asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
15.

Wczoraj Jonathan zgodził się na to, żeby Mari wyszła z domu, więc zadowolona od razu pomknęła do sklepu, póki trwały jeszcze wyprzedaże, by kupić rodzicom maszynę do szycia, która na pewno im się przyda, bo stara zepsuła się lata temu. Poza tym kupiła jeszcze trochę prezentów, niezwykle z siebie zadowolona, ogołacając swoje konto praktycznie do zera. Przynajmniej nie myślała o stresie związanym z wzięciem Jonathana do swojej rodziny. Proponowała, że pojedzie sama autobusem i on dojedzie, bo bała się tego, co tam zastanie i było jej zwyczajnie wstyd, ale Wainwright się na to nie zgodził. Wiedziała też, że nie będzie miała w sobie siły, aby zanieść maszynę do szycia, nie była głupia, wiedziała, jak szybko się męczy, dlatego zabrała z mieszkania Jonathana taką półeczkę na kółkach na której stała donica z rośliną i jak przystało na złotą rączkę, doczepiła do niej sznurek. Była naprawdę z siebie dumna, ale oczywiści i tak zmachana, kiedy szła przez miasto.
- Halo? - odebrała telefon, po sygnale słysząc, że to Jonathan i przetarła dłonią spocone czoło, bo o tej porze roku dało się tutaj umrzeć. - No już wracam... - odpowiedziała na niezadowolone pytanie, gdzie się znajduje. - Powiedziałeś, że mogę wyjść, to pojechałam kupić jedną rzecz - burknęła, chociaż było więcej, niż jedna. Blondyn nie brzmiał na zadowolonego, a jeszcze jak usłyszał, że idzie, a nie jedzie. - Jona, robię sobie przerwy, jak się za bardzo zmacham, ale się dotleniam, to chyba dobrze, nie? - starała się go jakoś udobruchać, bo jednak w okresie świątecznym należy być dla siebie miłym. Prawdę mówiąc liczyła na to, że zdąży wrócić zanim sam Wainwright pojawi się w apartamencie. - Miałeś być dopiero za dwie godziny - wytknęła mu, przysiadając na murku, bo faktycznie musiała sobie nieco dychnąć. - W Sapphire River.... - odpowiedziała, przewracając oczami, bo już się zaczęło całe przesłuchanie, oczywiście Jona uparł się, że przyjedzie, ona mówiła, że ma nie jechać, on mówił, że nie ma dyskusji i tak dobrych parę minut, w trakcie których słyszała, że wsiadł już do samochodu. Sama szła by pewnie jeszcze dobrą godzinę, ale Wainwright zjawił się po jakiś siedemnastu minutach i nie wyglądał na zadowolonego, więc Mari przygryzła wargę, już się spodziewając nieprzyjemnej rozmowy. To też jak tylko do niej wyszedł, wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała go powstrzymać i spojrzała na niego błagalnie.
- Błagam... bez awantur, są święta, Jona - jęknęła, dopiero teraz wstając. - Kupiłam ci wesołe skarpetki, jak będziesz dla mnie niedobry, to ci ich nie dam - ostrzegła go jeszcze, licząc, że jak nie prośbą, to przekupstwem go urobi.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Stan Marienne ogólnie można byłby ocenić na dobry, ale Jonathan nie miał zamiaru mówić o tym rudzielcowi, bo zdawał sobie sprawę, że zostałoby to przez nią zinterpretowane jako "jesteś w pełni zdrowa, możesz pić, szaleć i jeść co chcesz nie przejmując się tym, że przy najmniejszym wysiłku twoje serce może wysiąść doprowadzając do niewydolności krążeniowej". to dobrze... Może końcówkę zrozumiałaby inaczej, bo pewne słowa nie funkcjonowały w słowniku Marienne, ale sens pozostawał ten sam. Dlatego Jona za nic w świecie nie odważyłby się powiedzieć Chambers, że jest już dobrze, bo popadanie w skrajności było naturą rudzielca. Wolał więc stopniowo pozwalać jej na coraz więcej, a co za tym idzie spacery i krótkie wycieczki poza dom powoli zaczynały mieć miejsce. Jednak krótkie w słowniku Jonathana oznaczało zupełnie co innego niż w słowniku Marysi, więc gdy Wainwright wrócił do apartamentu i zastał go pustym, a po piętnastu minutach nie było śladu Chambers, od razu chwycił za telefon.
- Gdzie jesteś? - Zapytał nie siląc się na żadną inną formę powitania. - Wyjść na chwilę, a nie włóczyć się po mieście w taki upał - burknął, bo na zewnątrz słońce doskwierało wszystkim, a co dopiero takiej Marysi, która ledwo co robiła okrążenie wokół apartamentowców, gdy wychodzili z Gacusiem na spacer. - Nie mydl mi oczu. Miałaś wyjść na moment, a nie tułać się po mieście i robić zakupy - dodał oskarżycielsko. Sądził zresztą, że już wszystko mają, bo gotowe i spakowane walizki i torby stały przy wejściu do ich mieszkania. Mieli wieczorem wyruszyć w podróż w rodzinne strony Marysi, a to także wpływało na obecny nastrój i zdenerwowanie Wainwrighta. - Ale jestem już... Gdzie jesteś? - Burknął, a gdy podała nazwę osiedla Jona kierował się już do windy.
Kilkanaście minut później zatrzymał się przy chodniku i jeszcze nim wysiadł z auta przeklął pod nosem siarczyście, bo widział co Chambers miała ze sobą. Nic więc dziwnego, że rudzielec jakby z automatu pragnął go powstrzymać przed wybuchem złości.
