lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
To była racja, nie myślał w tej chwili racjonalnie, ale jak mógł? Chciał po prostu zrobić wszystko, aby go przy sobie zatrzymać. Jeżeli by musiał, wziąłby te osiem etatów, spał w pracy i nigdy nie wracał do domu byle tyle utrzymać wszystkich. I… to prawda, nie przyjąłby od chłopaków pieniędzy. Nie chciałby jałmużny, ani zapożyczenia, ani niczego, bo wiedziałby zwyczajnie, że tego nie spłaci. Na pewno nie w takiej pozycji w jakiej by się znalazł. Teraz mogli sobie pożyczać pieniądze, bo Damon wiedział, że odda. Ma z czego. W innym wypadku… czułby się z tym źle. Nienawidził mieć długów. Nienawidził żyć na czyjejś łasce. Po to zapierdalał, aby zapewnić odpowiedni byt swojej rodzinie, aby mieli wszystko co chcieli i na co zasługiwali. Może sprzedałby nerkę, albo dwie? Może wdałby się w szemrane interesy, cholera wiedziała. Ludzie, a zwłaszcza on, był w stanie dla bliskich zrobić naprawdę wiele, nawet głupoty, których potem mógł żałować.
Czuł się strasznie bezsilny. Taki paskudnie słaby, a to się nasilało z kolejnymi słowami Kanga. To, że nie mógł go teraz dotknąć, ani przytulić jedynie go dobijało. Dawno nie czuł się tak… źle. Dawno nie czuł takiej beznadziei, która wypełniała go od środka. Takiego żalu, że nie może już na niego wpłynąć, że nie może nic zrobić. Czuł jak Song wymyka mu się spomiędzy palców, jak stara się go złapać, ale on się rozpływa jak duch i odchodzi coraz dalej. W milczeniu więc go tylko słuchał, bezwiednie kręcąc przy tym głową, nie chcąc i nie mogąc pogodzić się z sytuacją. Wrócił z piekła tylko po to, aby wejść w jeszcze gorsze, w najniższy piekielny krąg, który nazywał się życiem bez Kanga.
Jego słowa bolały. To jak się do niego zwracał. Jak do niego mówił. Może kiedyś, w przyszłości, będę miał okazję znowu się z tobą spotkać. To go prawie złamało, czuł jak się trzęsie, chociaż z całych sił starał się to ukryć. Czuł jak oczy mu się świecą, chociaż nie płakał, a łzy nawet nie były w kącikach oczu. Czuł jak łamie mu się serce na miliony kawałków, chociaż nie było tego słychać. Czuł tą paskudną gulę w gardle i rozdzierające od środka uczucie utraty, jednak na zewnątrz nie było widać jak bardzo w tym momencie cierpi.
Przez chwilę milczał i po prostu wpatrywał się w niego swoim obolałym spojrzeniem.
- Ty już postanowiłeś… Nieważne co powiem i zrobię, to się już nie liczy. - stwierdził w końcu przybitym, prawie pustym tonem. Kim mógł sobie chcieć o niego walczyć w tej chwili, mówić te wszystkie piękne rzeczy i zapewniać, że to naprawi, ale… po Songu było widać, że już po wszystkim. Tu nie było opcji, aby cokolwiek zmienić. I to bolało, bo jakkolwiek by się teraz nie starał, to absolutnie na nic nie wpłynie.
Odwrócił na moment spojrzenie w bok, aby utkwić je w jakimś punkcie, chyba mieląc to wszystko co zostało powiedziane. Czuł się paskudnie, zwłaszcza ze świadomością, że nie może nic zrobić, aby go przy sobie zatrzymać. Czuł, że zawiódł. Strasznie zawiódł, na całej, długiej, cholernej linii. Nie zauważył momentu w którym Kang zaczął faktycznie mieć dosyć i wmawiał sobie, że wszystko jest w porządku. Nie zauważył oczywistych znaków. Nie zwrócił na to wszystko uwagi… a teraz było za późno. Teraz mógł zrobić tylko jedną rzecz.
- Zostawię cię w spokoju, dam ci odejść jeśli to jest to czego chcesz. - powiedział w końcu, wracając do niego swoim obolałym spojrzeniem. - Bo tego właśnie chcesz, prawda? - spytał, chociaż Kang nawet nie musiał odpowiadać. Wyraźnie dał mu do zrozumienia, że to właśnie tego chce. Chce, aby Damon go puścił wolno. I chociaż to kurewsko bolało i raz za razem rozrywało jego serce, to zamierzał dać mu to czego chciał. Bez robienia kolejnych scen, bo zwyczajnie widział, że to nic nie da. Kang od zawsze był uparty i w tym momencie jego upór bardzo się przydawał. - A wiesz czemu dam ci odejść? - spytał, lustrując jego twarz spojrzeniem. - Bo twoje uczucia i szczęście są dla mnie ważniejsze niż moje własne. - przyznał. Jeśli Song czuł się w tym wszystkim nieszczęśliwy, to… jak on mógł go tak egoistycznie zatrzymywać? Bo on tak chciał? Bo on go kochał? A co jeśli… co jeśli Kang go nie kochał, tylko Damon sam to sobie dopowiedział. Przecież nigdy nie usłyszał od niego słownego potwierdzenia. Pewnie, dostawał całą masę znaków, sygnałów i akcji, które świadczyły o tym, że tak właśnie było, ale usłyszenie tego w twarz miało trochę inną moc. Te dwa słowa były o wiele potężniejsze niż ktokolwiek mógłby pomyśleć… a on nigdy ich nie otrzymał. I mimo tego, chciał prosić go o rękę. - Nigdy nie chciałem pozwolić, aby cokolwiek, lub ktokolwiek cię skrzywdził… ale mi się nie udało. Przepraszam. - dodał, sięgając ostrożnie dłonią do jego włosów, aby ostatni raz zawinąć mu je za ucho. - Nigdy wcześniej nie czułem tego do nikogo innego... - dodał, powoli wycofując dłoń. - i nie wiem czy poczuję. - przyznał, wymuszając na sobie delikatny uśmiech, chociaż cały w środku drżał od nieprzyjemnego, paskudnego cierpienia, które przeszywało jego ciało. Uniósł jego podbródek palcami tak, aby wyraźnie na niego spojrzał. - Kocham cię. - wyznał szczerze, z całym uczuciem, które w nim żyło. - Wystarczająco mocno, aby dać ci odejść. - a to… to było kurewsko trudne zadanie. Kochać kogoś i puścić go wolno, mimo, że wcale się tego nie chciało, nawet jeśli miało to sprawić, że jakaś część ciebie bezpowrotnie wtedy umrze. - Ale Kang, to nie jest pożegnanie. To jest… - zastanowił się przez chwilę, zaraz potem uśmiechając się smutno, ale naprawdę ledwo widocznie. - …dopóki nie znajdę sposobu. - bo nie chciał się z nim rozstawać. Na pewno nie na zawsze. I nawet jeśli rozpadał się od środka, to póki Kang był obok, utrzymywał dla niego tą całą lawinę uczuć w ryzach. - Bo cię odzyskam, Jagiya. - powiedział i czy Kang tego chciał, czy nie, zetknął się z nim w tym momencie czołem, nie odrywając wciąż dłoni od jego podbródka. - Zobaczysz, że cię odzyskam. - i nie musiało to być teraz, jutro, za miesiąc czy rok. To była obietnica bezterminowa.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
lorne bay — lorne bay
22 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
I used to not take chances with God's name but it's been so long since I last prayed. And now I'm all fucked up and my heart's changed 'cause I care more about what other people say
   Zostawię cię w spokoju, dam ci odejść jeśli to jest to czego chcesz.
  — Ja… — ale nie skończył, bo w sumie odpowiedź uwięzła mu gardle. Opuścił tylko głowę, wypuszczając ciężko powietrze z płuc.
  Bo tak na dobrą sprawę to on nie tyle co chciał odejść, ale czuł, że jeśli tego nie zrobi to się sam w tym wszystkim rozsypie. Bo dla niego opcją było albo żeby odejść, złapać oddech i odbudować samego siebie, albo zostać przy Damonie i dalej zaciskać zęby, udając że wszystko jest dobrze, bo przecież na odejście, na rzucenie tego wszystkiego w pizdu mu nie pozwoli. To nie była kwestia chęci, a raczej tego, że było mu to po prostu potrzebne. Choć raz musiał pomyśleć o samym sobie. Zawsze przedkładał Damona ponad siebie, jego dobro, jego szczęście, ale to nie jest na dłuższą metę dobrym rozwiązaniem. Trzeba odpowiednio coś takiego wyważyć i nie zapominać o samym sobie, by faktycznie ten związek mógł jakoś wyglądać.
  Ale Damon w swoich kolejnych słowach po prostu to podważał. Wspomniał ideologię, której Kang trzymał się przez cały ten czas, a jak się okazało – nie zawsze się dobrze na tym wychodzi. Dlatego faktycznie warto czasem pomyśleć o sobie. I może gdyby Damon pomyślał o sobie i dalej próbował go zatrzymać to Song by w końcu pękł, ale tak? No w sumie w głębi gdzieś tam był mu wdzięczny za to, że już nie próbuje. Ale mimo wszystko na usta płynął mu drobny, nieprzekonany wyraz. Nie tyle nieprzekonany co do tego, czy faktycznie były to wartości dla Damona najważniejsze, a przez to, że właśnie nie wiedział czy to zawsze takie dobre rozwiązanie.
  Spojrzał na niego, gdy znów się odezwał, a kiedy przy okazji znów sięgał do jego głowy, to raz kolejny wyciągnął swoją rękę, nie tyle po to by zatrzymać jego dłoń, ale po to, by dotknąć jej delikatnie i… zaraz potem się wycofać.
