pani archeolog — na wyjeździe
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
przyjechała wczoraj, by wspierać swojego partnera. na horyzoncie wisi rozstanie, ale robi dobrą minę do złej gry.
#2 + outfit
Jedno i to samo pytanie kotłowało się po jej umyśle, gdy nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem znalazła się w Australii i to jeszcze mając pełnię świadomości, że w ogóle nie obchodziła Salingera. To jak się do niej zwracał, to, jak się zachowywał, to, jak przyłaził do jej mieszkania pijany... Naprawdę była niepoważna. Nienormalna. Głupia. A wszyscy mówili, że była mądra... Nic z tych rzeczy. Przecież, gdyby faktycznie była inteligentna, nie wylądowałaby w związku z kimś takim, jak Lewis. Świadomość ich razem zdawała się coraz bardziej brzydnąć Darcy, a własne wybory, które sprowadziły ją do tego miejsca w życiu, utrudniały oddech. Przecież wiedziała, że niska samoocena wiązała się tylko i wyłącznie z obecnością tego konkretnego mężczyzny w jej okolicy. Nie demonizowała go. W końcu naprawdę posiadali piękne wspomnienia. Takie, w których Darcy nie wyobrażała sobie nikogo innego u jej boku. To szczęście było jednak równoważone wielością przykrych chwil, bolesnych i po których czuła się jak wymięta, stara ścierka. Nie. Nie było przemocy w ich związku. Nie tej czysto fizycznej, ale zdecydowanie toksyczność depresji oraz brak chęci poprawy ze strony Lewisa oddziaływały na kobietę. A przecież mogła odejść. Powinna była odejść. Nie była mu wszak nic winna — nie byli nawet narzeczeństwem. Nigdy nie chciał niczego więcej... Początkowo sądziła, że było to spowodowane jego doświadczeniami z samą ideą małżeństwa — był w końcu rozwodnikiem. Chciała dać mu czas, nie chciała naciskać, ale wierzyła, iż kiedyś się to zmieni. Miała naiwną nadzieję na coś, co z góry było skazane na porażkę. Nigdy wcześniej nie brzydziła się samą sobą, jednak im dalej w to szła, tym niechęć rosła. Aż w końcu stwierdziła, że ma dość. Chciała mu wszystko powiedzieć. Chciała się wydostać z czegoś, co ją tak dusiło. Dlaczego więc wszystko było przeciwko niej? Telefon o stanie zdrowia ojca Lewisa zablokował całkowicie jej plany i zanim się obejrzała, leciała w ślad za mężczyzną, który rujnował jej życie. Nie. Sama je sobie rujnowała, pozwalając mu tak na nią wpływać. Idiotka. Była po prostu idiotką.
Wyłączyła nudny serial w telewizji i rzuciła pilot na fotel obok łóżka. Nie. Nie była w stanie usiedzieć na miejscu. Skoro już przyjechała, zamierzała z tego wyjazdu skorzystać. W końcu sama nie miała bladego pojęcia, ile miał on trwać. Salinger w ogóle nie zainteresował się jej przyjazdem, a ona nie zamierzała grzecznie czekać, aż miał sobie o niej przypomnieć. Minęły dwa dni, a on po prostu zamarudził coś w SMSie, że odezwie się później. Nie odezwał się wcale. Może i lepiej. Nie miała ochoty go oglądać. Przebrała się więc w dość luźny strój, wzięła wrotki i zdecydowała się na leniwy przejazd po okolicy. Nikt jej tu nie znał. Była jedynie kolejnym gościem w motelu i to też jej pasowała. Mogła zniknąć, zostać sama ze swoimi myślami. Nie, żeby ktokolwiek się nią interesował...
Zdecydowała się wybrać do portu i jechać wzdłuż wybrzeża — w taki sposób raczej trudno było się jej zagubić. Oddychała świeżym powietrzem, podziwiała okolicę i ze słuchawkami na uszach pozwoliła, by wszystkie te czynniki powoli przeganiały jej przykrości. Nie wiedziała, jak daleko zajechała, ale finalnie postanowiła skontrolować własne położenie. Nigdy w końcu nie była tak daleko od motelu... Zatrzymała się więc na ścieżce, wyciągając telefon i chcąc sprawdzić drogę. Była przekonana, że kompletnie się pogubiła, dlatego nie zwróciła uwagi, że stała w najgorszym możliwym miejscu. I że w jej kierunku zbliżał się mężczyzna, któremu nieświadomie zagrodziła dalszą ścieżkę.

Mick Winston
powitalny kokos
ta zła
Deweloper — Wszędzie i nigdzie
39 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
39 i pół puka do mych dróg, prowadzących do niby szczęścia jak Cię żona tak wkręca, że wychowujesz od początku nie swojego bachora. Głowa na karku, w budowania fachu i dachu, przy sprzedawaniu strachu.
