Memories I would rather forget.zip
: 07 lis 2021, 01:27
dzień pierwszy
Prześlizgnął się wzrokiem po morskiej tafli, majaczącej leniwie gdzieś w tle, jakby w niedostępnej już dla niego krainie, po czym z nietęgą miną wsunął swe ciało do ciemnego, niepozornie wyglądającego samochodu. Raz czy dwa usiłował spytać dokąd, ale nikt nie łasił się do udzielenia mu odpowiedzi. Oprócz kierowcy, który zdawał się być niemową, w pojeździe znajdował się jeszcze jeden, poważnie wyglądający mężczyzna. Co jakiś czas wypowiadając słowa o przedziwnym znaczeniu do zakotwiczonej przy uchu słuchawki, zachowywał się tak, jakby Periclesa w środku nie było. On sam zaś czuł się jakby czekał go ostatni kurs w życiu. Jak skazaniec pogodzony ze swym losem, a więc i prawami, które mu odebrano. Pod lewym ramieniem ściskał sportową torbę, w którą spakował kilka ubrań na zmianę — ostatecznie nikt nie kwapił się ku temu, by poinformować go na jak długo. Przyjaciołom powiedział, że jedzie zwiedzić jeden z uniwersytetów na południu. Rodzinie, że wyjeżdża na kilka dni pod namiot ze znajomymi, w co chyba wujek nie uwierzył — pewnie dlatego, że Pericles błagał, by na siebie uważali. Oni. Nie padły jednak żadne pytania, tak więc chłopak zadzwonił jeszcze do swego pracodawcy, kłamiąc, że zmuszony jest wziąć wolne z powodu spraw rodzinnych. I takim oto sposobem wyjeżdżał bóg wie gdzie, ukrywać się przed swym demonicznym ojcem, który uciekając z więzienia, postawił na nogi policyjne oddziały. Nikt nie słuchał jego zapewnień, że ojciec nic mu nie zrobi — kazano mu zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i zgodzić się na kilka dni ochrony za miastem. Do czasu, aż złapią jego ojca, lub zabiją, im to pewnie bez różnicy — Perry modlił się jednak, by staruszek uciekł jak najdalej i kiedyś, może za dwa lata, wysłał mu pocztówkę z chłodnej Alaski. Mniej więcej w połowie drogi i tychże marzeń, Campbell uświadomił sobie, że nie zabrał swoich leków. Rozkazał kierowcy zawrócić, lecz auto mknęło przed siebie, co zwiastowało nadejście koszmarnych, wyczerpujących dni.
Trochę wydało się to dziwne. To, że zamajaczył przed nim olbrzymi dom, coś na kształt willi. Fortecy nie do zdobycia. Spodziewał się dwóch rzeczy: budynku na kształt więzienia i tego, że będzie sam. Że ochrona dookoła, owszem, ale nie tak tłumnie i już na pewno nie w środku, nie z nim, bo i po co. Z dość niepewnym spojrzeniem, kierując się instrukcjami jakiejś kobiety, począł przemierzać to przedziwne domostwo — po raz pierwszy zapewne będąc w tak ekstrawaganckim miejscu. Kiedy jednak nagle spojrzenie jego spotkało się z innym, należącym do osoby, której nie spodziewał się dzisiaj zobaczyć, zatrzymał się. I gotów był zawrócić, siłą przedzierając się przez zastępy ochroniarzy, bo nie zamierzał z Achillesem rozmawiać. — Dlaczego akurat ty musisz tutaj być? — spytał rozżalony, przyglądając się mu z wyraźnie zarysowanym grymasem niezadowolenia na twarzy.
Achilles Cosgrove