Ja zmęczona a ty w pracy
: 25 paź 2021, 22:04
outfit
- Proszę tylko o kawę – jęknęła uderzając dłonią w przednią ścianę automatu, o którą oparła czoło wyglądając marnie, jak ktoś kogo zmuszono do przebiegnięcia maratonu i pod koniec pożałowano wody.
Tak się też czuła, bo choć przywykła do małej ilości snu, to jego całkowity brak od ponad czterdziestu ośmiu godzin dawał Eve w kość. Najpierw przesiedziała długo nad dokumentami ze sprawy swojej siostry oraz innych dziewczynek zamordowanych przez tego samego faceta, potem w ciągu dnia zajęła się tresurą i znów w nocy nie mogła zmrużyć oka z powodu telefonu szeryfa, który potrzebował przewodniczki z psami. Wróciła o świcie, znów zajęła się tresurą i nawet odespała dwie godziny, gdy nagle obudził ją telefon od Petersa. Nie znała go z armii, ale z pubu, w którym regularnie spotykali się weterani w różnym wieku. Dużo wtedy rozmawiali, chociaż Peters nie był gadułą. Wydawałoby się też, że facet w pierwszej kolejności zadzwoniłby do któregoś z kolegów. Żaden na pewno nie odmówiłby pomocy, a jednak wybrał ją – Eve Paxton – która mogłyby być jego wnuczką i być może to był powód jego decyzji.
Albo po prostu sama siebie nie doceniała nie mając pojęcia, jak wielki wpływ miała na ludzi oraz to, że naprawdę jej ufali. Przynajmniej na tyle, żeby w środku nocy poprosić ją o podwózkę do szpitala.
- No dawaj. – Na siłę palcem wciskała ten sam przycisk co wcześniej pomimo świadomości, że to już nic nie da. Kasa przepadła, bo nie zauważyła karteczki z informacją, że automat nie działał. Było już bardzo późno, wszystkie kawiarnie w pobliżu były pozamykane a ona naprawdę bardzo mocno potrzebowała kofeiny. – Przecież jestem dobrą osobą. Trochę pokręconą i nie zawsze grzeczną, ale na pewno nie taką złą. – Uderzyła czołem o ściankę maszyny nie mając zielonego pojęcia, że od paru chwil była obserwowana a jej słowa dotarły do uszu kogoś, czyjej obecności na początku nie wyłapała. Dookoła było cicho, szpital opustoszał i tylko od czasu do czasu było słychać kaszel pacjentów lub wołanie personelu ze skrzydła z intensywną terapią. Nawet do głowy jej nie przyszło, że mogłaby nie być tutaj sama; zwłaszcza przy zepsutym automacie, w którym wciąż pokładała wiele swej zmęczonej wiary.
Clary Sherbourne
- Proszę tylko o kawę – jęknęła uderzając dłonią w przednią ścianę automatu, o którą oparła czoło wyglądając marnie, jak ktoś kogo zmuszono do przebiegnięcia maratonu i pod koniec pożałowano wody.
Tak się też czuła, bo choć przywykła do małej ilości snu, to jego całkowity brak od ponad czterdziestu ośmiu godzin dawał Eve w kość. Najpierw przesiedziała długo nad dokumentami ze sprawy swojej siostry oraz innych dziewczynek zamordowanych przez tego samego faceta, potem w ciągu dnia zajęła się tresurą i znów w nocy nie mogła zmrużyć oka z powodu telefonu szeryfa, który potrzebował przewodniczki z psami. Wróciła o świcie, znów zajęła się tresurą i nawet odespała dwie godziny, gdy nagle obudził ją telefon od Petersa. Nie znała go z armii, ale z pubu, w którym regularnie spotykali się weterani w różnym wieku. Dużo wtedy rozmawiali, chociaż Peters nie był gadułą. Wydawałoby się też, że facet w pierwszej kolejności zadzwoniłby do któregoś z kolegów. Żaden na pewno nie odmówiłby pomocy, a jednak wybrał ją – Eve Paxton – która mogłyby być jego wnuczką i być może to był powód jego decyzji.
Albo po prostu sama siebie nie doceniała nie mając pojęcia, jak wielki wpływ miała na ludzi oraz to, że naprawdę jej ufali. Przynajmniej na tyle, żeby w środku nocy poprosić ją o podwózkę do szpitala.
- No dawaj. – Na siłę palcem wciskała ten sam przycisk co wcześniej pomimo świadomości, że to już nic nie da. Kasa przepadła, bo nie zauważyła karteczki z informacją, że automat nie działał. Było już bardzo późno, wszystkie kawiarnie w pobliżu były pozamykane a ona naprawdę bardzo mocno potrzebowała kofeiny. – Przecież jestem dobrą osobą. Trochę pokręconą i nie zawsze grzeczną, ale na pewno nie taką złą. – Uderzyła czołem o ściankę maszyny nie mając zielonego pojęcia, że od paru chwil była obserwowana a jej słowa dotarły do uszu kogoś, czyjej obecności na początku nie wyłapała. Dookoła było cicho, szpital opustoszał i tylko od czasu do czasu było słychać kaszel pacjentów lub wołanie personelu ze skrzydła z intensywną terapią. Nawet do głowy jej nie przyszło, że mogłaby nie być tutaj sama; zwłaszcza przy zepsutym automacie, w którym wciąż pokładała wiele swej zmęczonej wiary.
Clary Sherbourne