aplikant — courthouse cairns
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Cause i only lose my mind when i ain't got you,
and how can i win when i'm always bound to lose?

[akapit]

1

Nienawidziła swojej pracy. Nienawidziła budzika dzwoniącego codziennie rano po piątej rano, ani układania fryzury, tuż przed szóstą, robienia starannego makijażu, co zajmowało jej zdecydowanie zbyt dużo czasu, ani porannego szczytu na drogach prowadzących do oddalonego o kilkanaście(dziesiąt) kilometrów Cairns - tu kończyła się lista żali na początek dnia, bo później było tylko gorzej. Jedyne co utrzymywało ją we względnie dobrym humorze, to widniejący za horyzontem przedłużony weekend, bo przez pięć kolejnych dni miała zamiar robić wielkie... nic. Sprzątanie? Całkiem znośne. Leniwy wieczór na kanapie? Idealnie. Nieprzyzwoicie długa kąpiel w wannie z kieliszkiem taniego szampana? Wyśmienity pomysł. Spanie do południa? Kuszące. Rozmyślała o tym wszystkim od niespełna trzech godzin, odliczając czas, który zdawał się stać w miejscu, gdy zaś wreszcie opuszczała gmach sądu rozpinając cholernie niewygodną marynarkę narzuconą na ramiona, odetchnęła z nieskrywaną ulgą.
Nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi póki nie przekroczyła progu mieszkania z naręczem zakupów, gdzie już po chwili rozdzwonił się telefon, a na jego wyświetlaczu widniało imię ojca. Odrzuciła, choć prawdopodonie nie powinna, wyciszając go i odrzucając w kąt. Wiedziała czego chciał - zawsze pytał o to samo, ich rozmowy dotyczyły wyłącznie pracy, którą on załatwił. Niepotrzebnie galopowała myślami w pochmurne rejony i jeszcze zanim ze stóp zdjęła szpilki, wypełniła szklankę nawet nie kieliszek winem, wychylając jej zawartość na raz, a naczynia odłożyła do wysprzątanego niestety nie przez nią zlewu. Miły wieczór uprzyrzykło też dostrzeżenie kilku wciąż walających się po ich mieszkaniu rzeczy należących do Patty. - Serio? - kątem oka wypatrzyła szalik wiszący w korytarzu, jej kubek obok swojego w szafce nad gazówką, a w łazience kosmetyki, których z pewnością Lettie nigdy by nie kupiła. Była pewna, że prosiła Nelsona trzy albo siedem razy, aby odesłał to pod odpowiedni adres, ale zdawał się być głuchy na te słowa. Może planował przeprosić? Może chciał, aby do siebie wrócili? Dlaczego kurwa to wciąż było w ICH mieszkaniu? W złości zupełnie niepotrzebnej wpakowała kilka bubli do czarnego worka na śmieci, naklejając na nim wielką kartkę z napisem PATTY i wystawiła przed drzwi. Nie, nie zostwiła tego w środku, nie zanosiła do pokoju należącego do bruneta, nie potraktowała tych rzeczy z należytą ostrożnością - po prostu wyrzuciła przed frontowe wejście.
Wiedziała, że nie powinna, a jednak to zrobiła. Tak samo jak wtedy, gdy spędzali wspólnie wieczór zamknięci szczelnie w sypialni Nelsona, a ona uparcie słuchała głośnej muzyki, mimo, że po kilku minutach rozbolała ją głowa. I wtedy, kiedy zaplanowali romantyczną randkę, o czym najpierw Mackenzie poinformował Lettie, a ona obiecała nie wracać zbyt szybko, a pojawiła się nim jego dłoń zdołała dotknąć piersi blondynki. W dodatku z jego najlepszym kumplem, oznajmiając, że mają sobie nie przeszkadzać, po czym trzasnęła drzwiami od własnego pokoju. Tak, wiele razy nie powinna robić pewnych rzeczy, a jednak działała na przekór.
Miała jednak czas, aby wymyślić dobrą wymówkę, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo była prawie pewna, że przyjaciel/współlokator/przyszły/niedoszły/wymarzony (nieprawidłowe skreślić) miał wieczorną zmianę i nie wróci przed północą. Siedząc w wannie wypełnionej po brzegi wodą, która wylewała się na podłogę przy każdym ruchu jaki wykonywała, słuchając relaksacyjnej muzyki, zaczytujac się w książkę, tani romans, którego papierowe strony nieprzyzwoicie zmoczyła, nie usłyszała, kiedy drzwi się otworzyły, ani nie dostrzegła momentu, gdy wesparł ramię o framugę. Minęło pięć sekund czy dwie minuty? Nerwowo podskoczyła, dostrzegłszy doskonale znaną sylwetkę, krzywiąc się w geście dezaprobaty: - Mógłbyś krzyknąć, że wchodzisz albo chociaż się przywitać. Prawie dostałam zawału - poprawiła się, zsuwając nieco niżej, aby zakryć ciało pianą. - Nie powinieneś pracować? Jest... dwudziesta pierwsza. Zdecydowanie powinieneś pracować - odrzuciła książkę niedbale na bok, reflektując, że prawdopodobnie po drodze do mieszkania napotkał samotny, czarny worek. Uśmiechnęła się, przygotowując mentalnie na walkę.

