biolog morski — ale bezrobotny
38 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
Znam się na oceanach, morzach, jeziorach i rzekach, to chyba tyle? Często słyszałem, że na niczym więcej, ale to nie szkodzi przecież. Grunt to zrobić dobre, pierwsze wrażenie.
No ile się można adaptować od nowej rzeczywistości. Przecież Lorne Bay nie jest żadną wyjątkową wyspą, ze szczególnym klimatem, na której człowiek musi długo przebywać, żeby się odnaleźć. A jednak Marcus był w Lorne Bay od niedawna, a doświadczył już szeregu nieprzyjemności. Na czele peletonu stała jego walnięta współlokatorka, z którą na początku chciał się zaprzyjaźnić. Naprawdę miał szczere intencje. No ale zapowiadało się, że ta relacja pójdzie w zupełnie innym kierunku, niestety. No ale trudno. Dodatkowo uszkodzony w wypadku bark koszmarnie dawał mu się we znaki. Miał ochotę odciąć sobie rękę nożem do masła, no przysięgam. A oprócz tego cholernie dużo spał. Na tym przy małym, niewygodnym łóżku. Może to właśnie ze względu na to łóżko ten wynajem był taki atrakcyjny? Chociaż dużo bardziej prawdopodobne było, że to dziewczyna zajmująca jeden z pokoi sprawiała, że czynsz poszedł na łeb na szyję w dół. No z resztą nieważne.
Nie było niby nic złego w słodkim nic nie robieniu, ale Marcus naprawdę chciał wrócić do pracy. Chciał się jej w całości poświęcić i nie musieć się na nikogo oglądać. Przez znakomitą część swojego życia czuł się w tej materii cholernie ograniczany. I to było jedno z jego postanowień. Wrócić do pracy w wielkim stylu i z przytupem.
Dlatego bardzo szybko odmroził swoje kontakty, żeby po paru dniach skierować swoje kroki do słynnego sanktuarium w miasteczku. Tak, nadal nie kupił samochodu. W ogóle od wypadku naprawdę rzadko jeździł samochodem, jakby wciskanie gazu sprawiało mu fizyczny ból. Nogi miał długie, a Lorne Bay wydawało się być na tyle małym miastem, że spokojnie można było się na nim poruszać w ten właśnie sposób. Poza tym aktywność fizyczna w życiu każdego człowieka jest ważna prawda? No ponoć tak jest.
Stanął pod drogowskazem, oczywiście po tym jak już dotarł na miejsce. Nie mógł przypomnieć sobie, jak nazywała się osoba, która miała oprowadzić go po sanktuarium. Marcus mocno liczył, że będą jakieś żółwie. Kiedyś już badał żółwie morskie, ale musiał porzucić te badania ze względu na wypadek. W którym ucierpiał jego bark i zginał syn. No i roztrzaskała się psychika. Ale to tak przy okazji, a teraz Glinsky stał, przyglądając się drogowskazowi. Litery było krzywo. Należało to poprawić. Cholernie nie lubił gdy coś było krzywo.

Audrey Bree Clark
/przepraszam, że teraz dopiero, ale tydzień mnie zmiótł z planszy
powitalny kokos
bejbi#2175
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Pierwszą rzeczą, jakiej każdemu przychodziło dowiedzieć się o pannie Clark był fakt, że pracowała jako weterynarz. I to nie byle jaki, ale ten pełen pasji, oddania oraz z poczuciem misji, przez którą po za stałym etatem w Sanktuarium potrafiła wstać w środku nocy, by odwiedzić sąsiadów i poratować, jeśli coś złego działo się z ich trzodą hodowlaną. Wiadomość jaką otrzymała kilka dni wcześniej od znajomego nie była więc dla niej zaskoczeniem i z przyjemnością przystała na propozycję. Jej głównym zawodowym zainteresowaniem była dzika fauna ojczystego kraju, a okoliczne wybrzeża nie miały przed nią wiele tajemnic… I to właśnie czyniło możliwą współpracę z morskim biologiem za wyjątkowo interesującą.
