studiuje dietetykę i gotuje — dla frogs restaurant
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
people confuse me.
food doesn't.
Od tego wszystkiego, trochę jej się zawróciło w głowie. Mogła być to zaledwie kwestia niefortunnych upałów wymieszanych z wilgotnością. Wcale nie dotyczyło to faktu, że wybierała teraz psa ze swoją pierwszą miłością, tak jakby mieli zaraz zbudować biały dom z płotem i ogródkiem, a nie rozejść się w zupełnie sobie nieznane strony życia.
Nope, żadnych zwierząt, nie licząc mojego dzikiego rodzeństwa. — Pokusiła się na suchy żart, przyciągając potem palec do brody w zastanowieniu. — No i tego co nam czasami wejdzie do domu przypadkiem z dżungli. Ale na to nie mamy wpływu za bardzo. — Wzruszyła lekko ramionami, jak przystało na kogoś, dla kogo wizyta kangurów, pająków, czy innych zwierząt tropikalnych stanowiła chleb powszedni. Najgorsze były diabły tasmańskie. Nie było ich na szczęście zbyt wiele w tej okolicy, ale miały tendencję do wyjadania resztek z koszy i bardzo dużej agresywności. Radzili sobie z tym całym zwierzyńcem tak jak wszyscy inni w Tingaree od wieków. Ogrodzenia, odstraszacze i zwykła ostrożność dotąd okazywały się skuteczne.
Wybita z rytmu, skierowała spojrzenie czekoladowych tęczówek na swojego rozmówcę, przez chwilę zastanawiając się jakiej odpowiedzi właściwie udzielić na to pytanie.
Nie za dobrze. — Zaczęła powoli, dobierając słowa z ostrożnością kogoś, komu trzeba przypominać, że rozmawia z już w większości obcą osobą. Przywykła do jego głosu, twarzy znającej każdy żenujący sekret, przed którą mogła być niegdyś prawdziwie sobą. — Wiesz, jaka ona jest, wszystko przeżywa najgłębiej z nas. Mam to po niej. — Uśmiechnęła się blado, zakładając zbłądzony kosmyk loków za ucho.
Nie miała problemu w rozmawianiu o swojej rodzinie, wręcz przeciwnie. Uwielbiała temat, z prostego przyzwyczajenia do mówienia szczerej prawdy o problemach, jednakże nawet Phoenix mogła dostrzec, że ta sytuacja nie należała do najbardziej oczywistych.
Bruno. Można mu zmienić imię, prawda? — Upewniła się, uwalniając myszkę komputera z uścisku, a przy okazji modląc się, że nic nie sknociła przypadkiem. Hirsch i wszelkie urządzenia napędzane przez prąd miały tendencję do średniego współgrania ze sobą. Chyba że chodziło o mikser, robota kuchennego lub kuchenkę. W tych klimatach potrafiła upiec pieczeń na dwadzieścia sposobów.
Pozwoliła sobie zatopić się na moment w informacjach migających pomiędzy zdjęciami psa, mrużąc nieco oczy w swojej drobnej wadzie wzroku. Uśmiechnęła się do siebie, słysząc zza pleców, w dość bliskiej odległości, która jeszcze nie wzbudziła w niej zastanowienia, głos Granta. — Myślę, że nie będzie z tym problemu, zawsze mogę mu coś domowego upichcić. Słyszałam, że niektórzy tak ro… — Obróciła się do niego przodem, chcąc dokończyć zdanie, które zamarło w początkowym zaskoczeniu dzielącego ich dystansu. A raczej jego braku. Przełknęła głośno, na ułamek sekundy zauważając, że właściwie niewiele się zmienił. To samo wesołe spojrzenie, uroczy nos nadający dojrzałej twarzy jakiegoś młodzieńczego czaru.
TAK! — Prawie krzyknęła, zrywając się jak oparzona z miejsca, byleby wybić z umysłu zbytnie zastanawianie się nad tym wszystkim i przy okazji prawie zderzając się z Grantem głowami przy wstawaniu. — Znaczy, tak, jasne. Nie wiem, czemu krzyknęłam, przepraszam. Tak, chodźmy zobaczyć. — Byleby tylko wyjść z niezręczności i najlepiej nigdy już do niej nie wracać, a Groverowi nie patrzeć w oczy.
