógł. Nie powinien. Orfeusz miał już przecież wystarczająco wiele na głowie, a Perry’emu było przy tym i tak niezwykle głupio. Skinął potem głową, nie zamierzając się wcale kłócić, ale gdy odwrócił się w stronę auta, przystanął i jednak jeszcze obejrzał za siebie. — A ci… twoi kumple… nie poradzą sobie sami? To znaczy, wiesz, może nie musiałbyś razem z nimi…? — czy brzmiało to tak, jakby po prostu jak skończony kretyn bał się zostać sam? Czy może raczej strach, że jak Orpheus wypadnie za burtę i umrze, to Perry straci szansę na podwózkę do szpitala? Cóż, prawda była taka, że Perry sam nie wiedział co się roi w jego głowie, ale nie zależało mu wcale ani na towarzystwie (szczerze mówiąc planował odbyć w samochodzie drzemkę), ani też na tym głupim szpitalu. Po prostu chyba nie chciał, żeby Orpheus jakkolwiek odczuł skutki tejże jego idiotycznej prośby. No żeby potem mu nie wypominał głupio, o to tylko chodziło.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Wydawało mu się, że kiedy odmówi, Perykles znów wpadnie w ten swój nieposkromiony i jakże niepokojący szał i że ponownie straci przytomność, wyglądem upodabniając się do trupa. A to naprawdę było dość… traumatycznym doświadczeniem, przez które Orfeusz bardzo nie chciał przechodzić po raz drugi tej nocy. Czy kiedykolwiek, tak właściwie. Był też naturalnie świadomy tej jego upartości i fiksacji na punkcie łodzi, zdając sobie sprawę z tego, że chłopak zamierzał wyłowić ją z odmętów morza nawet bez niczyjej pomocy, a to dość wyraźnie malowało w głowie tylko jedną wizję, kończącą się jego śmiercią. Uważał więc, że nie ma wyjścia - musi wziąć tę misję ratunkową na własne barki.
- O, myślałem, że wiesz, ale no w sumie byłeś nieprzytomny, więc… - urwał, nie za bardzo wiedząc jak zdanie to skończyć. Jakoś tak głupio się poczuł, mając nagle tę świadomość, że tak na dobrą sprawę, mógłby mu nawet wykraść nerkę podczas tamtego ataku, a Perry nawet by nie zauważył. I tak też trochę się czuł, jakby zrobił coś złego. Już więc chciał odejść, by tylko oszczędzić sobie dalszych dziwnych i dobijających odczuć, ale wtedy Perry postanowił go zaskoczyć zupełnie niespodziewaną prośbą i Orfeusz znów nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć i jakie wnioski wyciągnąć. Musiał jednak przyznać, że żołądek na skutek tych słów opadł mu z gardła z powrotem do swojego właściwego miejsca. - Chcesz, żebym tam z tobą siedział? - spytał w celu upewnienia się, bo podejrzewał, że coś źle zrozumiał. Nie byłby to w końcu pierwszy raz, kiedy błędnie wydedukował coś z czyichś słów, więc nie chodziło tu już nawet o to, że ta prośba była wyjątkowo dziwna i głupia. Bo nie była, wręcz przeciwnie; zrezygnowanie z taplania się w rozszalałym morzu było mu całkiem na rękę, tyle że nie chciał się niepotrzebnie nastawiać na coś, co mogło wcale nie okazać się prawdą. - Oni i tak przyjadą dopiero za kilka, kilkanaście minut, więc bezpieczniej będzie, jak już… - nie wiedział o co chodziło, ale jakoś tak nie potrafił kończyć dzisiaj swoich wypowiedzi. Jakie to głupie. W każdym razie, skierował się od razu do auta, wciąż ulegając nieprzyjemnym podmuchom wiatru i gdy już wsiadł do środka, dość niepewnie zerknął na bruneta, nie wiedząc zupełnie, jaki temat mógłby teraz poruszyć.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Tyle, że wtedy nie myślał trzeźwo. Teraz może też nie, ale rozsądek zaczynał szeptać mu właściwe słowa i uwagi, wobec których raz za razem zalewała go kolejna fala zażenowania. Doświadczył chyba czegoś na kształt ataku paniki, bądź coś w ten deseń; może nazbyt wiele bólu zaznał, nazbyt wiele stresu i tak o, po prostu utracił kontrolę nad całym swoim życiem. Co prawda na łodzi nadal mu zależało i to na tyle, że nie był w stanie odwołać całej akcji, ale chyba jednak jakoś by to przeżył. Może porzuciłby plany ucieczki na morze, może zgodnie z prośbami Minnie poszedłby na te pieprzone studia, może nie byłoby tak źle. No i pozostawała jeszcze opcja z ojcem, do którego wyjechałby do Meksyku lub na Hawaje, gdzie się tacy jak on ukrywają, nieważne. Może jednak teraz był po prostu zbyt zmęczony, by dalej w równie mocny sposób się przejmować łodzią; może to wcale nie był rozsądek, a skrajne wyczerpanie. Może jutro dalej rozpaczliwie błagałby kogokolwiek o pomoc. Może. Nie warto było tracić czasu na dalsze rozważania.
