pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz był w Sanktuarium. Za miejscem jako takim by nie tęsknił, bo przecież jedynym powodem jego obecności tutaj była ochrona panny Clark… ale ciężko było nie tęsknić za tymi wszystkimi zwierzętami. Mógł narzekać na wszystko, ale na niewinne stworzenia nigdy.
A jednak, czuł się dziwnie kiedy wrócił do tego miejsca, szczególnie że teraz ta sama panna Clark miała być jego szefową. Ironia losu. Jej dziadek wynajął go do pracy, nie chciał przyznać wnuczce, że wynajął dla niej ochronę, a wnuczka myślała, że był wariatem i teraz możliwość trzymania jej na oku zależała od jej… widzi-mi-się.
Wszystko się skomplikowało. Nie wiedział jak miał lawirować pomiędzy jednym a drugim… ale musiał znaleźć jakiś sposób. Coś, co pozwoliłoby na zachowanie jego anonimowości, a przy tym i pozwoliłoby na to, żeby zapewniać dziewczynie ochronę każdego dnia. Tak więc z pokorą wykonywał codzienne obowiązki swojej pracy–przykrywki i liczył na to, że panna Clark trzymała się obecnie z dala od kłopotów.
Przyniosłem potrzebne rzeczy – odezwał się, podchodząc do panny Hellwig z całym pakunkiem potrzebnych do opieki koali rzeczy. Formalnie był tu jedynie pomocnikiem, więc takiego udawał. Może i poznał te urocze misie lepiej przez kilka ostatnich miesięcy, ale nadal nie był ekspertem i nie zamierzał nim być.
I z samą Hellwig także było mu dziwnie widzieć się po tych kilku tygodniach urlopu zdrowotnego. Wciąż miał w pamięci jeden z pierwszych tygodni pobytu w pracy, kiedy kilku chłopaków ją zaczepiło. I momentami zastanawiał się czy był to tylko jednorazowy przypadek, czy może zdarzało się to też i częściej. A jeżeli zdarzało się częściej to dlaczego?
Miał nadzieję, że przynajmniej ona z całego Sanktuarium nie czuła się źle w jego towarzystwie. Bo w końcu uchodził za Zrzędę w pracy, albo raczej jedną wielką górę lodową. Nie opowiadał jej jeszcze o tym dlaczego nie było go w pracy przez kilka tygodni. Głupio było mówić o tym, co się stało pewnej nocy, kiedy poraził go prąd… i chyba nie zamierzał tego robić. Nie chciał wyjść na kogoś, kto się żalił i narzekał na swoje zdrowie, nawet jeżeli momentami noga wciąż bolała. Poza tym miał tu pracować, a przy okazji mieć oko na pannę Clark, a nie zwierzać się ze wszystkiego każdemu, szczególnie komuś kto zdawał się być wyjątkowo miłą osobą.
Przynieść coś jeszcze? – Zapytał, bo to był idealny pretekst, żeby przejść się i zobaczyć czy Audrey nic nie groziło… ale przeczuwał, że teraz miał po prostu stać w pobliżu i uważnie patrzeć. – Czy potrzebujesz pomocy? – Dodał, bo to od niego teraz zależało co miał zrobić. – Swoją drogą słyszałaś coś o wigilii w Sanktuarium? – Zapytał, bo nie miał pojęcia czy coś takiego było w przygotowaniu i czy być może zwyczajnie nie dostał na nią zaproszenia.

Genevive Hellwig
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
opiekunka koali — Wildlife Sanctuary
22 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
In the night, I hear 'em talk, the coldest story ever told

Studentka, która zarabia opiekując się misiami koala. Jest popaprana, ale chyba jakoś sobie radzi.
Panna Hellwig w trakcie nieobecności Laurenta Buchinsky’ego wiele przeszła, więcej niż nie jeden mieszkaniec Lorne Bay w tym samym czasie. Czasu minęło sporo, to prawda, jednak wiele rzeczy kosztowało Genevive dużo więcej wysiłku, bo jak sporo osób wie, Ginger była nadwrażliwa i emocjonalnie rozchwiana. Najbardziej cieszyła się z faktu, że prace nad jej domem szły pełną parą i nie tylko wiele zrobiła, ale też dużo się nauczyła. Martwiła się za to tym, że coraz więcej osób wiedziało, że wróciła do miasta i zwykły wypad po zakupy zamieniał się w pokaz cyrkowy, w którym była główną atrakcją.
Usłyszała znajomy głos i otworzyła szerzej oczy, ale nie odwróciła się. Nie spodziewała się, że wróci, ani do miasta, ani do pracy. Był jedną z niewielu osób, które zdobyły chociaż odrobinę jej zaufania i to w tak krótkim czasie. Być może wystarczy życzliwe spojrzenie i dobre, wyważone słowa? Pomocny gest, czyste intencję? Być może dlatego jego zniknięcie było bardziej dotkliwe, niż gdyby zniknęło dziewięćdziesiąt procent mieszkańców tego miasta? Czasami wyobrażała sobie, że ludzie znikają, a zostaje tylko garstka mieszkańców i zwierzęta - byłaby szczęśliwsza.
Nie myślała jednak nad tym, co będzie, jeżeli Laurent wróci, bo była zwyczajnie pewna, że tak się nie stanie. Czemu niby miałby wracać? Była pewna, że być może z ciekawości zatrzymał się w tym niewielkim australijskim miasteczku, ale jednak mu się nie ułożyło i wrócił skąd przybył lub zaczął od nowa gdzieś w innym, lepszym, zakątku świata.
Nie powinna niczego oczekiwać, ani mieć niczego za złe, a jednak… Spojrzała na niego z wyrzutem.
Nie i nie — odparła krótko. W końcu radziła sobie świetnie bez niego, bez jego przynoszenia, pomagania i bez jego podwożenia czy opatrywania powierzchownych ran. Doskonale to potrafiła i sama mogła to robić. Nawet jeśli sama nie potrafiła sobie zapewnić takiego bezpieczeństwa, jakie zapewnił jej wtedy Laurent. Potrząsnęła głową, chcąc uciszyć te natrętne, całkowicie niepotrzebne myśli. Zerknęła na mężczyznę jeszcze raz, po czym odwróciła wzrok i dumnie sprzątnęła kolejną kupę koali.

Laurent Buchinsky
powitalny kokos
-
ODPOWIEDZ