[Chapter 8?]


Ostatnie tygodnie to była lawina emocji i wydarzeń, w jego spokojnym i poskładanym życiu, jako ojciec i mąż. To, że się jego życie przewróciło do góry nogami to jedno, ale to że aktualnie nie było postępów ani w jedną ani w drugą stronę to drugie. Mick niby nieco zelżał w tym swoim zachowaniu, wobec żony. Po prostu chyba powoli mu złość mijała, w końcu każdy mu podpowiadał, że to dawne czasy, przeminęły z wiatrem. Okej. Dawne czasy, ale jednak mała Tessie nie była jego córką, z czym musiał od teraz żyć, a przecież przez ostatnie cztery lata, był i żył w przekonaniu, że jest ojcem. I to w miarę dobrym, bo uczył się zawsze aby dogodzić dziecku jak najbardziej mógł. No to go bolało i przez to może rzeczywiście zwlekał, z pogodzeniem się z żoną, a też jakieś spotkania ich powinny w końcu to wyjaśnić, pokazać w którą drogę idą. Na kolacji, a potem u matki Leo, Mick zachowywał spokój, próbując nie wywołać kolejnej kłótni, bądź co bądź zapewnił też ją o swoim wciąż trwającym uczuciu. Co wiec szło nie tak? Sam fakt, powrotu i pałętania się w okolicy tego całego Cartera, powodowało że Winston nie mógł być spokojny o to, że się wszystko naprostuje i wrócą do siebie, Przecież dobrze zauważył reakcję żony na słowa małej o tym spotkaniu z panem Carterem i on też to odczuwał jako zło, które nadchodzi i kontratakuje w najmniej odpowiednim momencie. Logiczne, że czuł się zagrożony jego obecnością i tym, że tym razem może on Turner zakraść w całości dla siebie, w końcu był też ojcem małej, ale tego nie wiedział. Ale wiemy jakie myśli miał Mick w tym temacie, że może odpaść z walki o powrót do życia wspólnego, do swojej rodziny.
Przez to musiał się wyżyć, chodząc na boks w pobliskiej siłowni, czy też jeżdżąc na rowerze z domu do niej, choćby po to aby się przewietrzyć, z myślami przede wszystkim. Potrzebował tego jak tlenu, ale też po to aby swoje nerwy przełożyć na worek, no i też głowę oczyścić. Tym razem też było podobnie, ten sam schemat, wracał i jechał na siłkę swoim rowerem, póki jeszcze w Lorne Bay panowała przyjemna wiosna. To też pomagało mu poprawić kondycje, bo jednak czterdziestka na karku zdradzała powoli mankamenty jego zdrowia, serce mogło powoli szwankować, kości i inne takie. Regeneracja miała być okropieństwem, ale co tam - czego się nie zrobi dla siebie. Będąc mężem i ojcem nieco się zaniedbał i zasiedział, a skoro aktualnie trwał w tym dziwnym zawieszeniu, to chciał też coś zrobić dla siebie, tylko dla siebie.
Jazda rowerem była swego rodzaju relaksem, odprężeniem i przewietrzeniem głowy z głupich myśli. To jasne, że po ostatniej rozmowie z żoną, miał ochotę zajechać tym rowerem pod pewną piekarnię, aby się spotkać z tym Carterem. Ale jakoś jeszcze umiał się wstrzymać, chociaż pewnie jak się dowie co tamci świrują... Razem.. Ale to póki co nie było coś o czym wiedział, więc nie świadomy niczego, przemierzał uliczki Lorne Bay, nigdzie się nie spiesząc. No może gdy mu bateria siadła w słuchawkach, miał ochotę szybciej wrócić do domu, ale coś mu kazało dokończyć tą stałą ścieżkę, którą uczęszczał. Może to był jakiś znak właśnie? Bo jakoś tak wyszło, że jechał aż nagle musiał się wstrzymać z kontynuowaniem jazdy bo jakaś szalona kobieta, zagradzała jego ścieżkę dla roweru.
- Halo proszę panie. Niech pani nie tamuje ruchu, bo jeszcze ktoś na panią najedzie. I będzie wielki klops. Ja na szczęście nie jeżdżę jak kolarze. - rzucił zaczepnie, gdy musiał przystanąć aby na nią nie najechać. Nie dał jakoś mocno po hamulcach ale te lekko skrzypiały i tak, w jego górskim rowerze. Nie żeby był specjalistą od rowerów, ale lata temu wydał na niego fortunę, a ciągle leżał i leżał czekając na swoje lepsze lata. Być może powinien go zaprowadzić do specjalisty na mini przegląd ale póki nie miał "awarii" to sobie jeździł. Kobieta mu niby ustąpiła, ale ten jej nie wyminął a jedynie się jej przyglądał jak próbuje dociec gdzie jest, a dokąd zmierza. Wydawała się być nietutejsza, stąd ten zamęt....

