: 28 lis 2023, 23:54
Na tym etapie zaakceptował już, że najwyraźniej matka jego dziecka go nienawidzi.
Nie był nawet specjalnie zły - uważał, że jeśli ktoś miał do tego prawo, to była to właśnie ona. Dlatego nie pozostało mu nic innego jak tylko grzecznie chować uszy po sobie i wcielać się w rolę uprzejmego, cierpliwego petenta, który zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie przerywa komuś jedzenie kanapki. Dzwonił, wysyłał wiadomości, stawiał się o umówionej godzinie i korzystał z każdej okazji, by zobaczyć się z synem.
Właśnie dlatego dzisiaj z samego rana wsiadł w samochód (nastawił sobie osiem budzików - nawet jeśli teraz, gdy codziennie kładł się spać trzeźwy, częściej zdarzało mu się obudzić nad ranem niż pospać do wczesnego przedpołudnia, wciąż wolał nie ryzykować, że zaśpi i się spóźni) i pojechał do głupiego Cairns tylko po to, by zaparkować pod domem swojego dziecka i poczekać, aż młody wsiądzie do samochodu. Nie wchodził do środka - starał się szanować tę kruchą równowagę, jaką próbowali sobie wypracować i rozumiał, że nie jest tam mile widziany. Sam też nie miał ochoty wchodzić na kawę ze swoją byłą, która patrzyłaby na niego podejrzliwie. A tym bardziej: nie chciał spotkać jej nowego partnera, który pewnie bardziej zasługiwał na nazywanie go ojcem niż sam Leander. Dlatego poczekał w aucie. I od razu zawrócił z powrotem do Lorne, by zawieźć chłopca na poranne zajęcia z jogi.
Aha: poranne zajęcia z jogi. W Lorne Bay. Ale nie będzie przecież marudził, weźmie tę wspólną godzinę w aucie. Na razie jego była zgadzała się, by odstawiał syna z powrotem przed obiadem. Może kiedyś zgodzi się, żeby został na noc? Leander przezornie nie powiedział jej przecież, że mieszka w przyczepie, bo wtedy na pewno by się nie zgodziła, a tak - wciąż miał szansę.
Udało im się dotrzeć do szkoły trzy minuty przed czasem, gdy przed salą wciąż kręciło się pełno dzieciaków i rodziców, którzy podrzucali przekąski, opłacali zajęcia albo po prostu czekali, aż zacznie się lekcje. Nie minęło jednak dziesięć minut, a wszyscy rodzice zniknęli i Leander został sam. Jakimś cudem wszyscy oprócz niego mieli co robić w sobotnie przedpołudnie - a on? Nie spieszył się na zakupy, nie miał się z kim spotkać, nie musiał nawet robić obiadu, dlatego postanowił zostać w tej śmiesznej szkółce i poczekać na koniec zajęć. Mógł wyjść i zabić trochę czasu, ale przecież nie ufał sobie ani trochę i bał się, że młody musiałby wtedy na niego czekać.
Usiadł na podłodze przy ścianie, niedaleko wejścia do szatni i, jak mu się wydawało, części tylko dla pracowników. Jakaś kobieta właśnie stamtąd wyszła, więc przesunął się trochę, żeby ją przepuścić, nie podnosząc nawet głowy znad swojego telefonu.
Spojrzał na nią dopiero kilka minut później, gdy chciała wrócić, a on znów zawalał jej drogę. Podniósł głowę i uśmiechnął się prosto do Jemimy. - Powinienem wstać? - spytał.
jemima rosenberg
Nie był nawet specjalnie zły - uważał, że jeśli ktoś miał do tego prawo, to była to właśnie ona. Dlatego nie pozostało mu nic innego jak tylko grzecznie chować uszy po sobie i wcielać się w rolę uprzejmego, cierpliwego petenta, który zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie przerywa komuś jedzenie kanapki. Dzwonił, wysyłał wiadomości, stawiał się o umówionej godzinie i korzystał z każdej okazji, by zobaczyć się z synem.
Właśnie dlatego dzisiaj z samego rana wsiadł w samochód (nastawił sobie osiem budzików - nawet jeśli teraz, gdy codziennie kładł się spać trzeźwy, częściej zdarzało mu się obudzić nad ranem niż pospać do wczesnego przedpołudnia, wciąż wolał nie ryzykować, że zaśpi i się spóźni) i pojechał do głupiego Cairns tylko po to, by zaparkować pod domem swojego dziecka i poczekać, aż młody wsiądzie do samochodu. Nie wchodził do środka - starał się szanować tę kruchą równowagę, jaką próbowali sobie wypracować i rozumiał, że nie jest tam mile widziany. Sam też nie miał ochoty wchodzić na kawę ze swoją byłą, która patrzyłaby na niego podejrzliwie. A tym bardziej: nie chciał spotkać jej nowego partnera, który pewnie bardziej zasługiwał na nazywanie go ojcem niż sam Leander. Dlatego poczekał w aucie. I od razu zawrócił z powrotem do Lorne, by zawieźć chłopca na poranne zajęcia z jogi.
Aha: poranne zajęcia z jogi. W Lorne Bay. Ale nie będzie przecież marudził, weźmie tę wspólną godzinę w aucie. Na razie jego była zgadzała się, by odstawiał syna z powrotem przed obiadem. Może kiedyś zgodzi się, żeby został na noc? Leander przezornie nie powiedział jej przecież, że mieszka w przyczepie, bo wtedy na pewno by się nie zgodziła, a tak - wciąż miał szansę.
Udało im się dotrzeć do szkoły trzy minuty przed czasem, gdy przed salą wciąż kręciło się pełno dzieciaków i rodziców, którzy podrzucali przekąski, opłacali zajęcia albo po prostu czekali, aż zacznie się lekcje. Nie minęło jednak dziesięć minut, a wszyscy rodzice zniknęli i Leander został sam. Jakimś cudem wszyscy oprócz niego mieli co robić w sobotnie przedpołudnie - a on? Nie spieszył się na zakupy, nie miał się z kim spotkać, nie musiał nawet robić obiadu, dlatego postanowił zostać w tej śmiesznej szkółce i poczekać na koniec zajęć. Mógł wyjść i zabić trochę czasu, ale przecież nie ufał sobie ani trochę i bał się, że młody musiałby wtedy na niego czekać.
Usiadł na podłodze przy ścianie, niedaleko wejścia do szatni i, jak mu się wydawało, części tylko dla pracowników. Jakaś kobieta właśnie stamtąd wyszła, więc przesunął się trochę, żeby ją przepuścić, nie podnosząc nawet głowy znad swojego telefonu.
Spojrzał na nią dopiero kilka minut później, gdy chciała wrócić, a on znów zawalał jej drogę. Podniósł głowę i uśmiechnął się prosto do Jemimy. - Powinienem wstać? - spytał.
jemima rosenberg