- Nie mam ochoty na wesołe skarpetki - burknął siląc się na spokój, bo są święta... Nie był to najbardziej przekonywujący Joną argument, bo od dłuższego czasu okres około Bożonarodzeniowy był mu dość obojętnym. Jednak ze względu na Chambers starał się podchodzić do tego inaczej. - Wsiadaj do samochodu - rzucił spoglądając na zgromadzone przez Chambers torby i wielkie pudło stojące na czymś co przypominało mu stojak na doniczkę, który normalnie powinien znajdować się w jego apartamencie. - Czy ja mówię po chińsku? Do wozu! - Warknął groźniej, gdy Mari nie wykonała jego polecenia od razu. Dopiero potem otworzył bagażnik i bez słowa wrzucił wszystko co rudzielec miał ze sobą do samochodu. - Coś ty sobie znów wymyśliła? - Zapytał, po tym jak tesla cicho włączyła się do ruchu. - Czy ty nie masz za grosz wyobraźni, Mari? - Dodał zaciskając mocniej dłonie na kierownicy, bo nie mieściło mu się w głowie jakim cudem Chambers wpadła na tak irracjonalny pomysł jak samotna wycieczka po ciężką maszynę krawiecką. - Ciężko było ci poprosić mnie o pomoc? Ciężko? - Pozwolił sobie na jeszcze jeden komentarz, by ulżyć swojej irytacji, po czym zamilkł oczekując tłumaczeń od dziewczyny.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Wiedziała, że będzie zły, dlatego planowała to wszystko tak rozegrać, żeby wrócić do apartamentu zanim zjawi się w nim Jonathan. On nigdy nie wracał z pracy wcześniej, więc skąd mogła wiedzieć, że akurat dzisiaj zdecyduje się na taką anomalię? Faktycznie ta jej podróż ją mocno zmęczyła i naprawdę nie miała już siły na kłótnie, dlatego liczyła na to, że mimo wszystko uda im się jej uniknąć, jeśli przekupi go skarpetkami, ale Wainwright był mocno odporny na uroki świąt.
- A nie możesz najpierw wziąć kilku głębokich oddechów? - zaproponowała uśmiechając się koślawo, ale niestety Jona nie przystał na jej propozycję. Czuła się, jak dzieciak, który spił się na imprezie i zawalił sprawdzian, ale też skłamałaby mówiąc, że to pierwsza taka sytuacja, w której złość blondyna budziła w niej podobne skojarzenia. Kiedy już była pewna, że zapakuje jej rzeczy, faktycznie weszła do auta, chociaż ta niedługa droga przypominała jej spacer skazańca na ścięcie. Zapięła pas i westchnęła pod nosem, już widząc, że Jona idzie do swoich drzwi i pewnie zaraz się zacznie kazanie.
- Wyobraźnie mam całkiem zarąbistą, dobrze wiesz - zażartowała, próbując z tej strony, ale wystarczyło jedno spojrzenie w jego kierunku by zrozumiała, że nie tędy droga. Odwróciła więc spojrzenie do boku, bawiąc się brzegiem fotela na którym siedziała. - Wiesz, że lubię zakupy świąteczne - próbowała się jakoś bronić. - Naprawdę uważałam, wzięłam wózek, żeby nie nosić i butelkę z wodą i robiłam przerwy co chwila - oczywiście pokazała mu tą butelkę z wodą, by podkreślić powagę sytuacji i zaznaczyć, że nie kłamała, tylko rzeczywiście się starała. - A ty jesteś cały zmęczony. Najpierw nie chciałeś spać, tylko waliłeś w worek, a jak już przyszedłeś, to się przewracałeś do rana, jak ryba na chodniku - chciała dobrze, tak? Nie robić mu więcej problemów, to raz, zająć się tym sama, to dwa, a po trzecie Jonathan na pewno narzekałby na to, co wybrała. Tym bardziej, że maszynę kupiła bardzo okazjonalnie, a on wychodził z założenia, że jak coś jest tak bardzo przecenione, to nie bez powodu i na pewno by się o to pokłócili, a nie wolno się kłócić w święta! Dlatego teraz też nie mogli się kłócić i mimo, że Mari była przekonana o tym, jak zły jest na nią Wainwright, wierzyła, że jakoś uda jej się to wszystko załagodzić. Odwróciła się więc do tego ziejącego chłodem mężczyzny z zaciętą miną i dłońmi wręcz boleśnie zaciśniętymi na klawiaturze, po czym uniosła ostrożnie dłoń i wskazującym palcem tyknęła go w policzek. Najpierw raz, potem drugi i jeszcze trzeci. - A co to za zgredek tutaj siedzi...? No już się tak nie borsucz, noooooo.... bo zaśpiewam ci kolędę! A trzeciego dnia tych świąt mój gburek dał mi... trzy krzywe grymasy, w samochodzie pasy, swe niezadowolenie, jakieś chińskie pierdolenie, zmarszczki na jego twarzy, gdy mi się uśmiech marzy i kuropatwę na gruszy! - zawyła znaną świąteczną pieśń wierząc, że tym go zmiękczy, albo... albo przynajmniej złamie mu tym psychikę. - Ja tak mogę przez wiele godzin, Jona - tylko ostrzegła... a może zagroziła? To już do niego należało.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Wziął już tych kilka głębszych wdechów nim wysiadł z wozu. W innym wypadku nie byłby tak spokojnym, a stara maszyna do szycia wylądowałaby w pobliskim śmietniku, a nie bagażniku tesli. Naprawdę nie chciał psuć świątecznej atmosfery, chociaż miał ją w głębokim poszanowaniu. Patrzył jednak na wszystko przez pryzmat Marienne, która ostatni miesiąc miała niezwykle ciężki i pełen wyrzeczeń. Dlatego Jonathanowi zależało na tym, aby tak uwielbiane przez Chambers święta, rudowłosa spędziła w dobrym nastroju. Poniekąd liczył na to, że ten czas wynagrodzi jej trudności z jakimi musiała się mierzyć. Szkoda tylko, że dla Jony miał się on okazać równie trudny, a może i trudniejszy od codzienności.