  — To nie jest twoja wina — powiedział w końcu. Bo przecież mówił mu, nie tak dawno temu, że wiedział, że Damon zrobiłby wszystko, żeby go po prostu ochronić przed krzywdą, ale… nawet najcięższy pancerz nie był w stanie uchronić przed wszystkim. Spojrzenie jednak zwiesił, gdy Kim ciągnął dalej, przyznając, że nie był pewien czy poczuje to do kogoś innego. Egoistycznie – Song nie chciał tego, ale tak na dobrą sprawę to życzył mu tego, co najlepsze. Nawet jeśli on miałby się w tym pakiecie nie mieścić. Musiałby to po prostu przetrawić. Jakoś. Kiedyś.
  Ale wzrok podniósł na niego, choć było ciężko mu na niego patrzeć, kiedy tylko podniósł jego podbródek. Coś szarpnęło go za serducho, kiedy Kim powiedział, że go kocha. Powinien skakać z radości po takim wyznaniu, a teraz? Teraz chciał uciec bo zabolało go to jeszcze bardziej. Pewnie wolałby usłyszeć w tej chwili, że jednak to on go nienawidzi, bo jest chujem i właśnie złamał mu serce, ale nie to. To wszystko utrudniało.
  Nie wiedział co czuć po kolejnych słowach. Powinien się ucieszyć, chciał się ucieszyć, ale w ryzach trzymało go poczucie, że w życiu nie zawsze się wszystko tak pięknie układa. Ten cyrk z Dabigail i konsekwencje jakie przyniósł był tego dowodem. Ale na pewno chciał wierzyć w to, że Kim go „odzyska”. I kiedy to padło, kiedy jego, teraz już były, partner zetknął się z nim czołem, Song zamknął oczy i czuł jak serce mu nieprzyjemnie wykręca, a przy okazji przestaje oddychać na parę krótkich chwil. Wewnętrznie w tym momencie toczył walkę z samym sobą. Doszło do walki między jego rozsądkiem a sercem i to bardzo zagorzałej. Song czuł, że się łamie. Bo przecież jeszcze mógł, skoro już był tak blisko, po prostu wtulić się w chłopaka, pocałować i przeprosić, tłumacząc że to wszystko było głupotą, że on przecież ma mnóstwo durnych pomysłów i to był jeden z nich, ale… Ale no właśnie – co by to dało. Tego cudownego „sposobu”, który Damon miałby znaleźć na razie nie było. I, wydawać by się mogło, że długo nie będzie.
  Więc jakkolwiek by nie chciał jednak zostać, to potrzebował tego czasu dla siebie. Sporo czasu, na odbudowanie tego wraku pewności siebie. A że wiedział, że serce zaczyna wygrywać, to musiał po prostu się stąd ewakuować.
  — Damon — powiedział, otwierając oczy i odsuwając się od chłopaka. I tyle. Umilknął. Nie powiedział nic. Nie przez kolejne długich kilkanaście sekund. Przynajmniej popisał się znajomością imienia chłopaka. — Musisz wiedzieć jedno, bo chcę żebyś usłyszał już wszystko, zanim wyjdę — powiedział, sięgając po swoją torbę, jednak wzrok dzielnie utrzymując na Kimie. — Kocham cię — tutaj głos mu znów zadrżał. — I pewnie nie będę potrafił przestać — bo to o tym mówiła Lia, że Song był bezwzględnie wierny i lojalny. — Żałuję, że nie potrafiłem ci tego powiedzieć już wcześniej. — A jak już znalazł siłę to w momencie, w którym wszystko miało się rozpaść. Przyciągnął do siebie torbę, po tych słowach podniósł spojrzenie na sufit, jednocześnie próbując zatrzymać samo to, że oczy już mu się całkiem zaszkliły. Wziął głęboki wdech i dalej patrząc na sufit podjął: — Tylko najgorsze w tym świecie jest to, że czasami to po prostu nie wystarczy by wszystko się dobrze ułożyło. — Powiedział, podnosząc się z miejsca. Spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Powinien już dawno się odprawiać. Opuścił dłoń i postąpił kilka kroków w stronę drzwi. Odwrócił się jeszcze by spojrzeć na chłopaka. — Dbaj o siebie, hyung. — Rzucił, posyłając mu ostatnie spojrzenie. Zdecydowanie było po nim widać, że nie jest dla niego to łatwe, że odejście wcale nie było dla niego proste do wykonania.
  Wciągnął na głowę czapkę z daszkiem.
  A potem wyszedł. Przeszedł na parter, gdzie czekał Rhys, który rozmawiał z Lilith, ale gdy lider zobaczył Songa na schodach to tylko ściągnął kluczyki z blatu, odrywając się od ściany, o którą się podpierał, a zaraz potem kiwnął do parki, następnie podszedł do Kima i obaj opuścili dom.
  Song się trzymał. Do momentu, w którym nie zamknął za sobą drzwi od domu. Wtedy to już wszystko zaczęło z niego wychodzić. A on tylko wciągnął maskę na mordę, pochylił głowę i próbował udawać, że wcale go to nie ruszyło. Wcale.
It's gon' be hard here on my own and even harder to let you go
Obrazek
I really wish that we could've got this right
przyjazna koala
rewolwerowiec
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Był przeświadczony, że to jego wina. Że nie zapewnił mu wszystkiego co najlepsze. Że nie postarał się naprawić tego, co było niewygodne, że nie zrobił czegoś z tym wcześniej. Może jak to było świeże to byłoby łatwiej to zatrzymać, ale kiedy Dabigail się rozpędziło to było nie do zatrzymania, bo pobijało kolejne rekordy popularności. Gdziekolwiek się nie pojawiali robili furorę. I to było dobijające, bo ludzie spuszczali się jak głupi. Nie wiedzieli jednak, że prawda, która stała za tym „związkiem” była brutalna i okrutna. I Kim był przeświadczony o swojej winie, bo jakby naprawdę chciał, to przecież mógłby to zakończyć. Podobnie jak swój kontrakt. Ale teraz miało być na to za późno. Kang już odchodził i jego działania, które miałyby zakończyć „Dabigail” nie przyniosłyby nawet oczekiwanych skutków. Już nie.
I szczerze, to w tej chwili był zdania, że Song odchodził nie tylko przez to, że był już zmęczony i miał dosyć tej cukrowej otoczki, którą fani się tak zachwycali, ale też dlatego, że… może faktycznie go nie kochał i Damon sobie po prostu to dopowiedział jako, że spędzali razem tyle czasu i byli oficjalnie-nieoficjalnie parą. Tak byłoby chyba łatwiej, przynajmniej dla Kima, aby to sobie wytłumaczyć. Dalej bolało jak cholera, ale jeśli Kangowi przez to miało być lepiej i miał być szczęśliwszy z dala od niego i od tego co się za nim ciągnęło, to jakkolwiek miałoby go to boleć, to zamierzał pozwolić mu odejść. Zwłaszcza, że nie chciał go błagać w nieskończoność. Widział jego upór i postanowienie, które zdawało się być niepodważalne. Musiał mu jednak powiedzieć jeszcze coś na koniec, przed odejściem, aby wiedział, że nawet jeśli miał odejść, to on i tak go kochał.
I prędzej czy później go odzyska. O to będzie walczył. A to miała być cholernie ciężka walka.
Nie spodziewał się chyba tylko, że nie tylko on miał coś do powiedzenia na koniec.
Gdy usłyszał swoje imię, otworzył oczy i spojrzał na chłopaka, nie odzywając się. Po prostu lustrował go swoimi tęczówkami, jak gdyby chcąc go zapamiętać, zanim całkowicie zniknie mu z pola widzenia na długi, długi czas. Jego firmowa brew mu lekko drgnęła, gdy Kang powiedział, że jest jeszcze coś, co ma mu do powiedzenia…
Kocham cię.
Dwa krótkie słowa o niesamowitej sile rażenia. Pierdolnęły go mocniej niż sądził. Poczuł jak serce mu się ściska w kurewsko nieprzyjemnym skurczu, ale z jakimś miłym odczuciem. W końcu usłyszał to co chciał usłyszeć, ale w najgorszym możliwym momencie, kiedy Kang od niego odchodził. I szczerze go to wmurowało. Stanął jak wryty, nie potrafiąc odwrócić spojrzenia z chłopaka. I chociaż słyszał co mówił potem, nie bardzo to do niego dochodziło.
Czyli jednak go kochał. To skoro też go kochał, to dlaczego odchodził?
Dlaczego on pozwalał mu odejść?
Gdy Kang go wyminął, Kim się nawet za nim nie odwrócił. Wciąż stał w tym samym miejscu czując jak jego serce raz jeszcze rozpada się na kawałki, a każdy z tych kawałków boleśnie pęka. Jak od środka jest rozrywany przez nieprzyjemny ból, który rozpierał go coraz bardziej. Jak drży, a każde drżenie powoduje coraz mocniejsze pęknięcie na skorupie, która miała go trzymać w kupie. Oddech mu nieprzyjemnie przyspieszył w panice. Jakby właśnie była od niego odrywania jakaś bardzo ważna, duża część.
Otrząsnął się dopiero w momencie jak usłyszał trzask zamykanych drzwi na dole.
