I’ve tried to go on like I never knew you...
: 09 lis 2021, 21:37
look
Traciła rozum. Każdego kolejnego dnia coraz bardziej. Czuła się jakby utknęła pomiędzy młotem, a kowadłem... Pomiędzy tym czego chciała, a co powinna. A może to tylko ułuda? Skąd miała mieć pewność, że tym razem nie myliła się w swoich pragnieniach? Nie mogła sobie ufać. To jedyny wniosek, który wysnuła Leonie Turner przez ostatni tydzień, a nawet i chwilę dłużej. Dziewięć dni unikała niczym ognia zarówno piekarni Bancrofta, jak i okolicy jego mieszkania. Ucinała wszelkie wzmianki Tessie na temat zabawnego pana piekarza, któremu obiecała wpaść na popołudnie gier planszowych - on miał zapewnić przekąski, a ona z mamą gry. Nie miały na to czasu. Leonie wykręcała się pracą. Michal też stał się aktywniejszy, jeśli chodzi o próby poskładania do kupy ich rodziny... Tylko ona ciągle była gdzieś indziej, myśli uciekały daleko za każdym razem...
Tak więc to nie był dobry pomysł, by przystać na propozycję starej przyjaciółki. Nocowanie córki u ojca stało się dla nich idealną okazją na spotkanie. Takie prawdziwe, którego odmawiały sobie, najpierw przez dzielące je kilometry, a ostatecznie dorosłe obowiązki. Tego wieczoru mogły choć przez chwilę zapomnieć o swoich zmartwieniach, wrzucić na przysłowiowy luz i mieć mniej o co najmniej dziesięć lat. Nie myśleć o porannym kacu, bo nikt nie będzie czekał wygłodniały na naleśniki, skacząc po łóżku. I Leonie uznała, że warto właśnie tak spędzić ten czas. Że właśnie tego potrzebuje, by się odprężyć.
Nie przewidziała jednak jednego - bar, w którym się umówiły znajdował się niebezpiecznie blisko mieszkania Bancrofta. Zdradliwe okazały się też słowa koleżanki, które padły gdzieś między jednym, a drugim drinkiem, a może to bardziej było pytanie... Nieważne. Istotniejsze było to, jakie niosły przesłanie. Idź za tym czego pragniesz teraz A czego pragnęła teraz Leonie Turner? Poczuć się znów w pełni sobą. I uważała, że może tego doświadczyć jedynie w towarzystwie Cartera Bancrofta. To nic, że nie wypadało. To nic, że nawet on starał się stawiać im granice. To nic, że Michael tak jakby wprost przyznał jej, że nie podoba mu się powrót dawnego kochanka. To wszystko nic, skoro znała już swoje prawdziwe pragnienie - chciała być z nim. Chociaż jeszcze jeden raz. Bez względu na późniejsze konsekwencje, zżerające od wewnątrz wyrzuty sumienia... To przyjdzie później. Zdecydowanie później.
Nie wróciła do domu. Wślizgnęła się do apartamentowca, akurat za jakąś wstawioną parą, która też najwidoczniej wracała z jakiejś imprezy. Zanim udała się na odpowiednie piętro poprawiła swoje blond włosy, uśmiechając się do odbicia w szybie. Dobrze, że zdążyła przefarbować włosy, przecież ostatnio Bancroft przyznał, że woli ją w naturalnym odcieniu... Czy myślała jak zakochana nastolatka? Może trochę. Ale czuła się z tym dobrze. Lekko. Pierwszy raz od dawna... Wyciągnęła z torebki szminkę, którą pociągnęła usta, rozwaliła jednak to upięcie, pozwoliła włosom opadać w nieładzie na ramiona, twarz... i ruszyła do windy. Czy wahała się, kiedy zmierzała na odpowiednie piętro? Nie. Po raz pierwszy od dawna nie miała żadnych rozterek, może to alkohol dodawał odwagi, a może naprawdę wreszcie wiedziała czego chce. Istniała też trzecia opcja - mogła naprawdę stracić rozum.