- Wiem, ale nie usprawiedliwia to twojej lekkomyślności. Mogłaś mnie poprosić o pomoc - burknął, niezadowolony. - Wózek i woda są gównianymi argumentami. Powinnaś wracać taksówką, a już w ogóle najlepiej by było jakbyś nigdzie nie jechała sama... Tym bardziej, że to co kupiłaś mogliśmy znaleźć bliżej i w lepszym stanie - dodał zaraz, bo oczywiście z drugiej ręki Wainwright nigdy by nie kupił żadnego sprzętu. I nie chodziło tutaj o kwestie ekonomiczne, a bardziej brak ufności wobec ludzi, którzy wcisnęliby bliźniemu najgorsze gówno tuszując je piękną ramką. - Ja znam swój organizm, a ty swojego nie chcesz nawet słuchać - burknął, bo owszem miał fatalną noc. W zasadzie problemy z bezsennością i koszmarami nasiliły się w ostatnim czasie i Wainwright coraz silniej zaczynał je odczuwać. Spychał jednak ich widmo na dalszy plan wmawiając sobie, że jak tylko Marysia poczuje się lepiej to wszystko wróci do normy. Tylko, że panowanie nad nerwami przychodziło mu z trudnością, a podły nastrój trzymał się go znacznie dłużej. Nie to żeby n a co dzień obdarzał ludzi uśmiechem i radością, ale przygnębienie i złość przechodziły mu szybciej niż obecnie. Dlatego siedział skwaszony, niewiele mówiąc w obawie, że gdyby pozwolił sobie na więcej, ich wspólna wycieczka do rodziców Marienne byłaby małym koszmarem. Nie oznaczało to jednak tego, że Chambers będzie siedziała cicho. Z początku Jona ignorował jej zaczepki. Nie wzruszały go dźgania palcem, ani prośby by przestał się borsuczyć. Dopiero kolęda w wykonaniu rudzielca wpłynęła na Jonę kojąco. O ile to co wyśpiewała Mari można było nazwać piosenką. W każdym razie poczuł swego rodzaju rozbawienie i ulgę, bo mogli się pokłócić, ale Marienne ponownie pokierowała całą sytuacją tak, aby wyciszyć konflikt.
- Wiem - mruknął z początku nadal mając niezadowoloną minę. Nie mniej jednak korzystając z faktu, że Marienne nadal drażniła jego policzek, Jona ujął ją w swoje palce i przyłożył do ust. - I tego się właśnie obawiam - dokończył, po czym kilkukrotnie ucałował wierzch jej dłoni. - Nie możesz tak robić - podjął dalej. - Nie mówię o śpiewaniu, aczkolwiek mogłabyś także zaprzestać podejmowanie prób swobodnej twórczości - wtrącił między wierszami. - Chodzi mi o to, że nie możesz tak lekkomyślnie postępować, Marysiu. Boję się, że pewnego dnia twoja brawura doprowadzi do czegoś, czego nie chcemy, rozumiesz? - Nie chciał mówić wprost, ani też nie chciał jej straszyć. Szczególnie teraz, gdy mieli spędzić spokojny urlop w jej rodzinnych stronach. - Obiecaj mi, że zaczniesz na siebie uważać - dodał, prawdopodobnie już kilkukrotnie prosił ją o złożenie podobnej obietnicy i prawdopodobnie Marienne interpretowała ją zupełnie inaczej niż on, ale cóż więcej mógł zrobić w tamtej chwili poza wiarą w to, że Chambers wreszcie się opamięta.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Czuła, że jej koszulka przykleiła się do pleców, podobnie, jak włosy do karku i czoła, które było delikatnie wilgotne. Skłamałaby mówiąc, że ta wyprawa jej nic nie kosztowała albo, że była teraz w doskonałym stanie. Nawet przed operacją nieszczególnie dobrze radziła sobie z takimi upałami, a te aktualnie dawały w kość, przy czym Marienne nie miała u Jony żadnej czapki... ani też w ogóle nie miała w Lorne żadnej czapki, więc... narażona na słońce była dość mocno. Teraz jednak skupiała się na tym, by wyglądać na kogoś, kto czuje się doskonale, bo podkreślanie złego samopoczucia byłoby jeszcze gorszym argumentem, niż ta woda i wózek, który nawet wózkiem nie był.
- Oho, zaczyna się... już w lepszym stanie. Dlatego właśnie ciebie nie wzięłam - przewróciła oczami i o taksówce nie wspominała. Jej konto nie wyglądało aktualnie najlepiej. Wiadomo, niebawem ruszy kancelaria, a ona wróci do pracy, ale też chciała oddać Jonathanowi pieniądze, które wyłożył na dług jej rodziny, więc... no niestety nie było kolorowo i teraz nawet bardziej, niż wcześniej, nie pozwalałaby sobie na takie fanaberie, jak taksówki. - To była super okazja i nie złamałam żadnego z twoich głupich zakazów, więc nie możesz się gniewać - wzruszyła ramionami, mając najdzieię, że mają już jasność w tej kwestii. Mimo wszystko afera wciąż wisiała w powietrzu, więc dopiero gdy Jona pocałował jej dłoń, Marienne faktycznie odetchnęła.
