Lewis Corp #1
: 12 lis 2021, 16:04
#1
Jest w tym DOBRYM nastroju. Wybitnym w zasadzie. I chociaż przyszła tu dzisiaj na pieszo, wcześniej łapiąc stopa na kawałek trasy (zmieniła dyskretnie buty z wytartych tenisówek na obcasy, tuż za rogiem budynku), to wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie zepsuć jej fantastycznego dnia. Zamieniła kilka uprzejmych słów z ochroniarzem, przepraszając go za to, jak niemiła była ostatnio. Dużo pracy, dużo stresów, musi zrozumieć. Trochę trzepotania rzęsami i uroczy uśmiech – kombinacja, której nikt się nie oprze.
Z karty służbowej zapłaciła jeszcze za kawę w papierowym kubeczku dla Melville i zostawiła ją na biurku szefowej. Sama zajrzała jeszcze do działu sprzedaży. Możliwe, że pociągnęła wtedy spódnicę nieco wyżej, ponad kolano. Możliwe, że oparła się ramieniem o szklaną ścianę, zanim nie zapukała nieśmiało do pana dyrektora, żeby zapytać, czy nie napiłby się kawy. I czy nie wybrudziłby sobie białego kołnierzyka koszuli jej szminką wieczorem. Nie? Trudno. Tak? WSPANIALE. Dziś nie widziała w tym nic złego. Dziś płaszczenie się przed starszym, przystojnym, zajętym mężczyzną, który zdawał się nie zauważać, że zazwyczaj wraca do domu na pieszo, wydawało się jej być w porządku. Tak najwyraźniej miało być. To nic złego, nic złego, wszystko dobrze.
Wróciła punktualnie przed swoje biurko.
Usiadła na niezwykle wygodnym krześle, poprawiła monitor swojego laptopa, napiła się odrobinę kawy, którą zaparzyła wcześniej i przyniosła w kolorowej filiżance. Jak było lepiej. W porównaniu do ostatnich dni. Co za ulga. Co za radość. Trzymając filiżankę za uszko, obróciła się jeszcze kilka razy w fotelu. Co za… INTRUZ.
Ściągnęła brwi, natychmiast przestała się kręcić (chociaż była przekonana, że zauważył, postanowiła jednak iść w zaparte, że nic takiego nie miało miejsca, gdyby planował jej to wytknąć). Podniosła się, odstawiła kubek i próbowała ściągnąć mężczyznę wzrokiem.
— Panie Lewis? Panie Lewis? PANIE LEWIS? P A N I E LEWIS? — ostatnie zawołanie nie było już ciche i uprzejme, ale i tak zdawał się jej nie widzieć.
— HALO!!! — pojawiła się przy nim, łapiąc go za ramię tak, jakby chciała przywołać go z rzeczywistości, w której błądził tutaj, na ziemię. Szybko jednak, po tej gwałtownej reakcji, pokrzepiający uśmiech pojawił się na jej nieco piegowatej od tego nadmorskiego słońca twarzy. Malowała tylko rzęsy. Podkłady były d r o g i e, a biorąc pod uwagę, że decydowała rano, tuż przed wypłatą, czy lepiej wydać dwa dolce na batonika czy na autobus, mówił wiele o jej sytuacji ekonomiczno-finansowej.
Nie chciała wprowadzać go jednak w dyskomfort. Był synem szefa. Bratem szefowej. Przypadkowo zagubionym przybyszem, który trafił na jej wyborny dzień. Zabrała więc rękę i postanowiła stać się dla niego największym wsparciem, na jakie mógłby dzisiaj liczyć.
— Panie Lewis, jeśli szuka pan siostry, jeszcze nie przyszła do pracy. Jeśli potrzebuje pan kogoś innego, z chęcią wskażę drogę. Jeśli chciałby się pan napić kawy, to z przyjemnością zaparzę. Wygląda pan na kogoś, kto chętnie napiłby się kawy! Jeśli chce pan poczekać… — rozłożę panu kanapę i wymasuję stopy. Głupia, głupia Frankie. Dlaczego nie zamyka ci się buzia? Przesadziła ze swoim entuzjazmem. Zauważyła to w jego spojrzeniu, więc i przez jej twarz przemknął grymas. Jest teraz oceniania. Jest teraz brana za idiotkę. Uśmiech nadal promienieje na jej twarzy, ale teraz jakby bardziej przyklejony.