I tak też się czuła, kiedy wreszcie użyła dzwonka. Czekała, aż ktoś, konkretny ktoś otworzy jej drzwi i bez pytania zaprosi do środka. Przestąpiła z nogi na nogę, zerknęła jeszcze na swoją dłoń, na palec, na któym brakowało obrączki. Zdjęła ją, ale nie dlatego że od początku planowała przyjść tu. Po prostu... Sama nie wiedziała czemu. Ale od ostatniego spięcia w restauracji po prostu nie nosiła pierścionka. Chyba szukała siebie. I myślała, że teraz odnalazła.
-Cześć - powiedziała nieco ściszonym głosem, kiedy drzwi wreszcie się uchyliły i stanął w nich zaspany Carter. Kompletnie wyleciało jej z głowy, że mężczyzna kierował się zupełnie innym zegarem ze względu na swoją pracę. Wyglądał na zaspanego. A może przysnął w towarzystwie kogoś? Leonie poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale nie traciła uśmiechu. Starała się myśleć... Optymistycznie. -Przechodziłam obok i... Pomyślałam... Masz może... Coś do jedzenia? Jestem okropnie głodna, a restauracje w Lorne są już zamknięte. To nie Paryż... - zaśmiała się krótko, a po chwili spuściła wzrok nieco zawstydzona. Gadała bez sensu. Kompletnie bez sensu. Nie była pijana. Może lekko wstawiona. Czuć na pewno było od niej alkohol, jak i opary dymu z papierosów. I na próżno szukać sensu w tych słowach, które wypowiedziała. Właściwie to najgorszy podryw, jakiego Bancroft w życiu doświadczył... Od kogokolwiek... Ale, hej... Przyszła tu, próbowała. Tylko co on na to? Na samą myśl o tym jak zareaguje Carter, blondynka drżała cała wewnątrz niczym galareta... Robiła jednak dobrą minę do złej gry, bo akurat w tym jednym była cholerną mistrzynią.
Carter Bancroft
Traciła rozum. Każdego kolejnego dnia coraz bardziej. Czuła się jakby utknęła pomiędzy młotem, a kowadłem... Pomiędzy tym czego chciała, a co powinna. A może to tylko ułuda? Skąd miała mieć pewność, że tym razem nie myliła się w swoich pragnieniach? Nie mogła sobie ufać. To jedyny wniosek, który wysnuła Leonie Turner przez ostatni tydzień, a nawet i chwilę dłużej. Dziewięć dni unikała niczym ognia zarówno piekarni Bancrofta, jak i okolicy jego mieszkania. Ucinała wszelkie wzmianki Tessie na temat zabawnego pana piekarza, któremu obiecała wpaść na popołudnie gier planszowych - on miał zapewnić przekąski, a ona z mamą gry. Nie miały na to czasu. Leonie wykręcała się pracą. Michal też stał się aktywniejszy, jeśli chodzi o próby poskładania do kupy ich rodziny... Tylko ona ciągle była gdzieś indziej, myśli uciekały daleko za każdym razem...
Tak więc to nie był dobry pomysł, by przystać na propozycję starej przyjaciółki. Nocowanie córki u ojca stało się dla nich idealną okazją na spotkanie. Takie prawdziwe, którego odmawiały sobie, najpierw przez dzielące je kilometry, a ostatecznie dorosłe obowiązki. Tego wieczoru mogły choć przez chwilę zapomnieć o swoich zmartwieniach, wrzucić na przysłowiowy luz i mieć mniej o co najmniej dziesięć lat. Nie myśleć o porannym kacu, bo nikt nie będzie czekał wygłodniały na naleśniki, skacząc po łóżku. I Leonie uznała, że warto właśnie tak spędzić ten czas. Że właśnie tego potrzebuje, by się odprężyć.