- Nie lubisz, jak ci śpiewam? Auć - dotknęła się wolną dłonią w serce, a chociaż był to ruch typowo teatralny, to faktycznie te nieźle dawało do wiwatu. Musiała się napić, więc już rozglądała się za butelką wody. Jonathan zawsze miał wodę, a ta jej dawano się skończyła. - Wiesz, że już z piętnaście razy ci to obiecywałam? - przypomniała mu żartobliwie, bo wolała za wszelką cenę utrzymać tą rozmowę w takim właśnie tonie. Oparła się też wygodniej i w końcu odkręciła znalezioną butelkę wody, nieco zachłannie wypijając jej połowę. - Wiem, że się martwisz, ale... nazywasz brawurą świąteczne zakupy. Nie jestem już taka niedołężna i wiesz, chciałabym powoli odzyskiwać swoje wcześniejsze życie... pójść na zakupy, spacer, do kawiarni, wyskoczyć wieczorem do baru czy klubu - przybliżyła mu co miała na myśli, bo nigdy nie czuła się w pełni dobrze, ale kiedyś po prostu nie zwracała uwagi na zmęczenie czy ataki bólu w klatce piersiowej, więc teraz chętnie robiłaby to samo. Już leżała zamknięta i w szpitalu i w apartamencie Wainwrighta, ale chyba mogli ruszyć dalej, prawda? - Poza tym... też musisz podejść do tego z większym dystansem, Jona. Nie będziesz w stanie mnie doglądać dwadzieścia cztery na siedem. Któregoś razu pewnie ciebie nie będzie, gdy ja poczuję się gorzej gdzieś na mieście i nie będzie to świadczyło o mojej nieodpowiedzialności... więc żyjmy chwilą, panie Wainwright! - zarządziła, zwiększając nieco klimatyzację i kierując ją na siebie. Rozgadała się nieco, ale gdy ona mówiła, Jonathan nie miał szans na prawienie morałów, więc było to częścią planu, a przy tym chciała, by na to wszystko, co miało dziś miejsce, spojrzał nieco inaczej. - Poza tym lubię być samodzielna i nie wynika to z tego, że na tobie nie polegam. Tak tylko wolę zaznaczyć, zanim wmówisz sobie jakieś głupoty - wyjaśniła, moszcząc się wygodniej na fotelu. Naprawdę się zmęczyła i teraz jak już była w wygodnym miejscu z dala od upału, uznała, że zasługuje na odpoczynek i pozwoliła sobie przymknąć na moment oczy.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Wątpił mocno w tę super okazję, aczkolwiek nie to było teraz przedmiotem sporu, więc odpuścił sobie dalsze komentowanie rupiecia, który Maryśka przetaszczyła przez pół miasta.
-Nazywanie moich zaleceń "zakazami" sprawia, że nastawiasz się wobec nich nieodpowiednio - burknął, bo to pierwsze co pragnął zauważyć. Marienne miała tendencję do demonizowania wszelkich ostrzeżeń, próśb i porad jakimi częstował ją Jona, a jakie odnosiły się do stanu jej zdrowia. Potem zamiast się ich słuchać, Chambers na wszelkie sposoby starała się z nimi walczyć. - Poza tym złamałaś przynajmniej z trzy. Prosiłem, abyś się nie przemęczała, unikała pełnego słońca i chodziła na krótkie spacery, a nie wielogodzinne tułaczki po mieście - wyliczył jej zaraz i zerknął z ukosa na rudzielca, bo ten zdecydowanie na zbyt wiele swobody sobie pozwolił. To, że Wainwright nie był otwarcie zły, nie oznaczało, że nie miał zamiaru poczuć Maryśki na temat jej lekkomyślności. - Wolę jak unikasz autorskich piosenek - poprawił ją unosząc kącik ust lekko ku górze, bo mimo wszystko całościowo ta ich rozmowa wcale nie była aż tak poważna, a przynajmniej od chwili, gdy Mari zdobyła się na solowy występ. - Trochę mnie to zasmuca - oznajmił, bo nienawidził się powtarzać, a przy Chambers czasem zachowywał się wręcz jak zdarta płyta, a i tak jego gadanie nie przynosiło żadnego efektu. - Nie, Marysiu... Nazywam brawurą twoje zachowanie, bo każda inna osoba darowała by sobie ciągnięcie ciężkiej maszyny w trzydziestostopniowym upale będąc miesiąc po operacji serca - rzucił trafnie określając to co właśnie zaszło i dlaczego robił z tego taki problem. - Niestety, ale nie umiesz zachować umiaru, więc nie możesz liczyć na jakiekolwiek powroty do normalności, póki nie pogodzisz się z tym, że pewne ograniczenia na stałe wejdą do twojego życia. Skoro nie potrafisz teraz o siebie zadbać to co będzie za miesiąc, albo dwa? - Wywalił z siebie większość obaw, ale ubrał je w delikatne słowa darując sobie wszelkie medyczne wstawki i prognozy, które wcale nie zapowiadały się najlepiej jeśli Chambers dalej będzie sobie tak śmiało pogrywała ze swoim zdrowiem. - Zdaję sobie sprawę z tego o czym mówisz, a więc tym bardziej będę naciskał na to, abyś zwolniła i nauczyła się siebie oszczędzać - dopowiedział z mocą, bo dla niego nie było żadnej dyskusji. Znał Chambers i wiedział, że jak tylko da jej wolną rękę to ona wsiądzie do samolotu i skoczy ze spadochronem popijając przy tym szampana i jedząc kawałek pizzy z pepperoni. - Wiem, słońce i szanuję w tobie to usilne pragnienie bycia autonomiczną i niezależną, ale czasem dla własnego dobra powinnaś poprosić o pomoc. Sama chcesz bym i ja o nią prosił, więc chyba powinnaś dawać mi dobry przykład, prawda? - Trochę ją tym urabiał, a przy okazji ponownie złapał za jej dłoń i splatając ich palce razem. - W domu wszystko jest już gotowe do drogi. Jak wrócimy zjemy coś i możemy przygotowywać się do podróży - dodał uznając, że poprzedni temat póki co został wyczerpany, a dalsze jego drążenie mogło źle się dla nich obojga skończyć.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Przewróciła oczami słysząc jakie wnioski wyciągnął Jonathan.