Ocenia ją, a sam wspominał ostatnio o prostytutkach i ich wydzielinach – przypomina sobie jego ostatnią wizytę w biurze, przez co bezwiednie wyciera o materiał spódnicy rękę, którą wcześniej dotknęła ramienia Salingera.
salinger lewis
Jest w tym DOBRYM nastroju. Wybitnym w zasadzie. I chociaż przyszła tu dzisiaj na pieszo, wcześniej łapiąc stopa na kawałek trasy (zmieniła dyskretnie buty z wytartych tenisówek na obcasy, tuż za rogiem budynku), to wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie zepsuć jej fantastycznego dnia. Zamieniła kilka uprzejmych słów z ochroniarzem, przepraszając go za to, jak niemiła była ostatnio. Dużo pracy, dużo stresów, musi zrozumieć. Trochę trzepotania rzęsami i uroczy uśmiech – kombinacja, której nikt się nie oprze.
Z karty służbowej zapłaciła jeszcze za kawę w papierowym kubeczku dla Melville i zostawiła ją na biurku szefowej. Sama zajrzała jeszcze do działu sprzedaży. Możliwe, że pociągnęła wtedy spódnicę nieco wyżej, ponad kolano. Możliwe, że oparła się ramieniem o szklaną ścianę, zanim nie zapukała nieśmiało do pana dyrektora, żeby zapytać, czy nie napiłby się kawy. I czy nie wybrudziłby sobie białego kołnierzyka koszuli jej szminką wieczorem. Nie? Trudno. Tak? WSPANIALE. Dziś nie widziała w tym nic złego. Dziś płaszczenie się przed starszym, przystojnym, zajętym mężczyzną, który zdawał się nie zauważać, że zazwyczaj wraca do domu na pieszo, wydawało się jej być w porządku. Tak najwyraźniej miało być. To nic złego, nic złego, wszystko dobrze.
Wróciła punktualnie przed swoje biurko.
Usiadła na niezwykle wygodnym krześle, poprawiła monitor swojego laptopa, napiła się odrobinę kawy, którą zaparzyła wcześniej i przyniosła w kolorowej filiżance. Jak było lepiej. W porównaniu do ostatnich dni. Co za ulga. Co za radość. Trzymając filiżankę za uszko, obróciła się jeszcze kilka razy w fotelu. Co za… INTRUZ.
Ściągnęła brwi, natychmiast przestała się kręcić (chociaż była przekonana, że zauważył, postanowiła jednak iść w zaparte, że nic takiego nie miało miejsca, gdyby planował jej to wytknąć). Podniosła się, odstawiła kubek i próbowała ściągnąć mężczyznę wzrokiem.
— Panie Lewis? Panie Lewis? PANIE LEWIS? P A N I E LEWIS? — ostatnie zawołanie nie było już ciche i uprzejme, ale i tak zdawał się jej nie widzieć.
— HALO!!! — pojawiła się przy nim, łapiąc go za ramię tak, jakby chciała przywołać go z rzeczywistości, w której błądził tutaj, na ziemię. Szybko jednak, po tej gwałtownej reakcji, pokrzepiający uśmiech pojawił się na jej nieco piegowatej od tego nadmorskiego słońca twarzy. Malowała tylko rzęsy. Podkłady były d r o g i e, a biorąc pod uwagę, że decydowała rano, tuż przed wypłatą, czy lepiej wydać dwa dolce na batonika czy na autobus, mówił wiele o jej sytuacji ekonomiczno-finansowej.
Nie chciała wprowadzać go jednak w dyskomfort. Był synem szefa. Bratem szefowej. Przypadkowo zagubionym przybyszem, który trafił na jej wyborny dzień. Zabrała więc rękę i postanowiła stać się dla niego największym wsparciem, na jakie mógłby dzisiaj liczyć.
— Panie Lewis, jeśli szuka pan siostry, jeszcze nie przyszła do pracy. Jeśli potrzebuje pan kogoś innego, z chęcią wskażę drogę. Jeśli chciałby się pan napić kawy, to z przyjemnością zaparzę. Wygląda pan na kogoś, kto chętnie napiłby się kawy! Jeśli chce pan poczekać… — rozłożę panu kanapę i wymasuję stopy. Głupia, głupia Frankie. Dlaczego nie zamyka ci się buzia? Przesadziła ze swoim entuzjazmem. Zauważyła to w jego spojrzeniu, więc i przez jej twarz przemknął grymas. Jest teraz oceniania. Jest teraz brana za idiotkę. Uśmiech nadal promienieje na jej twarzy, ale teraz jakby bardziej przyklejony.
Ocenia ją, a sam wspominał ostatnio o prostytutkach i ich wydzielinach – przypomina sobie jego ostatnią wizytę w biurze, przez co bezwiednie wyciera o materiał spódnicy rękę, którą wcześniej dotknęła ramienia Salingera.
salinger lewis