mistyczny poszukiwacz
iza
opiekun dla zwierząt | barista — schronisko dla zwierząt | sparrow coffee
22 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
And if I only could make a deal with God,
And get him to swap our places,
Be running up that road,
Be running up that hill,
Be running up that building
Grant nie powstrzymał się przed krótkim i może nawet nieco nieodpowiednim zaśmianiem się po wspomnieniu przez dziewczynę jej rodzeństwa. Akurat w kontekście opieki nad psem, to im więcej domowników tym lepiej, bo większe prawdopodobieństwo, że którekolwiek z nich znajdzie czas, by zaopiekować się zwierzakiem, który na pewno będzie wymagał zainteresowania. - Nie no, nie przesadzaj. Z tego co pamiętam nie było aż tak bardzo dzikie - odpowiedział z szerokim uśmiechem na buzi. Przynajmniej u nich w domu było zawsze wesoło, ciekawie i tak po prostu rodzinnie. Akurat Groverowi podobało się to. Przez sporą część swojego życia wychowywał się wśród wielu różnych dzieci, co prawda czasem bywało mniej kolorowo, ale mimo wszystko był przyzwyczajony do takich głośnych otoczeń i wcale mu one nie przeszkadzały. - Myślę, że tej wielkości pies i z tym charakterem, da sobie radę z ewentualnymi intruzami - dopowiedział po chwili. Akurat Bruno nie był typem psa, który bał się własnego cienia i mógłby źle znieść dom pełen osób czy właśnie pojawianie się zwierzaków z lasu. Oczywiście będzie musiał przywyknąć do nowych okoliczności, lecz na pewno były one lepsze niż te w schronisku, tak więc Grant dobrze wróżył tej adopcji.
- Rozumiem… może Bruno wprowadzi wam trochę radości do domu - odpowiedział krótko, nie chcąc przypadkiem za bardzo wnikać w temat, w który nie powinien. Co też wydawało mu się, że zrozumiał z jej wypowiedzi, która też była dosyć ogólnikowa. Co prawda w takim przypadku może bardziej odpowiadałoby pójść na dogoterapię, jednak ludzie decydowali się na zwierzaki z różnych powodów i nawet jak były one nacechowane emocjonalnie, to nie oznaczało zaraz że kiedy pies się nie sprawdzi, to zostanie oddany z powrotem. To jednak zdarzało naprawdę rzadko. - Oczywiście, że tak. Zawsze nadajemy im imiona po przywiezieniu, bo to jednak bardziej ludzkie niż mówienie do nich… nie wiem, na przykład numerami. Zazwyczaj nie ma z tym problemu, po jakimś czasie przyzwyczai się do nowego - odpowiedział zgodnie z prawdą. Problem mógłby się pojawić, gdyby chodziło o bardzo starego psa, który od lat znajdował się w schronisko. Lecz Bruno był jeszcze całkiem młodym pieskiem, więc powinien przywyknąć do nowego imienia.
Zdążył chwilę poprzyglądać się jej, gdy zaczęła mówić. Chociaż poznał ją od razu, to jednak dziewczyna wydoroślała? Nie była już młodziutką nastolatką, którą on pamiętał. Wyglądała już o wiele dojrzalej, ale nadal tak samo pięknie. A może i nawet piękniej. Trudno było ocenić przez ten ułamek sekundy przed jej dynamicznym wstaniem z miejsca. - Po prostu tak bardzo spodobał ci się Bruno, prawda? Stąd ten entuzjazm - zaproponował proste wyjaśnienie, po tym jak sam wyprostował się po krótkim speszeniu, będącym konsekwencją ten niespodziewanej bliskości. Można by powiedzieć, że może nawet lekko nią zawstydził. No ale na szczęście nie miał tendencji do rumienienia się, więc nie groziło mu zdradzenie się z tym. - Jak będziesz mu gotować, to pewnie będzie przeszczęśliwy. Zawsze byłaś w tym świetna, więc sam mu zazdroszczę. Nie jadłem dobrego, domowego obiadu odkąd… - zaczął mówić w lekkim popłochu, tak żeby powiedzieć cokolwiek i nawet nie zauważył kiedy to zboczył na siebie, ale na szczęście urwał w odpowiednim momencie. Uśmiechnął się raczej blado i pośpiesznie ruszył w stronę drzwi, zabierając ze sobą teczkę. - To chodźmy… - powiedział, otwierając drzwi i przepuszczając ją przed sobą. Z poczekali przenieśli się długim korytarzem na dwór. Mieli do dyspozycji kawałek zielonej przestrzeni, odgrodzonej z każdej strony siatką, jakieś zabawki dla psów i ławkę ustawioną pod ścianą, w cieniu. - Poczekaj, a ja zaraz wrócę z psem. Możesz w tym czasie przeczytać umowę - powiedział, przekazując na jej dłonie teczkę i znikają zaraz za drzwiami. Nie było go jakiś dobrych dziesięć minut. Ale pierw musiał chwilę sam pobawić się z psem, żeby nie był taki przestraszony. Zresztą chwila na odetchnięcie od tej całej mało komfortowej sytuacji przydała się też jemu. Na szczęście wracał już z nową dawką pozytywnej energii, trzymając psa na krótkiej smyczy. - Już jesteśmy. Tak na początek to pozwolisz, że Bruno zapozna się z tobą… - powiedział, podchodząc powoli do niej. Psiak wydawał się lekko skołowany, ale mimo lekkiego chaosu i pobudzenia, to nie wyglądał na bardzo wystraszonego, raczej żywo zainteresowanego. Dlatego też prędko podszedł do dziewczyny i zaczął ją sobie obwąchiwać.

