001.
reed & bradley
oh, am I talkin' too loud?
[outfit]
—
No więc zabrałam go do weterynarza. I co się okazało? Zjadł kawałek włóczki! Ja naprawdę zrozumiałabym, gdyby to był Pumba, ale Gaston? Po nim nie spodziewałabym się tak nieprzemyślanego zachowania. Ma już cztery lata, a jak na kota to bardzo dojrzały wiek — kontynuowała tyradę, którą zaczęła piętnaście minut wcześniej i nie brzmiało, jakby miała kiedykolwiek kończyć; pomimo dość zniecierpliwionego wyrazu twarzy jej r o z m ó w c y. Chociaż
rozmówca to być może, w tym przypadku, dość górnolotne określenie, biorąc pod uwagę, że jedyne, co od niego usłyszała, to
dzień dobry. Pauzy, w trakcie wypowiadania przez nią kolejnych zdań był tak niewielkie, że w pewnym momencie wysiadł jej głos i Reed sięgnęła po stojącą w pobliżu wodę, przy okazji zahaczając lekko o kabel od suszarki, która na całe szczęście, nie uderzyła o ziemię, dzięki jej n i e s a m o w i t e m u refleksowi (który był dość dziwnym i nietypowym, ale szczęślin trafem) Trzymając w rękach urządzenie, przyjrzała się dokładnie f r y z u r z e mężczyzny, niezupełnie pamiętając, jakich efektów się spodziewał … czy w ogóle przedstawił jej wizję, czy zabrała się do pracy, nie do końca wiedząc, co robić? Druga opcja była tak boleśnie możliwa, że Reed chwyciła do ręki nożyczki i starając się
nie dać po sobie poznać, że zaczęło jej towarzyszyć lekkie zdenerwowanie, postanowiła zająć się samymi końcówkami, a potem, ewentualnie, dopytać o opinię. Właściwie nie miała pojęcia, co, do cholery, robiła przez ostatnie piętnaście minut? Czy tylko mówiła? —
Właściwie jakie było pytanie? — zagaiła miękko, ale … czy jakiekolwiek padło? A może, dość standardowo, zrobiła z siebie wariatkę?