: 01 lip 2023, 22:11
To prawda, czerwień - ani inne, nadmierne pstrokacizny jaskrawych kolorów i brokatowych błysków - naprawdę nie były najlepszym pomysłem. Camelia ewidentnie znała się na tym, o czym mówiła; poza tym zdawało się, że i w kontekście takich towarzyskich spędów jak śluby miała znacznie większe od szesnastolatka doświadczenie, bo Bellamy nawet nie pomyślał o tym, jaki wpływ jego wyrazisty makijaż miałby na Ainsley, a tymczasem Gilmore natychmiast zwróciła na to uwagę. I słusznie. Może i nie planował zostać w Lorne na dłużej niż parę następnych miesięcy, ale przez ten czas skazany był na egzystencję pod dachem starszej siostry. Ich stosunki były natomiast może nie napięte, ale mimo wszystko specyficzne, zwłaszcza, odkąd na obrazku tak intensywnie pojawiał się Dick, którego - a to nie było większą tajemnicą - Bellamy zamiast sympatii, darzył najszczerszą, i nieskrywaną niechęcią. Wolał więc nie dolewać oliwy do ognia i nie wywoływać żadnych dodatkowych, potencjalnych niesnasek - chociażby o to, kto bardziej wyróżniał się na weselu: Bellamy, czy przyszła Pani Remington.
Nastolatek się uśmiechnął - w pierwszej chwili jedynie półgębkiem i zupełnie nieśmiało, ale zaraz chyba nabrał krzty animuszu, i nawet udało mu się zaśmiać się cicho. Pokiwał głową.
- Tak, Ainsley mogłaby mieć mi za złe, że przyćmiewam jej blask... - Wzruszył lekko ramionami, choć spodziewał się, że komentarze na ten temat prędzej faktycznie robiliby inni weselni goście, nie zaś jego siostra - zbyt dojrzała na takie infantylizmy, ale też zbyt zajęta wszystkim innym, czego wymagała od niej impreza, by zaprzątać sobie głowę podobną rywalizacją - Mają już wystarczająco powodów do plotek... Po co im kolejny? - Zapytał jeszcze, chyba bardziej siebie, albo Wszechświat, niż rozmówczynię. Wystarczyło, że z pewnością niejedna ciotka i kuzynka będzie miała coś do powiedzenia gdy zobaczy, że osobą towarzyszącą najmłodszego Atwooda nie jest żadna urodziwa, młoda dama, ale drugi chłopiec, i to w dodatku o skórze ciemniejszej niż karnacja któregokolwiek z przedstawicieli ich własnego rodu.
- O-ooch, tak! Słyszałem o tym kiedyś! - Aż się lekko zapowietrzył, przypomniawszy sobie o zagadnieniu kolorystycznej analizy (i o tym, że kiedyś chyba nieumiejętnie próbował przeprowadzić ją na sobie samodzielnie, kierując się tylko internetowymi wskazówkami, i jakąś komórkową aplikacją). Jak na dziecko, i to takie, któremu nigdy nie wolno było zanadto eksperymentować, czy bawić się modą, i tak w ostatnich miesiącach zrobił już całkiem niezłe postępy w kontekście wyrażania siebie poprzez strój i makijaż, ale z pewnością od tego, gdzie chciał się znaleźć, dzieliła go jeszcze bardzo długa droga. Niejednokroć, zwłaszcza oglądając ulubione profile na Instagramie, albo przeglądając modowe magazyny, wyobrażał sobie najróżniejsze kreacje i eksperymenty, na które mógłby się posilić, ale zwyczajnie brakowało mu tak odwagi, jak i umiejętności. Może więc skorzystanie z usług kogoś, kto faktycznie znał się na rzeczy, nie było wcale chybionym pomysłem? Nie zdziwiłby się wcale, gdyby okazało się, że Camelia