lorne bay — lorne bay
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Córka właścicieli miejscowej stadniny koni, która nie sprostała ich oczekiwaniom, pozwalając wyrzucić się z renomowanej uczelni. Teraz w sekrecie przed nimi ukrywa się w centrum LB, szukając swojego zaginionego przyjaciela, ratując żółwie i oprowadzając turystów po lesie deszczowym.
Odbijając się sprężyście od betonowej, oszronionej gładzi pochłoniętej ogniem, w jakim stało teraz budzące się niebo, nucąc nieudolnie zasłyszaną niedawno (choć nie wiadomo gdzie) piosenkę i skupiając szeleszczące myśli na sanktuarium, w jakim tuż za moment miała się znaleźć, dostrzegła niespodzianie kuriozalnie zakreśloną mazakiem kartkę, wstydliwie zwisającą z pobliskiego słupa. Rejestrując tylko trzy kluczowe słowa: współlokator, pilnie i natychmiastowo, wstukała w pęknięty ekran przestarzałego telefonu podany nań numer telefonu i nie bacząc na wczesną godzinę, od razu wykonała połączenie. A choć liczyła na odzew, tak niebosiężne było jej zdziwienie, gdy już po drugim sygnale usłyszała czyjś (dałaby sobie rękę uciąć, że znajomy) głos, polecający jej stawić się po pracy w lokalnej kawiarence, zupełnie tak, jakby umawiała się właśnie na dokonanie nielegalnej transakcji lub - co gorsza - randki w ciemno. Nic więc dziwnego, że kilka godzin później, stojąc już po kolana w zbiorniku pełnym małych żółwi, do rąk jej wkradło się zdenerwowanie. To zadrżały jej palce podczas czyszczenia skorupy, to upuściła wiadro wypełnione lśniącymi ślimakami, to krzyknęła wniebogłosy, gdy ten miły brunet podczas przerwy na lunch zajrzał do niej i zapytał, czy potowarzyszy mu przez następne kilka minut. No a potem wybiła siedemnasta, czyli czas spotkania, na jakie posłusznie podreptała wprost do Sapphire River, doświadczając serii absurdalnych przeświadczeń. Po pierwsze, wydawało jej się, że śledzi ją kobieta w podeszłym wieku, otulona cytrynową chustką i szepcząca coś pod nosem (z pewnością do głośniczka skrytego w uchu, zapewne agentka kgb) niewyraźnie, a po drugie, gdy niezabudowaną z prawej strony przestrzeń wypełniła symfonia doskonale znanych każdemu, złowrogich dźwięków i koncert migoczących, niebiesko czerwonych świateł, przez które mężczyzna idący tuż przed nią zatrzymał się nerwowo i począł rozgorączkowanie rozglądać... tak, właśnie przez to przekonana była stuprocentowo, że oto jest właśnie jej współlokator - zbiegły więzień, jaki teraz zadźga ją scyzorykiem, by tylko zmusić zbiegających się policjantów do ewakuacji. Chwila grozy prędko jednak minęła, gdy dwójka podejrzanych osób utonęła w gąszczu panoramy miasta, a tylko napięte wciąż mięśnie całego ciała były dowodem niedorzeczności, jaka na chwilę zagościła w jej głowie. Później nie było już tak tragicznie - bo wchodząc do kawiarni, dostrzegła prawdopodobnie jedną jedyną osobę, z jaką mogłaby zamieszkać. Perry. Imię zakreślone koślawo na świstku papieru coś jej mówiło, ale dopiero ujrzana na żywo twarz wykrzyknęła głośno jej przypuszczenia. Uśmiechnęła się więc promiennie i ustalając z tym dziwnym chłopakiem, od jakiego zawsze trzymała się z daleka, szczegóły ich własnej umowy, zakomunikowała, że niezależnie od wyglądu zajmowanej przez niego rudery, wprowadzi się już dzisiaj. Znaczenie miał dla niej tylko niewielki czynsz i pewność, że z tą konkretną osobą nigdy nie połączy ją nigdy nic szczególnego. A więc teraz, kilka godzin później, taszcząc sporych rozmiarów, otartą gdzieniegdzie walizkę, zapukała do zielonych drzwi wejściowych trzykrotnie, po czym ujrzawszy wzgardliwie przecinające ją spojrzenie nowego współlokatora, uśmiechnęła się znów wesoło. - Pereckless, hej, pomożesz mi może? - zapytała, ocierając wierzchem dłoni poczerwieniałe czoło i nie wiedząc zupełnie, że właśnie przekręciła jego imię. Była pewna, że tak właśnie brzmiało od zawsze.