Nelson Mackenzie
powitalny kokos
kapuczina
barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy

[akapit]

01

Czerń foliowego worka na śmieci przykuła jego uwagę dopiero, gdy drzwi były już uchylone, a dłoń bezwiednie wkładała klucze z powrotem do tylnej kieszeni spodni. Nie zauważył go wcześniej, nie dostrzegając żółtej samoprzylepnej karteczki, wymyślonego imienia, nie dostrzegając zawartości, którą znał nazbyt dobrze, i której pozbyć miał się dawno temu, z nieznanych sobie przyczyn odwlekając to w czasie. Nie miał bowiem pojęcia dlaczego kilka prawie bezwartościowych rzeczy tak trudno było mu zebrać w całość, odesłać pod adres byłej, zabrać z pola widzenia swojego, ale i Lettie, zamykając w ten sposób rozdział, który zakończył się kilka tygodni wcześniej.
Ale widząc wreszcie czarny worek, kartkę, imię i zawartość, nie tego się spodziewał. Pobłażliwy uśmiech, który wykrzywił jego twarz, tylko to potwierdzał. Tylko zwiastował nadchodzące stopniowo wkurwienie i jasne postawienie sobie celu - a tym nie było ani odstawienie rzeczy na swoje miejsce, ani oddanie ich Patty. Tym było znalezienie Lettie. Siedzącej w wannie, pod grubą warstwą piany, zaczytanej w przemoczonej książce, której strony były na skraju wytrzymałości, prozaicznie odzwierciedlając cierpliwość Nelsona. Teraz już opierającego się o framugę drzwi i rzucającego swojej współlokatorce spojrzenie, które samym sobą miało ją oderwać od lektury, a całą uwagę przenieść wreszcie na jego osobę. – Może powinienem, a może nie – odparł beznamiętnie, wzrokiem omiatając nie tyle co całą łazienkę, a wypełnioną po brzegi wannę, w której za pianą przed jego bacznym spojrzeniem próbowała schować się Lettie. – Myślałem też, że powinienem wyrzucić śmieci, bo moja kolej, bo zapomniałem, bo coś tam... ale potem zobaczyłem to – skrywany za ścianą worek uniósł do góry, oczom Edwards ukazując wyraźny, duży napis, z imieniem, którego z pewnością nie nosiła żadna z jego dziewczyn. – Przekazałbym Patty, że już nie musi wpadać, bo wyręczyłaś ją i sama pozbierałaś jej rzeczy, ale jestem pewien, że chętnie podziękuje ci za to osobiście – rzucone z przekąsem słowa odbiły się echem od pokrytych kafelkami ścian i choć wydawać by się mogło, że to by było na tyle, że teraz może wyjść, zatrzasnąć za sobą drzwi, a Lettie dać w spokoju dalej czytać to tanie romansidło, które przez ostatnie tygodnie walało się po całym ich mieszkaniu, włącznie z jego pokojem i jego regałem na książki, to nie. To był dopiero początek. – Jesteś jutro wolna? O piętnastej? Może dam jej znać, żeby wpadła? Mnie akurat nie będzie, to sobie pogadacie przy kawie – wyczekujące spojrzenie rzucone w stronę Lettie wcale nie oznaczało, że czekał na odpowiedź. Nie, tą też Nelson miał już w zanadrzu, wiedząc dokładnie co powie za chwilę, za kilka minut, a być może nawet i za pół godziny, gdy niewielka dyskusja przeniesie się z łazienki do salonu, a wymiana zdań zamieni w prawdziwą sprzeczkę na znacznie większą skalę. – A nie, prawie zapomniałem, że wtedy musiałabyś wyciągać z tego worka jej kubek, a już tak ładnie go zapakowałaś – dodał z udawanym przejęciem, odwijając czarną folię, żeby sięgnąć po jasne naczynie z prawdziwym imieniem jego byłej - Cherry. Teraz tego nie pamiętał, ale być może sam kupił jej ten kubek, kiedy zaczęła znosić do ICH mieszkania swoje rzeczy. – Na za dużo sobie pozwalasz, Lettie – i choć jeszcze przed chwilą jego głos przesiąknięty był ironią, niemal niczym innym nie wypełniając gęstego, gorącego od napuszczonej do wanny wody powietrza, teraz zmienił się nie do poznania. Stał się poważny. Surowy. Ani trochę niepasujący do wyginających się w rozbawieniu ust, które na wzór krzywego uśmiechu zmieniały wyraz twarzy Nelsona nie do poznania. Sam też to dostrzegł - w do połowy zaparowanym lustrze i własnym odbiciu, które oprócz zmęczenia, wkurwienia i żalu wyrażało coś jeszcze. Coś, czego z uporem maniaka próbował wyzbyć się od miesięcy, przekonując samego siebie, że Lettie jest tylko wkurwiającą współlokatorką, która w pewnym momencie awansowała na miano przyjaciółki, a z czasem też najlepszego towarzystwa do zamawiania pizzy o trzeciej w nocy z lokalu za rogiem. Nikim więcej. – Następnym razem nie ruszasz nieswoich rzeczy, jasne? – nie był pewny czy ma siłę na tę dyskusję, sprzeczkę, kłótnię, czy cokolwiek, w co wymiana zdań miała się przerodzić, dlatego nim któreś z nich dodało o dwa słowa za dużo, rzucił czarny worek na podłogę w korytarzu, z zamiarem zniknięcia z zasięgu wzroku Lettie w ciągu następnych kilku sekund. – I jeśli chciałaś się tą pianą zakryć, to lepiej dolej więcej płynu. Coś ci nie wyszło.
powitalny kokos
-
aplikant — courthouse cairns
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Cause i only lose my mind when i ain't got you,
and how can i win when i'm always bound to lose?