- Kang… - mruknął tak, że prawie on sam tego nie słyszał. Zaraz jednak się odwrócił, aby spojrzeć na otwarte na oścież drzwi od dormitorium przez które niedawno przechodził jego eks chłopak. Ile to trwało, minutę? Dwie? Zanim jego komórki mózgowe zaczęły łączyć fakty i działać na zwiększonych obrotach. - Kang! - wybiegł z pokoju na korytarz, a stamtąd na schody na których prawie się zabił, potykając się na końcu o własne nogi. Złapał się jednak poręczy i zawinął, aby spojrzeć na Moona i Shelby, którzy stali nieopodal drzwi wejściowych. Rzucił im pytające spojrzenie czy już wyszedł, ale po ich twarzach widział, że tak. Nie czekając więc ani chwili dłużej, ruszył przed siebie, przebiegł przez frontowe drzwi mijając wszystkich i zaczął biec po schodkach na tyły budynku, gdzie Rhys miał mieć samochód. Lało. Kurewsko lało. Ale zupełnie go to nie obchodziło. Na koszulce na krótkim rękawku i bez butów wybiegł przed budynek. - Kang!- rzucił rozglądając się w ciemnościach po ulicy oświetlonej pojedynczymi latarniami, ale… jedyne co zobaczył to odjeżdżające już auto lidera. Nie myśląc dłużej zaczął za nim biec, ale ono oddalało się coraz szybciej, a on coraz bardziej tracił siły, aż w końcu przestał biec. Zatrzymał się na środku jezdni, w deszczu, w cholernych skarpetkach i krótkiej koszulce. W pieprzonym październiku.
Przynajmniej nie było widać jak płakał.
Stał tam dopóki auto nie zniknęło z jego pola widzenia. Rozejrzał się dookoła siebie jak takie bezradne, zagubione dziecko bez swojej matki w wielkim centrum handlowym i… nie wiedział co ma zrobić. Nawet nie czuł tego przeszywającego go zimna. Jedyne co czuł to paskudny ból i ucisk w klatce piersiowej, który nie pozwalał swobodnie oddychać.
Zrezygnowany, przemoczony do suchej nitki wrócił do mieszkania.
- Damon? - mruknęła troskliwie Lilith, ale on nawet jej nie odpowiedział. Z pustym spojrzeniem, kompletnie wyprany z czegokolwiek, jak jakieś zombie wrócił do swojego pokoju, który dzielił z Isaaciem, zostawiając za sobą mokry ślad. Lilith spojrzała wyraźnie zmartwiona na Moona i poszła za Kimem do pokoju, stając w drzwiach.
- Odszedł. - mruknął Danon wyczuwając obecność dwójki w pokoju, za jego plecami. Odwrócił się do ściany i zsunął się po niej na ziemię, nie mając nawet siły na to, aby się przebrać czy jakkolwiek wytrzeć. Gdy powiedział to na głos poczuł jak ucisk w jego klatce piersiowej jest coraz silniejszy. Już przestał wstrzymywać ten cały smutek, który w nim siedział. - Odszedł… - załamał mu się głos, a on zaczął płakać. Zacisnął palce obu dłoni na swoich włosach, ukrywając twarz w przedramionach opartych na swoich kolanach. Pękł. Totalnie. Złamał się jak jeszcze nigdy.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Z perspektywy tego multi wyglądało to… no. Raczej nic nie zapowiadało tego, co się miało wydarzyć. Isaac spędzał czas z Lilith w swoim apartamencie, prawdopodobnie coś wspólnie pichcili by potem zjeść oglądając jakąś śmieszną k-dramę, bo ostatnio ich hobby stało się oglądanie k-dram. I to pomagało też przy nauce języka koreańskiego, tak powiedział Moon. Ale w pewnym momencie, kiedy byli już na etapie sprzątania, otrzymał telefon od Rhysa. On już po głosie jego wiedział, że coś się odwaliło, tylko on nie chciał mu powiedzieć co. Grobowym tonem po prostu poprosił aby Isaac wrócił dzisiaj szybciej do domu. I to najlepiej jak najszybciej. Nie mówił czemu, ale to wszystko brzmiało jakby sytuacja była poważna. Moon jedynie podpytał czy ma zabrać Lilith, a Rhys krótko odpowiedział, że to raczej nie będzie problemem. A spytał tylko dlatego, bo działał po omacku – nie wiedział czy to kwestia techniczna zespołu czy szybka operatywka z szefem. Na takie wydarzenia by jej nie brał, ale jeśli Rhys stwierdził, że nic się nie stanie jeśli przyjedzie z Shelby to mógł działać.
  Więc jedzenie tylko odstawili na bok, szybko się zebrali, no i od razu wyszli, bo też Moon nie chciał za bardzo zwlekać, zwłaszcza że lider nie podał mu żadnych detali wobec czego po prostu chciał jak najszybciej się dowiedzieć o co chodzi. A przez całą podróż z apartamentu do domu nie odzywał się nic, po prostu wyglądając na mocno zmartwionego. Do Damona nie dzwonił bo nie był pewien, o której wróci.
  Zaparkował pod domem, wysiadł z auta i przeszedł do domu, puszczając Lilith przodem. Wyskoczył z butów i kurtki. Przywitał się z Mingim i Sunwoo, którzy siedzieli w salonie i oglądali coś tam, a potem przeszedł do kuchni, gdzie zastał Rhysa, który… No wyglądał źle. Na mocno przejętego. Przywitał się z liderem, z ojcem swoich dzieci, a następnie zapytał wprost co się stało, bo w sumie w głowie to on miał już milion różnych scenariuszy i tak żaden nie był zbyt kolorowy. Same czarne, będąc szczerym. Rhys, po chwili wahania, powiedział im, że w chwili obecnej to Kanon się rozpada. I to dosłownie, bo Kang zdecydował się zostawić Damona i wyjechać na urlop do LA, a później najprawdopodobniej przejdzie na hiatus. Wytłumaczył im w skrócie o co chodzi, że Kang się po prostu psychicznie już wykańczał w tym układzie i może to dobra decyzja by dali sobie spokój teraz, tym bardziej że Damon przecież nie za bardzo miał możliwość by się wyplątać z tego układu Dabigail. Wspomniał, że to się ciągnęło już od jakiegoś czasu oraz, że z miesiąca na miesiąc Kang coraz gorzej to znosił. Powiedział też dlaczego nie chciał uświadomić Damona o tym, co się działo, że akurat w tym go trochę rozumie. No i wyjaśnił im, tak jak wyjaśnił mu Kang, dlaczego zdecydował się na tak drastyczny krok – bo nie widział innego wyjścia, bo nie chciał by Damon zdecydował się na jakąś głupotę, która położyła mu karierę i dlatego, że musiał po prostu odpocząć od tego środowiska bo internet, bo Traumas go wykańczały, a on nie potrafił na to nie zwracać uwagi.
  Isaac to aż pobladł. Tym bardziej, że on miał w świadomości to, jaki krok planował Damon po powrocie. Bo Moon też nosił sekret jednej połówki Kanona i też go nigdzie nie przekazywał, zupełnie jak Rhys. A teraz wyszło, że może gdyby jeden lub drugi złamał tę obietnicę milczenia to inaczej by się to potoczyło. Może nie w ten sposób. Zerknął jeszcze na Lilith z pytaniem czy ona wiedziała, co zamierza Kang lub czy wiedziała, że Kanga tak mocno przeciorało to wszystko, bo on osobiście tego nie zauważał. Drobne oznaki zmęczenia, ale nic więcej – zazwyczaj, jak było źle, to Kang przecież był pod opieką Rhysa.
  A potem usłyszał, że ktoś schodzi po schodach i był to Kang. Z torbą. Jak Moon go zobaczył to uświadomił sobie, jak realne było to wszystko – to się działo naprawdę. Wymienił się krótkim spojrzeniem z Songiem, zanim Rhys zabrał kluczyki i powiedział, że jadą na lotnisko. Kang kiwnął tylko głową do nich, zaraz potem wychodzc. A Moon stał w tej kuchni w ogromnym szoku.
  Mruknął pod nosem coś po koreańsku, z lekkim przestrachem i jakby nie wierząc w to, co się właśnie działo. Przeczesał włosy palcami i wypuścił ciężko powietrze z płuc. Za chwilę usłyszał głos Damona, a także to, że ten w pośpiechu schodziło po schodach. Spotkawszy się z nim spojrzeniem, jedynie pokręcił minimalnie głową, jak gdyby chcąc tym przekazać, że Kanga tu nie ma. Bo nie było. Wyjechał już. Postąpił parę kroków za chłopakiem gdy ten wyleciał z domu, zwłaszcza w takim negliżu. Jeszcze się pochoruje. Ale nawet nie wiedział, że widok Damona to złamie mu w tym momencie serce. Żadna matka nie chciała oglądać jak jej dziecko tak cierpi. I się wystawia na zapalenie płuc, ale to swoją drogą.
  Tak czy siak przeszedł za nim do pokoju, już teraz rozumiejąc, dlaczego Rhys chciał, aby przyjechał tutaj. Miał w tym momencie przed sobą złamanego przyjaciela. Więc musiał być dla niego. Przyglądał mu się przez chwilę, z niewyraźną miną, gdy do niego akurat docierała gorzka prawda, że Kang faktycznie odszedł. A Moon przecież widział po swoim drugim dziecku, że kiedy odchodziło to było najnieszczęśliwszym stworzeniem tego świata. A widział go ledwie przez sekundę czy dwie. Przełknął ślinę, nie bez trudu przez tę gulę, która narosła mu z tego wszystkiego w gardle, a potem zgarnął pled ze swojego łóżka by, po krótkim zerknięciu na Lilith (sorry, bro mnie potrzebuje), ułożyć go starannie na swoim dziecku, a zaraz potem przycupnąć obok niego.