Dzięki — powtórzył raz jeszcze, wciąż zażenowany tym wszystkim, bo jednak śmielej czułby się w towarzystwie Hectora czy Percy’ego, którzy znali już dokładnie tę jego chorobę. I którym nauczył się ufać, których pomoc przyjmował bez problemu, bo z Orfeuszem było tak jakoś… dziwnie. Dostrzegał w dodatku, że wcale mu to wszystko nie odpowiada, więc na każde skrzywienie czy urwane zdanie czuł się tylko gorzej i gorzej. Mógłby więc wrócić do maratonu przepraszania, co opanowane miał do perfekcji, ale czuł, że wcale nie byłoby to odpowiednie. — No — burknął cicho, wzruszając lekko ramionami. Powtarzał sobie, że ma to wszystko gdzieś. To znaczy to, za jakiego mięczaka Orfeusz go teraz weźmie, bo z całą pewnością tak właśnie było. Pewnie później będzie wyśmiewać to wszystko w gronie swoich super przyjaciół, ale to nic, naprawdę, bo Perry po prostu czuł, że tak postąpić musi. Tamtych osób nie znał, więc mogły się śmiało topić i umierać, ani trochę by go to nie obeszło. Ruszył więc za Orfeuszem, chcąc najpierw usiąść z przodu, ale jednak ostatecznie wgramolił się na tylne siedzenie. I od razu ułożył w półsiadzie, bo tak łatwiej było mu oddychać. Prędko jednak pożałował tej swojej głupiej prośby, bo zrobiło się strasznie niezręcznie, a on nie wiedział nawet, o czym mieliby rozmawiać. Dlatego postanowił improwizować i to w bardzo idiotyczny sposób. — Miewam też paraliże senne, halucynacje i strasznie dużo koszmarów, więc czasem mocno się wydzieram w nocy — poinformował go, chociaż te wszystkie punkty powinien na samym początku otrzymać wypisane na jakiejś ulotce przestrzegającej przed zamieszaniem w tej paskudnej chatce.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
A jednak padło na Orfeusza. Trochę to zabawne, bo gdyby nie jego wypadek i późniejszy atak, wciąż gromiliby się wzrokiem nie wymieniając ze sobą ani jednego słowa, prawda? I w sumie… Czy mieli wrócić do takiego stanu rzeczy po tej nocy? Puścić ją w zapomnienie i udawać, że wcale się nie wydarzyła, zupełnie niczego między nimi nie zmieniając? Wrottesley podejrzewał, że właśnie taki plan malował się w głowie Peryklesa, ale póki co nie zamierzał o to pytać. Właściwie to wolał poczekać i zobaczyć, bo nawet jeśli chłopak zapewniłby go, że nic takiego się stanie, później mógłby przecież zwyczajnie zmienić zdanie. W każdym razie, ze strony Orfeusza ta ich cała relacja prezentowała się już całkiem inaczej i nie do końca wiedział, co w związku z tym począć. Póki co zadowolił się tym cichym podziękowaniem, na które to wcale nie liczył, ale i tak miło było je usłyszeć. Miło i dziwnie, wiadomo, bo wszystko co związane z Perrym było teraz mocno dziwne. To potwierdzenie jego przypuszczeń także go zdziwiło, bo cały czas jednak wierzył w to, że źle go zrozumiał. Perry dotychczas nie lubił z nim przecież przebywać, a teraz sam zabiegał o jego towarzystwo i była to kolejna rzecz, której Orfeusz nie potrafił rozwikłać. Może chłopak czuł się gorzej, niż mówił i bał się, że zaraz naprawdę wyzionie ducha? Ta myśl go przerażała, więc pozwolił sobie na moment ją od siebie odsunąć, wzdrygając się jednak lekko, nad czym nie potrafił zapanować. No i potem, siedząc już w tym samochodzie, będąc trawionym przez niezręczną ciszę, chciał się zapytać, czy szatyn wolałby, gdyby Orfeusz się wyprowadził. Dręczenie go po dzisiejszych wydarzeniach przestało bowiem sprawiać mu radość, więc gotowy był się wynieść, jeśli tylko taka była wola jego współlokatora, ale nie zdążył nawet otworzyć ust, bo to Campbell pierwszy zdecydował się zarzucić jakimś tematem. Ku własnemu zaskoczeniu, zaśmiał się. - Myślałem, że ktoś cię czasem po prostu odwiedza w nocy - przyznał, choć dźwięki docierające do jego uszu były czasem naprawdę dziwaczne. Ale no nie miał kiedy o to zapytać, bo też w sumie to nie była jego sprawa. - A jak często zdarzają ci się te… no wiesz, ataki - niepewnie zapytał, a zmęczony już nieco swoją pozą, zdecydował się oprzeć głowę i dłonie na oparciu fotela, wciąż przypatrując się Campbellowi.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Wolał się nad tym wszystkim nie zastanawiać. Nadejście następnego dnia wiązało się przecież z licznymi konfrontacjami, jak i zaakceptowaniem kompletnych zmian w życiu, a na to gotowy nie był. Prawdą jednak było to, że gdzieś pomiędzy rozhisteryzowanym krzykiem a koniecznością zaufania Orfeuszowi w wielu kwestiach, przedarł się przez jakąś własną granicę. Może był po prostu naiwny i może ów naiwność namieszać miała w jego skomplikowanym już i tak życiu. Może pożałować miał tego, że nagle zapomniał o jego powiązaniach z mafią, o swoim wujku, o Tilly. Tyle że nieprzyzwyczajony był do tak wielkiej dobroci i pomocy, nie od obcych (bo tak właściwie, to nie znali się wcale), że nagle poczuł się w obowiązku odpłacać tym samym. Tak jakby. Niemożliwym było więc to, że ta ich znajomość miałaby wciąż mieć podobny wydźwięk, że Perry nadal unikałby go i atakował serią pretensji, mając cichą nadzieję, że ten się po prostu wyprowadzi. A największym na owe zmiany dowodem był fakt, że nie chciał, by Orfeusz narażał swoje życie dla tej jego przeklętej łodzi.
