2.
: 28 gru 2021, 21:36
3
Każdy dzień sprawiał, że Louise czuła się coraz gorzej. I nie chodziło o stan fizyczny, który poprawiał się powoli. Udało się porzucić cztery kółka na rzecz wsparcia na kulach, gips zastąpiony został ortopedycznym butem, a samodzielne zwiększanie ilości ćwiczeń rehabilitacyjnych nie kończyło się już omdleniami, a jedynie zawrotami głowy. To z psychiką Cumberbatch było coraz gorzej. Nie wracała do zdrowia tak szybko, jak sobie to zakładała na początku. Nie mogła operować, nie mogła podróżować. Całe szczęście wciąż miała swoje rysunki... Ale też codzienność z Dawseyem, która niewiele miała wspólnego z normalnością, bo... Nie umieli rozmawiać... Tak wiele wisiało "w powietrzu", tak bardzo starali się to ignorować. Istna tortura. A z drugiej strony... Przyzwyczajała się. Nie chciała już tak uciekać, jak na początku. Lubiła na niego ukradkiem spoglądać. Tęskniła za tym dotykiem, który okazywał jedynie pomoc, nic więcej. Louise i tak pragnęła więcej. To chore. Dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Ale niewiele mogła z tym zrobić, a co gorsza nie bardzo też czuła do tego aktualnie chęć.
Święta minęły im niezbyt dobrze. Louise nie umiała się przemóc, Dawsey chyba też. Zjedli "kolację" w milczeniu. Ona zostawiła mu niewielką paczkę na blacie, ale nie wiedziała nawet czy odkrył Didgeridoo schowane w ozdobnym papierze, ani czy go to ucieszyło. Większość czasu, kiedy Carleton nie spał, Cumbebratch spała, bo postanowiła przesiedzieć ten świąteczny czas na skypie z braćmi, a różnica czasu robiła swoje. Tak więc... Ignorowała exmęża. Najlepiej jak umiała.
Nadszedł jednak czas ostatniego dnia w roku. Wiedziała dobrze, że ma plany. Powiedziała wprost, że ma tam iść i na nią nie patrzeć. Chyba nawet podniosła na niego głos. Nie pamiętała, bo znów ignorowała go jak mogła najbardziej, a Dawsey też niezbyt palił się do dyskusji. Mimo to Lou nie odpuszczała, zrobiła mu listę zakupów, co chciała mieć tego dnia dla siebie i znów sugerowała mu, że ma zniknąć.
I wieczorem myślała, że poszedł tam, gdzie miał. Ubrała się w wygodną sukienkę, bo na żadną ekstrawagancję sobie pozwolić nie mogła, ale też nie chciała spędzić kolejnego dnia w dresach. Bladą twarz przykryła delikatnym make-upem oraz rozpuściła włosy pierwszy raz od dawna. Może i będzie sama, ale to nie znaczy, że nie może czuć się ze sobą dobrze. Z pomocą kul dotarła do kuchni, by przygotować samodzielnie sushi, na które miała ochotę od dawna i zażyczyła sobie jako jedną z tych rzeczy na ten wieczór. Zamarła jednak w połowie drogi, kiedy zdała sobie sprawę, że Carleton wciąż krząta się po domu.
-Jeszcze nie wyszedłeś? - zapytała dość niegrzecznie, pokazując mu wręcz całą sobą jak bardzo go tu nie chciała tej nocy. I to prawda. Bo nie chciała zaczynać nowego roku kłócąc się, urywając zdania lub milcząc. Chciała tylko spokoju. I o dziwo prawdziwej samotności, skoro wiedziała, że nie może liczyć na realną bliskość.
dawsey carleton
Każdy dzień sprawiał, że Louise czuła się coraz gorzej. I nie chodziło o stan fizyczny, który poprawiał się powoli. Udało się porzucić cztery kółka na rzecz wsparcia na kulach, gips zastąpiony został ortopedycznym butem, a samodzielne zwiększanie ilości ćwiczeń rehabilitacyjnych nie kończyło się już omdleniami, a jedynie zawrotami głowy. To z psychiką Cumberbatch było coraz gorzej. Nie wracała do zdrowia tak szybko, jak sobie to zakładała na początku. Nie mogła operować, nie mogła podróżować. Całe szczęście wciąż miała swoje rysunki... Ale też codzienność z Dawseyem, która niewiele miała wspólnego z normalnością, bo... Nie umieli rozmawiać... Tak wiele wisiało "w powietrzu", tak bardzo starali się to ignorować. Istna tortura. A z drugiej strony... Przyzwyczajała się. Nie chciała już tak uciekać, jak na początku. Lubiła na niego ukradkiem spoglądać. Tęskniła za tym dotykiem, który okazywał jedynie pomoc, nic więcej. Louise i tak pragnęła więcej. To chore. Dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Ale niewiele mogła z tym zrobić, a co gorsza nie bardzo też czuła do tego aktualnie chęć.
Święta minęły im niezbyt dobrze. Louise nie umiała się przemóc, Dawsey chyba też. Zjedli "kolację" w milczeniu. Ona zostawiła mu niewielką paczkę na blacie, ale nie wiedziała nawet czy odkrył Didgeridoo schowane w ozdobnym papierze, ani czy go to ucieszyło. Większość czasu, kiedy Carleton nie spał, Cumbebratch spała, bo postanowiła przesiedzieć ten świąteczny czas na skypie z braćmi, a różnica czasu robiła swoje. Tak więc... Ignorowała exmęża. Najlepiej jak umiała.
Nadszedł jednak czas ostatniego dnia w roku. Wiedziała dobrze, że ma plany. Powiedziała wprost, że ma tam iść i na nią nie patrzeć. Chyba nawet podniosła na niego głos. Nie pamiętała, bo znów ignorowała go jak mogła najbardziej, a Dawsey też niezbyt palił się do dyskusji. Mimo to Lou nie odpuszczała, zrobiła mu listę zakupów, co chciała mieć tego dnia dla siebie i znów sugerowała mu, że ma zniknąć.
I wieczorem myślała, że poszedł tam, gdzie miał. Ubrała się w wygodną sukienkę, bo na żadną ekstrawagancję sobie pozwolić nie mogła, ale też nie chciała spędzić kolejnego dnia w dresach. Bladą twarz przykryła delikatnym make-upem oraz rozpuściła włosy pierwszy raz od dawna. Może i będzie sama, ale to nie znaczy, że nie może czuć się ze sobą dobrze. Z pomocą kul dotarła do kuchni, by przygotować samodzielnie sushi, na które miała ochotę od dawna i zażyczyła sobie jako jedną z tych rzeczy na ten wieczór. Zamarła jednak w połowie drogi, kiedy zdała sobie sprawę, że Carleton wciąż krząta się po domu.
-Jeszcze nie wyszedłeś? - zapytała dość niegrzecznie, pokazując mu wręcz całą sobą jak bardzo go tu nie chciała tej nocy. I to prawda. Bo nie chciała zaczynać nowego roku kłócąc się, urywając zdania lub milcząc. Chciała tylko spokoju. I o dziwo prawdziwej samotności, skoro wiedziała, że nie może liczyć na realną bliskość.
dawsey carleton