- Jaki chłopak daje swojej dziewczynie zalecenia, co? Zakazy przynajmniej brzmią nie wiem... pikantnie, a zalecenia jak wizyta lekarska - oznajmiła, naturalnie trochę sobie żartując, ale faktycznie wolała unikać około medycznych terminów, które dla Jony były naturalne, a dla samej Mari niekoniecznie. - Oj tam, oj tam... jestem tylko trochę zmęczona, starałam się iść cieniem i robiłam tak długie przerwy, że to nie był jeden wielogodzinny spacer, a kilkanaście króciutkich - wyszczerzyła się całkiem zadowolona z tego, jak udało jej się to wszystko przedstawić. Nie, żeby sądziła, że go przekona, ale przynajmniej nie musiała się z nim zgadzać i pozwalać mu na trwanie w jego posępnych wnioskach. - Czyli Taylor Swift mogę? - zapytała całkiem serio, bo o temacie śpiewania nigdy nie należało żartować. Nie z Mari. Jej celem nie było zasmucanie Jonathana, więc sama delikatnie się skrzywiła spoglądając na niego od boku.
- Ale się staram, prawda? Dlatego trochę też ciebie to cieszy - przypomniała mu, czy może bardziej wmówiła, a po chwili znów się zaśmiała. - Bo jestem wyjątkowa, Jona... wolałbyś, żebym leżała w łóżku i jojczała, jak mi źle? Na pewno nie - oznajmiła, znów upijając wodę z butelki. - Nie chcę żadnych ograniczeń na stałe, nie mieliśmy takiej umowy - tym razem zmarszczyła się o wiele bardziej, zapominając już o uśmiechu. Nie lubiła takich tematów i nie chciała iść w ich kierunku. - Chciałabym pójść do baru, wypić dużo piwa, obejrzeć mecz, a potem tańczyć z radości, jak Australia wygra - mruknęła opierając głowę na ręce, by z rozmarzeniem spojrzeć przez szybę na mijane ulice. - Uważaj, bo doprowadzisz do sytuacji, w której coś mi się stanie i będę bała się ci powiedzieć, w obawie, że zaś dasz mi szlaban, jak dzieciakowi - parsknęła, chociaż w zasadzie... nie było to taką odrealnioną wizją - zarówno w przypadku postępowania Marienne, jak i Jonathana. - Chcę, żebyś ze mną rozmawiał, no i widzę, co próbujesz osiągnąć - zauważyła, poprawiając się nieco na siedzeniu, bo wjechali już na parking podziemny. - Najpierw będę musiała wziąć prysznic - oznajmiła, wychodząc z samochodu i podchodząc do bagażnika, bo chciała zabrać swój prowizoryczny wózek, ale Jonathan ją uprzedził. Udawała, że nie widzi, jak blondyn na nią patrzy. - Jestem cała spocona i w sumie to bym się zdrzemnęła... - powiadomiła go o swoich potrzebach, kiedy wspólnie weszli do windy. No, ale jak już znaleźli się w apartamencie, zamiast do łazienki, Mari jednak skierowała się do części salonowej i jeszcze w butach rzuciła się na kanapę, sięgając po poduszkę, którą wsadziła sobie pod głowę. W jej planach miała wrócić do pustego mieszkania, zdrzemnąć się pół godziny i dopiero potem powitać Wainwrighta, ale niestety wyglądało to nieco inaczej. Gacuś zaraz przydreptał, więc delikatnie uniosła dłoń, by go pogłaskać, a następnie zadarła głowę nieco wyżej, słysząc i czując, że Jonathan stoi nad nią.
- Możesz dla odmiany nie patrzeć na mnie tak i usiąść obok, pogłaskać mnie po głowie i powiedzieć, że nie wiem... kochasz mnie czy coś? - zaproponowała, by zaraz obrócić się na plecy, bo tak było jej wygodniej na niego patrzeć. - Trochę się zmęczyłam, nie ukrywam, ale to nic złego, zdrzemnę się i będę miała dużo siły, żeby ciebie drażnić - obiecała przymykając oczy, ale mimo to uniosła kąciki ust do góry, by pozytywnie zabarwić własną wypowiedź.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Uniósł brew ku górze nie kryjąc swojego zaintrygowania, gdy Marienne podzieliła się swoją śmiałą opinią na temat zakazów i zaleceń.
- Pikantnie? - Powtórzył po niej. - Czyli mam rozumieć, że jak rozkażę ci dbać o siebie, to zrobisz to posłusznie i potulnie czując przy tym satysfakcję? - Przekoloryzował w drugą stronę, ale i tak doskonale wiedział, że obecnie przerzucali się argumentami w rozmowie, która niewiele mogła zmienić. - Na wszystko masz odpowiedź - stwierdził po prostu, bo nawet nie było się co dłużej rozwodzić nad tą kwestią.
Mruknął pod nosem, że zgadza się na to, aby nuciła sobie cokolwiek będzie chciała. W zasadzie nie miał pojęcia co oznaczały dwa słowa, które wypowiedziała, ale nie przykładał do tego większej wagi.
- Marysiu, chcę po prostu, abyś zrozumiała, że obecnie nie możesz pozwolić sobie na takie życie jakie miałaś przed operacją. Potrzebujesz czasu, aby dojść do siebie i tyle... Wszystko powoli, małymi krokami, a nie od razu sprintem, gdy ty nawet przy wstawaniu z kanapy dostajesz zadyszki - zażartował pod koniec, aby nie wyjść znów na przewrażliwionego i nadopiekuńczego. Swoją drogą, Marysia non stop pozwalała sobie rzucać niewybrednymi komentarzami pod jego adresem, to i on mógł od czasu do czasu odpłacić się jej tym samym. - Tego się boję najbardziej - przyznał szczerze, aczkolwiek równocześnie wiedział, że prędzej czy później coś takiego będzie miało miejsce. Trochę smutna to wiedza, ale niestety żaden związek, ani relacja nie były idealne. Ich na pewno nie, bo dzieliło tę dwójkę naprawdę wiele, a jednocześnie w przedziwny sposób uzupełniali się tam, gdzie każdemu z nich czegoś brakowało, tym samym tworząc całkiem dobrze prezentującą się całość.