Wystarczyło dziesięć sekund wpatrywania w twarz Nelsona, aby wiedzieć, że jest wściekły. To nie pierwszy raz i prawdopodobnie nie ostatni, kiedy mieli pokłócić się o coś, co na pewno nie było tego warte. Być może trafiali na złe momenty, a te zamiast przytrafiać się w trakcie dobrych chwil, spadały na nich, kiedy humory nie do końca im dopisywały, będąc jednocześnie przysłowiowym goździem do trumny. Telefon od ojca był czynnikiem zapalnym, a cała reszta podsycała ogień do coraz większych rozmiarów, ironicznie miła pogawędka podnosiła ciśnienie Edwards zaskakująco szybko. Pozwoliła, to fakt, by brunet mówił, wlepiając w niego spojrzenie. Raz po raz cicho wypuściła powietrze z płuc albo zaśmiała się zupełnie nieszczerze. - Może wówczas opowiem jej, dlaczego tak naprawdę zerwaliście i dlaczego to ja zwracam jej rzeczy, bo ty nie masz za grosz męskiej odwagi, aby stawić temu czoła? - odbiła zgrabnie piłeczkę, depcząc ego współlokatora niezbyt subtelnie. Tak naprawdę nie do końca znała powód rozstania, poza tym, że z czystej zazdrości, do czego na głos wciąż się nie przyznawała, powtarzała mu, że nie pasowali do siebie. Nie uzupełniali się, nie byli jak yin-yang i kilka innych pierdół wyssanych z palca. Zachowywała się jak pies ogrodnika, niegotowa zrobić jakikolwiek krok naprzód z własnej inicjatywy. - Na za dużo? Co to w ogóle znaczy? - pochylając się do przodu, wsparła ramiona o brzeg wanny, jakby niesamowicie zainteresował ją ten przytyk, bo niewątpliwie był kolejną igiełką wbitą prosto w czułe miejsce. Niemniej nie odpowiedział, jakby całą rozmowę, jaka dla Edwards była w połowie, on potraktował za skończoną. - Nie skończyliśmy, Nelson - zawołała w kierunku oddalającej się sylwetki.
- Nienawidzę cię - prychnęła wyjątkowo głośno, będąc niemalże pewną, że zasłaniała wszystko. Nawet jeśli było inaczej, to nie byłby pierwszy raz, kiedy bystre oko Nelsona dostrzegło skrawek nagiego ciała współlokatorki. Pojęcie prywatność w przypadku brunetki było bardzo szerokie, często siedziała przez godzinę albo dwie w łazience przy otwartych drzwiach, aby móc swobodnie z nim rozmawiać, goliła nogi, oglądała serial, słuchała muzyki albo opowiadała mu o pracy. Wracając jednak do najważniejszego, gdy tylko odwrócił się, Lettie nabrała w dłonie wody i wyrzuciła ją przed siebie, mając nadzieję, że dosięgnie pleców Mackenziego, przy okazji mocząc nie tylko płytki pod nią, ale i podłogę w korytarzu.
Trwało dłuższą chwilę nim przeanalizowała sytuację, decydując się na następny krok. Wyszła z ciepłego pomieszczenia owinięta ręcznikiem i kolejny raz nie respektując prywatności współlokatora, bez pukania nacisnęła na klamkę, wchodząc do jego pokoju. Nie zarejestrowała co robił - czy siedział i bacznie wpatrywał się w wyświetlacz telefonu, czy może odliczał do stu (bo dziesięć dawno przestało wystarczać), aby nad sobą zapanować, a może pozbywał się wierzchniej odzieży przesiąkniętej specyficznym zapachem baru - była zbyt skupiona na własnym ale, które pragnęła wtrącić. Jak zwykle.
- Chcesz do niej wrócić? Nie widzę innego racjonalnego powodu, dla którego kubek Patty - tak, uparcie nazywała ją Patty znając jej prawdziwe imię. - wciąż stoi w naszej szafce. I dlaczego cholerne kosmetyki, które tylko zabierają miejsce w łazience, nie wylądowały w śmieciach, gdzie ich miejsce - jedną dłonią starannie przytrzymywała ręcznik na wysokości piersi, aby przez przesadną ekspresję nie zsunął się na dół, a drugą celowała w niego, co najmniej jakby znajdowała się na sali sądowej. - Nigdy nie pozwoliłam żadnemu facetowi zostawić tutaj swoich rzeczy, a ty nie dość, że zrobiłeś to bez pytania mnie o zdanie, to dodatkowo nadal je trzymasz. Jakbym nie wyraziła się wystarczająco jasno: nie chcę ich tutaj i nie chcę jej tutaj - odwracając się na pięcie, wyszła z pokoju, uderzając drzwiami zdecydowanie za głośno. - Jesteś pieprzonym egoistą - złapała za klamkę, dodała jeszcze trzy słowa i znowu trzasnęła, aż zadrżała futryna. Co do cholery przed chwilą miało miejsce? Czy planem na wieczór nie był miło spędzony czas w pojedynkę? Jakim kurwa cudem świat wywrócił się do góry nogami?