phoenix hirsch
ambitny krab
wkurwix#7366
studiuje dietetykę i gotuje — dla frogs restaurant
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
people confuse me.
food doesn't.
Nie spodziewała się, że obecność zwierzęcia tak bardzo ją uspokoi. Trzymając dokumenty w jednej dłoni, drugą ostrożnie skierowała w stronę psiaka, pozwalając by dokładnie ją obwąchał. Jeśli wcześniej nie była pewna, co sądzić o całej sytuacji, teraz już wiedziała, że nie będzie w stanie odejść dzisiaj bez niego.
Jest doskonały. — Stwierdziła cicho, głaszcząc krótką sierść od linii pleców do połowy grzbietu. Uniosła się z klęczek, powracając wzrokiem do Granta. Zdążyła już całkowicie uspokoić swoje zaskoczenie, a cała sytuacja, chociaż zapewne niespodziewana, ostatecznie wydawała się jakiegoś rodzaju znakiem dla Phoenix. Miała tendencję do uciekania przed przeszłością w mało dyskretny sposób. Lubiła, gdy jej życie stanowiło splot kolorowych i w większości pozytywnych wydarzeń, czasami naiwnie skupiając się tylko na nich, ale Grover chociażby w samych swoich myślach, miał rację. Nie byli już nastolatkami, Hirsch miała na swoich barkach odpowiedzialność nie tylko za swoje zachowanie, ale też częściowo dobrostan całego ich biznesu, a także najmłodszego z rodzeństwa. Nie było sensu w udawaniu, że wszystko jest dobrze, gdy nie taka była prawda.
Wezmę go. — Powiedziała, wyciągając z kieszeni długopis, którym zamaszyście podpisała umowę. Nie potrzebowała się zastanawiać szczególnie dłużej, a z rodziną spędzili już długie godziny na dokładnym omówieniu sytuacji domowej jaka miała się wykreować po przyjęciu nowego pupila.
Nie odpowiedziała na zapytanie dotyczące entuzjazmu od razu, chwilę rozważając co powinna jeszcze mu powiedzieć i na ile pozwolić sobie szczerości. W końcu jednocześnie, to był “jej” Grant. Może już nie taki własny, ale wciąż na pewno dużo bardziej znany niż przypadkowi przechodnie na ulicy.
Nie wiedziałam, że tu pracujesz. Wyglądasz… Dobrze. — Odparła wreszcie, chyba po raz pierwszy od początku ich konwersacji wypowiadając słowa w pełni skontrolowany sposób. Otaczająca ich zieleń dodawała powiewu świeżości, kontrastującego z odrobinę bardziej stonowanymi kolorami korytarzy schroniska.
Powinieneś kiedyś wpaść do restauracji, coś się ugotuje. Pewnie i tak jeszcze się nadarzy okazja, przy okazji tych wizyt kontrolnych, tak? — Spytała badawczo, podnosząc z ziemi frisbee, które rzuciła lekko Bruno. Zdążył się już całkowicie uspokoić, pozostając wciąż tak samo energicznym, toteż gdy tylko zabawka poszybowała w górę, z gardła psa wydobyło się wesołe szczeknięcie.
mistyczny poszukiwacz
iza
opiekun dla zwierząt | barista — schronisko dla zwierząt | sparrow coffee
22 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
And if I only could make a deal with God,
And get him to swap our places,
Be running up that road,
Be running up that hill,
Be running up that building
Po wstępnym przywitaniu i zapoznaniu się z nową osobą ogon psa ruszył ku górze, co było jasnym sygnałem że czuł się on dobrze w obecności Phoenix, a to świetnie im wróżyło. Na twarzy Granta pojawił się bezwarunkowy uśmiech, bo takie sytuacje jak ta zawsze cieszyły ludzkie serce. Mimo, iż to były tylko psy, a w schronisku nie było im tak bardzo źle, to jednak życie w domu, pośród stałego grona ludzi, którzy obdarzali zainteresowaniem i uczuciami, to było zupełnie inne życie. - W takim razie jest twój… teraz tylko musisz wymyśleć mu nowe imię - odpowiedział krótko. Zmiana imienia to było coś zupełnie zwyczajnego, a Bruno nie był z nimi x lat, żeby przyzwyczaić się do tego nadanego w schronisku. Na sam koniec Grover przykucnął jeszcze, po czym porządnie wygłaskał psa, któremu zauważalnie podobało się to. Kazał jeszcze być mu grzecznym i nie rozrabiać, po czym poklepał po główce i podniósł się do góry.