- Prysznic to dobry pomysł. Między czasie przygotuję ci coś do jedzenia i zniosę rzeczy do auta - oznajmił wyciągając z bagażnika podstawkę na doniczki. Kartonu z maszyną do szycia i innych szpargałów nie ruszał, zdając sobie sprawę, że one i tak pojadą z nimi do rodziców Chambers.
Gdy znaleźli się w apartamencie, Gacuś od razu przyczłapał się leniwie ze swojego legowiska. Zaś Maryśka od razu skierowała się do swojego, uprzednio nawet nie zdejmując obuwia.
- Hej, a buty? - Rzucił za nią, bo Jona pozostawał Joną, zasady się nie zmieniły, a leżenie w trampkach na kanapie się w nie nie wpisywało. - Marysiu? - Podszedł do wspomnianego mebla patrząc na rudzielca z góry. - Jednak się przeforsowałaś - oznajmił, odpuszczając już sobie narzekanie na jej niestosowne zachowanie. Pokręcił lekko głową, po tym jak wysłuchał wypowiedzi Marienne, po czym faktycznie przysiadł obok na kanapie, wpierw unosząc nogo rudzielca, aby potem ułożyć je na swoich kolanach. - Kocham cię - oznajmił rozsznurowując jeden z butów dziewczyny i ostrożnie zsuwając go z jej stopy. - I twoją rozgadaną i pyskatą buźkę, także - dodał, a nim Chambers zdołałą odpyskować nachylił się, aby zatkać jej wpierw usta dłonią, a potem swoimi ustami. - Siedź już cicho i idź spać. Wyjeżdżamy za trzy godziny - dodał, po czym wstał z kanapy i sięgnął po koc, aby okryć Chambers.
Gdy rudzielec oddawał się regeneracyjnej drzemce, Wainwrgiht przygotował auto do podróży, coś do jedzenia i samemu wziął prysznic, aby potem przebrać się w wygodne dresy, bo czekało ich kilka godzin jazdy. Wyszedł jeszcze na spacer z Gacusiem i właśnie wrócił do mieszkania, gdy dostrzegł jak Marienne leniwie podnosi się z kanapy.
- Dobrze spałaś? - Spytał podchodząc bliżej i kucając przed zaspaną Chambers. - Chyba tak, bo tak chrapałaś, że Gacuś poszedł się schować do biura - skłamał siląc się nie nieudolny żart, ale trzeba mu wybaczyć, nie miał nigdy poczucia humoru. - Idź weź prysznic, a ja podgrzeję ci jedzenie, bo zaraz ruszamy - dodał, po kolei odhaczając w głowie to co było do zrobienia według planu jaki sobie przygotował. Póki co szło całkiem nieźle, bo znając Marienne na tyle dobrze, wiedział jak wielki margines błędu powinien dopisać.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Parsknęła śmiechem na jego pytanie.
- Totalnie nie potrafisz w tę zabawę, kochanie - podsumowała żartobliwie. Rzeczywiście na wszystko miewała odpowiedź, bo już taka była, nieco zbyt wygadana i otwarta, ale ostatecznie to w niej kochał, więc lepiej, żeby się nie zmieniała. Rozumiała, że się o nią martwił, doceniała też to, bo nie ma co ukrywać, w swoim życiu za wiele tego typu troski nie doświadczała. Było to niezwykle kochane, ale też musiała się tego nauczyć. Podobnie jak tego, by wracać do starych przyzwyczajeń małymi kroczkami, no, ale naprawdę się starała, po prostu... potrzebowała przypominania na każdym kroku i wtedy jakoś to mogło funkcjonować, nawet jeśli jednocześnie ten system sprawiał, że Jonathanowi dochodziły nowe zmarszczki.
Niestety po powrocie do mieszkania ostatnim o czym myślała było ściąganie butów. Musiała się położyć, ale wiedziała też, że takie jawne prezentowanie swojego zmęczenia nie przejdzie bez echa, o czym z resztą dość szybko się przekonała.
- Znasz mnie, dostaję zadyszki nawet przy wstawaniu z kanapy - odpowiedziała na jego pytanie, trochę sobie z niego żartując. Troszeczkę. Nie chciała go niepokoić, ani bezpośrednio przyznawać, że faktycznie nie miała zbyt wiele siły. Ucieszyło ją więc, kiedy Jonathan powiedział to, co chciała usłyszeć. Poza tym znów przyłapała się na myśleniu o tym, jak czułym i opiekuńczym człowiekiem jest Wainwright, czego wcale nie pokazywał na co dzień. Niby chciała mu dogadać, ale kiedy już ją pocałował, uznała, że tym razem odpuści. - Po kocham cię, nie należało już nic więcej dodawać - chociaż tyle od siebie dopowiedziała, ale uśmiechnęła się pod nosem, wyraźnie zmęczona i praktycznie chwilkę po tym, jak przykrył ją kocem, zasnęła jak dziecko. Nie miała pojęcia ile czasu spała, ale w końcu obudziła się, niechętnie otwierając oczy. Zawołała Jonathana, ale nikt jej nie odpowiedział, więc trochę głupio w jej głowie pojawiła się obawa, że blondyn pojechał bez niej. Na szczęście tyle co usiadła na kanapie, a Wainwright wszedł do apartamentu z Gacusiem.
- Jonathan Wainwright żartuje? Czy obudziłam się w innej rzeczywistości? - zapytała głupkowato, ale zaraz spoważniała. - Bo to żart, co nie? Nie chrapię? Moja mama strasznie chrapie... ale ja nie, prawda? - to nie były takie żarty. Nie chciała zawodzić, jak stara kosiarka po natrafieniu w polu na kamień. Przetarła zaraz oczy, próbując się bardziej rozbudzić. Podniosła się w końcu i faktycznie poszła pod ten prysznic, ale była jeszcze nieco śnięta, więc zamiast załatwić to szybko, usiadła sobie pod ścianą, lejąc na siebie ciepłą wodę. Z początku puściła zimną, żeby się orzeźwić, ale jak tylko zrobiło jej się chłodniej, zmieniła temperaturę, spędzając w łazience chyba za dużo czasu, bo musiała zaniepokoić Jonę.