Nelson Mackenzie
powitalny kokos
kapuczina
barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy
Za pewnik należało przyjąć to, że Nelson się wkurwi. Wybuchnie, przyczepi się, da odczuć Lettie, że jest w złym humorze. Nie zdenerwuje, a zwyczajnie, tak po prostu wkurwi. Pozwoli by kumulująca się od kilku godzin, dni, a może nawet i tygodni złość przeważyła nad opanowaniem, pozbawiając go opracowanej do perfekcji zdolności przybierania dobrej miny do złej gry, z której korzystał w ostatnim czasie tak często. Za często. W obecności pijanych i nachalnych klientów, zostawiających grube pliki dolarów na barowym blacie, przy współpracownikach, których nie lubił, przed Lettie. Zwłaszcza przed Lettie. Wtedy, gdy ganiła go za niedomykanie szafek w kuchni, gdy sama zostawiała pusty karton mleka w lodówce, gdy wynosiła do salonu swoje rzeczy, zajmując każdy skrawek wolnego miejsca, który należał też do Nelsona. Przez ostatnie tygodnie pokornie wszystko to znosił, kiwając głową, milcząc, odwracając się na pięcie bez słowa, by niewielka kłótnia nie przerodziła się w prawdziwą wojnę, która zostawiłaby za sobą ofiary.
Ale teraz? Teraz był zły. Teraz nie miało dla niego znaczenia to, czy powie o kilka słów za dużo, podniesie głos za mocno, zrani Lettie za bardzo. Zwłaszcza, gdy ona robiła to pierwsza - celnie wbijając ostrą szpilę w jego nadszarpnięte męskie ego. – Tak? To dlaczego, według ciebie, tak naprawdę zerwaliśmy? Oświeć mnie – kąciki ust Nelsona wygięły się ku górze w parszywym uśmiechu, kryjącym za sobą kilka niewypowiedzianych na głos słów. Nie wiedziała przecież, że to nie on zerwał z Cherry; że po powrocie z Perth, po kilku kłótniach, cichych dniach i pełnych krzyku do telefonu nocach, blondynka jako pierwsza wcieliła w życie dopracowywany przez Mackenziego plan zakończenia tego średnio udanego związku. I nie mogła się dowiedzieć. Nie mógł powiedzieć Lettie tego, co miał już na końcu języka - i co wyrzucone w powietrze dałoby jej pożywkę, by kontynuować podjętą próbę zdeptania jego ego. – Albo nie. Przypomniałem sobie, że twoje zdanie i tak mnie nie obchodzi – uciął złośliwie, ostatecznie nie dając jej dojść do słowa. – Wręcz przeciwnie, Lettie, skończyliśmy – i choć zniknął już za ścianą, wbrew wszelkim oczekiwaniom nie trzaskając przy tym drzwiami od łazienki, odkrzyknął na odchodne, raz na zawsze temat uznając za zamknięty. Nie nauczył się bowiem jeszcze, że mając za przeciwnika Lettie Edwards sam o takich rzeczach nie decyduje - nawet gdyby w następstwie rzuconych na koniec kilku słów miał zamiar zamknąć swój pokój na trzy spusty, wyjść bez słowa z mieszkania, czy z miejsca wyjechać autostopem na Alaskę. Lettie i tak znalazłaby sposób na dorzucenie swoich trzech groszy. I tak by się do niego odezwała.
I tak nie pozwoliłaby mu tak po prostu odejść.
Ale Nelson tym razem odchodzić nie zamierzał. Nie wcielił więc w życie planu z Alaską, nie wyszedł z mieszkania, nie zamknął się w pokoju na klucz. A przy tym nie przewidział, że dobrze by było zdecydować się chociaż na to ostatnie; i że Lettie, po raz kolejny udowadniając jak bardzo słowo prywatość jest jej obce, wparuje do niego jak do siebie. Nie zważając na to, czy Mackenzie stoi na środku pokoju w samych bokserkach, czy nie jest w trakcie ważnej rozmowy, czy jej osoba jest u niego mile widziana. – A co cię to obchodzi? – rzucił w samym środku wymierzonego w jego stronę monologu, odkładając na bok telefon, w który wpatrywał się tępo ostatnie kilka minut, ani myśląc o tym, by odezwać się do Cherry. Jeszcze nigdy nie było mu tak ciężko zebrać myśli, tak ciężko dojść do jakiegokolwiek konkretnego wniosku, tak ciężko zdecydować, czy powinien do niej wrócić, czy lepiej będzie zostawić ją samą w wannie.
Czy lepiej będzie pozwolić jej trzaskać drzwiami od jego pokoju i wykrzykiwać na głos rzeczy, których wolałby wcale nie usłyszeć.
I chociaż by to zrozumieć potrzebował znacznie więcej czasu, za Lettie ruszył już po chwili. Już po chwili łapał za klamkę, stał w salonie, już po chwili znowu celował w nią palcem, jakby była nikim innym, jak jedną z tych współlokatorek rodem z koszmaru, z którą nie potrafi się dogadać. Z którą przez obecną sytuację nigdy nie napisałby w środku nocy i do której niczego nie potrafiłby poczuć. – Bo mam życie prywatne? Bo mam dziewczynę? O, przepraszam, następnym razem mam zapytać cię o pozwolenie, żeby zacząć się z kimś spotykać? Żebyś nie nazwała mnie znowu, cytuję, pieprzonym egoistą? – wyrzucił na jednym tchu, wymachując ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. – Co to, kurwa, miało znaczyć? – dodał, nie schodząc z tonu głosu, który jeszcze nigdy wcześniej nie wybrzmiał tak oskarżycielsko. Jakby oczekiwał od niej wyjaśnień. Jakby chciał wiedzieć, dlaczego pozwoliła sobie na tyle słów na raz. Jakby chciał usłyszeć od niej wszystko.