- Zacząłem po pierwszych praktykach na studiach i tak już zostałem. Wbrew pozorom, to bardzo ciekawa i przyjemna praca. Zresztą zawsze dobrze czułem się w otoczeniu zwierzaków. No i… dzięki. Ty też trzymasz się… świetnie - odpowiedział pokrótce. Błędem byłoby powiedzieć nic się nie zmieniłaś, bo jednak nie wyglądała już jak nastoletnia dziewczyna, jednak poza nabraniem bardziej kobiecej urody, to nie zaszła żadna diametralna przemiana. Phoe dalej pozostała tak dziewczęco naturalna, co zawsze podobało mu się i zwróciło też jego uwagę gdy zobaczył ją za pierwszym razem. Lecz oszczędził sobie tego typu zbędnych komentarzy. - Zazwyczaj jest to niezapowiedziana, jedna wizyta kontrolna. Jeżeli nie ma problemów, to tyle wystarczy. Więc pewnie kiedyś wpadnę… czyli pracujesz w waszej rodzinnej restauracji? - zapytał i nie uchował w swoim głosie lekkiego zdziwienia. Co prawda utrzymanie i prowadzenie rodzinnego biznesu, to musiało być ogromne wyzwanie, tylko że… Grant chyba spodziewał się, że po ten cały wyjazd to znak, że Phoe oczekuje czegoś więcej od życia. Nie chce żyć, mieszkać i pracować w Lorne Bay i prowadzić tutaj małego, rodzinnego biznesu. Przynajmniej tak to sobie wyobrażał. To, że była w mieście jeszcze nic nie oznaczało, bo mogły tu ściągnąć ją problemy rodzinne czy cokolwiek innego, a on przecież nie miał wcześniej powodów by zaglądać do Frogs Restaurant i poznać odpowiedź na to pytanie.
Prędko zorientował się że ono, a raczej ton w którym je wypowiedział, mógł zabrzmieć nieodpowiednio. Bo przecież nie jemu było oceniać jej decyzje, on już dawno nie miał nic do gadania i nawet jak w tym krótkim pytaniu dało się usłyszeć niewypowiedziany żal, to był on już od dawna nieaktualny.
- Ja zabieram tylko umowę. W teczce masz informacje o psie, jego kartę leczenia ze schroniska, wskazówki dotyczące karmienia i kalendarz szczepień - zaczął szybko wymieniać po kolei (co w ogóle nie wyglądało jak ucieczka od poprzedniego tematu). Czyli dostała wszystko co było jej potrzebne, by zaopiekować się zwierzakiem, którego na dobrą sprawę nie znała. Po czasie dało się samemu wypracować pewne schematy, jednak czasem takie proste instrukcje na początek przydawały się. Szczególnie, że jak ktoś wcześniej nie miał psa, to nie zdawał sobie sprawy jak często i na co powinno się go szczepić. - Gdyby coś się działo to masz też tam numer do schroniska i do mnie. Tak więc… chyba zostało nam tylko się wymienić? - zapytał na sam koniec, wyciągając w jej stronę swoje obie dłonie. W jednej trzymał smycz, którą chciał jej oddać, a druga czekała na teczkę, żeby mógł zabrać z niej umowę i oddać jej całą resztę.

phoenix hirsch
ambitny krab
wkurwix#7366
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
#23

Desideria Wakefield

Zwierzęta, podobnie jak ludzie, cenili sobie wolność. To dlatego niektóre psy nie chciały nosić obroży, tak jakby nie chciały do nikogo przynależeć, by być wolne. Przebywanie za kratami było zatem bardzo niekomfortowe, zarówno dla zwierząt jak i dla ludzi. A kto już znalazł się za kratami, ten na pewno próbował się wydostać na wolność. Był sobie zatem taki Rex, bardzo sprytny kundel, podobny do jamnika szorstkowłosego, ale każdy kto choć trochę znał się na rasach psów, wiedział że ten właśnie psiak nie był rasowy. Ale ten spryciarz był bardzo grzeczny i poukładany do pierwszego spaceru z przydzielonym mu wolontariuszem, a gdy zwietrzył jedynie chwilę nieuwagi ze strony dziewczyny wgapionej w telefon, to zerwał się ze smyczy i czmychnął gdzieś w Port Douglas. Dziewczyna oczywiście go szukała, bezskutecznie. Akurat podjechała Rose na standardowe badanie zwierząt ze schroniska, odrobaczanie, szczepienie i wystawienie certyfikatu czy są już gotowe do adopcji, gdy usłyszała o zaginięciu Rexa i od razu podobnie jak kilkoro innych pracowników tego miejsca, wybrała się na poszukiwania psiaka. Była już przygotowana, miała zdjęcia psa w komórce, a także wydrukowane ogłoszenie o zaginionym, które zaczęła wywieszać i przyklejać do pobliskich słupów. Zapewne gdy na swojej drodze napotykała ludzi to pytała się czy nie widzieli takiego jegomościa i pokazywała im zdjęcie psiaka, a także angażowała ludzi do poszukiwań i wywieszania ogłoszeń. Naprawdę spora część napotkanych osób była bardzo pod tym względem pomocna, jednak niestety nikt nie wiedział gdzie znajduje się ich zguba. Po jakimś czasie na widnokręgu pojawiła się pewna blondynka, do której podeszła Hepburn.
