yo — cm
about
Melody nie wiedziała już, jak wiele czasu upłynęło od dnia, w którym szlachetny wybawiciel uratował ją z zepsutej randki, wykorzystując dziewczęcą naiwność do szemranych celów. Upływ czasu można było kwestionować, gdy siedziało się na ogół związaną z workiem na głowie, tudzież w chłodnym magazynie pośród innych dziewcząt podobnych wiekiem, które zaufały obcym ten jeden raz. Czy kiedykolwiek później widziała Victora? Gdyby teraz go zobaczyła, może w przebłysku świadomości utożsamiłaby go z kimś wyjątkowo życzliwym z przeszłości, ale jasny gwint, kim on był? Nie wiedziała, gdzie się znajduje i kiedy ostatnio rozmawiała z rodzicami. Jedyna rzecz, która ostała się w jej pamięci z rzeczonego wieczoru, to droga na randkę i zniecierpliwienie, gdy przystojny chłopak z tindera okazał się zwykłym tchórzem, nie zjawiając się na spotkaniu o ustalonej porze.
Widziała w ten czas kilku mężczyzn, bynajmniej nie należących do miłych. To ludzie z gatunku, którego nie chciałaby spotkać w ciemnej uliczce, ale i zaskakująco przystojni, pełni ogłady mężczyźni, którym pasowałaby nawet rola, bo ja wiem, prawnika. Zatrważające było, że niektórym z nich naprawdę byłaby skłonna zaufać. Co do pozostałych dziewczyn, był tu pełen przekrój charakterów - jednak wszystkie w obliczu podbramkowej sytuacji nie potrafiły utrzymać rezonu. Być może jedna, czy dwie stanowiły oparcie dla grupy i pocieszały je mimo własnego horroru, ale przecież wszystkie tkwiły w tym razem.
Tak długo, jak nie zabrał ich kolejny TIR z naklejkami fundacji Save the Children.
W zaskakująco szybkim tempie rodziły się między nimi przyjaźnie, a może nawet w odwrotną stronę - jakaś doza rywalizacji. Tym niemniej wszelkie z powstałych więzi były kruche, bo nigdy nie było wiadomo, czy budząc się następnego dnia, w grupie nie będzie kilku dziewcząt mniej. A co się z nimi działo? Tego nie wiedziały.
Wiedział to Victor, który delegował z pomocą zaufanego kompana - Omara Valentine - przesyłki do odpowiednich adresatów rozsianych na terenie całej Australii. Byli to przeważnie wpływowi biznesmeni, politycy, bogaci przestępcy i domy publiczne. Te ostatnie składały największe, na ogół hurtowe zamówienia.
Melody nie wiedziała, jaka jest pora dnia, lecz wydawało jej się, że przysłowiowo na nogach jest już od kilku godzin. Kiedy dwóch uzbrojonych facetów weszło do pomieszczenia magazynowego w bliżej nieokreślonym dla niej miejscu, wiedziała, że przyszli kogoś zabrać. W duchu modliła się, żeby nia nadeszła jej kolej, bo tak długo jak tkwiła w jednym miejscu - policja miała szansę ją znaleźć. Nie wiedziała jak, w końcu nie miała telefonu, ni żadnego namiaru... ale szanse istniały, prawda?
Jednak tym razem przestępcy przyszli i po nią. Tylko po nią.
- melody halpern. Jak się czujesz, słońce? Wyglądasz niewyraźnie. - absurdalnie łagodne podejście było miłą odmianą od obelżywych określeń i porywczych gestów. Wprowadzona do sali zauważyła, że na biurku stoi plastikowa butelka z wodą, której nie piła chyba od wczoraj. Albo dłużej, bo w gardle było jej tak sucho, jakby upłynęły całe wieki. - Nie traktują Cię tutaj najlepiej. Mogę coś zrobić, by osłodzić Ci ten pełny goryczy okres? - trudno powiedzieć, czy zachowała resztki przebłysków pamięci, by kojarzyć Victora Pratt. Z pewnością wiedziała teraz, że jest jednym z porywaczy, ale zdawał się przyjazny - może będzie skłonny jej pomóc?
uczennica — w Lorne Bay state school
17 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
02.