Tu i teraz.
powitalny kokos
-
aplikant — courthouse cairns
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Cause i only lose my mind when i ain't got you,
and how can i win when i'm always bound to lose?
Wkurwienie Lettie rosło proporcjonalnie do uniesienia Nelsona. Mieli za sobą wiele mniejszych i większych kłótni, sprzeczek i wymian zdań, niemniej nigdy do tego stopnia - nigdy nie patrzył na nią z taką zawziętością i niechęcią, jakby był małym chłopcem, a ona zrzuciła z wysokiej skały jego ukochaną zabawkę, roztrzaskując ją o wystający kamień. Czerwona lampka w głowie, która dotychczas mrugała lekko pomarańczowym światłem, nagle intensywnie raziła ostrością. Brunetka chciała to analizować, jednak nie miała chwili, bo rozwiązłość w słowach Mackenziego przerastała jej własną. Mogła zaoponować, wejść mu w zdanie, potrafiła to robić, tego ją uczyli, to widywała codziennie na salach sądowych, a niegdyś w rodzinnym domu, jednak co miałaby teraz dodać, w jaki sposób odbić piłeczkę? Jak wyjaśnić dlaczego się rozstali, gdy nie znała nawet szczegółów, jakimi Nelson nigdy się nie podzielił i które, bądźmy szczerzy, do tej pory absolutnie jej nie interesowały. Liczył się wynik. Rozstanie z Patty traktowała jako swego rodzaju wygraną, jakkolwiek źle to brzmi, bo dzięki temu odzyskała kogoś najważniejszego w życiu. Miała go w pełni, w stu procentach, nie musiała z nikim się dzielić, ani zabiegać o uwagę, na tym jej zależało. Chciała go mieć, nie posiadać, a po prostu mieć. W każdym tego słowa znaczeniu nawet w tym, na które oboje nie byli chyba gotowi. Zamilkła, podobnie jak Nelie, uznając temat za skończony wśród tak wielu niedopowiedzeń.
I przez chwilę pragnęła ciszy. Zamknęła oczy, wziąwszy głęboki oddech, nim skierowała kroki ku sypialni, w której nie tylko mogłaby się schować, ale i ubrać, aby poczuć się komfortowo. - Teraz to ty posuwasz się za daleko - przerwał jej, mówiąc do pleców, podczas gdy Lettie mentalnie uzbrajała się w cierpliwość, której nie była oazą. Nigdy. Ani w dzieciństwie, ani tym bardziej teraz. - Przestań podnosić na mnie głos - po ciepłym spojrzeniu, jakim zawsze za nim wodziła, po uśmiechu, który wykrzywiał twarz, kiedy znajdował się w pobliżu, po melodyjnym głosie i śmiechu wywoływanym wyłącznie przez niego - teraz nie było śladu. Patrzyła pusto przed siebie, gdy wreszcie skonfrontowali spojrzenie, zaciskając nie tylko dłoń na górze ręcznika, aż bielały jej kłykcie, ale również szczękę, by z ust nie wyszło więcej niepotrzebnych słów. - Nie, wszystko mi jedno - odparła zniecierpliwiona. - Rób co kurwa uważasz za słuszne. Ja też przestanę się przejmować tym czy przyprowadzić tutaj faceta, czy nie. Pozwolę mu zastawić twoją półkę w łazience swoimi kosmetykami. Jeść twoje płatki śniadaniowe z twojej miski, na miejscu, które zawsze zajmujesz ty. Ach, no tak, a później będę cię prosić, żebyś to ty wracał później do domu, bo mam ochotę pieprzyć się z nim w sypialni, salonie, a może i w łazience - przytoczyła w mało subtelny sposób kilka sytuacji, które nie tylko wywoływały zazdrość, a zwyczajną złość. Złość o to, że ktoś wkraczał do poukładanego świata, a ona traciła kontrolę nad czymś, co stanowiło filar codzienności. - Nic nie miało znaczyć. Po prostu N I C - wyminęła go, by zniknąć za drzwiami sypialni, jakby całe to zajście zakończyć mogła wyłącznie ona. Niemniej narzuciwszy na siebie za dużą koszulkę, prawdopodobnie należącą do Mackenziego i getry, wróciła do salonu, wyminęła go i spod łazienkowych drzwi podniosła czarny worek. - Możesz zaprosić ją z powrotem - wyciągnęła najpierw perfum należący do Patty, później dawno nieużywany krem i zatyczki do uszu. W korytarzu obok wejścia rozwiesiła szalik, a na kuchenny blat odstawiła kubek. - Nigdy więcej nie dotknę niczego, co należy do ciebie - oznajmiła, drąc na strzępy kartkę z błędnie zapisanym kobiecym imieniem.