- Przepraszam, zajmę ci tylko chwilę. Jestem weterynarzem i wolontariuszką w pobliskim schronisku dla zwierząt, niestety uciekł stamtąd jeden z naszych podopiecznych, zakładamy że nie mógł uciec daleko, może widziałaś go w okolicy? - zagaiła bardzo uprzejmie, nie narzucając się zbytnio Wakefield. W końcu kto lubi rozmawiać z nachalnymi osobami? A nuż to będzie ta pierwsza osoba, która widziała gdzieś człapiącego na swoich czterech łapkach z dumnie uniesioną głową i podwiniętym wąsem Rexa?
happy halloween
nick
wolontariusz z przymusu — W szpitalu
21 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie była do końca pewna dlaczego w ogóle tutaj przyszła. Czuła się w Lorne Bay wybitnie, jak nie w swoim miejscu i ostatnio coraz częściej doskwierała jej samotność. Nie chciała się nad tym roztrząsać, nie było tez mowy o tym, by mogła przygarnąć do towarzystwa jakieś zwierzę, ale nic nie stało na przeszkodzie, by je odwiedzić - te najbardziej potrzebujące. Tak przynajmniej sądziła, chociaż pod koniec swojej wędrówki, przed samym wejściem w zasadzie, zwątpiła w te plany. Miała wrażenie, że miota się bez celu i sama nie wie już czego chce. W zasadzie myślała o powrocie do domu, kiedy to na jej drodze znikąd wyrosła nieznajoma kobieta. Z początku Desideria była pewna, że to nie z jej powodu ta się zatrzymała, ale szybko zrozumiała, że jest całkiem inaczej.
- Umm - przeanalizowała swoją drogę do schroniska, jak i ten kawałek, który zdążyła już od niego odnieść. Tak była pochłonięta swoimi myślami, że potrzebowała paru chwil, by udzielić jej odpowiedzi. - W zasadzie to nie wiem czy widziała - przyznała zgodnie z prawdą, ale nauczona doświadczeniem, że czasem przesadna szczerość rodzi niepotrzebne wątpliwości - w końcu teraz brzmiała, jakby nie była do końca poczytalna, albo przynajmniej trzeźwa - postanowiła wyjaśnić, co miała na myśli. - Chodzi mi o to, że byłam mocno zamyślona, wiec naprawdę nie wiem - wyłożyła to już bez zbędnego komplikowania i kierowana jakąś nagłą potrzebą zdobycia paru punktów, wyciągnęła ręce z kieszeni. Odruchowo też rozejrzała się teraz po okolicy, jakby nagle pies miał wyskoczyć znikąd. Bo tak sobie z góry założyła, że chodziło właśnie o psa, chociaż w Australii pewnie różnie mogło z tym bywać.
- Mam nadzieję, że się znajdzie - zerknęła na wolontariuszkę, przyłapując się na myśli, że sama też wolałaby taki wolontariat, niż ten, na który skazał ją sąd. Nie było to do końca prawdą, jednak Desideria lubiła zarzucać siebie przemyśleniami z serii po drugiej stronie płotu trawa na pewno jest zieleńsza. Prawda była jednak taka, że generalnie tak jak w szpitalu, tak też w schronisku czułaby się mocno przybita podopiecznymi, chociaż jej dość hardy charakter nie pozwalał nikomu na zauważenie tego, że w blondynce było sporo empatii. Uważała, że nie powinna dać się poznać z tej strony, w końcu słabości należy ukrywać przed otoczeniem.

Rose Hepburn
ambitny krab
Lilka
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
Desideria Wakefield

Gdyby świat był prosty i Desideria nie byłaby z przymusu wolontariuszką w szpitalu to zapewne by można było powiedzieć z czystym sercem że prawdziwego wolontariusza ciągnie do miejsc, gdzie są potrzebujący, niezależnie od reprezentowanego gatunku. Może kobieta wybrała się w tym kierunku zatem na spacer? Zresztą to było bez znaczenia, bo najważniejsze było teraz znalezienie zaginionego psiaka, który być może potrzebował pomocy. Zawsze takie przerażone zwierzęta uciekają przed siebie i trafiają w tarapaty, a przede wszystkim temu chciała Rose zapobiec. Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, gdy blondynka początkowo odpowiedziała na jej pytanie. Potem na szczęście Wakefield wyjaśniła co miała na myśli, więc wszystko stało się o niebo jaśniejsze dla szatynki.
- Oczywiście nie ma problemu, myślałam że może pani go widziała. - uśmiechnęła się do kobiety, ale w głębi siebie czuła się zawiedziona i rozczarowana, bo liczyła na to, że może ktoś widział psa i całe te poszukiwania będą zgoła łatwiejsze. Podała zatem jedną z ulotek blondynce.
