Jedzie pociąg z daleka, na nikogo nie czeka
: 22 sty 2022, 13:05
001.
My Maria
Don't you know I've come a long, long way
I been longin' to see her
When she's around
She takes my blues away
Sweet Maria
The sunlight surely hurts my eyes
I'm a lonely dreamer
On a highway in the skies
Sobota.
Piękny to był dzień.
A przynajmniej dla pewnego niewielkiego człowieka, który z wielka, skórzaną aktówką kroczył wzdłuż peronu czwartego, z wielkim uśmiechem na twarzy, stawiając stopy w rytm ulubionej piosenki Dolly Parton. Gdyby ktoś spojrzał na niego z boku, w życiu nie pomyślałby, że ten oto zadowolony osobnik, zmierzał właśnie do pracy, odbyć ośmiogodzinną zmianę. W życiu! W końcu normalni ludzie nie bywają zazwyczaj tak zadowoleni na myśl o robocie, ale nie on. Woody Woodpecker — karzełek z przypadku, konduktor z wyboru. Prawdziwy fanatyk chwil spędzonych w pociągu. Persona, którego ulubionym dźwiękiem na całym świecie, były koła maszyny ocierające się o metalowe szyny. Coś pięknego. A kto tego nie rozumiał, był zjebem. Proste.
Woody przebierał dzielnie nogami i już po kilku minutach znajdywał się przy swoim dzisiejszym smoku, bo tak właśnie nazywał pociągi, w których pracował. Poprawił jeszcze na szybko krawacik, zaciągając granatową kamizelkę w dół, po czym podskakując wysoko, przedarł się przez schody wejściowe.
W kanciapie konduktorskiej standardowo przywitał się elegancko ze wszystkimi współpracownikami mocnym uściskiem dłoni w przypadku płci męskiej, za to kobiety obdarzył delikatnym, lecz czułym całusem w dłoń. W końcu tak wymagała kultura osobista! A co! Następnie wypełnił wszystkie potrzebne druczki i papierki, przetarł buty podręczną pastą nabłyszczającą i zarzucił na ramie to gówno na pasku, którym sprawdzają i drukują bilety, ale wciąż nie mam pojęcia, jaką nosi nazwę i już! Woody był gotowy do pracy.
Za oknem rozległy się donośne gwizdy i już po chwili maszyna ruszyła do przodu, obierając kierunek na Melbourne. Woodson ruszył przed siebie na swój sektor pracy, uśmiechając się od ucha do ucha do mijanych pasażerów, aż trafił na miejsce docelowe. Wagon czwarty. Jeden głęboki wdech. Wydech. I jazda. Ruszył dzielnie wzdłuż przedziału, sprawdzając ważność kwitków i dokumentów, rozpromieniając swój dzień krótkimi rozmowami z przypadkowymi osobami.
— Witam Panią serdecznie! Bileciki do kontroli, pięknie proszę — wyszczerzył się od ucha do ucha, zatrzymując przy wysokiej, rudowłosej kobiecie wpatrzonej w obszerne okno — Piękne mamy widoki stąd na Lorne, czyż nie? — sam zachwycił się na moment, krzyżując dłonie na klatce piersiowej i wpatrując w wodny horyzont, wzdłuż którego właśnie pędził pociąg. Wrócił jednak szybko na ziemię, odbierając czym prędzej odpowiedni papier od kobiety — Dziękuje Pani. Melbourne? Ah tak, ciekawe miasto. Znane jest z nieprzewidywalnej pogody. Mówią, że często można przeżyć tam cztery pory roku w ciągu jednego dnia. Mam nadzieje, że spakowała pani jakiś płaszczyk przeciwdeszczowy! — dorzucił z troski, dzieląc się tym jakże istotnym faktem na temat docelowej mieściny podróży. Oczywiście znał też te bardziej ciekawe fun fakty jak na przykład, że system tramwajów w Melbourne jest największym poza Europą i czwartym co do wielkości na świecie, rozciągającym się na 244 km torów i posiadającym 450 tramwajów, ale nie sądził, by piękną rudowłosą interesowała infrastruktura tramwajów. Nie to, co jego, on to mógłby gadać o tym GODZINAMI!! — Zwiedzanko miasta się szykuje, czy bardziej podróż biznesowa? — dopytał, bo w sumie kobieta wyglądała dość elegancko i wcale nie zdziwiłby się gdyby wcale nie jechała tam popijać drinków z palemką — Oczywiście jeśli można spytać! — dodał, bo w końcu nie każdy życzył sobie rozmówek z pracownikami kolei.
Lake Donovan