No tak, tak, to też — zaśmiał się lekko, bo jednak za bardzo bolały go żebra i twarz jego przeciął wobec tego lekki grymas. Naturalnie jednakże kłamał, bo żadnych gości nie przyjmował, wiadomo, ale skoro i tak Orfeusz miał go już za frajera, nie musiał mu wcale dokładać dodatkowych powodów do kpin. — Nie jakoś super często — odparł, wzruszając lekko ramionami. Spodziewał się pytań nakierowanych na tę jedną sprawę, bo ludzie zawsze właśnie katapleksją interesowali się najmocniej; dobrze więc, że miał przygotowane już odpowiedzi, które jak stałą regułkę recytować mógłby o dowolnej porze dnia czy nocy. — Ostatni miałem jakieś dwa lata temu — rzucił, nad tym jednak się wnikliwie zastanawiając, bo nie był pewien. Na pewno mieszkał już sam, co było mu całkiem na rękę; pamiętał jednak, że ataku dostał przed domem i sąsiedzi wezwali pogotowie, mimo że wcześniej tłumaczył im wszystko i prosił, by nigdy tego nie robili. — Tyle że jak się pojawia już jeden, to potem miewam jeszcze kilka, ale nie musisz się przejmować, postaram się po prostu siedzieć u siebie — obiecał, bo nie chciał wcale, żeby Orfeusz czuł się jakoś niekomfortowo, mimo że jeszcze kilkanaście godzin życzyłby mu wszystkiego najgorszego.

Orpheus Wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Wcale nie czuł się tak, jakby wybitnie się dla niego poświęcał i okazywał mu szczególną troskę i dobroć, a zwyczajnie ich wyprawę traktował jak kolejne zadanie do wykonania, takie, jakie czasem zlecał mu dziadek. Co prawda nie miał dostać za swą pomoc żadnego pieniężnego wynagrodzenia, ale to prawdę powiedziawszy, czyniło je jeszcze bardziej podobnym do tamtych. Bo tak, właśnie, Marcos nigdy nie podarował mu nawet złamanego grosza za żaden z występków, którego się z jego powodu dopuścił, ale to teraz było zupełnie nieważne.
Krzywiąc się na jego wyznanie, wbił w niego wzrok pełen niezrozumienia. - Jak ty to możesz traktować tak… normalnie i jakby to było coś super wstydliwego, za co innych musisz przepraszać? - zapytał z konsternacją bijącą zarówno z głosu, jak i wyrazu jego twarzy, a potem pokręcił głową. - W sensie dobra, może ja bym też niekoniecznie chciał mdleć przed ludźmi, tym bardziej że ty potem z tego nic nie pamiętasz i to jest… No co najmniej niepokojące, ale ty przecież za to nic nie możesz, no i to jest przede wszystkim niebezpieczne, no i nie wiem, chyba bym oszalał, jakbym jeszcze sobie robił wyrzuty z tego powodu i to ukrywał przed każdym - podzielił się z nim swoimi przemyśleniami, choć zapewne zbyt obszernie, zbyt chaotycznie i zbyt szybko, ale taki już złapał go słowotok. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że może za bardzo docieka i że tak nie wypada. - Znaczy… jakby no nie musisz się tłumaczyć, spoko, po prostu… cholera, dawno nikt mi nie napędził takiego stracha, a przecież ile to ja rzeczy już widziałem - przyznał tym razem spojrzenie przenosząc gdzieś poza jego twarz, by tylko uniknąć kontaktu wzrokowego. Naprawdę się nie spodziewał, że tak może na niego podziałać ten cały atak, rozbudzając w nim uczucia, o które dotychczas się nie posądzał.

pericles campbell
ODPOWIEDZ