- Tak wygląda nasz podopieczny, reaguje na imię Rex, ale ogółem jest to bardzo wycofany psiak, więc należy podchodzić do niego bardzo ostrożnie, próbując go złapać. - wyjaśniła i popatrzyła na stertę plakatów, które miała jeszcze w swojej torbie przewieszonej przez ramię.
- Głupio mi o to pytać, ale może ma pani czas i pomogłaby nam pani w poszukiwaniach? Oczywiście jeśli takowego pani nie ma to nie ma problemu, wystarczy jeśli rozwiesi pani kilka plakatów w swojej okolicy czy poda je przechodniom. To naprawdę bardzo ważne dla schroniska by Rex do nas wrócił cały i zdrów. - zagaiła, nie wiedząc czy blondynka się zgodzi pomóc czy nie. Ale to będzie świadczyło głównie o tym, jakie kobieta ma serce. Bo każdy człowiek o dobrym sercu byłby w stanie rzucić wszystko i pomóc w poszukiwaniach zaginionego psa, a ci o zimnych sercach przejdą obok sprawy obojętnie i jeszcze rzucą dane im ogłoszenie w błoto i zdepczą, co bardzo by zraniło dobre serducho pani weterynarz. Ale Rose nie była naiwna, wiedziała że na świecie są dobrzy i źli ludzie, czy raczej ci z sercem na dłoni i wręcz przeciwnie, ci bez serca, albo z sercem zimnym jak lód. I wiedziała też że ludzie się zmieniają jeśli da się im na to szansę. Sama się przecież zmieniła poprzez różne sytuacje które spotkały ją w życiu, pewnie dziewczyna przed nią również była inna jeszcze kilka lat temu. Ludzie się zmieniają, dojrzewają i dorastają. Sama również rozejrzała się raz jeszcze po ulicy w poszukiwaniu kundelka, ale niestety ślad po nim zaginął i to dosłownie.
happy halloween
nick
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
Harper niemal od dziecka angażowała się we wszelakie akcje charytatywne. W szkole podstawowej była pierwszą, która zgłosiła się do roznoszenia ciastek na sprzedaż (oczywiście pod czujnym okiem taty) po sąsiednich domach w Carlneliand Land, aby zebrać pieniądze na leczenie chorego kolegi z klasy. W szkole średniej była współorganizatorką większości piet i manifestacji m.in. nagłaśniających problem zbliżającej się katastrofy klimatycznej. Od dwóch lat natomiast była dumną wolontariuszką w Sanktuarium Dzikich Zwierząt. Przez jej prawie że wrodzony pociąg do bezinteresownej pomocy od razu zgłosiła się pomocy w organizacji zbiórki w schronisku dla zwierząt w Port Douglas połączonej z dniami otwartymi placówki. Chętni wspomóc schronisko mogli przyjść i obejrzeć zwierzaki, zabrać je na spacer czy po prostu pobawić się z bezdomnymi czworonogami. Schronisko i Sanktuarium nie raz już współpracowały ze sobą przy tego typu akcjach – i dzisiaj nie mogło być inaczej.
Harper pomagała właśnie przy rozkładaniu banerów, kiedy kątem oka zauważyła nemezis ze swoich lat szkolnych. Najmłodsza Callaway’ówna uwielbiała rywalizację, choć nie okazywała tego tak jawnie. Nie była typem dziewczyny, która wymądrzała się na forum klasy czy szkoły, a całą złość na to, że nie jest w czymś najlepsza, kisiła w sobie i ewentualnie dopiero później żaliła się rodzinie i przyjaciołom. Nie lubiła w sobie tej cechy i próbowała sobie to tłumaczyć tym, że koniec końców oceny czy wygrane konkursy nie były czymś najważniejszym w życiu. I miała rację, bo absolutnie nikt w dorosłym wieku nie przejął się tym, czy miała z angola piątkę czy szóstkę. Została jej za to przylepiona łatka kujonki, która ciągnęła się za nią do dziś i która była ochoczo przywoływana przez ludzi, którzy w tamtym okresie mieli z niej bekę. To nie było też tak, że nie lubiła Thei – tak naprawdę nie pamiętała, czy kiedykolwiek przeprowadziły ze sobą rozmowę inną niż small talk w grupie przed salą lekcyjną. Dlatego – choć nie bez lekkich oporów – postanowiła podejść do panny Henderson.
– Cześć, Thea – rzuciła z lekkim uśmiechem. – Nie wiedziałam, że angażujesz się w tego typu rzeczy – stwierdziła zgodnie z prawdą. W zasadzie to nie wiedziała, co działo się z Theą przez ostatnie lata, jeśli miała być szczera.
wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
003.