powitalny kokos
kapuczina
barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy
Nigdy nie wierzył w przeznaczenie. Nigdy nie wierzył w przypadki, nie wierzył w nic, co pozwoliłoby mu znaleźć powód, dla którego nadal tkwił w tym dziwnym układzie. Na pozór przypominającym zwykłą, platoniczną przyjaźń, którą tak naprawdę nigdy nie był. Nie wiedział więc dlaczego po skończonej zmianie w pracy nadal wracał do tego samego mieszkania. Dlaczego już dawno, przed wieloma tygodniami, a może nawet miesiącami, nie wypowiedział umowy, nie znalazł czegoś dla siebie, nie oddał wraz z Lettie kluczy i nie odebrał od właściciela innego lokum tych kolejnych, dzieląc je z Cherry, Sarah, czy którąś z pozostałych dziewczyn, z którymi spotykał się na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Tych samych dwóch lat, przez które prawie codziennie wodził wzrokiem za zaspaną Edwards o szóstej rano, gdy budziła go suszarką, i tych samych dwóch lat, przez które kłócili się o każdą najmniejszą rzecz tak, jakby była największym problemem tego świata. Zupełnie tak jak teraz.
Głęboki wdech był jedynym, na co mógł sobie pozwolić, nie chcąc powiedzieć czegoś jeszcze. Czegoś za dużo. Dwóch, może trzech słów, które zręcznie oddałyby wbitą z premedytacją w jego ego szpilę, za którą musiał się odwdzięczyć. Nie – nie musiał. Mógł zakończyć to wszystko tu i teraz, tak jak jeszcze przed chwilą tu i teraz oczekiwał obszernych wyjaśnień, dopełniających powstały w jego głowie obrazek zirytowanej Lettie. Mógł pokazać, że jest dorosły, potrafi odpuścić, wycofać się i przyjąć na siebie porażkę. Mógł – ale nie chciał. – Nie podnoszę – odpowiedział znacznie ciszej, przez moment doszukując się we własnym głosie skruchy, która echem odbiła się wewnątrz jego głowy, ale po której jednocześnie nie było śladu w powietrzu, pośród wyrzucanych w złości słów. I dał jej mówić. Przestał wymachiwać dłońmi, przestał wpatrywać się w nią ze złością, szybko zastąpioną żalem, gdy tylko zrozumiał znaczenie kolejnych słów. Zastąpioną bezradnością.
I gorzkim poczuciem zazdrości.
O to, że to ktoś inny mógłby jeść z nią śniadanie, siedząc na jego miejscu. O to, że ktoś inny miałby stawiać obok jej kosmetyków te swoje, pieprzyć się z nią w sypialni, salonie, a nawet w łazience. O to, że sam nie byłby na miejscu tego kogoś. Że nie spędzałby z nią poranków, wieczorów, nocy. Każdej wolnej po pracy chwili, każdego weekendu, każdych piętnastu minut w biegu, gdy jedno dopiero co wracało do domu, a drugie musiało już wychodzić. – Jak sobie, kurwa, chcesz – odrzucił po dłuższej chwili ciszy z trudem, opadając ciężko na kanapę. – Dać ci numery wszystkich moich kumpli, czy już któregoś z nich owinęłaś sobie znowu wokół palca? – i chociaż Lettie już znikała z zasięgu jego wzroku, tym razem to on musiał dodać swoje trzy grosze. Swoje dwa zdania, które bez trudu mogły konflikt zamienić w wojnę, gdyby tylko nie zamknęła się w sypialni, do której Nelson wchodzić nie zamierzał. Zamiast tego pochylił się, oparł ręce na kolanach i zwiesił głowę, z premedytacją unikając wnikliwego spojrzenia współlokatorki, gdy tylko wróciła do salonu. – Nie będę zapraszać jej z powrotem – opowiedział pod nosem, kątem oka spoglądając na materiał jasnej, przydużej na Lettie koszulki, której ostatnie dwa tygodnie szukał w swojej szafie. – Świetnie. Ale wiesz, że to też jest moje? – wbite w podłogę spojrzenie przeniósł wreszcie na Edwards, podnosząc się z kanapy tylko po to, by postawiony na blacie kubek wyrzucić wprost do kosza na śmieci. – Ściągaj – tak jak kolejno odstawiony w łazience krem, odwieszony w korytarzu szalik i zapełnioną do połowy buteleczkę perfum, stojącą na jednej z półek. Aż wszystko, co niegdyś należało do Patty, ponownie zniknęło z ICH mieszkania.
powitalny kokos
-
aplikant — courthouse cairns
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Cause i only lose my mind when i ain't got you,
and how can i win when i'm always bound to lose?
Często rozmyślała o tym samym, co zatruwało umysł Mackenziego. Po cholerę wciąż ze sobą mieszkali? Średnio dwa, trzy razy w tygodniu dochodziło do spięć powodujących albo wielką kłótnię, albo rozchodzących się po kościach, a pozostawiających niesmak. Powody zawsze były błahe, jakby wymyślali je na poczekaniu po ciężkim dniu, aby wyładować się na osobie, na której najbardziej im zależało. Daleko było temu do dorosłości, stabilności, cholernie daleko do jakiegokolwiek zrozumienia, bo ilekroć Lettie przyłapywała się na rozmyślaniach, że być może ze strony Nelsona to taka sama zazdrość, jak z jej, wywoływana przez frustrację, że żadne z nich nie chce wyjść przed szereg, tak szybko gasiła tę myśl, uznając za idiotyczną. To było niemożliwe.
Oni byli niemożliwi.