  Co się mówiło w takich chwilach? Po zerwaniach to najczęściej padało, żeby się nie przejmować, że ktoś znajdzie sobie kogoś lepszego, że tamten nie był wart tego wszystkiego. Tylko co się mówi, kiedy tak nie było? Spróbował więc zagarnąć Damona ramieniem, będąc zdania że w tej pierwszej fali to i tak nic do niego nie dotrze, bo musiał wyrzucić z siebie chociaż cząstkę tego żalu, który w nim wezbrał.
  Przez chwilę zastanawiał się też czy nie zadzwonić do Kanga, ale nie powinien przecież kwestionować jego wyborów, mówić mu co ma robić, zwłaszcza w kwestii relacji z Damonem. Rhys wyraził się dość jasno i Moon rozumiał, że Kang miał twardy powód by odejść. Robił to dla siebie, to jasne. Jakby im się całkowicie załamał to i tak niewiele dobrego by to wniosło. A tak? Mógł zadbać chociaż o siebie.
  Moon opatulił szczelniej Damona. A potem po prostu siedział przy jego boku, czekając aż faktycznie ta pierwsza fala żalu z niego wyjdzie. Tu nie było jak pocieszać, przez to po prostu trzeba było przejść. I być dla chłopaka.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Jeszcze nigdy nie czuł się aż tak źle. Nie czuł się tak… przytłoczony życiem. To wszystko tak cholernie go bolało, ta świadomość, że właśnie został sam, że miłość jego życia go porzuciła, odeszła, a on musiał jej na to pozwolić. Nie chciał, ale musiał, bo to miało być dla niej najlepsze. I trzymał się, trzymał się dopóki Kang mu na odchodne nie powiedział, że go kocha. Zanim nie zniknął za drzwiami i ruszył w podróż z której miał nie wrócić za szybko. O ile w ogóle. To nie tak miało być. Damon starał się sobie to wszystko ułożyć, wyjaśnić, winę zwalić na to, że Song po prostu nie darzy go takim samym uczuciem… ale tak nie było. Obydwoje się kochali, ale nie mogli ze sobą być przez to jakie życie prowadził Kim. I on musiał pogodzić się z faktem, że dopóki był idolem, oni nie mieli prawa bycia.
Załamał się. Próbował go zatrzymać, bo jak myślał, że da sobie radę, tak… nie dawał. Chciał udawać, że nie jest rozerwany od środka i zgadza się na jego odejście, że przyjmuje jego decyzję z podniesioną głową, że sobie z tym poradzi. Ale gdy tylko Kang odjechał, wszystko w nim pękło, bo uświadomił sobie jak prawdziwe to wszystko było i że nie był na to przygotowany. W żaden możliwy sposób. Pierdolnęło go to jak nigdy nic innego. I wiedział, wewnętrznie czuł jak bardzo był słaby, jak ledwo się trzymał, jak wszystko go bolało. Nie potrafił nawet normalnie oddychać. Czuł jakby jakaś potężna część została od niego oderwana, bez której czuje się całkowicie niepełny, jakby coś mu odebrano i nie potrafi bez tego czegoś żyć.
Dla Lilith widok był… tragiczny. Jeszcze nigdy nie widziała kogoś kto tak przeżywałby rozstanie. Szczerze mówiąc nawet ona tak nie przeżywała, a też ciężko przechodziła rozpad swojego poprzedniego związku. I widok Kanga, a potem Damona zwyczajnie złamał jej serce. Może i nie znała ich specjalnie długo, ale wystarczyło kilka miesięcy, aby wiedzieć, że byli dla siebie stworzeni. Zakochani w sobie na zabój, więc nigdy nie pomyślałaby, że kiedykolwiek się rozejdą. Kiedy Rhys opowiedział im całą historię… czuła, że Kanga rozumie, bo jakby nie było, to częściowo wiedziała o co chodziło i jak bardzo to było bolesne. Z drugiej jednak strony była świadoma kroku, który chciał wykonać Damon, bo przecież pomagała nawet wybierać pierścionek nie tak dawno temu, więc kiedy dowiedziała się, że Kanon się rozpada, początkowo nie mogła w to uwierzyć. I nie chciała wierzyć. Chyba dopóki nie zobaczyła załamanego Kanga na korytarzu miała nadzieję, że chłopaki to wypracują i dojdą do porozumienia.
Ale nie doszli.
To co działo się później było okropne, a widok zmokniętego do suchej nitki, wypranego ze wszystkich pozytywnych uczuć Kima łamał serce. I szczerze? Jej samej zrobiło się ciężko na sercu i musiała się trzymać, aby się nie rozpłakać. Kiedy jednak przeszli do pokoju, gdzie Damon im się posypał, wzięła głębszy oddech na uspokojenie samej siebie. Gdy Isaac zajął jeden bok Kima, ona przeszła na drugi, aby ułożyć mu ostrożnie głowę na ramieniu i milczeć, zwyczajnie dając chłopakowi się wypłakać.
A płakał mocno. Nigdy wcześniej nie czuł takiej beznadziei i bezsilności. Jeszcze nigdy nie musiał opłakiwać odejścia kogoś, kto żył. Nawet nie reagował na gesty ze strony przyjaciół, po prostu wyrzucał z siebie ten cały smutek i żal, który w nim siedział. I trwało to dość długo. Nie mógł, nie potrafił się opanować. Panika zaczęła przejmować nad nim kontrolę. Oddech mu się spłycał, zatracał, gubił się, zapominał jak go łapać. Łzy coraz mocniej spływały mu po policzkach. Trząsł się jakby siedział właśnie w krótkim rękawku na Antarktydzie. Paskudny ból rozrywał go od środka, a on jedynie coraz mocniej wciskał twarz w swoje przedramiona, zaciskając palce na włosach nie mogąc, nie potrafiąc się pogodzić z faktem, że… Kanga z nim już nie było. Kanon oficjalnie przestał istnieć.
- Nie wiem co robić… - wyrzucił z siebie słabo, zachrypniętym głosem bez jakiejkolwiek mocy. Kompletnie beznadziejnym. - To tak boli, tak strasznie boli. Zatrzymaj to, proszę, zatrzymaj… - mówił przez płacz do Isaaca, jakby on miał moc magicznego pstryczka, dzięki któremu mógł wyłączyć emocjonalność i człowieczeństwo Damona. Jakby mógł sprawić, aby ten przestał cokolwiek czuć. To byłoby takie proste. Takie potrzebne mu w tej chwili. Tak bardzo chciał już nie czuć, bo to co czuł było zbyt bolesne.
Lilith z trudem się powstrzymywała, aby też nie płakać.
- Dlaczego to się dzieje… dlaczego nie mogę nic zrobić… - mruczał z wciąż schowaną twarzą, w dalszym ciągu nie potrafiąc się uspokoić. - Jestem taki beznadziejny, nie mogę nawet o niego zawalczyć. - głos po raz kolejny mu się załamał. To ten czas w którym wątpiło się w samego siebie, kiedy nie wierzyło się, że cokolwiek dobrego cię jeszcze spotka. - Straciłem go. - i jakkolwiek nie tak dawno mówił, że go odzyska, tak… teraz mial chyba przeświadczenie, że wcale tak nie będzie. Bo co on mógł zrobić innego? Jak przejdą na emeryturę bycia idolem, a ich szał przeminie będzie już za późno, a Kang ułoży sobie życie z kimś innym. I może wtedy będzie szczęśliwy. Ale Kim chciał, aby to z nim był szczęśliwy.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Kto jak kto, ale Isaac to tam najbardziej działał na wyczucie, bo on to dopiero co zadekował się w swoim pierwszym związku w życiu – tego dwukrotnego z Vincentem się nie wlicza bo on nawet o tym nie wiedział – a więc przez żadne rozstanie nie przechodził. Tym bardziej nie był przygotowane na coś takiego, że dwójka osób, które – według jego oceny – pasowały do siebie i prawdopodobnie tworzyły jedną z najbardziej niesztampowych par jakie zdołał poznać, się po prostu rozejdzie jednego dnia. I to bez wcześniejszego preludium do tej apokalipsy. Naprawdę – gdyby to się stało z winy któregoś z nich to może byłoby to łatwiej. Gdyby jeden przestał kochać, albo – czego oczywiście nie chciałby widzieć – jeden by zdradził, to wiadomo by było jak działać, a tak? Tak obaj byli po prostu ofiarami systemu branży k-popowej.
   Jestem taki beznadziejny, nie mogę nawet o niego zawalczyć.
  I szczerze? Teraz to czuł się naprawdę beznadziejnie. Zwłaszcza, że wiedział, że Damon też próbował zrobić miejsce dla swojego związku, tego prawdziwego, a pan Park się nie zgodził i jeszcze mu zagroził. Niedobrze mu było z tym, że tak wyszło. Znaczy – z jednej strony cieszył się, bo mógł faktycznie być z Lilith i nikt go nie wepchnie w żaden fejkowy związek, a przy tym całkiem zgrabnie wychodziło utrzymywanie jej tożsamości w tajemnicy. Jeszcze. No ale z drugiej strony – został zupełnie inaczej potraktowany niż chłopaki, a teraz właśnie przez to Kanon po prostu runął. Kanon. KANON. Sama nazwa tego shipa była mocna. A i tak to wszystko się rozpadło.
  — To nie jest twoja wina. — Był chyba ostatnią osobą, która powinna mu to mówić. W końcu on jechał na tych podwójnych standardach i teraz, jak nigdy, było dla niego to niewygodne. Ale wygodne dla niego i Lilith. Wiadomo, nie każdemu się udaje w życiu – jednym wychodzi innym nie, ale tutaj chłopaki teoretycznie powinni być traktowany równo. A wyszło, że nie byli. — Ani jego.