- Już, po prostu straciłam poczucie czasu, zaraz wyjdę - zawołała i faktycznie w końcu wyszła, by ubrać się w wygodne dresowe spodnie, które kiedyś kupił jej Jonathan. Zjedli posiłek i nic nie powstrzymywało ich już od tego, aby skierować się do samochodu. Marienne z jednej strony była zestresowana, a z drugiej nadal wyraźnie zmęczona po swojej wyprawie, więc sama nie wiedziała co w niej przeważało. Gacuś też wydawał się zestresowany, ale to nic dziwnego, rzadko kiedy jeździł samochodem w swoim życiu, a chociaż Jona załatwił mu jakieś tabletki od weterynarza, by przyjemniej zniósł podróż, to pewnie i dla psiaka było to niemałym przeżyciem.
- Hmm? - nie zasypiała, ale trwała w takim zawieszeniu, w którym miała przymknięte oczy, więc nagły dotyk jego ręki na udzie nieco ją zaskoczył. - Nie śpię... serio, nie mogłabym teraz zasnąć - zapewniła, pocierając twarz. - No i dobrze się czuję - wiedziała, że o to zapyta, więc już sama z siebie odpowiedziała. - No, ale stresuję się. Wciąż uważam, że mogłam sama jechać wcześniej i no... przygotować wszystko lepiej na twoje przybycie... jakoś posprzątać czy coś - nie to, żeby w jej rodzinnym domu panował bałagan, ale... dla Jonathana to pewnie będzie bałagan. Była tym przerażona w zasadzie. - Dostaniesz za sypialnię mój stary pokój, a ja kompletnie nie wiem w jakim aktualnie jest stanie - znów przetarła dłonią twarz, bo kiedy już jechali samochodem, wiedziała doskonale, że nie ma odwrotu. Wyłożyła się też wygodnie, przykrywając kocykiem, bo lubiła pod nimi leżeć wszędzie, nawet w samochodzie, a już w szczególności w tak dobrze klimatyzowanym.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Postanowił ukarać Marysię milczeniem i nie odpowiedział na jej dopytywania o chrapanie. Niepotrzebnie wspominała o jego żartach, teraz musiała żyć w niepewności, bo jedyne co mogła wyczytać z twarzy Jonathana to lekki uśmiech, na który sobie pozwolił nim odszedł od sofy. Prysznic Marienne nieco się przeciągał, co zaniepokoiło Jonę, który oczywiście oczami wyobraźni snuł najgorsze z możliwych scenariuszy. Musiał się więc upewnić, że nic złego się Marysi nie stało, a po jak już wyszła i tak jeszcze przyjrzał się jej uważniej i dopilnował, aby na pewno wzięła popołudniową dawkę leków. Przypomniał jej jeszcze o tym, czy aby na pewno wszystko spakowała, a ta zaczęła narzekać, że w ogóle jej nie ufa. Ostatecznie jednak udało im się opuścić mieszkanie, zapakować siebie i Gacusia do samochodu i ruszyć w stronę Adavale.
- Śpisz słońce? - Jechali już jakiś czas i Jona przekonany był o tym, że rudowłosa ponownie ucięła sobie krótką drzemkę. Już snuł domysły o tym jak bardzo nadwyrężyła swoje zdrowie tym spacerem. - A jak się... - Nie dokończył, bo Chambers sama odpowiedziała na niepostawione jeszcze pytanie. Niby tym uspokoiła Jonę, bo potarł z czułością jej udo, ale intuicja kazała mu nie do końca ufać temu co mówiła dziewczyna. - Daj spokój... Po pierwsze nigdzie nie puściłbym ciebie samej, a po drugie będzie dobrze. Jadę tam ze względu na ciebie, a nie po to, aby podziwiać wnętrza. - Prawdopodobnie tę kwestię także już kilkukrotnie powtarzał, ale Marienne była oporna na przyjmowanie takich informacji. Rozumiał jej stres. Sam był kłębkiem nerwów, ale nie dawał niczego po sobie poznać. Tylko, że Jonathan nie stresował się poznaniem państwa Chambers, a samą podróżą i faktem, że znajdą się dość daleko od jakiegoś porządnego ośrodka medycznego. Zaś rodzinną wizytę w domu Marysi traktował jako nieprzyjemny obowiązek. Niestety, ale ani nie przepadał za ludźmi, ani za świętami, więc na próżno było szukać szczerej ekscytacji w Jonathanie. Tym bardziej, że z opowieści Mari wyłaniał się obraz miejsca, które niekoniecznie miało szanse jakkolwiek przypaść Jonie do gustu. - Co oznacza, że ja dostanę? - Podłapał, bo zabrzmiało to dziwnie, jakby Marysia nie miała być tam z nim, a przecież podróżowali wspólnie. - Boisz się, że zostawiłaś na wierzchu coś co mi się nie spodoba? Jakiś pamiętnik? Może zdjęcia z narzeczonym? - Uśmiechnął się pogodniej i potarł znów udo Marysi, kompletnie zapominając o tym, że przed chwilą nachodziły go jakieś głupie, niedorzeczne myśli. - Spokojnie słońce, wszystko będzie dobrze - po raz kolejny ją uspokoił, trochę bagatelizując stres jaki odczuwała rudowłosa.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Faktycznie dość mocno się przeforsowała, ale nie chciała za dużo o tym mówić, aby uniknąć kolejnych wykładów od Jonathana, bo te zdarzały jej się każdego dnia. Teraz, gdy jechali w jej rodzinne strony, liczyła na jakąś przerwę od takich atrakcji. W końcu... chyba przy jej rodzicach będzie mu głupio ją strofować, prawda?