W momencie, kiedy się odzyskała świadomość, nie wiedziała, gdzie jest, co się z nią stało, ani co się dzieje. Miała jedną, wielką pustkę i okropny ból głowy, który nawet na moment nie był lżejszy. W pierwszej chwili zaczęła szukać telefonu, a kiedy zorientowała się, że go nie ma, wpadła w panikę, dopiero teraz, rozglądając się po pomieszczeniu, gdzie się znajdowała. Wyglądało to, jak magazyn, a przynajmniej tak mogła sądzić, kilka dziewczyn spało, jedna podeszła próbowała ją uspokoić, widząc jak Melody, zaczyna panikować i pokrótce przedstawiła jej sytuację, w której się znalazła. To, tym bardziej było dla niej niezrozumiałym szokiem, zwłaszcza że nigdy, nic nikomu nie zrobiła, unikała kłótni, a już tym bardziej, towarzystwa, które mogłoby jej zagrozić. Im dłużej o tym myślała, to nie potrafiła znaleźć odpowiedniego wyjaśnienia, a miała tylko nadzieję, że jej rodzice, jak najszybciej zaczną jej szukać. Nie potrafiła zrozumieć, jak wyjście do klubu, gdzie bywała przecież nieraz, skończyło się takim koszmarem. Bo dla niej, ta sytuacja, była niczym koszmar, bądź najgorszy horror, jaki oglądała.
Straciła poczucie czasu.
Nie wiedziała dokładnie, ile czasu siedzi w tym zamknięciu. Dni mijały i zaczęły jej się mieszać, zlewać ze sobą, bo wyglądały wręcz identycznie. Najczęściej, wolała się nie odzywać, będąc za bardzo przerażona tym wszystkim. Jedzenie, które dostawały, oddawała nienaruszone, za każdym razem, prosząc o jakiś kontakt do rodziców, była przecież pewna, że zapłacą tyle, ile tylko będą chcieli. W odpowiedzi najczęściej słyszała trzask zamykanych drzwi. Nie chciała w żaden sposób polubić dziewczyn, które również były z nią zamknięte. Z dwóch, najważniejszych powodów : po pierwsze, widziała jak zamaskowany mężczyzna, wyprowadza kilka z nich i już nigdy nie wracają, a po drugie, naiwnie wierzyła, że jej pobyt, będzie trwał tutaj jeszcze maksymalnie dwa, może trzy dni. Przecież, chodziło o okup, zawsze, to było najważniejsze.
Widząc, jak dwóch mężczyzn, idzie w jej stronę, jeszcze bardziej zamknęła się w sobie, próbując się wyrwać z mocnego uścisku, ale skutkowało to tylko, jeszcze mocniejszym zaciśnięciem dłoni na jej drobnych ramionach.
- To boli - syknęła przez zaciśnięte zęby, gdy wręcz nieśli ją kilka centymetrów nad podłogą, nim nie znalazła się w innym, całkiem obcym sobie miejscu. Było dużo czyściej niż w magazynie, gdzie przebywała do tej pory. Nie było żadnej dziewczyny, oprócz mężczyzn, który siedział po drugiej stronie biurka. Próbowała uważnie mu się przyjrzeć, skojarzyć, skądś jego twarz, ale w głowie znów miała jedną, wielką pustkę. Mogła się tylko domyślić, że był kimś ważnym i cała reszta, pracuje właśnie dla niego.
- Tak się też czuję - przerwała w końcu swoje milczenie. Drzwi, ponownie się zamknęły, a nastolatka, dość niechętnie usiadła na krześle, podciągając wysoko nogi, które objęła dłońmi. - Jestem głodna, zmęczona i wystraszona - słowa, same wychodziły z jej ust, nie wiedząc czemu, to wszystko mu mówi. Zacisnęła na moment usta, a jej wzrok zatrzymał się na tatuażach mężczyzny, a w jej głowie pojawił się dziwny przebłysk, jakby kiedyś już je gdzieś widziała. Zamrugała kilkukrotnie powiekami, nie wiedząc, czy naprawdę jest dla niej taki miły, czy to tylko gra, poza, którą przed nią udaje. - Chciałabym się wykąpać i zadzwonić do rodziców. Mogę? - nieśmiało, wyciągnęła dłoń po butelkę z wodą. Podstawowe potrzeby, a miała wrażenie, że połowa z nich została jej odebrana. Siedziała przed nim w sukience, w której ostatni raz wyszła z domu, była cała pobrudzona i marzyła tylko o tym, aby ubrać coś czystego. Jeśli się zgodził, zabrała małą butelkę, którą odkręciła i od razu, napiła się kilka małych łyków, przymykając na moment powieki.
