Jermaine -> Marianne
: 08 sty 2022, 22:59
Przez ulewny deszcz i burzę Marianne została z Lily u swoich rodziców, a Jerry nie umiał znaleźć sobie samemu miejsca w domu. Kręcił się w tę i z powrotem, trzy razy zajrzał do lodówki, obszedł mieszkanie sprawdzając, czy niczego nie trzeba naprawić, ale jak na złość żaden zawias nie skrzypiał. Usiadł więc na kanapie, włączył telewizor i śledząc bezmyślnie wiadomości zamartwiał się. Nagle przypomniał sobie, że wczoraj zakład zamykał Robert, a on zawsze zapominał o zamknięciu okien. Nie mógł dodzwonić się do wujka, a musiał to sprawdzić. Wolał nie myśleć o spustoszeniach, jakie burza i ulewa mogły zasiać w stolarni. Mimo ostrzeżeń o nieprzemieszczaniu się wsiadł w samochód i - po wyjechaniu z błota - ruszył w stronę Tingaree, aby upewnić się, że na pewno nic na miejscu nie ucierpi przez pogodę.
Cóż, nie udało mu się. Po drodze bowiem miał miejsce niecodzienny wypadek.
Jerry nie był przesądny, nie wierzył, że piorun uderza dwa razy w to samo miejsce, ale wolał nie sprawdzać teorii w praktyce. Zresztą, trudno nie wierzyć w coś, co - prawie! - zdarzyło się na jego oczach - a przynajmniej mogło, bo burza rozkręcała się na dobre! - choć prawdopodobieństwo tego zdarzenia było bliskie zera!
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - wypalił z prędkością karabinu maszynowego, bez ostrzeżenia, gdy tylko usłyszał dźwięki po drugiej stronie świadczące o tym, że połączenie zostało odebrane. - Najmocniej na świecie. I nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby pod moją kapryśną nieobecność coś stało się tobie, Lily albo Bezie - jak mówił o dziecku, którego płci jeszcze nie znali. - Nigdy, Mari. Zrobię dla was wszystko, choćbym miał z kulą u nogi biec przez całą pustynię od wschodu na zachód i z powrotem - używał absurdalnych i nieprzemyślanych słów i zwrotów, ale był rozemocjonowany, rozgorączkowany i nie myślał logicznie. Po prostu mówił: - Nie zająknę się nawet jednym słówkiem, że coś mi nie pasuje, nawet jednym najmniejszym. Jak będę próbował, to sobie przypomnę tę rozmowę - a uwierz mi, nigdy jej nie zapomnę! - i w połowie słowa przestanę marudzić! - Słowa padały z takim przekonaniem i szczerością, podbudowane dodatkowo jego emocjonalnie-wylewnym przejęciem, że można je było wziąć za bełkot pijanego albo obłęd wariata, jedno z dwóch. - Dlatego nie ma mowy, że gdziekolwiek będziemy wyjeżdżać! Tu jest mój dom, tu mam wszystko co jest najważniejsze i co kocham. Po co mi jakieś studia, to naprawdę bez sensu, Mari. Dla ambicji? Nie jestem ambitny, nigdy nie byłem, i uważam, że to w porządku! Wolę moje spokojne tu i teraz. Robiłem w życiu różne rzeczy i byłem szczęśliwy, jak mi ktoś udostępnił kanapę w salonie na kilka nocy w zamian za przemalowanie ścian czy pilnowanie zwierząt domowych pod nieobecność gospodarzy! Przecież tutaj też mogę znaleźć sobie coś, co mnie zainspiruje i sprawi, że będę spełniony! Jestem naprawdę pojętnym uczniem i nauczę się wszystkiego, co będzie trzeba! Nie muszę do końca życia być stolarzem! Ale mogę, przecież nikt mi nie zabroni, gdybym tylko chciał. W sumie to nawet to lubię, tylko praca z Robertem mnie strasznie wkurza, bo jest zrzędliwym mrukiem, który nie lubi gadać przy robocie, a jak już zaczyna, to i tak głów… - …nie narzeka, nie dane mu było jednak dokończyć, gdyż ktoś wszedł mu w słowo popychając go w kierunku wyjścia.