Była zmęczona udawaniem. Stale musiała to robić. Każdego ranka nakładać maskę niewzruszonej, kiedy szykowała się do pracy, a tam przez kilka kolejnych godzin grać rolę życia. Po powrocie do mieszkania, zamiast odetchnąć, zaciskała na swojej szyi jeszcze większą pętlę. Była ślepa na wzrok i przypadkowy dotyk Nelsona, sama wiodąc w tej platoniczno-przyjacielskiej gierce prym. Dlaczego? Nie wiedziała. Z obawy, że mogłoby nie wyjść? Z obawy przed utraceniem tego, co mieli teraz? Ze strachu przed nieznanym, przed odtrąceniem, przed wygłupieniem się? Tak, tylko pozornie, było łatwiej.
Szybki oddech, wstrzymanie powietrza, potarcie dłońmi zaczerwienionej od kąpieli i złości twarzy - właśnie to uczyniła, kiedy wypomniał jej wieczór spędzony z jego najlepszym kumplem. Coś, czego żałowała już w chwili, gdy przekraczali próg mieszkania wyraźnie roześmiani, jakby to ona, a nie siedzący na kanapie brunet z Patty na kolanach, była jego przyjaciółką. Nigdy za to nie przeprosiła, a wiedziała, że powinna. - Boże, Nel - jęknęła żałośnie. - Przecież nawet mi się nie podobał - dopowiedziała gdzieś pomiędzy nerwowym krokiem skierowanym do swojej sypialni a odkładaniem na odpowiednią półkę perfum. Zachowywali się jak szaleńcy, biegając po domu, by wyłącznie na przekór sobie odstawiać i wyrzucać zbędne, tak nieistotne rzeczy ze wspólnej przestrzeni. - Dlaczego nie zapytasz, czy coś robiliśmy? Chcesz wiedzieć, chciałeś wiedzieć już tamtego wieczoru, kiedy wyłącznie po to, aby zrobić ci na złość przyprowadziłam go do mieszkania - podczas gdy on wyrzucał do kosza szal, ona wyciągała z niego kubek i z uporem maniaka ustawiała go na blacie przed sobą. - Obejrzeliśmy film, tylko tyle, nic mniej i nic więcej. Ja na łóżku, on na podłodze - wpatrując się w Nelsona z zaciętością, skrzyżowała ręce na piersiach, ani myśląc o pozbyciu się koszulki, pod którą nie miała niczego. Do tej pory nigdy nie przeszkadzało mu, że często z suszarki na pranie podkradała jakąś zależącą do niego, w której lubiła spać. - Nie powinnam go zapraszać - przyznała, lekko kapitulując, bo choć rzadko, potrafiła przyznać się do błędu. - Przepraszam - opierając się o kuchenną szafkę poczuła jakby cała energia, jaką przed chwilą buzowała, gdzieś wyparowała. Nie chciała dłużej się spierać, zaprzestała sabotowaniu, odpuściła, gdy po raz kolejny kubek wylądował w koszu, prawdopodobnie mając już pierwsze ślady pęknięć. Patrzyła na niego w ciszy, wyciągając wreszcie przed siebie dłonie, cicho skinąwszy głową. - Chodź - dokąd? Porozmawiać na spokojnie, przytulić ją, czy odebrać swoją koszulkę?
powitalny kokos
kapuczina
barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy
Drogą wyjątku zmierzające ku wielkiej awanturze sprzeczki kończyły się na dobre jeszcze zanim tak naprawdę się zaczęły. Na palcach jednej (a może jednak dwóch?) ręki potrafił zliczyć wszystkie te razy, gdy któreś z nich odpuściło. Gdy zamiast krzyku, wyrzucania w powietrze nieprzyjemnych, nierzadko też niecenzuralnych słów, zamiast wieszania na sobie psów, obrzucania się spojrzeniami pełnymi złości, pogardy i wszystkich tych emocji, nad którymi poza swoim mieszkaniem zwykle panowali, nastawał spokój. Cisza. Rzucane ze skruchą przepraszam, które Nelsonowi z niebywałym trudem przechodziło przez gardło, i przesiąknięty wstydem uśmiech, że znów pokłócili się o błahostkę.
Nie spodziewał się, że tak będzie i teraz. Że do wszystkich tych razów doda kolejny, za sprawą krótkiego wspomnienia o sytuacji sprzed miesięcy, gdy Lettie przyprowadziła do mieszkania jego przyjaciela, a on czując ścisk w żołądku odesłał Cherry do domu, tłumacząc niczego nieświadomej blondynce, że spotkają się innym razem. Był gotowy na wszystko - dalsze odpieranie ataku, zamknięcie się w pokoju, o wiele gorsze od tych, które fundowały mu wszystkie jego byłe ciche dni, aż wreszcie nawet i foch na cały miesiąc, po którym któreś z nich może by wymiękło, w najmniej oczekiwanym i najmniej spodziewanym momencie burząc trzymany dystans i przylegając do ciała tego drugiego. W ramach niewypowiedzianego przepraszam. W ramach pogodzenia się. W ramach ich nienormalnej, ani trochę platonicznej przyjaźni.