  Bo też nie wina Kanga, że nie wytrzymał. Tutaj ani jeden, ani drugi nie był winny.
Gdy Damon stwierdził, że go stracił, Isaac westchnął bezgłośnie, przeczesując wolną dłonią włosy. No nie prezentowało się to dobrze, ale tak szczerze, to on osobiście nie był w stanie przyjąć, że to koniec. Że Kim naprawdę stracił Kanga, że Kanon się nie podniesie. Bo naprawdę – był zdania, że byli (a raczej: są) dla siebie stworzeni. Tylko jakoś… teraz nie było miejsca ani warunków by faktycznie byli razem.
  — A może nie straciłeś? — powiedział, zerkając na niego. — Kang potrzebuje czasu, potrzebuje odpocząć. Nie od ciebie, a od tego wszystkiego co piszą ludzie. Wiesz jacy są. — Rzucił, zerkając na niego. — Rhys mówił, że od dłuższego czasu dawało mu to w kość, a po tym co działo się ostatnio w sieci to nie dziwię się, że nie wytrzymał. — Ciągnął, czując się po prostu niepewnie w tym wszystkim, poruszając się po temacie dość ostrożnie, instynktownie. To nie było coś na czym się znał, ale w sumie – to kto ma doktorat z zerwań? — Daj mu chwilę, może przetrawi to na spokojnie teraz i uzna, że tak wcale nie jest lepiej? — No nie oszukujmy się: był zdania, że Kang mimo wszystko dalej będzie przeżywał to, co dzieje się w Internecie, co wypisują fanki. Wątpił, że nagle przestanie na to zwracać uwagę Zwłaszcza, że teraz nie będzie miał podpory w Damonie, tylko będzie w tym wszystkim sam. Tym bardziej, że chyba właśnie nie wyłączył tak po prostu uczuć do Damona. No i, co ważniejsze, nikomu nie ujmując, znał tendencję Kanga do podejmowania raptownych i czasem niezbyt przemyślanych decyzji, które wydawały mu się w danym momencie dobre. Tak też często pakował się w kłopoty, a chłopaki, najczęściej Damon, go wyciągali z nich. — Zadzwoń do niego jutro. — Zasugerował. Bo to nie będzie taki naprzykrzający się po zerwaniu ex. Tylko faktycznie zwykle, kiedy coś się robiło to potem na chłodno, po przespaniu się z tym (zakładając że się zaśnie) inaczej się na to patrzyło.
  A na dobrą sprawę to nie wiedział jak mu pomóc, choć takie rozwiązanie wydawało się… chyba rozsądne, nie? Jeśli Kang mimo wszystko będzie obstawał przy swoim to… cóż. Będą kombinować w inną stronę. Nie zostawi przecież swoich dzieci w takiej sytuacji całkiem samych. Kornelia na pewno pomoże. A może i Amanda! Ona się na prawie znała!
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Wszystkie najgorsze myśli i określenia na samego siebie przychodziły mu teraz do głowy. Nie wierzył chyba, że wszystko może się ułożyć, chociaż bardzo tego chciał. I jak jeszcze niedawno czuł determinację, że zawalczy o chłopaka i jeszcze go odzyska, tak kiedy stracił go z oczu uderzył w niego ten cały żal i smutek, które podkopywały jego pewność, że cała ta sytuacja skończy się dobrze. Chciał być dzielnym chłopcem, ale kiedy tylko Song na niego nie patrzył, załamał się. Potrzebował teraz kogoś innego obok. Kogoś bliskiego, kto nie pozwoli mu się całkowicie rozsypać. Kogoś, kto po prostu będzie przy nim, chociaż przez chwilę, nawet nie musiał nic mówić. Nie chciał być sam, chociaż czuł rozpierającą go złość i żal, które coraz bardziej na niego napierały mieszając się ze smutkiem i przytłoczeniem całą tą sytuacją. Było mu ciężko, jeszcze nigdy nie czuł się tak zdołowany, ale świadomość, że ktoś jednak przy nim siedział dawała mu jakiejś wewnętrznej, podświadomej otuchy.
I szczerze mówiąc w tej chwili Lilith też poczuła się… źle. Przypomniała sobie w tej chwili słowa Amandy, kiedy ta wyrzuciła jej, że to, że Shelby jest oficjalnie z Moonem jest mocno nie fair w stosunku do innych członków zespołu. I jak wcześniej uważała, że to przesada, bo przecież nikt z tego powodu mocno nie ucierpiał, a raczej wszyscy się cieszyli, że Isaacowi się udało, to… teraz odczuła co dziewczyna miała na myśli. I naprawdę nie było to przyjemne. Bycie takim rodzynkiem. Z jednej strony, to nie była ich wina, bo przecież działali na swój rachunek i dla swojego dobra, sami o siebie walczyli, ale… decyzja ich szefa faktycznie nie była w porządku w stosunku do Damona, który partnera sobie wybrać nie mógł. Lilith i Isaac nie zrobili niczego złego, ale w tej chwili mogli się poczuć jakby właśnie tak było.
A Kim czuł, że zawiódł. Zwyczajnie czuł się jak ostatni śmieć, najgorszy z możliwych partnerów, który nawet nie zauważył, że jego chłopakowi jest tak ciężko, że przeżywa to coraz mocniej i z każdym miesiącem traci go coraz bardziej. Nie potrafił się postawić szefowi i dyktować mu warunków na które on zasługiwał. Obydwoje zasługiwali. Przegrał na całej linii i teraz się o to obwiniał. Jeszcze pojechał na te cholerne wakacje jak grzeczny piesek. Ile on się stawiał? Minutę? Dwie? I tyle, zaraz potem uległ i zgodził się na kolejny program z udziałem Dabigail. Program, który był jego gwoździem do trumny.
- Co? - wyrzucił z siebie nieświadomie, kiedy Isaac wyjawił mu, że Rhys to im mówił, że od dłuższego czasu dawało to chłopakowi w kość. - Rhys? - spytał, podnosząc w końcu głowę, aby swoimi przeszklonymi, czerwonymi od płaczu oczu spojrzeć na Isaaca, ale nie powiedział nic więcej, chyba mieląc tą informację w głowie. Oraz to co powiedział mu Isaac. A co jeśli Rhys o wszystkim wiedział? Musiał wiedzieć. Przecież dzielili dormitorium. Byli najlepszymi przyjaciółmi. To Rhys go zawoził na to cholerne złomowisko, które pokazał mu Song dzień przed jego wyjazdem…
Otarł przedramieniem mordę z tych wszystkich łez, które zmoczyły praktycznie całą jego twarz, ale chociaż próbował nie płakać, to wciąż pojedyncze łzy mimowolnie ściskały po jego policzkach. Słuchał Moona, ale zaraz pokręcił głową. Może faktycznie tak miało być lepiej? Nie dla Kima, ale może dla Songa. Może to właśnie tego potrzebował, aby odetchnąć i w końcu odciąć się od tego toksycznego środowiska w którym siedzieli. Może znajdzie sobie kogoś z kim będzie mu łatwiej? Z kim nie musiałby się ukrywać. Z kim mógłby otwarcie być. Egoistycznie Damon tego nie chciał, ale nie chciał się też z nim rozstawać, tylko, że jego uczucia były ważniejsze od jego, więc… w tym przypadku nie mógł być egoistyczny. Chociaż bardzo chciał.
- I co mam mu powiedzieć? To co miałem mu powiedzieć, to już powiedziałem i wiesz co? Nie wystarczyło. - rzucił dość ostro i wstał z ziemi. Lilith podniosła głowę i spojrzała na niego, kiedy ten zaczął nerwowo krążyć po pokoju, pociągając co jakiś czas nosem.
- Damon, wiem, że jesteś zły…
- Zły? Nie jestem zły, jestem w pieprzonym bólu, Lilith. To jak najgorszy koszmar zaraz po tym jak miało się najlepszy z możliwych snów. - warknął, ale to było silniejsze od niego. Nawet jeśli faktycznie nie chciał używać takiego tonu, to nie panował nad tym. Był zbyt rozgoryczony i rozżalony, aby zwracać uwagę na coś tak błahego. - Nawet jeśli pójdę i rzucę teraz Abigail to to nic już nie zmieni. Już na to za późno. Może jakbym wiedział wcześniej, jakby nie zaszło to wszystko tak daleko, to miałbym większe pole do popisu, ale teraz? Jeszcze po tym cholernym programie? JYP żyć mi nie da, a Kang bardzo wyraźnie dał mi do zrozumienia, że on nie chce, abym szedł się kłócić z szefem, bo wszyscy wiemy jak to się skończy. - dodał, wciąż kręcąc się nerwowo po pokoju, nie mogąc uspokoić swojego spanikowanego oddechu oraz rozpędzonych myśli, które goniły po jego głowie. Nie wiedział co ma zrobić, aby zachować pracę i jednocześnie odzyskać Kanga. Powinien za nim pójść? Ale co to da skoro niczego w swoim życiu nie zmieni. A jeśli straci pracę, to pogrzebie w długach całą rodzinę. Tak źle i tak nie dobrze. Szczerze? Bardzo chciał liczyć na szczęśliwe zakończenie tej historii, ale na razie nie widział na to sposobu. Z czegoś będzie musiał zrezygnować.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Ostatnim czego chciał to to, żeby jego dzieci – jego przyjaciele, będąc poważnym – przechodziły przez coś takiego. By tak cierpieli. Bo, szczerze powiedziawszy, widok Kima dosłownie łamał mu serce. Absolutnie nie chciał, aby musiał się borykać z tymi wszystkimi uczuciami, ale no stało się. I jedyne co mógł mu teraz dać, jako jego przyjaciel to pełne wsparcie i obecność. Bo nic za niego nie naprawi, bo nie miał takiej mocy.