- To jest szpital, my tu pracujemy. Proszę skończyć rozmawiać, albo wyjść na zewnątrz… - przerwał mu głos przechodzącej obok kobiety i Jerry przypomniał sobie, że w sumie to warto zatrzymać się na moment na oddech.
Marianne Harding
Cóż, nie udało mu się. Po drodze bowiem miał miejsce niecodzienny wypadek.
Jerry nie był przesądny, nie wierzył, że piorun uderza dwa razy w to samo miejsce, ale wolał nie sprawdzać teorii w praktyce. Zresztą, trudno nie wierzyć w coś, co - prawie! - zdarzyło się na jego oczach - a przynajmniej mogło, bo burza rozkręcała się na dobre! - choć prawdopodobieństwo tego zdarzenia było bliskie zera!
- Wiesz, że cię kocham, prawda? - wypalił z prędkością karabinu maszynowego, bez ostrzeżenia, gdy tylko usłyszał dźwięki po drugiej stronie świadczące o tym, że połączenie zostało odebrane. - Najmocniej na świecie. I nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby pod moją kapryśną nieobecność coś stało się tobie, Lily albo Bezie - jak mówił o dziecku, którego płci jeszcze nie znali. - Nigdy, Mari. Zrobię dla was wszystko, choćbym miał z kulą u nogi biec przez całą pustynię od wschodu na zachód i z powrotem - używał absurdalnych i nieprzemyślanych słów i zwrotów, ale był rozemocjonowany, rozgorączkowany i nie myślał logicznie. Po prostu mówił: - Nie zająknę się nawet jednym słówkiem, że coś mi nie pasuje, nawet jednym najmniejszym. Jak będę próbował, to sobie przypomnę tę rozmowę - a uwierz mi, nigdy jej nie zapomnę! - i w połowie słowa przestanę marudzić! - Słowa padały z takim przekonaniem i szczerością, podbudowane dodatkowo jego emocjonalnie-wylewnym przejęciem, że można je było wziąć za bełkot pijanego albo obłęd wariata, jedno z dwóch. - Dlatego nie ma mowy, że gdziekolwiek będziemy wyjeżdżać! Tu jest mój dom, tu mam wszystko co jest najważniejsze i co kocham. Po co mi jakieś studia, to naprawdę bez sensu, Mari. Dla ambicji? Nie jestem ambitny, nigdy nie byłem, i uważam, że to w porządku! Wolę moje spokojne tu i teraz. Robiłem w życiu różne rzeczy i byłem szczęśliwy, jak mi ktoś udostępnił kanapę w salonie na kilka nocy w zamian za przemalowanie ścian czy pilnowanie zwierząt domowych pod nieobecność gospodarzy! Przecież tutaj też mogę znaleźć sobie coś, co mnie zainspiruje i sprawi, że będę spełniony! Jestem naprawdę pojętnym uczniem i nauczę się wszystkiego, co będzie trzeba! Nie muszę do końca życia być stolarzem! Ale mogę, przecież nikt mi nie zabroni, gdybym tylko chciał. W sumie to nawet to lubię, tylko praca z Robertem mnie strasznie wkurza, bo jest zrzędliwym mrukiem, który nie lubi gadać przy robocie, a jak już zaczyna, to i tak głów… - …nie narzeka, nie dane mu było jednak dokończyć, gdyż ktoś wszedł mu w słowo popychając go w kierunku wyjścia.
- To jest szpital, my tu pracujemy. Proszę skończyć rozmawiać, albo wyjść na zewnątrz… - przerwał mu głos przechodzącej obok kobiety i Jerry przypomniał sobie, że w sumie to warto zatrzymać się na moment na oddech.
Marianne Harding