zajmuje się i takimi zagadnieniami, a nawet jeśli nie, to że pewnie byłaby w stanie prędko podrzucić mu przynajmniej kilka nazwisk osób, do jakich mógłby zwrócić się z prośbą o pomoc. Nawet jeśli, jeżeli do głowy - w trochę bezczelnej, nastoletniej niedbałości o rzeczy tak przyziemne jak faktyczne płacenie za czyjeś usługi (wartość pieniądza w taki sposób pozna i nauczy się szanować dopiero za parę lat, gdy przyjdzie mu wyzwolić się spod wpływów Atwoodów, ale też nie pozostanie nic więcej, niż pracować na dwie zmiany by powiązać studencki koniec z końcem) - nie przyszło mu teraz, aby Pani Gilmore zapłacić jakiekolwiek wynagrodzenie, miał przynajmniej na tyle wyczucia, aby nie nadużywać jej uprzejmości. Dlatego też nie spytał, po prostu kiwając zaraz głową - jak na grzecznego chłopca grzeczne dziecko przystało - Okay. Fantastycznie! To w takim razie poszukam na stronie... - Zapewnił gorliwie. Tak bardzo, jak sugestie i uwagi padające pod jego adresem ze strony niektórych dorosłych, szesnastolatek potrafił ignorować tak skutecznie, jakby przed ich rażeniem osłonięty był niewidzialną tarczą albo całą zbroją... Tak każde słowo nieznajomej zdawało się wsiąkać w jego pamięć niczym w gąbkę. Wszystko sprowadzało się chyba do tonu, jakim mówiła do niego Camelia - po raz pierwszy od dawna Bellamy nie poczuł się bowiem tak, jakby był tylko nic nierozumiejącym, i nie mającym pojęcia o świecie wyrostkiem bez własnego rozumu, i żadnych potrzeb - To może ja napiszę pani esemesa żeby się upewnić, czy znalazłem odpowiedni produkt, a pani mi napisze jak się nazywa ten cień?! - Zasugerował, nie chcąc zastanawiać się nad reakcją Ainsley gdy dowie się, że jej młodszy brat wymienia się numerami telefonów z osobą, która na dobrą sprawę mogłaby być jego matką - No i... Yhm... - Poczuł się trochę niezręcznie, ale nie na tyle, żeby dać w długą (no, jeszcze nie teraz), albo poddać się przed wypowiedzeniem kolejnych słów - Proszę pani? Bardzo dziękuję. Bardzo mi pani pomogła.
Tym swoim cierpliwym, akceptującym podejściem - chyba o wiele bardziej, niż Camelia w ogóle mogła przypuszczać.
Camelia Gilmore
Nastolatek się uśmiechnął - w pierwszej chwili jedynie półgębkiem i zupełnie nieśmiało, ale zaraz chyba nabrał krzty animuszu, i nawet udało mu się zaśmiać się cicho. Pokiwał głową.
- Tak, Ainsley mogłaby mieć mi za złe, że przyćmiewam jej blask... - Wzruszył lekko ramionami, choć spodziewał się, że komentarze na ten temat prędzej faktycznie robiliby inni weselni goście, nie zaś jego siostra - zbyt dojrzała na takie infantylizmy, ale też zbyt zajęta wszystkim innym, czego wymagała od niej impreza, by zaprzątać sobie głowę podobną rywalizacją - Mają już wystarczająco powodów do plotek... Po co im kolejny? - Zapytał jeszcze, chyba bardziej siebie, albo Wszechświat, niż rozmówczynię. Wystarczyło, że z pewnością niejedna ciotka i kuzynka będzie miała coś do powiedzenia gdy zobaczy, że osobą towarzyszącą najmłodszego Atwooda nie jest żadna urodziwa, młoda dama, ale drugi chłopiec, i to w dodatku o skórze ciemniejszej niż karnacja któregokolwiek z przedstawicieli ich własnego rodu.