Wolontariat w schronisku był czymś, czym zaczęła się zajmować przypadkiem. Wcześniej angażowała się w akcje charytatywne związane ze zwierzętami głównie przez swoją matkę, która miała na tym punkcie fioła i jednocześnie posiadała naprawdę duże zasoby finansowe, więc mogła organizować sporo wydarzeń, aukcji i wspierać różnego rodzaju stowarzyszenia, które robiły dużo dobrego. Przez lata była wolontariuszką w fundacji prowadzonej przez jej rodzicielkę po części dlatego, że dawało jej to dodatkowe punkty na potencjalne uczelnie, które oczywiście w tamtym czasie wybierała tylko z najwyższej półki, a po drugie pozwalało jej nawiązywać przydatne w przyszłości znajomości, na co w jej domu kładziono spory nacisk. Jednak mimo tych dość próżnych powodów, Thea naprawdę czuła dużą satysfakcję już wtedy, nawet jeśli ze samymi zwierzętami miała w tym wszystkim niewiele wspólnego. Teraz, gdy jej życie nabrało zupełnie innych kształtów, a ona chciała bardziej intensywnie go próbować, wolała podejść do tematu inaczej. Nie bała się ubrudzić nieco i zmęczyć. Nie przerażały jej nawet te trudne dni, gdy przypadło jej sprzątanie w boksach psów albo asystowanie przy obcinaniu pazurów przerażonych kociaków, które nie wiedziały w panice, co to delikatność. Pomoc w schronisku miała swoje trudne momenty, ale jednak zazwyczaj widziała w tym zdecydowanie więcej jasnych stron. I odczuwała dużą satysfakcję, gdy mogła dostarczyć tym zwierzakom chociaż trochę miłości i zainteresowania, którego tak potrzebowały i przede wszystkim na nie zasługiwały.
Dlatego nikt nie musiał namawiać jej dwa razy, żeby zaangażowała się w kolejną akcję organizowaną w placówce, w której spędzała sporo swojego wolnego czasu. Pomagała przy rozstawianiu kartonów i innych pojemników przy poszczególnych miejscach, w których można było zostawiać rzeczy na zbiórkę, przy okazji zauważając, że w niektórych miejscach nie zostały rozłożone ulotki, które przygotowano specjalnie na tę okazję. Gdy Harper ją zaczepiła, wracała właśnie z pudełkiem, które było wypełnione nimi po brzegi.
Cześć Harper — potrzebowała dosłownie ułamku sekundy, aby przypomnieć sobie imię tej uroczej blondynki. Która chociaż na pierwszy rzut oka wydawała się najsłodszą dziewczyną w okolicy, Thea dość dobrze wiedziała, że wcale taka słodka i urocza nie była. Przynajmniej nie wtedy, gdy chodziło o rywalizowanie na konkursach i olimpiadach o najlepszy wynik w szkole. Nie miała jednak do niej urazy, bo sama wtedy nie była lepsza. Poczuła za to lekki uścisk w okolicach żołądka, spowodowany niepokojem. Tym samym, który zawsze pojawiał się, gdy wracały wspomnienia ze szkoły. — Mogę powiedzieć o Tobie to samo — przyznała, wyciągając trochę ulotek z pudełka. — Od kilku miesięcy jest mnie tu więcej, wcześniej pomagała głównie w fundacji mojej mamy — nie zamierzała zmyślać czy naciągać swoich osiągnięć. — A Ty? Nie widziałam Cię tu wcześniej, pomagasz w Sanktuarium? — miała wrażenie, że brzmi to jakoś przesadnie grzecznie i poprawnie, ale chyba nie do końca wiedziała, jak się powinna zachować.
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
Harper również nie przepadała na wspomnieniami ze szkolnych lat. Dla wielu jej rówieśników był to okres największej beztroski w życiu, czas, w którym chodzili na randki, próbowali nowych rzeczy. Dla Harper z kolei był to czas narzucenia sobie samej tempa, którego sama nie zawsze potrafiła dotrzymać. O dziwo takie podejście do szkoły i nauki nie wynikało z jej uwarunkowań związanych z pozycją rodziny czy oczekiwaniami rodziców względem niej. Ba, Harper miała ten komfort, że mogła pozwolić sobie na bycie całkiem przeciętną. Nikt jej nigdy nie cisnął o oceny ani nie wymagał, żeby dostała się na wymarzone (przez nich) studia. Dopiero po latach Harper uświadomiła sobie, że jej podejście do samorozwoju mogło wynikać z faktu, że była w rodzinie najmłodsza. Przez całe życie obserwowała, jak jej starsi bracia i siostry mieli pomysły na siebie, które realizowali, a nawet jeśli tych pomysłów nie mieli – zaczynali robić w życiu coś fajnego. Zwłaszcza Scarlet była dla niej pewnego rodzaju wzorem. To starsza siostra zainspirowała Harper do pójścia ścieżką związaną z pisaniem. I choć Harper samego celu nie żałowała, uważała że droga do jego osiągnięcia, jaką sobie obrała, była chyba zbyt wyboista. Pozwalanie sobie na popełnianie błędów nie było czymś złym. Wręcz przeciwnie – oznaczało, że było się człowiekiem.