- Skoro wiesz, jak się nazywam... Czego ode mnie chcecie? Moi rodzice, zapłacą wam tyle, ile będziesz chciał. Oni się martwią, oprócz mnie, nie mają nikogo. Nie wniesiemy, żadnych oskarżeń, tylko zadzwoń do moich rodziców - czuła, jak łzy napływają jej do oczu, ale nie pozwoliła, aby żadna z nich popłynęła. Po części próbowała wziąć go teraz na litość, w końcu, nie był chyba bezdusznym draniem? Nie wiedziała, czy faktycznie, uszłoby mu na sucho jej porwanie, ale zawsze, mogła troszkę okłamać. Najważniejsze, to aby jak najdłużej nie wracać w tamto miejsce.

victor pratt
powitalny kokos
Minnie Mouse
yo — cm
about
Victorowi było nawet szkoda tej małolaty. Większość z towarzyszących jej dziewcząt miała swoje na sumieniu i bynajmniej nie zaliczały się one do cnotek porównywalnych z jej wychowaniem. To przeważnie doświadczone, młode wiekiem imprezowiczki, które zaliczyły już niejedną przygodę - również z narkotykami i chłopcami, często-gęsto w wieku ich ojców, które doczekały się konsekwencji swojego zepsucia. Było tu też kilka przypadkowych ofiar, które wpadły w oko organizacji Pratta i spełniały zapotrzebowanie klienteli. Ta zaś oczekiwania miała różne; od dziewic poniżej osiemnastego roku życia, które to Victor porywał najmniej chętnie ze szczerego współczucia na wspomnienia o przybranej siostrze, po pełnoletnie i doświadczone o określonej urodzie, skończywszy na... mężatkach z programów telewizyjnych, bo takie właśnie zlecenie przypadło mu całkiem niedawno. Wszystkie z nich łączył fakt, że padły obiektem seksualnej żądzy usługobiorców lub znalazło się dla nich miejsce w domach publicznych. Co jednak z młodą Melody, na którą nie było żadnego zlecenia? Sytuacja miała się zgoła inaczej, bo chodziło o coś więcej, niż handel jej ciałem. Chodziło o okup od znanego polityka, który w ciągu tych kilku tygodni zdołał przetrząsnąć połowę miasteczka w asyście policji, by odnaleźć swoje oczko w głowie. Celem organizacji, a raczej jej lidera, było przełamać umysł tej dziewczyny i obiecać złote góry, by pomogła mu w przeprowadzeniu zorganizowanej akcji wyzysku majątku od ojca. Mężczyzna improwizował, ale pierwej chciał upewnić się, że dziewczyna na tle pozostałych porywaczy zobaczy w nim szansę na poprawę komfortu egzystencjalnego w toku przetrzymania.
Nastolatka była obserwowana dwadzieścia cztery godziny na dobę i traktowana na równi z pozostałymi dziewczętami, aż do dnia, w którym trafiła przed oblicze Victora. Nie potrafiła go skojarzyć z tamtym dniem, w którym urwał jej się film, ale ostały się w jej głowie pozytywne bodźce, mgliste wspomnienie, bo ja wiem - pseudożyczliwego uśmiechu? - które to wpływały na odbiór jego osoby w tym cholernym potrzasku. Warunki tutejszego bytowania zakrawały o pomstę do nieba; zaspakajano oczywiście podstawowe potrzeby dziewczyny, ale ta tym bardziej utrudniała sobie pracę, że okazywała butność, wzgardzając oferowanym dobrem. Vic dostrzegł, że jada posiłki tylko raz na kilka dni i to z wielką łaską, że stawia się i stosuje tanie pogróżki o ojcu polityku, że jej rodzice zaoferują okup i sytuacja rozejdzie się po kościach - lub wręcz przeciwnie, jeśli za chwilę jej nie wypuszczą. Problem w tym, że mijały godziny; dni; tygodnie, a może nawet miesiące, sama już nie wiedziała - a ratunek nie nadciągał. Była już wykończona, dlatego Vic uznał, że będzie gotowa na wstąpienie w kolejny etap tej przedziwnej relacji.