  Zastanawiało go, czemu Kang nie chciał o tym wszystkim powiedzieć Damonowi. Przecież w związku istotna była szczerość, mówienie o tym, jak się ktoś czuje, z czym mu źle. Bo związek to były dwie osoby, to był zespół, a z trudnościami przecież łatwiej się mierzy w dwójkę niż w pojedynkę, bo, jak to się mówi: co dwie głowy to nie jedna. Więcej pomysłów, więcej rozwiązań, a przy tym poczucie, że nie dźwiga się ciężaru samemu, że nie jest się w tym wszystkim w pojedynkę. Bo nie było. Na tym opierał się związek. I choć rozumiał pobudki Kanga, to uważał, że Rhys miał rację, gdy suszył mu głowę by porozmawiał z partnerem. W zasadzie, gdyby był na miejscu Rhysa to… w sumie nie wiedziałby czy by poszedł i wszystko wygadał. Nie o to przecież chodziło by za kogoś załatwiać sprawy, a bardziej zachęcić by nad rozwiązaniem tego problemu chciano popracować. Taka rola mediatora. Samozwańca.
  — Wszystko? — dopytał, dość wymownie, spoglądając na niego. Bo na pewno nie powiedział wszystkiego. Nie opowiedział o planach na ich przyszłość, a przecież jakieś miał. To mogło się wydawać głupie, ale czasami taka obietnica jak ta, którą chciał złożyć Kim mogła przecież dać zastrzyk i determinację. Przecież to dało się rozwiązać na inne sposoby, wymagałyby trochę pracy i wytrwałości, ale kto wie? Wystarczyło spojrzeć na chłopaków z EXO – to wytwórnia układała się pod nich a nie odwrotnie. Taki szlak przetarł Nero, który ze sztabem prawników przemykał się luka po luce, aż w końcu to on ruchał wytwórnię i nie odwrotnie. Choć jak wiadomo – parę lat temu kontrakty zupełnie inaczej były konstruowane i wytwórnie nauczyły się na przykładzie właśnie EXO, gdzie należy te furtki pozamykać. Ich kontrakt był bardziej rygorystyczny, ale zawsze znajdzie się coś, co da się wykorzystać. Tak powtarzała Kornelia, gdy zachęcała Isaaca, aby to on się zbuntował i postawił się JYP. Na dobrą sprawę różnica między rozmową Damona a Isaaca z szefem opierała się właśnie na tym, że Moon był mocno merytorycznie do tego wszystkiego przygotowany – wybadał gdzie ma przewagę, oszacował co będzie korzystne i dlatego nie dał sobie zamknąć mordy zwykłym „nie”. Bo to przecież też nie było tak, że poszedł tam i zażądał i od razu dostał. Poszedł na negocjacje, a do nich naprawdę trzeba być przygotowanym, żeby nie dać się zmiażdżyć przeciwnikowi.
  Nie podobało mu się jednak, choć nie było tego widać, że Damon warknął na Lilith. Jego koreańska natura sprawiała, że był dość mocno overprotective wobec swojej partnerki, więc nawet niefajny ton potrafił go ruszyć. Nie powiedział jednak nic, tłumacząc zachowanie Damona tym, że po prostu był teraz mocno rozbity. Zresztą – nic takiego złego nie powiedział.
  Westchnął, podnosząc się z ziemi, słuchając dalszych słów chłopaka. Czy to teraz była faza wszystkiego na nie? Moon nie wiedział jakie były etapy rozstania, ale teraz wyglądało to tak, jakby Damon bardziej chwycił się tego, co się stało i nie zamierzał nic z tym robić po co?
  — Damon, kto jak kto, ale ty wiesz, że Kang bywa… No, niejednokrotnie podjął decyzje, które wydawały mu się dobre, ale w ostateczności nimi nie były. I najczęściej to ty go o tym uświadamiałeś. — Rzucił, biorąc ten koc, którym wcześniej chłopaka opatulił, coby przewiesić na grzejniku, bo on też był już mokry. — I wcale nie jest za późno. Nie mogłeś też wiedzieć wcześniej, bo ci nie powiedział, to nie twoja wina. — A on taką szczerość nie tak dawno temu prosił Lilith. By mówiła mu, kiedy coś ją będzie gryzło. Teraz miała dowód, jak ważne to było, bo… No. Bo się robią rzeczy. I to właśnie takie. — Poza tym – nie masz iść się kłócić z szefem, bo nie masz sześciu lat by się po prostu bezsensownie wykłócać o swoje. Musisz iść z nim negocjować. To twój pracodawca, nie twój rodzic, żebyś po prostu poszedł się z nim szarpać, nie będąc merytorycznie przygotowanym. — Patrzcie go jaki mądry. No ale tak, właśnie mówił to na swoim przykładzie. Był przygotowany, doszedł do porozumienia. Nie wiedział, że JYP jeszcze go potem będzie próbował ruchać – w przenośni – i forsować swoje ustalenia, ale co było najważniejsze to ugrał. Był z Lilith. — Też nie wszedłem mu do gabinetu wołając na wejściu, że chcę być w związku i nie ma nic do gadania.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
- …nie wszystko. - odpowiedział oschle, wymownie patrząc na Moona. Oczywiście, że nie powiedział mu na zakończenie, że chciał go prosić o rękę jakoś niedługo, tylko musiał wszystko przygotować. Przez długi czas o tym myślał i nawet jeśli nie byli ze sobą specjalnie długo, to Damon był już święcie przekonany, że chciał z nim spędzić swoje życie. Może w związku byli wspólnie rok, ale ich przyjaźń trwała o wiele dłużej. Znali się jak łyse konie… a przynajmniej tak mu się wydawało. Myślał, że wiedział o nim wszystko. Ale jak widać było, wcale tak nie było. - Był zraniony, zmęczony i przeciążony psychicznie… nie tak miały wyglądać moje oświadczyny, Isaac. To nie miała być ostateczna forma ratowania związku. - to miał być jeden z jego najpiękniejszych momentów. To miał być niezapomniany wieczór, wszystko idealnie zaplanowane, tak, aby Kang się tego nie spodziewał. Planował to od jakiegoś czasu, a pod koniec przygotowań zamierzał w to wciągnąć więcej osób, aby Song znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Niedługo zamierzał powiedzieć o tym też Rhysowi, Hazel, a nawet wciągnąć w to Lię, ale… nie zdążył.
Damon miał kilka solidnych argumentów, które zamierzał wykorzystać podczas rozmowy, ale szef nie dał mu zbytniego pola do popisu, bo… na dobrą sprawę miał go w garści. Kto jak kto, ale JYP świetnie zdawał sobie sprawę, że pieniądze dla Kima odgrywają tu bardzo dużą sprawę, bo to z jego wypłaty jest opłacane życie nie tylko jego, ale też jego matki i dziadków, i jakby szef zakręcił mu kurek, to skazałby ich wszystkich na powrót do biedy i zaciągania długów, aby z czegoś wyżyć. Jakkolwiek płytko to nie brzmiało, to Damon nie chciał tracić swoich co miesięcznych wpływów gotówki, więc jeśli szef by się uparł i chciał go zaszantażować, nie pozwalając na to, aby Dabigail przestało istnieć, to Kim musiałby w końcu ulec. Nie miał menagerki, która by mu w tym wszystkim pomogła.
Miał za to Krossa o którym przypomni sobie o wiele za późno.
Damon przechodził bardzo szybko przez różne stadia rozstania, ale w tej chwili wypełniała go złość i irytacja zaistniałą sytuacją, a także wszystkim dookoła. A jak było się złym, to się często odreagowywało i wyżywało na osobach obok, nawet jeśli nic złego nie zrobiły.
- Isaac nie wydaje mi się, aby to akurat była jakaś pochopna decyzja. Pewnie, Kang podejmuje wiele debilnych decyzji, ale… chcę wierzyć, że nigdy by ze mną nie zerwał, jeśli faktycznie nie miałby dosyć. - no bo jakiekolwiek głupoty wcześniej robił, to nigdy nawet nie sugerował, że powinni się rozstać, dlatego to był taki strzał w pysk, którego nigdy by się nie spodziewał. Nigdy nie zauważył żadnych znaków ostrzegawczych, jakichś aluzji, które mogłyby mu dać do myślenia, że powinien się na to nastawiać. Nawet ten znikomy kontakt pod koniec jego „wakacji” nie był na tyle wymowny, aby Damon miał pomyśleć, że Song chce go zostawić. Więc teraz przechodził przez szok i paskudne zderzenie z rzeczywistością.
Zlustrował Moona spojrzeniem, kiedy ten zaczął się mądrzyć na temat negocjacji.
- Oh, no tak, przecież jako pupilek szefa wiesz najlepiej czego chce. - warknął, zanim pomyślał co mówi. Teraz jednak strzelał słowami jak z pistoletu i nawet nie obchodziło go to, że naprawdę tak nie myślał. Po prostu przemawiała przez niego gorycz, złość i niesprawiedliwość, której był ofiarą.
Lilith westchnęła ciężko i wstała spod ściany.
- Damon, daj spokój, przecież…
- Co daj spokój? Czemu wy możecie być razem, ale ja już nie mogę być z Kangiem? Co masz ty czego nie mam ja? Poza partnerką. - rzucił do Moona, wyraźnie podminowany.
- Damon… - zaczęła uspokajająco, sięgając ostrożnie do jego ramienia, bo rozumiała, że był zły, zdenerwowany i zraniony, też przez to przechodziła, ale ona nie wyżywała się na takiej Echo, a nawet na Chiarze, kiedy te chciały jej pomóc przejść przez wszystkie fazy złości oraz wyparcia.