- Autobusy nie są takie złe... mają klimę, a czasem nawet kontakt i wifi! - stanęła po stronie tego typu transportu, bo jednak trochę żałowała, że jechali od razu razem. Mógł ją zapewniać, że nie jedzie podziwiać wnętrz, ale i tak się stresowała, bo wiedziała doskonale, że jej dom zrobi na nim złe wrażenie. Co do tego nie miała wątpliwości, a wcale nie zależało jej na negatywnej ocenie, której koniec końców i tak nie dało się uniknąć. - Jeśli o mnie chodzi, to lepiej byłoby tam nie jechać... spędzić święta z Walterem i Benjaminem, jak rok temu... wtedy było fajnie - westchnęła, bo to tez nie tak, że sama chciała jechać w rodzinne strony. Dobrze jej było poza nimi, ale chyba należało przedstawić rodzicom Jonathana. Inna sprawa, że kiedy wspomniała o bracie Jony i swoim szefie, naturalnie zaczęła się zastanawiać, jak tam sprawy między nimi wyglądają. Dobrze, że miała teraz w głowie dużo problemów i nie przeżywała aż tak bardzo tego, o czym się dowiedziała. Uniosła też zaraz brwi, kiedy Wainwright podchwycił jej słowa.
- No wiesz... w moim pokoju jest jednoosobowe łóżko i ten... moi rodzice raczej się nie zgodzą, żebyśmy razem spali. Z Martinem mogłam dopiero, jak byliśmy już narzeczeństwem, a i tak ojciec był ty oburzony - przyznała, wzdychając pod nosem. Przetarła twarz dłońmi i usiadła po turecku, masując sobie jedną ze stóp. - Więc ty będziesz spał u mnie, a ja na macie u babci - wyjaśniła, teraz dopiero dochodząc do wniosku, że faktycznie jeszcze mu o tym nie mówiła, bo dla niej akurat było to dość oczywiste. Poza tym uśmiechnęła się krzywo, trochę zaskoczona tym, jak pogodny w temacie jej narzeczonego był Jonathan. Samej Mari wyjątkowo do śmiechu nie było, a taka zmiana ról nie była w ich związku czymś normalnym. - Pamiętnika się nie boję... jesteś na takie akcje zbyt zasadniczy, Jona... Mogłabym zostawić go otwartego na najbardziej kompromitującym wspomnieniu, a ty byś nie tylko nie przeczytał, ale jeszcze ładnie złożył i odstawił na półkę - no dobra, humor jej nieco wracał, kiedy sobie z niego żartowała, więc zaraz wyszczerzyła się szeroko, dumna ze swojego przedniego dowcipu. Tylko, czy wierzyła mu, że będzie dobrze? Nie do końca...

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Mruknął tylko cicho, gdy Marysia wspomniała o autobusach, bo oczywistym było, że w nawet najmniejszym stopniu nie podobał mu się ten pomysł. Zresztą było już po sprawie, więc ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu. Z drugiej stony zaskoczony był tym, że Marysia nie chciała jechać na święta do rodziny. Nawet Jonathan tęsknił za swoimi bliskimi, a co dopiero taka Chambers. Dlatego nie uwierzył w jej słowa, ale rozumiał, że wynikały one ze stresu i zdenerwowanie. Nie widziała rodziny od miesięcy, a w tym czasie wiele się stało i zmieniło. Nie tylko poznała jego, ale także poważnie zachorowała, co niestety taiła przed swoimi rodzicami z tego, co było Jonie wiadome. Zapewne przejmowała się więc wszystkim na zapas i stąd te jej niezbyt trafne osądy.
- Było fajnie? - Złapał ją za słówko. Poza tym dziwnym wydało mu się zestawienie Bena i Waltera razem, gdy tej dwójki w obecnym czasie nie łączyło już absolutnie nic, prawda? A przynajmniej Jona żył w takim przekonaniu. - Poza tym, że ty spisałaś się na medal całe te święta były... osobliwe - oznajmił. - Nie wspominając już o twoim pocałunku pod jemiołą z tamtym psychologiem - dodał specjalnie decydując się na taką uszczypliwość. - Marysiu, będzie dobrze... Wiem, że się martwisz, ale nie masz czym. Poza tym musisz wreszcie spotkać się z bliskimi i powiedzieć im o wszystkim - oznajmił starając się brzmieć przekonywująco, gdy tak naprawdę z chęcią sam by zawrócił i zaszył na najbliższy tydzień w swoim apartamencie z Marysią u boku. Niestety było to tylko płonnym marzenie, bo zdawał sobie sprawę co jest dla Chambers lepsze i musiał postąpić zgodnie ze swoim sumieniem.
- Słucham? - Nie wierzył w co to opowiedziała mu Marysia. - To żart, tak? - Był przekonany, że rudzielec zaraz roześmieje mu się w twarz i powie o tym jak spanikowaną miał minę. To jednak nie następowało. - Na litość boską, Marienne... Mieszkamy razem - burknął zborsuczony i odruchowo chciał odnaleźć papierosy i zapalniczkę, ale przecież nie palił już w wozie odkąd zaczął podejrzewać, że Marysia choruje na serce. Nawyk jednak został, a nałóg domagał się spełniania. Jonathan musiał jednak wytrzymać i tylko zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, uprzednio zabierając rękę z kolana Marysi. - Nie ma opcji, abyś spała na jakiejś macie. Jesteś po operacji - dodał groźnie. - Wynajmiemy hotel - dokończył dymny ze swojego pomysłu. - A czy to źle, że bym tak postąpił? Pewnie ty przejrzałabyś mój dziennik, gdybym go zostawił, prawda? Czy może umiałabyś powstrzymać tę pokusę, Marysiu? - Dopytał, bo może i ona mogła sobie robić z niego żarty, ale on także potrafił czasem jej się odszczekać. Swoją drogą ufał jej i raczej nie posądzał o sprawdzanie, aczkolwiek... Gdyby zostawił na wierzchu coś interesującego, Marysia zapewne chociaż na moment wsadziłaby tam swój ciekawski nosek.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