not so far away
: 10 lis 2021, 22:47
xx listopad 2021 xx
Głupi był.To stwierdzenie przepalało mu neurony, rozpychając się pomiędzy tymi bardziej racjonalnymi wnioskami - między myślą o tym, że jutro trzeba będzie wstać i zrobić matce i bratu śniadanie, że trzeba będzie przypilnować, żeby Nullah nauczył się na historię, bo nie może złapać kolejnej pały, że trzeba będzie upewnić się, że matka nie zwymiotowała w samym progu - a jeśli tak, to posprzątać, a on przecież kurewsko nie znosił sprzątać cudzych rzygów, nawet jeśli przez tyle lat zdążył się już do tego przyzwyczaić. Jutro było jednak tak samo odległe, jak Lorne Bay, w stronę którego zmierzał wytrwale z padniętym telefonem i zupełną nieświadomością upływającego czasu. Mogła minąć wieczność i to było w porządku - bo przecież ta wieczność wciąż zamykała się w granicach sobotniej nocy, kiedy słońce nie śmiało jeszcze nawet śnić o wzejściu ponad horyzont.
To nie był pierwszy raz, kiedy poniosło go za miasteczko, ale pierwszy, kiedy wiązało się to z powrotem na piechotę. Naprawdę nie zorientował się nawet, kiedy tych ludzi, z którymi zabrał się do klubu w jedną stronę, nagle nie było nigdzie w pobliżu. Jakaś dziewczyna zostawiła mu na policzku oddech poziomkowej pomadki, proponując zostanie u niej na noc - i pewnie nawet zgodziłby się, bardziej ze względów logistycznych, aniżeli z realnej potrzeby, gdyby nie świadomość wiszących nad głową powinności, od których nie mógł wziąć sobie wolnego. Poziomkowa dziewczyna została więc pod klubem, paląc mentola za mentolem w towarzystwie przyjaciółek, kiedy on ruszył w mozolną drogę do domu, z każdą serią kroków trzeźwiejąc coraz bardziej i coraz silniej nie potrafiąc walczyć z tą konkretną myślą.
Że głupi był, w sensie.
Starte podeszwy trampek szurały rytmicznie o asfalt, a on - głupio - żałował jedynie, że nie miał jak posłuchać muzyki; wtedy czas na pewno upłynąłby szybciej. Skazany na milczenie i ciemność pustej szosy, gotów był już zaakceptować swój (nie tak bardzo znowu tragiczny) los, kiedy padający na jego własną sylwetkę snop samochodowych świateł, rzucił mu się do stóp pochyłym cieniem. Zerknąwszy dyskretnie przez ramię, starał się ocenić czy właściciel pojazdu miał zamiar zatrzymać się, czy może go potrącić, co w pierwszej chwili naprawdę nie było tak oczywiste, jak mogłoby się zdawać. Dopalał akurat końcówkę papierosa, kiedy samochód stanął po prostu tuż przy jego boku, a więc i Hector zatrzymał się wreszcie, decydując na odwrócenie o dziewięćdziesiąt stopni, w stronę pojazdu. Odrzucił bezmyślnie końcówkę kiepa na ziemię, wyuczonym gestem wgniatając go piętą w asfalt, żeby zaraz podejść do samochodu i nacisnąć klamkę drzwi od strony pasażera.
- Ktoś ma dobry humor o drugiej w nocy w sobotę - skomentował, wsuwając się do środka, nie zdążywszy nawet obrzucić swojego (potencjalnego) dobroczyńcy odpowiednio wnikliwym spojrzeniem. Godzinę też zresztą zgadywał. Kto wie, może akurat trafił? Dopiero, kiedy razem z tymi słowami zatrzasnął za sobą drzwi (zresztą odrobinę zbyt zamaszyście), bezpardonowo przechylił głowę, żeby przyjrzeć się kierowcy. - Co więcej, jest pewnie trzeźwy; nie sądziłem, że trzeźwi ludzie istnieją w ogóle o takiej porze. - Z usatysfakcjonowanym uśmiechem odwrócił wzrok w stronę malującej się przed nimi w świetle samochodowych świateł jezdni. Nie sądził nawet, że nastąpił na dosyć śliski temat. W tym momencie cieszył się tylko, że najpewniej oszczędził sobie tych dobrych kilku kilometrów z buta.