Tylko, że ona chyba powinna się teraz nie odzywać. Kim szybko sobie obrał ją na cel, bo w tej chwili do niej też miał problem. Damon odepchnął ostrym ruchem jej rękę.
- Czemu ty, Lilith, możesz być tym wyjątkiem? Nie jesteś idolem, ani nawet celebrytką, nawet nie masz nic wspólnego z tym światem poza sławnym chłopakiem. Żadna z ciebie reklama ani pożytek. - bo przecież o to przede wszystkim chodziło szefowi, nie? Każdy miał się opłacać w tym biznesie. Rhys był z Chunghą, bo obydwoje byli znanymi idolami, okładki magazynów się o nich biły, wytwórnia chciała wspólnych nagrań, programy chciały ich u siebie, bo jedno i drugie miało spore fandomy, które się napędzały. Damon miał być z Abigail z tego samego powodu, a fakt, że dziewczyna jest taka „przesłodka” jedynie ich wyrzucała na wyżyny popularności. Przez to wytwórnia zbierała więcej pieniędzy niż sądzili. A Lilith? Co ona mogła niby sobą zaoferować. Była nieznana, była na dobrą sprawę nikim. Kang był idolem z najpopularniejszego zespołu, który bił kolejne rekordy. Ludzie już ich ze sobą szipwali, a mimo wszystko Kanon nie mógł stać się oficjalny. Dlaczego więc Shelby mogła być wyjątkiem od reguły? - Gdyby nie ty, to Isaac by nie poszedł do szefa i przez to może nie miałbym tej cholernej nadziei, że ja też mogę być z tym z kim faktycznie chcę. - warknął podchodząc do niej kilka kroków.
A Lilith? Nie drgnęła, po prostu na niego patrzyła nieco wystraszona i trochę winna, ale jakby na to nie patrzeć to:
- …to nie nasza wina. - mruknęła.
- Oh, nie obwiniam jego, tylko ciebie. Co? Zachciało się być z kimś popularnym? Zepsułaś cały porządek, który mieliśmy, nie rozumiesz? - naprawdę tak nie uważał, ale w tej chwili wyrzucał wszystko co mu kiedyś przyszło przez myśl, nawet jeśli tylko chwilowo. Po prostu chciał kogoś zranić, sprawić, aby nie tylko on cierpiał, co było głupie i wyjątkowo niemiłe, ale nie myślał. W ogóle. Przemawiała przez niego po prostu złość.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Nie odpowiedział. Nie chodziło mu o to, żeby wykorzystać to jako argument ostateczny, który zatrzymałby Kanga. Bardziej potraktowałby to jako Plaskacz na otrzeźwienie, a na pewno jako coś, co zapewniłoby Songa, że Damon jest z nim na sto procent i już na pewno w tym szambie, może naprawdę potrząsnęłoby chłopakiem na tyle, że zwierzyłby się z tego. Bo może takie pytanie wymusiłoby na nim zastanowienie się nad odpowiedzią, a co za tym idzie – nad sytuacją i własnymi odczuciami w tym związku. Może nakłoniłoby do powiedzenia o tym, jakie obawy ma Song.
  O ile rozumiał, że Damon chciał, aby to wszystko wyglądało pięknie o tyle wydawało mu się, że czasami z tych walorów trzeba było zrezygnować, bo to nie ta otoczka miała tam przemawiać, a raczej sama propozycja.
  Zostawił to jednak.
  — Ale podjął ją bez ciebie, Damon. Jak większość „pochopnych” decyzji, które ma na koncie. I wcale nie powiedziałem, że mógł nie mieć dosyć. Zakładam, że na pewno miał. Ale można było faktycznie inaczej to rozegrać. — I tak, jak potem znów mówił – na inny sposób. Dopiero jeśli wszystko by zawiodło, to może faktycznie powinien był się odciąć, skoro nie chciał by Damon pracę rzucał. Akurat to był w stanie zrozumieć. Znał sytuację Damona, wiedział jaki jest i jaką odpowiedzialność na siebie wziął, wiec tutaj zdanie Songa rozumiał. Nie rozumiał tylko jak mógł się zdecydować na taką ostateczność samodzielnie. Bo skoro jeszcze tego dnia poleciał do Los Angeles to znaczyło, że był zdecydowany by to zrobić i wcale nie ustalili tego wspólnie we dwóch.
  Chciał mu pomóc, ale… Ale zaczynało się robić niemiło. Damon przyjął jakąś ofensywną postawę, furknął na niego jakoby był pupilkiem szefa. Nie było mu dobrze z tym, jak go nazwał, ale… Ale nie skulił się przecież.
  Nim zdołał odpowiedzieć, że wcale nie chodzi o to, że wie czego szef chce, ale o to, że potrafi się do rozmowy takiej przygotować odpowiednio, odezwała się Lilith, chcąc chyba załagodzić sytuację. Problem w tym, że Damon dalej celował oskarżeniami w niego. Moon opuścił spojrzenie, wracając do tego przemyślenia, które miał na początku, jak tylko uzyskał zgodę szefa. Że faktycznie było to trochę nie fair w stosunku do chłopaków, ale… No.
  A potem się już potoczyło, Damon chyba zmienił cel.
  W sumie Lilith jako dziewczyna Moona też się spisywała. Też nakręcała biznes bo przecież nie jej nieodkryta tożsamość nie dawała Traumas spocząć, ergo wciąż o tym mówiono i gdybano. Snuto teorie, robiono posty czy filmiki o tym, kto mógłby być partnerką Isaaca. Był temat, było mówione. W przypadku Damona to była trochę taka transakcja wiązana – Dabigail to było połączenie dwóch zespołów, więc mówiąc o nich mówiono o obu tworach tej wytwórni na raz. Więc jeden temat nakręcał dwie osobne reklamy. Kanon chyba był zbyt… oczywisty. A przy okazji zbyt kontrowersyjny jak na koreańskie realia. Chociaż teraz kraj ten i tak się otwierał, zupełnie jak zachód. Może nie tak szybko, ale wciąż.
  Ale absolutnie nie podobało mu się to jaką postawę wobec Lilith przyjął Damon. Starał się go zrozumieć, naprawdę. Ale nie zamierzał tolerować tego, że zwyczajnie ją atakował, kiedy oboje z Lilith byli tutaj dla niego – by pomóc mu przez to przejść, by nie był sam, by dostał odpowiednie wsparcie. Tyle ile trzeba. Damon jednak dość szybko ze swojej rozpaczy przeszedł w złość. Moon nie wiedział jak działają te etapy po rozstaniu, ale nie musiał wiedzieć. Nawet gdyby rozumiał to też nie pozwoliłby na takie traktowanie swojej partnerki.
  Temu też wyszedł naprzeciw chłopakowi, dość instynktownie zasłaniając dziewczynę, bo nie chciał żeby obrywała – nawet jeśli tylko słownie – za coś, czemu absolutnie nie była winna. To, że u nich łatwiej było o miejsce nie znaczyło, że można było ich piętnować.
  — Damon, ja rozumiem, że jesteś zły, że jest ci przykro, ale zostaw Lilith w spokoju. — Powiedział, wlepiając w niego stanowcze spojrzenie. Mamusia zaczynała się denerwować, a zdenerwować mamusię przecież nie było tak łatwo. — To, że nie potrafiłeś negocjować z szefem to nie jest wina ani moja, ani jej tylko twoja. To, że Kang postanowił ci nie mówić o tym, że coś go gryzie to też nie jest nasza wina. Więc, z łaski swojej, przestań wymachiwać tym swoim oskarżycielskim paluchem, bo ani ja, ani Lilith nie jesteśmy odpowiedzialni za twoją krzywdę, a mimo wszystko jesteśmy tutaj z tobą, żebyś nie siedział z tym wszystkim sam. — Dodał, chyba nieco bardziej teraz rozwijając swoją pierwszą wypowiedź. I chyba teraz było bardziej widać, że nie spodobało mu się zachowanie przyjaciela, bo na samym krótkim pouczeniu się nie skończyło.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Zmierzył Moona nieprzychylnym spojrzeniem. Teraz żadne argumenty raczej do niego nie docierały. Nawet te logiczne. Pewnie jakby ochłonął, to zgodziłby się z nim we wszystkim, ale teraz? Na świeżo? Nie potrafił tego zaakceptować, nie potrafił pogodzić się ze stratą, nie potrafił sobie z nią poradzić i nawet jeśli potrzebował kogoś obok, to… ich od siebie odpychał. Wszystko przez złość, która nim kierowała i go wypełniała, przez ten cały smutek oraz żal. Wyżywał się na najgorszych możliwych osobach, na najlepszym przyjacielu oraz jego dziewczynie, która nigdy niczego złego mu nie zrobiła, a jedynie pokazywała, że można jej ufać i… no może stać się bliską przyjaciółką, zwłaszcza, że trzymała się coraz bliżej z Kangiem.
- Może jakby ktokolwiek mi powiedział o tym jak się czuje, to mógłbym coś zrobić. Ale zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Zrobiłem wszystko co mogłem, Isaac. Słyszysz? Wszystko! - warknął, uderzając pięścią w ścianę, nie mogąc sobie wybaczyć, że może jednak faktycznie powinien był powiedzieć mu o pierścionku. Pokazać mu go, że był w pełni gotowy i zaangażowany, aby podjąć kolejny krok, nawet po takim krótkim czasie bycia w związku. Nigdy wcześniej nie był niczego taki pewny jak tego, że chce z nim spędzić resztę życia. Był święcie przekonany, że Kang jest tym jedynym z którym chciał być, ale nie miał w sobie tyle mocy, aby go zatrzymać. I… nie miał serca, aby wykorzystać argument pierścionka jako ten, który miałby go powstrzymać przed zerwaniem.