- O-ooch, tak! Słyszałem o tym kiedyś! - Aż się lekko zapowietrzył, przypomniawszy sobie o zagadnieniu kolorystycznej analizy (i o tym, że kiedyś chyba nieumiejętnie próbował przeprowadzić ją na sobie samodzielnie, kierując się tylko internetowymi wskazówkami, i jakąś komórkową aplikacją). Jak na dziecko, i to takie, któremu nigdy nie wolno było zanadto eksperymentować, czy bawić się modą, i tak w ostatnich miesiącach zrobił już całkiem niezłe postępy w kontekście wyrażania siebie poprzez strój i makijaż, ale z pewnością od tego, gdzie chciał się znaleźć, dzieliła go jeszcze bardzo długa droga. Niejednokroć, zwłaszcza oglądając ulubione profile na Instagramie, albo przeglądając modowe magazyny, wyobrażał sobie najróżniejsze kreacje i eksperymenty, na które mógłby się posilić, ale zwyczajnie brakowało mu tak odwagi, jak i umiejętności. Może więc skorzystanie z usług kogoś, kto faktycznie znał się na rzeczy, nie było wcale chybionym pomysłem? Nie zdziwiłby się wcale, gdyby okazało się, że Camelia zajmuje się i takimi zagadnieniami, a nawet jeśli nie, to że pewnie byłaby w stanie prędko podrzucić mu przynajmniej kilka nazwisk osób, do jakich mógłby zwrócić się z prośbą o pomoc. Nawet jeśli, jeżeli do głowy - w trochę bezczelnej, nastoletniej niedbałości o rzeczy tak przyziemne jak faktyczne płacenie za czyjeś usługi (wartość pieniądza w taki sposób pozna i nauczy się szanować dopiero za parę lat, gdy przyjdzie mu wyzwolić się spod wpływów Atwoodów, ale też nie pozostanie nic więcej, niż pracować na dwie zmiany by powiązać studencki koniec z końcem) - nie przyszło mu teraz, aby Pani Gilmore zapłacić jakiekolwiek wynagrodzenie, miał przynajmniej na tyle wyczucia, aby nie nadużywać jej uprzejmości. Dlatego też nie spytał, po prostu kiwając zaraz głową - jak na grzecznego chłopca grzeczne dziecko przystało - Okay. Fantastycznie! To w takim razie poszukam na stronie... - Zapewnił gorliwie. Tak bardzo, jak sugestie i uwagi padające pod jego adresem ze strony niektórych dorosłych, szesnastolatek potrafił ignorować tak skutecznie, jakby przed ich rażeniem osłonięty był niewidzialną tarczą albo całą zbroją... Tak każde słowo nieznajomej zdawało się wsiąkać w jego pamięć niczym w gąbkę. Wszystko sprowadzało się chyba do tonu, jakim mówiła do niego Camelia - po raz pierwszy od dawna Bellamy nie poczuł się bowiem tak, jakby był tylko nic nierozumiejącym, i nie mającym pojęcia o świecie wyrostkiem bez własnego rozumu, i żadnych potrzeb - To może ja napiszę pani esemesa żeby się upewnić, czy znalazłem odpowiedni produkt, a pani mi napisze jak się nazywa ten cień?! - Zasugerował, nie chcąc zastanawiać się nad reakcją Ainsley gdy dowie się, że jej młodszy brat wymienia się numerami telefonów z osobą, która na dobrą sprawę mogłaby być jego matką - No i... Yhm... - Poczuł się trochę niezręcznie, ale nie na tyle, żeby dać w długą (no, jeszcze nie teraz), albo poddać się przed wypowiedzeniem kolejnych słów - Proszę pani? Bardzo dziękuję. Bardzo mi pani pomogła.
Tym swoim cierpliwym, akceptującym podejściem - chyba o wiele bardziej, niż Camelia w ogóle mogła przypuszczać.
Camelia Gilmore