Darcy Hamilton
sumienny żółwik
Mick Winston
pani archeolog — na wyjeździe
30 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
przyjechała wczoraj, by wspierać swojego partnera. na horyzoncie wisi rozstanie, ale robi dobrą minę do złej gry.
Wiele razy zadawała sobie morze pytań, którego bezkres pochłaniał ją silniej i porywał okrutniej. Dlaczego on? Dlaczego jeszcze z nim była? Dlaczego na to wszystko pozwalała? Czy to ona wariowała, czy faktycznie coś było nie tak? Mogła się wszak mylić. Mogła się mylić i oceniać go powierzchownie. Mogła? Daj spokój, Darcy. Nie wyolbrzymiaj. Dlaczego tak mówisz? Przecież się staram. Wierzyła mu. Chciała mu wierzyć, gdy mówił, że to ostatni kieliszek. Ostatnia kobieta. Ostatni raz. Kiedyś mogła zrzucić swoją naiwność na wiek. Brak doświadczenia. Ale czasy naiwności i momentów pełnych błędów przeminęły. Byli ze sobą prawie trzy lata, podczas których rozchodzili się i schodzili, a im częściej Darcy lądowała z powrotem u jego boku, tym bardziej sobą gardziła. Nie wiedziała, co było w tym człowieku takiego, że bała się go puścić. Może to wcale nie on ją przyciągał, a może bała się po prostu nieznanego. Może bała się spojrzeć tam, gdzie nie było niczego, do czego mogła się odwołać. Rodziny, pracy. Nawet jego. A może właśnie musiała przestać. Przestać się bać i wydziwniać. Wziąć życie we własne ręce i zdecydować, którą ścieżką miała się udać. Przecież tego chciała. Tego potrzebowała. Nie chciała obudzić się i zdać sobie sprawę, iż już dawno minęła jej czterdziestka, a ona nie posiadała niczego. Nie mogła mieć dziecka. Nie miała mężczyzny, który po prostu doceniałby jej egzystencję. Zbliżające się trzydzieste urodziny były dla niej wyraźnym znakiem — biciem zegara oraz alarmem do ocknięcia się. Życia. Nie egzystencji. Marnej w dodatku.
Pochłonięta więc i zafrasowana nie zauważyła w porę nieznajomego kolarza. Zorientowała się jednak zbyt późno i gdy dostrzegła kogoś u boku, drgnęła w lekkim przestrachu, po czym szybko zdjęła słuchawki. Odsunęła się ze ścieżki, robiąc mężczyźnie miejsce i czując, jak policzki zaróżowiły się ze wstydu. Całe szczęście były lekko czerwonawe od wysiłku. - Przepraszam najmocniej - odpowiedziała z tak bardzo wyraźnym akcentem, że trzeba było być głuchym, by go nie słyszeć. Nie robiła tego specjalnie i nawet gdyby bardzo tego chciała, nie była w stanie się go pozbyć. Nie miała zresztą takiego zamiaru. Po prostu za granicą wszyscy wiedzieli, że była Angielką bez względu, gdzie się udała. Czy i on zamierzał ją poprzez to oceniać? Nie zdziwiłaby się, ale zapewne i tak miał być kimś, kto ruszy w dalszą drogę i szybko o niej zapomni. - Nie chciałam przeszkadzać - dodała. Wygięła usta w przepraszającym uśmiechu i ponownie spojrzała w telefon, by sprawdzić, gdzie się znajdowała. Przez moment sądziła, że mężczyzna odjedzie, ale wcale tego nie zrobił. Podniosła na nowo niepewnie wzrok ku jego twarzy i zawahała się przez ułamek sekundy. Na pewno miał lepsze rzeczy do roboty, niż zajmowanie się turystką, ale skoro nie odjechał, może mógł jej pomóc... Darcy rozejrzała się również wokół, szukając kogoś, kogo mogłaby podpytać, gdyby ten zdecydował się jednak odmówić. Na jej nieszczęście nie było nikogo. A on był tu. Przed nią. - Pan wybaczy, ale wydaje mi się, że pomyliłam drogę, a internet nie chce złapać zasięgu. Wie pan może, gdzie jest La Costa Motel? - przerwała dziwną ciszę, wyłapując spojrzenie ciemnych oczu. Gdyby znała myśli nieznajomego, ułożyłaby dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Wiedziałby bowiem, iż nie był w swoim bólu sam. Może nie mogła odtworzyć każdego kroku, który prowadził go ku tej chwili ani każdej emocji, która szczelnie zamykała go w żalu, ale znała boleść zdrady.

Mick Winston
powitalny kokos
ta zła
ODPOWIEDZ