003.
Piątek.
Niby wszystko fajnie, początek weekendu, więcej wolnego, chwila odpoczynku i możliwość wyskoczenia na imprezę. Dla Timka jednak piątek oznaczał również podwójny zapierdol w pracy. Nie dość, że ludzie wypożyczali sprzęt na garściami, to głównie mało kto oddawał go w dobrym, czystym stanie, poniesiony magią alkoholu i endorfin beztroski. No ale cóż, taka praca. Siedział wiec do późnego wieczora czyszcząc deski i wymieniając paski w rozwalonych kapokach.
Czasami zastanawiał się jak ci ludzie to robili. Jak mogli z taką łatwością tak rozpierdalać wszystko, czego by się nie dotknęli. Trochę dziwił się, że właściciel nie pobierał dodatkowej opłaty za czyszczenie, no ale nie jego biznes. Nic mu do tego.
Ze wszystkim uwinął się mocno po zachodzie słońca, kiedy ludzi z ręcznikami i parasolami na plaży ubyło, a na ich miejsce wstąpiła młodzież z hektolitrami alkoholu i dobrego humoru.
Collins złapał za worek z rzeczami, wolną dłonią siłując się z plikiem kluczy, którymi już po chwili elegancko zamknął wypożyczalnie. Na dworze było wyjątkowo ciepło, bez większego wiatru sprawiając, że fale oceanu były wyjątkowo spokojne.
Z kieszeni spodni wyciągnął paczkę czerwonych Mallboro i odpalając jednego w ustach przyglądał się grupce znajomych, mających ewidentnie za dobry czas, krzycząc i śmiejąc się w najlepsze. Następnie jego uwagę skupiła ciemna postać kilkanaście metrów dalej, wspinająca się po skałkach z syrenami, a następnie skacząca do wody. Collins mimowolnie prychnął pod nosem. Ci ludzie. Nie mają już naprawdę lepszych sposobów na wchodzenie do wody niż zeskakiwanie ze skarp. Bo przecież, po co wejść jak kulturalny człowiek od plaży. Pokręcił głową, zaciągając się mocnym dymem i opadając o chłodną ścianę, wypatrywał poczynań ciemnej postaci.
Coś było nie tak.
Wysokie pomachiwania rękami i nierówne wynurzanie z wody wcale nie zwiastowało świetnej zabawy i codziennego pływania. Timothy stanął na równe nogi i szybkim krokiem podszedł nieco bliżej, przyglądając się scenie, którą tylko on zdawał się zauważyć. I słyszeć. Po juz po chwili paniczne
pomocy dotarło do jego uszu.
—
Kurwa — burknął pod nosem i bez najmniejszego zastanowienia rzucił się w ocean, wyrzucając papierosa gdzieś w ciemny piach. Woda wciąż była przyjemnie ciepła, nagrzana od silnych promieni słonecznych. minęło kilka sekund, zanim Collins znalazł się w pobliżu ostatniej syreny, podpływając do przerażonej postaci i łapiąc szczupłe biodro pod ramię.
—
Już już, mam cię — wystękał, wypluwając z ust krople wody —
mam cię, spokojnie — powtórzył, czując roztrzęsione ciało pod skórą dłoni —
Złap się moich pleców — charakteryzował go spokój. Wyjątkowo dobrze radził sobie w podbramkowych, stresujących sytuacjach i kłamstwem byłoby powiedzieć, że wcale nie nauczył się tego w pierdlu. Odwrócił się tyłem do dziewczyny, pozwalając, by lekko wspięła się na plecy i oplotła męskie ramiona. Był to najprostszy i najbardziej komfortowy sposób, by jak najszybciej dostać się na brzeg.
Raine Barlowe
* Jestem okropna ostatnio w odpisach, przepraszam, mam nadzieje, że się nie gniewasz, że tak długo się wyczekałaś na posta!