W swojej pracy jednak nie zwykła oprowadzać gości po Sanktuarium - to zadanie zawsze należało do opiekunów oraz pomocników, w czasie gdy ona spędzała większość czasu zamknięta w niewielkim gabineciku w regularnych interwałach przyjmując pacjentów. Dziś jednak, ku jej zadowoleniu, pracy miała mniej i mogła znaleźć kilkadziesiąt minut na spotkanie z mężczyzną wspomnianym przez jej znajomego.
Ubrana w mundurek Sanktuarium, z dumnie wyhaftowanym na piersi oraz plecach wielkim, czerwonym napisem weterynarz kroczyła kolejnymi ścieżkami, wyszukując wzrokiem kogoś, kto pasowałby do podanego jej opisu… To jednak nie było zadaniem prostym, gdyż wysoki brunet było opisem, który mógłby pasować do nie jednego mężczyzny. Szukała więc, klucząc po okolicznych uliczkach, aż uwagę brązowych ocząt przykuł mężczyzna pasujący do opisu, stojący przy drogowskazie. A skoro jego zainteresowanie przykuł wyznacznik dróg, ten z pewnością musiał czegoś bądź kogoś szukać - ta logika była na tyle dobra, że panienka Clark podeszła do mężczyzny, z delikatnym uśmiechem wymalowanym na pełnych wargach.
- Przepraszam, pan Glinsky? - Spytała, niepewna czy udało jej się bezbłędnie powtórzyć nazwisko o zagranicznym brzmieniu. - Audrey Bree Clark, jestem tutejszym weterynarzem. Steve mówił mi, że ponoć chciał pan się ze mną spotkać? - Napomknęła z zainteresowaniem w czekoladowym spojrzeniu, nadal nie będąc pewną, z jaką sprawą mężczyzna do niej przychodził.

marcus glinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
biolog morski — ale bezrobotny
38 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
Znam się na oceanach, morzach, jeziorach i rzekach, to chyba tyle? Często słyszałem, że na niczym więcej, ale to nie szkodzi przecież. Grunt to zrobić dobre, pierwsze wrażenie.
Nie było chyba drugiej takiej rzeczy, której Marcus poświęcił się z takim zaangażowaniem jak badaniom naukowym. Już w szkole średniej wiedział, że nie zostanie w Nowym Jorku, że będzie szukał miejsca gdzie do oceanu i jego ukrytych skarbów będzie o wiele, wiele bliżej. Było też oczywiście kilka innych powodów, dla których tak chętnie wyrwał się z artystycznego mieszkania swoich rodziców na studia. Nie lubił jednak o tym przesadnie opowiadać, nawet nieszczególnie lubił o tym myśleć.
Jego praca, mimo że dość uznawana, w życiu przysporzyła mu też całkiem sporo awantur i rozbitych talerzy. Do tego epizodu w swoim życiu, Marcus też niekoniecznie lubił wracać. Z zasady, w ostatnich tygodniach starał się skupiać na tym wyświechtanym „tu i teraz”. Tak, to brzmiało całkiem dobrze i Glinsky kurczowo się tego trzymał. A teraz chciał poznać wszystkie możliwości, które mogło dać mu Sanktuarium. Chciał wycisnąć z tego miejsca naprawdę jak najwięcej, wrócić w wielkim stylu do świata nauki.
Wyprostował się automatycznie, słysząc swoje nazwisko. Nawet ładnie wypowiedziane, to było kolejne przekleństwo rodziców artystów. Odwrócił się do pani weterynarz (nie dało się przeoczyć tego wielkiego napisu na jej koszulce):
-Tak, ale w zupełności wystarczy Marcus – uścisnął wyciągniętą w swoją stronę dłoń, przyglądając się uważnie Audrey. Steva poznał w czasie jednej z konferencji naukowych i na tyle przypadli sobie do gustu, że jak tylko usłyszał, że Marcus na stałe przenosi się do Sydney, zapraszał go wielokrotnie do Saktuarium w Lorne Bay. Tylko Glinsky nigdy nie przyjął tego zaproszenia, bo zawsze coś było ważniejszego. Dlatego trochę z duszą na ramieniu, zadzwonił do Steva parę dni wcześniej, żeby złapać jakiś kontakt i faktycznie odwiedzić to osławione w jego opowieściach miejsce. Miał nadzieję, że się nie zawiedzie:
- Nie wiem, ile Steve o mnie powiedział, ale jestem biologiem morskim. Parę lat temu zacząłem badać żółwie morskie i chciałbym do tych badań wrócić, szczególnie interesuje mnie aspekt powrotu na wolność po dłuższym pobycie w sanktuarium – uśmiechnął się na koniec, rozkładając ręce – Miałem dłuższą przerwę w pracy naukowej, wiec tak naprawdę złapie się każdego tematu, który mi podsuniesz – miał nadzieję, że dziewczyna jest podobną do niego pasjonatką. Potrzebował w swoim nowym życiu takich kontaktów.