Nie przewidziała jednak jednego - bar, w którym się umówiły znajdował się niebezpiecznie blisko mieszkania Bancrofta. Zdradliwe okazały się też słowa koleżanki, które padły gdzieś między jednym, a drugim drinkiem, a może to bardziej było pytanie... Nieważne. Istotniejsze było to, jakie niosły przesłanie. Idź za tym czego pragniesz teraz A czego pragnęła teraz Leonie Turner? Poczuć się znów w pełni sobą. I uważała, że może tego doświadczyć jedynie w towarzystwie Cartera Bancrofta. To nic, że nie wypadało. To nic, że nawet on starał się stawiać im granice. To nic, że Michael tak jakby wprost przyznał jej, że nie podoba mu się powrót dawnego kochanka. To wszystko nic, skoro znała już swoje prawdziwe pragnienie - chciała być z nim. Chociaż jeszcze jeden raz. Bez względu na późniejsze konsekwencje, zżerające od wewnątrz wyrzuty sumienia... To przyjdzie później. Zdecydowanie później.
Nie wróciła do domu. Wślizgnęła się do apartamentowca, akurat za jakąś wstawioną parą, która też najwidoczniej wracała z jakiejś imprezy. Zanim udała się na odpowiednie piętro poprawiła swoje blond włosy, uśmiechając się do odbicia w szybie. Dobrze, że zdążyła przefarbować włosy, przecież ostatnio Bancroft przyznał, że woli ją w naturalnym odcieniu... Czy myślała jak zakochana nastolatka? Może trochę. Ale czuła się z tym dobrze. Lekko. Pierwszy raz od dawna... Wyciągnęła z torebki szminkę, którą pociągnęła usta, rozwaliła jednak to upięcie, pozwoliła włosom opadać w nieładzie na ramiona, twarz... i ruszyła do windy. Czy wahała się, kiedy zmierzała na odpowiednie piętro? Nie. Po raz pierwszy od dawna nie miała żadnych rozterek, może to alkohol dodawał odwagi, a może naprawdę wreszcie wiedziała czego chce. Istniała też trzecia opcja - mogła naprawdę stracić rozum.
I tak też się czuła, kiedy wreszcie użyła dzwonka. Czekała, aż ktoś, konkretny ktoś otworzy jej drzwi i bez pytania zaprosi do środka. Przestąpiła z nogi na nogę, zerknęła jeszcze na swoją dłoń, na palec, na któym brakowało obrączki. Zdjęła ją, ale nie dlatego że od początku planowała przyjść tu. Po prostu... Sama nie wiedziała czemu. Ale od ostatniego spięcia w restauracji po prostu nie nosiła pierścionka. Chyba szukała siebie. I myślała, że teraz odnalazła.
-Cześć - powiedziała nieco ściszonym głosem, kiedy drzwi wreszcie się uchyliły i stanął w nich zaspany Carter. Kompletnie wyleciało jej z głowy, że mężczyzna kierował się zupełnie innym zegarem ze względu na swoją pracę. Wyglądał na zaspanego. A może przysnął w towarzystwie kogoś? Leonie poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale nie traciła uśmiechu. Starała się myśleć... Optymistycznie. -Przechodziłam obok i... Pomyślałam... Masz może... Coś do jedzenia? Jestem okropnie głodna, a restauracje w Lorne są już zamknięte. To nie Paryż... - zaśmiała się krótko, a po chwili spuściła wzrok nieco zawstydzona. Gadała bez sensu. Kompletnie bez sensu. Nie była pijana. Może lekko wstawiona. Czuć na pewno było od niej alkohol, jak i opary dymu z papierosów. I na próżno szukać sensu w tych słowach, które wypowiedziała. Właściwie to najgorszy podryw, jakiego Bancroft w życiu doświadczył... Od kogokolwiek... Ale, hej... Przyszła tu, próbowała. Tylko co on na to? Na samą myśl o tym jak zareaguje Carter, blondynka drżała cała wewnątrz niczym galareta... Robiła jednak dobrą minę do złej gry, bo akurat w tym jednym była cholerną mistrzynią.
Carter Bancroft