- Stąd potrafię usłyszeć, jak kiszki grają Ci marsza. Podawano Ci jedzenie; było niesmaczne? Powiedz, na co masz ochotę, a za najdalej godzinę będzie dostarczone. - wypadałoby skorzystać, bo druga taka oferta może się nie powtórzyć; szczególnie, że tym razem chyba miała nie żreć na podłodze, a zwyczajnie zjeść przy biurku. - Pozwolę Ci zmyć z siebie ten syf i zmęczenie, jeśli zdecydujesz się wreszcie posilić. Brzmi jak sprawiedliwy układ, prawda? - wyraźnie chciał zaspokoić jej podstawowe potrzeby. Było mu na rękę, by morale dziewczyny nieco wzrosły. - Napij się, jest tutaj dla Ciebie. Rozmowę z rodzicami przełożymy na później, dawkujmy sobie przyjemności. - rzekł i podniósł się z krzesła, ponaglając ją jeszcze, aby wybrała jakieś danie; tedy zerknął kontrolnie w oko kamery, a osoba po drugiej stronie wiedziała już, co zrobić. - Bądź tak uprzejma i nie rób nic głupiego, zmuszając moich towarzyszy, żeby stosowali wobec Ciebie przemoc, kiedy będę prowadzić Cię pod natrysk. Nie podoba mi się, że byłaś do tej pory tak ohydnie traktowana, ale uznaję pewne środki prewencji i kary - zachowuj się więc, a nikt nie zrobi Ci krzywdy. - spojrzał na nią z przestrogą, ale wciąż wypowiadając słowa łagodnym tonem. Niech wie, że jest jej przyjacielem w tej wybitnie chujowej sytuacji.
O dziwo na korytarzu, którym ją prowadził, nie widziała nikogo - ale wiedziała, że w ułamek sekundy, gdyby zrobiła coś głupiego, za chwilę obok Victora pojawiłoby się więcej osób. Sam zresztą najpewniej by sobie z nią poradził, nie miała co do tego wątpliwości, dlatego wędrówka przedsionkiem przebiegała łagodnie. Kiedy dotarli do szatni z natryskiem, leżała tam już przygotowana czysta bielizna z nową, bielutką niby anielskie szaty sukienką, a także nowe buty pasujące do zestawu.
- Rozbierz się i wejdź do środka. - wskazał na pomieszczenie, w którym zamontowana była instalacja z natryskiem w oddzielonych komorach. Gdyby zdecydowała się wykonać polecenie, wszedłby za nią i dodał tylko kilka słów. - Traktuj mnie jak powietrze. - planował upewnić się, że dziewczyna nie wpadnie na jakiś durny pomysł, więc byłaby przez niego cały czas nieskrępowanie obserwowana.

melody halpern
uczennica — w Lorne Bay state school
17 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
W najgorszych snach nie spodziewała się znaleźć się w tak dziwnej sytuacji. Co oni mogli jeszcze od niej chcieć? Była wręcz przekonana, że gdyby chodziło o pieniądze, jej rodzice zapłaciliby tyle, ile by zażądali, aby Melody wróciła w jednym kawałku do domu, a co najważniejsze żywa. Przecież, oni musieli się zamartwiać. Jej zdjęcie na pewno było na stronach internetowych, może nawet w lokalnych wiadomościach, gazetach. Nieraz w ciągu tych kilku, może kilkunastu dni, próbowała uciec, ale wszystko skończyło się na planach, których nie mogła zrealizować. Mogła liczyć, że mężczyzna, który siedział przed nią, sam się zlituje i ją wypuści, albo w najlepszym wypadku zadzwonią do jej rodziców i pozwolą wrócić jej do domu. Nadzieja była matką głupich, ale nastolatka tak bardzo chciała się trzymać tej myśli. Nie chciała dopuścić do siebie, że została porwana, wywieziona z Lorne Bay i już nigdy nie powróci do domu, nie położy się w swoim łóżku, nie przytuli się do matki. Na samą myśl, momentalnie do jej oczu napływały łzy, które tak usilnie próbowała powstrzymywać, aby nie okazywać słabości.