pericles campbell
ambitny krab
zmęczona
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Leniwie kołysząca się na szafirowej tafli łódź, ospale wyciągająca swe żagle ku górze, tonąć poczęła po zaledwie trzydziestu minutach. Dużo gorzej niż przypuszczał; po tak długim czasie napraw winna unosić się przez godzinę, nim wszelkie niedoskonałości pod naporem wody poczęłyby kapitulować. Z pomocą dwóch pracowników stoczni wtoczył łajbę na ląd, jak zwykle wywracając tylko oczyma na gromki śmiech i kpiny, pod którymi skrywało się niezrozumienie. On sam tracił niekiedy pewność — dużo łatwiej byłoby kupić coś nowego, stabilnego, lub też zwyczajnie zrezygnować z tych wielkich i dumnych planów opuszczenia Lorne Bay. Jednakże nie tylko łajba wujka była jego zmartwieniem — wybierając się do miasta po odpowiednią część, natrafił na grupkę mężczyzn, których skutecznie omijał od niemalże miesiąca. Zalegał. Nie spłacił jeszcze poprzedniej raty wujkowego długu, a tu narastała kolejna, a on jakoś tak naiwnie przypuszczał, że nie od razu poślą kogoś do niego, że niby groźby, ostrzeżenia, konieczność zapłaty tu i teraz. Kiedy jednak krzywiąc się wypłacał z bankomatu wszelkie oszczędności, wręczając je następnie mężczyźnie o ksywie Huell wiedział, że poszukać musi drugiej pracy. Albo jakiegokolwiek źródła zarobku, choć nie znów tego, przed którym udało się mu uciec. H. jednak spytał, czy aby na pewno dealerka jest dla niego skończona, a Perry, w akcie desperacji odparł, że nie wie. Że pomyśli, da znać, nie musi przecież decydować już teraz. Pożegnali się jak dobrzy przyjaciele, choć zostawili Periclesa z okrągłym zerem na koncie, pustą lodówką i tonącą łodzią. Może właśnie dlatego tak zuchwale zdecydował się z dnia na dzień odnaleźć współlokatora, może więc właśnie dlatego zaprosił do swego życia głupią Tilly Huntington, której szczerze nienawidził. Przynajmniej zapłaciła część z góry, a on mógł po dwóch dniach głodu kupić coś porządnego, to znaczy, jakąś chińszczyznę.
Postanowił ją po prostu ignorować. Nie musieli sobie przecież wchodzić w drogę, wystarczyło zapamiętać o której wstaje, o której wychodzi do pracy, o której wraca. Czy woli przesiadywać w kuchni czy salonie, czy jednak, co byłoby najodpowiedniejsze, we własnym pokoju. Oczekując jej jednak niecierpliwie wystukiwał chaotyczny rytm nogą, a gdy zjawiła się w progu domu, skrzywił się jedynie, bez zbędnych uśmiechów. — Nie — odparł gniewnie, w dłoń jej wciskając komplet kluczy. — Twój pokój jest na końcu korytarza — dodał tylko, jakby od niechcenia, po czym porzucił ją bez wzruszenia, zaszywając się we własnej sypialni. Kto by przypuszczał, że niedługo pożałuje, że tak brzydko ją potraktował!

koniec :tear:
ODPOWIEDZ