Wyżywał się na Lilith bo była najłatwiejszym celem w tej chwili. Była najbardziej oczywista. Wystarczyło, że się wtrąciła chcąc załagodzić sytuację między chłopakami, a Kim przypomniał sobie o jej obecności. I tym, że to przez nią Moon postawił się szefowi, a to jedynie napędziło Damona do działania, bo skoro Isaac mógł… to czemu on nie? Zlustrował więc przyjaciela nieprzychylnym spojrzeniem, kiedy wyrósł przed swoją dziewczyną jak jakiś naczelny obrońca, kręcąc przy tym w niedowierzaniu głową. Szczeniaczek stawał się dobermanem, kto by pomyślał.
- Och, naprawdę? Moja wina? - prychnął, zbliżając się pół kroku do chłopaka. - Moja wina, że może mnie złamać samym zakręceniem kurka z pieniędzmi? Powiedz mi, Isaac, jak mam z tym walczyć nie narażając swojej rodziny na biedę? - warknął, patrząc na niego z góry. Lilith instynktownie sięgnęła do nadgarstka Moona, jak gdyby chcąc, aby się wycofał, zwyczajnie się obawiając, że Danon go zaatakuje. A tego zdecydowanie nie chciała. Wiedziała, że ta dwójka się przyjaźni, a to co się działo w tej chwili było przejściowym, dość gwałtownym stanem spowodowanym zerwaniem. Nawet jeśli Kim był mocno nieprzyjemny i trochę zaczynała się bać, że faktycznie zrobi coś… ostrego, to nie chciała, aby ta dwójka się pobiła. A to wisiało w powietrzu.
Damon jednak nie planował się wycofać. Napierał na Isaaca, mierząc go spojrzeniem.
- Wkurwia mnie, że masz lepsze traktowanie. Wkurwia mnie, że możesz być z kim chcesz tylko dlatego, że jesteś grzecznym, milutkim chłopcem, który tańczy tak jak szef zagra. Zobaczysz, że wykorzysta ten twój „związek” - prychnął wypowiadając to słowo - przeciwko tobie. Prędzej czy później, a ty Lilith będziesz żałować, że się z nim związałaś.- spojrzał tu za jego plecy, na dziewczynę. - Wiesz dlaczego? Bo bycie z idolem to tylko chwilowa przygoda. Tu nic nie trwa wiecznie. Jesteście skazani na ten sam syf co ja z Kangiem, a coś mi mówi, że jesteś mniej wytrzymała. - dodał, lustrując ją swoim obolałym, pełnym żalu wzrokiem. Rhys i Chungha jedynie odbiegali od tego schematu, bo ich los dobrał bardzo dobrze. Nie dość, że się dogadywali, to jeszcze faktycznie darzyli się uczuciem. W dodatku ich fandomy mocno były za nimi. Ale reszta par w kpopowym świecie? Dabigail nie było prawdziwe i jedynie wkurwiało Kima, nie mówiąc już o Songu. To był jeden wielki chłam, scam, który miał zarabiać pieniądze. A Lilith? Lilith była spoza tego świata i zmierzenie się z nim, fanami oraz saesengami mogło ją zniszczyć. Może Amanda miała rację? Może tu nie pasowała. - Nim się obejrzysz rzuci cię dla kogoś normalnego, Isaac. Dla kogoś z kim może normalnie się pokazać, na kogoś z kim może się spotkać bez rzeszy paparazzi, dla kogoś kto nie boi się jej publicznie pocałować. - warczał, przeskakując spojrzeniem między jednym, a drugim. Tak było z nim i Kangiem. Mogli się razem pokazać publicznie, ale nie mogli się przytulić w ten sposób. Nie mógł go złapać za rękę, objąć, ani zachowywać się naturalnie. Wiele odruchów musiał hamować. A Lilith? Shelby się już nie odzywała, bo miała wrażenie, że jak cokolwiek powie, to i tak zostanie to wykorzystane przeciwko niej. W tej chwili Kim rzucał mięsem, nie patrząc gdzie celuje, nawet jeśli chodziło o sojuszników. Po prostu chciał zadać cios.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  — Może gdyby sam ci to powiedział to by to tak nie wyglądało. Ktokolwiek nie powinien ci o tym mówić. Bo ktokolwiek nie będzie za ciebie robił porządku w twoim związku. — No i tak jak mówił, że nie była to wina Kanga to… jednak trochę była. W końcu chodziło o szczerość w związku, o dzielenie się problemami. Jasne, wiedział czemu nie chciał Damonowi powiedzieć – a raczej domyślał się bo tak naprawdę nie poznał pełni pobudek Songa – niemniej nie pochwalał.
  Był łagodny, ale też był Koreańczykiem. W sumie jedno i drugie to się łączy, ale to nieistotne. Tak czy siak rozchodziło się o to, że mimo swojej łagodności i dobrego wychowania to był też faktycznie overprotective, a Damon zachowywał się brzydko w stosunku do dziewczyny, a Isaacowi się to nie podobało. Stąd też naturalnym odruchem było dla niego to, by dziewczynę odsunąć od chłopaka i stanąć mu na drodze bo jeśli miał jakiś problem do niej to niestety Moon szedł w pakiecie. A raczej u niego musiał sobie zaklepać wizytę u Lilith z wątami.
  Nie chciał wałkować teraz tego tematu, bo sytuację Damona znał, wiedział że on wcale nie miał prostego startu, w jego rodzinie się nie przelewało. To zrozumiałe, że nie chciał teraz aby zostali społecznie zdegradowani i wrócili do klepania biedy bo to nie było łatwe życie. Mniej-więcej dlatego przecież Kang nie chciał by rzucał to wszystko. Ale obstawał przy swoim, że wszystko dało się załatwić, tylko trzeba było trochę się pomęczyć. A raczej – trochę poszukać. Jak nie jeden specjalista to drugi. Nero mógł, Isaac mógł. Były ustępstwa. Prawo jak prawo, dało się je wyruchać. A jeśli nie pana JYP to dało się zabezpieczyć nieruchomości. Co prawda wiązało się to ze sporymi kosztami, bo jednak podatki od darowizny tutaj małe nie były, ale wciąż – też była opcja.
  Niemniej do Damona chyba nie docierało, że to nie w Isaacu leżał problem. Ani nie w Lilith.
  — Przestań tak mówić, Damon. Naprawdę, jesteś zły – rozumiemy. Ale to nie nasza wina, że uznałeś, że wparadowanie do gabinetu pana Parka i oświadczenie, że masz dość będzie wystarczające. Nie nasza wina, że dałeś się po prostu spławić i zastraszyć. Dałeś się, bo nie przygotowałeś się w ogóle na tę rozmowę. — Tylko wfrunąłeś tam zdeterminowany by to zakończyć. Moon poświęcił trochę czasu na przygotowanie się. Rozmawiał z Kornelią, wertował z nią kontrakt, przygotował tę słynną analizę SWOT. No i fakt, że było mu łatwiej bo pan Park miał do niego ogromne zaufanie, ale na nie też pracował. A poza tym – prawie został zawieszony, a w zasadzie został zawieszony za wybryki, więc nie było tak, że był nietykalny. Chłopaki mieli sporo broni, nawet Traumas były jedną z nich, tylko trzeba było to sprytnie wykorzystać, a jak to dobrze zrobić to wiedziała ich koleżanka-nie-koleżanka Amanda.
  Niestety rant Damona dalej się ciągnął. Jak nie jeden temat atakował to drugi, przeskakując chyba jak mu było wygodniej, byleby tylko komuś dopierdolić. Dużo ryczał, może chodziło o zagłuszenie swojego sumienia, kto go tam wiedział. Ale teraz właśnie próbował zamienić się w Nostradamusa i przepowiedzieć, że i ta dwójka długo nie pociągnie. A nerwy Isaacowi już puszczały, bo Damon po prostu powinien się zamknąć. Nie musiał się przyznawać do niczego, nie musiał przepraszać, ani nic po prostu mógłby się zamknąć i poczekać, aż emocje opadną. Ale nie. On dalej gadał. I matkę denerwował, gratulacje. Bo to też był nie lada wyczyn.
  — Wiesz co? Chyba już wiem czemu Kang jednak wolał od ciebie odejść Damon. Może dlatego, że – no pomyślmy – stajesz się po prostu skończonym dupkiem, kiedy nie potrafisz przyznać się do błędu? — wypalił ironicznie, jednocześnie odsuwając Lilith od siebie ostrożnie tą samą ręką, za nadgarstek której go chwyciła, a zrobił to całkowicie nieświadomie, bo chyba jego ciało samo przeczuwało, że sytuacja się zwyczajnie zaognia, bo umysł? Umysł to chyba miał zaćmę. Wszak Isaac Moon uchodził za najłagodniejsze stworzenie, jakie istniało na świecie. Nawet w sposobie jaki się wypowiadał było widać, że jest bardzo grzeczny i ułożony, a teraz? Teraz użył brzydkiego słowa! Na co dzień nie mówił nawet „dupa”. Ani też nie używał zbyt wielu potocznych słów – jego wypowiedzi zawsze były ułożone. Teraz musiał faktycznie stracić panowanie nad sobą. Ten, który nie lubił konfliktów i zawsze starał się je od razu rozwiązywać bo przecież do niczego dobrego nie prowadziły, zwłaszcza wśród przyjaciół.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
ODPOWIEDZ