Zacisnęła mocno wargi, zatrzymując niepewnie wzrok na mężczyźnie, który siedział naprzeciw niej. Nie był taki jak tamci, był dla niej miły na swój przedziwny sposób. Nie przeklinał, nie krzyczał, mówił spokojnym głosem. Czuła wobec niego strach, ale nie był paraliżujący, jak przed innymi. A może tylko źle go oceniła? I to on stał za tym wszystkim? Tym bardziej powinna być miła i starać się go przekonać, że w ogóle nie będzie miał z niej żadnej korzyści.
Chciał jej zamówić jedzenie? Oczy dziewczyny się powiększyły, nie wierząc w te słowa. I mogła wziąć gorący prysznic? Marzyła o chwili prywatności tylko dla siebie. Przez moment milczała, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. Mogła wymyślać, ale postawiła na coś prostego, co będzie w miarę łatwo zamówić i była pewna, że nieważne, jaką restaurację wybierze, danie będzie smaczne.
- Makaron z tofu i z warzywami - odezwała się dużo ciszej. Jej głos już wcześniej stracił tę radosną barwę, był bardziej przygaszony. I na przemian, jak nie krzyczała, to mówiła bardzo cicho. O ile go słuchała, tak teraz, mówiła dość mało. W dłoniach trzymała butelkę z wodą, która wciąż była namiastką normalności i wbijała krótkie paznokcie w plastik. - Pozwolisz mi później zadzwonić do rodziców? Ja się zachowuje, to Twoi koledzy myślą, że wszystko im wolno - wzruszyła delikatnie ramionami. Napiła się jeszcze małego łyka wody, zakręciła butelkę i odstawiła ją na biurko. Powoli, zsunęła stopy z krzesła i wstała, pomimo wszystko poprawiła swoją sukienkę, zanim poszła za nieznajomym. Pierwszy raz szła tym korytarzem. Rozglądała się wokół, jakby chciała poznać to miejsce, ale nie kojarzyło jej się z niczym, co dotychczas znała. Nie wiedziała, gdzie jest, może już dawno poza granicami miasta, a co gorsze poza Australią! Z paniki, zaczęła szukać jakiejś drogi ucieczki, ale miała wrażenie, że ta droga się nie kończy.
Łazienka, też nie była taką, jaką sobie wymarzyła. Nie była przyzwyczajona do takich standardów, a raczej braku jakichkolwiek. Na jej twarzy pojawił się malutki, grymas niezadowolenia, a ręce skrzyżowała na klatce piersiowej.
- Odwróć się. Nie rozbiorę się, jeśli będziesz się na mnie patrzył. Skup się na telefonie, na czymkolwiek - przemknęła pod prowizoryczny prysznic, pod którym dopiero zdjęła z siebie sukienkę wraz z bielizną. Woda, na początku lodowata, stawała się przyjemnie letnia, coraz cieplejsza. Spływała strumieniami po jej włosach, ciele. Jak bardzo jej tego brakowało. Pierwszy raz od dawna się uśmiechnęła. Przygotowany był nawet żel pod prysznic, którego użyła. Nie był o jej ulubionym zapachu, ale to jej w tym momencie nie przeszkadzało. Nie wiedziała, jak długo stała, dopiero gdy na ciele pojawiła się gęsia skórka, zakręciła wodę i owinęła się ręcznikiem. Starała się ignorować Victora, kiedy zakładała czyste ubrania, jak najdokładniej zakrywając się, aby nie pokazać zbyt wiele swojego ciała. Sukienka pasowała idealnie, bielizna była w jej rozmiarze, a buty pasowały do całego zestawu. Wytarła jeszcze włosy, zanim nie musiała z nim znów wrócić do wcześniejszego pomieszczenia.
- Dlaczego? Dlaczego, jesteś dla mnie taki miły? Dużo milszy od pozostałych? - zadała chyba najbardziej dręczące ją pytanie. - Przecież wiesz, że gdy tylko mnie wypuścicie, dostaniecie za mnie pieniądze - odgarnęła włosy na plecy, czując jak nadal są wilgotne. I wróciła do wcześniejszej pozycji, kiedy tutaj siedziała, podciągając wysoko nóżki na krzesło.

victor pratt
powitalny kokos
Minnie Mouse
ODPOWIEDZ
cron