Audrey Bree Clark
powitalny kokos
bejbi#2175
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark daleko było do wielkiego świata nauki oraz badaczy. Owszem, przyszło jej studiować na jednej z najlepszych uczelni jeśli chodzi o weterynarię, a podczas studiów uczęszczała na wszystkie możliwe kursy oraz zajęcia dodatkowe, nigdy jednak nie miała okazji współpracować z jakimkolwiek badaczem. I chodź gdzieś, z tyłu głowy, coraz częściej zastanawiała się, czy aby nie zdobić dodatkowych dyplomów swojej dziedziny, tak doskonale zdawała sobie sprawę, że pierwszym, co musiała zdobyć była wiedza praktyczna - a tej nie dało się wynieść z podręczników. Z zaciekawieniem więc przyglądała się mężczyźnie, którego przyszło jej spotkać… I musiała przyznać, że mężczyzna gdyby tylko założył bardziej przypałowe ciuchy i okulary z ogromnymi szkłami, byłby ucieleśnieniem jej wyobrażenia biologa morskiego. Nie miała jednak pojęcia, skąd to się w niej wzięło.
- Nie mówił wiele. - Wtrąciła gdzieś między jego słowami, zakładając ręce na piersi i z uwagą wsłuchując się w padające z jego ust słowa… Powstrzymując rozbawienie, jakie cisnęło się jej na usta. Czy wszyscy badacze byli? Czy naprawdę sądził, że była w stanie uogólnić dziesiątki przypadków, jakie przewinęły się przez jej ręce? Dla Audrey chyba zwyczajnie nie było to możliwym. - Akurat tematów u nas nie brakuje, jestem pewna, że coś ci wynajdziemy... - Delikatny uśmiech pojawił się na jej buzi, nim zaczęła kontynuować swoją wypowiedź. - Jako weterynarz wychodzę z założenia, że indywidualne podejście do pacjenta przynosi najlepsze skutki… - Zaczęła, powoli ruszając w kierunku tej części Sanktuarium w której znajdowały żółwie morskie. - Nie jestem w stanie podać ci uogólnionych odpowiedzi, ale każdy przypadek mam odpowiednio udokumentowany i jeśli złożysz odpowiednie pismo u właściciela, będę mogła dokładnie ci je pokazać. - Mówiła spokojnie, niestety nie mogąc przeskoczyć pewnych przepisów ora wymogów, powiązanych z dokumentacją jaka leżała w jej gabinecie. Była jednak pewna, że Marcus jeśli będzie zainteresowany z pewnością uda mu się dostać odpowiednie pozwolenia. - Niestety, nie każde zwierzę możemy wypuścić z powrotem na wolność. Powodem tego są przewlekłe choroby, kontuzje bądź zwyczajny brak odpowiednich odpowiedzi behawioralnych. Jeśli jasnym jest dla mnie, że zwierzę nie poradziłoby sobie na wolności, wolę zatrzymać je w Sanktuarium, na szczęście takich przypadków mamy niewiele. - Uśmiech pojawił się na buzi panny Clark, gdyż to właśnie moment w którym wypuszczała dzikie zwierzę na wolność w pełni zdrowia był momentem, który w swojej pracy lubiła najbardziej… Nawet jeśli czasami łamało jej to serce, gdy odrobinę zbyt mocno przywiązała się do danego zwierzątka. - Może opiszę Ci cały proces, począwszy od przybycia do Sanktuarium aż po jego opuszczenie? W ten sposób chyba lepiej zrozumiesz nasz system. - Zaproponowała, na chwilę przystając przy wybiegu z psami dingo, a brązowe oczęta kontrolnie przesunęły po kolejnych osobnikach. Dopiero gdy upewniła się, że nie widzi żadnych niepokojących znaków ruszyła powoli dalej.

marcus glinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