Z ulgą wypuścił wstrzymywane powietrze, słysząc, że wcale jej się nie podobał. Że przyprowadziła go, by zrobić mu na złość, że tylko oglądali film, ona na łóżku, on na podłodze. Na wszystko zareagował z ulgą, której nie mógł po sobie pokazać. Bo choć Lettie odpuszczała, on nie potrafił. Nie chciał. Nie mógł zdobyć się na wyznanie prawdy, którą skrywał przed nią od dawna, co jakiś czas wmawiając sobie, że to tylko wrażenie. Że wcale jej nie lubi. Że nigdy mu się nie podobała.
Że nie jest o nią zazdrosny.
Mam to gdzieś – sprawnym ruchem ręki chwycił raz jeszcze za kubek, tym razem wrzucając go do kosza ze znacznie większej wysokości, z cieniem satysfakcji słysząc charakterystyczny dźwięk pęknięcia. Na tyle dużego, by Lettie nie mogła wyciągnąć go z powrotem ani tym bardziej odstawić na kuchenny blat, wbrew temu, co usilnie próbował zrobić Nelson - pozbyć się Patty z ich mieszkania. – Niczego nie chciałem wiedzieć. Ani wtedy, ani teraz. Ja nie tłumaczyłem ci się z tego, co robiłem z Cherry, bo nigdy nie powinno cię to obchodzić. Tak jak mnie nie obchodzi to, po co przyprowadziłaś go do NASZEGO mieszkania. I dlaczego zrobiłaś to akurat wtedy – dodał ostro, zdawkowym skinieniem głowy wskazując na pęknięty na pół kubek, tak żeby nie miała wątpliwości, że w tym starciu nie uda jej się postawić na swoim. – Daj mi spokój – on za to musiał. Robiąc krok w tył zamiast tego w przód, uciekając przed jej dłonią zamiast za nią chwycić, oddalając się od niej zamiast ją do siebie przytulić. Zamiast pozwolić, by kłótnia dobiegła wreszcie końca, a oni sami mogli w spokoju spędzić resztę wieczoru razem, jedząc zimną pizzę i oglądając kolejny głupi serial.
Nelson Mackenzie był bowiem uparty. A Lettie powinna już o tym wiedzieć.

Lettie Edwards
powitalny kokos
-
aplikant — courthouse cairns
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Cause i only lose my mind when i ain't got you,
and how can i win when i'm always bound to lose?
Rzadko odpuszczała, wiedział o tym. W życiu Lettie było niewiele osób mających na nią jakikolwiek wpływ, których zdanie ją interesowało, którym zadawała rany z pełną świadomością jednocześnie bardzo z tego powodu cierpiąc. Wykluczała z tego grona rodzinę, jaka stanowiła osobny rozdział pokręconej historii, Nelson Mackenzie w hierarchii był znacznie wyżej. Był numerem jeden, tym który obrywał najbardziej i tym przez którego cierpiała najmocniej. Wtargnął do życia Edwards jak przeciąg, zdobywając jej sympatię w pierwszym tygodniu, zawracając w głowie w kolejnym, rozkochując podbijając serce chwilę później. Jakby przez kilkanaście ostatnich lat brakowało jednego puzzla w układance, który wraz z brunetem, wskoczył na swoje miejsce. Głośno, z rozmachem, szalenie absorbująco. Mimo to, a może właśnie z tego powodu bywało między nimi różnie, nie czarno-biało, kolorowo, co w zasadzie dalekim było od zamknięcia w ramach zdrowej relacji.
I chociaż ranili siebie już wielokrotnie, ta ostatnia szpila wbita w tej chwili i w tym momencie bolała najmocniej. Była tym, czego Lettie bała się najbardziej, co powstrzymywało ją przed powiedzeniem na głos, że lubi go za mocno, przed pocałowaniem po północy, gdy akurat wrócił z pracy, przed wślizgnięciem się do ciepłego łóżka, które noc w noc zajmował zupełnie sam. Odrzucenie - tym właśnie były słowa ostro wypowiedziane w jej kierunku. Nie obchodziła go, nie chciał jej, utwierdzała się w tym błędnym przekonaniu, powoli wycofując. - W porządku - chwilę trwało, aż przetrawiła odbijające się echem w głowie głoski, składające się w jasno i klarownie brzmiące zdania. Całkowicie stłumiła ogień, jakim płonęła przed kilkunastoma minutami, a próba przyjęcia niewzruszonej pozy, nałożenia na twarz maski obojętności pełzła na niczym. Była odsłonięta, pierwszy raz tak bardzo, pokazując, że słowa wypowiedziane przez Nelsona dosięgły celu, a może dotarły głębiej. - Myślę, że powiedzieliśmy wystarczająco dużo. Wedle życzenia, Nelson, daję ci spokój - ostatni raz spojrzała w jego oczy, po cichu domykając szafkę z koszem na śmieci wypełnionym rzeczami należącymi do Patty, a później bez słowa zniknęła za drzwiami swojej sypialni. Odpuściła. Na dziś, na jutro, może na tydzień albo na zawsze. Było tylko jedno życzenie, które powinna spełnić - zdjęła koszulkę należącą do Mackenziego, nałożyła własną i wróciła do salonu wyłącznie po to, aby mu ją oddać. - Ostatni raz. Proszę - i nie pojawiła się we wspólnej przestrzeni przez resztę wieczoru, ani nocy. Zaś wczesnym rankiem była tak cicho, że nie obudziłaby myszy, wymykając się z mieszkania nim mogliby na siebie wpaść. Nie była gotowa. I może nigdy nie będzie.

/ zt x2
powitalny kokos
kapuczina
ODPOWIEDZ