– Fundacja? Nieźle – skomentowała krótko, nie do końca wiedząc, czy powinna drążyć i dopytywać o szczegóły działalności fundacji mamy Thei. Niby nie było w tym nic złego, ale czuła się jeszcze zbyt awkward w tej rozmowie. O ile ich wymiana uprzejmości w ogóle zamieni się w rozmowę. – Ale zgadza się, akurat tutaj, w schronisku, pomagam pierwszy raz – odparła zerkając za ramię i wskazując głową na pozostałe stoły oraz kartony z rzeczami do rozłożenia. – A na co dzień udzielam się w wolontariacie w Sanktuarium. Trochę różni się od schroniska klimatem, no i też zwierzakami, którymi pomagamy. Ostatnio przeprowadzaliśmy nawet akcję, w trakcie której za symboliczną wpłatę na Sanktuarium można było adoptować na odległość zwierzaka. Full ludzi się w to zaangażowało, nawet ja się skusiłam i adoptowałam kangura – dodała, wpadając w lekki słowotok. Kiedy sobie to uświadomiła, lekko odchrząknęła i posłała Thei miły uśmiech. – Sorry, że tak gadam i gadam. Potrzebujesz pomocy z tymi ulotkami? Albo z czymkolwiek innym? Akurat został mi ostatni baner do rozłożenia – spytała spoglądając na Theę wyczekująco.
wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
Dość mocno zespuły sobie obie ten czas, narzucając na siebie niezdrową wręcz presję, czując z różnych powodów, że tak się powinno. Być może w przypadku Thei powody były dość podobno — też była najmłodsza, w dodatku mając za najstyarszą siostrę (adoptowaną, ale dla niej nie robiło to żadnej różnicy) kogoś, kogo jej rodzice zawsze stawiali na piedestale, wychwalając jej życiowe wybory, takie jak medyczne studia, idealny mąż i wiele innych. I chociaż wiedziała, że Mal zmagała się ze swoimi problemami, o których z nimi nie rozmawiała, to jednak wtedy to wszystko nie było aż takie oczywiste. A ona nie chciała być gorsza. I przede wszystkim, nie chciała być rozczarowaniem, bo niestety. Nawet jeśli jej rodzice nie mieli wygórowanych oczekiwań, to byli tym typem, który nie był zły, oni bywali tylko rozczarowani. A przecież nie od dziś wiadomo, że to zdecydowanie gorsze.
To prawda, robi naprawdę dużo dobrego — uśmiechnęła się lekko, bo zdecydowanie uważała to za coś, z czego można było być dumnym. Oczywiście pewnie nie brakowało ludzi, którzy uważali, że pani Henderson jest po prostu znudzoną żoną bogatego mężą, więc musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie, gdy już odchowała dzieci, ale Thea o to nie dbała zupełnie, skoro sama wiedziała, że mijało się to mocno z prawdą. — Ale działa na większą skalę, a ja chciałam czegoś bardziej… Lokalnego — przyznała, bo tak dokładnie było. Takiego, z czym mogła poczuć większą więź i takie tam. Brzmiało to pewnie sztampowo, ale to nic.
Ooo, ale super! — podekscytowanie w jej głosie było jak najbardziej szczere, chociaż mogło wydawać się odrobinę przesadzone przez to, że nie do końca wiedziała, jak się przy blondynce zachować. — Mogłaś mu dać imię albo coś? — zapytała jeszcze. Ona pewnie dała się naciągnąć na adopcję foki z Greenpeacu i jakichś innych zwierzątek, ale niestety, nie mogła dawać im imion, bo już miały.
W porządku, nie masz za co przepraszać — zapewniła ją, uśmiechając się do niej delikatnie i miło. — Jest trochę niezręcznie, prawda? — zmarszczyła brwi, śmiejąc się odrobinę… Niezręcznie właśnie, bo trochę była zakłopotana. — Ale nie musisz się martwić, wyrosłam już z tego… Wszystkiego, co było w szkole — zapewniła ją. Nie była wtedy najbardziej przyjazną osobą. To znaczy nie uważała, aby była jakąś koszmarną istotą i pogromcą uśmiechu oraz szczęścia innych, ale gdy chodziło o rywalizację, to jednak często potrafiła się mocno zapędzić i widziała tylko swój cel.
dziennikarka śledcza — The Cairns Post
24 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Po skończonym stażu zdobyła swój wymarzony zawód dziennikarki śledczej. Grzeczne pidżama party z przyjaciółkami powoli zamienia na mniej grzeczne wieczory z Nico, w którym powoli się zakochuje, ale przez różowe okulary na nosie nie dostrzega, jak niewiele o nim wie.
– Zawsze to jakaś otwarta furtka, gdybyś w przyszłości jednak zmieniła zdanie – stwierdziła. Jeszcze parę lat temu pewnie zareagowałaby na słowa Thei pełnym zaskoczenia „Cooo? Nie chcesz skorzystać z takiej szansy na wybicie się poza Lorne??”, ale odkąd sama znalazła ciepłą posadę w redakcji w Cairns, inaczej patrzyła na takie sprawy. Choć „posada” to (jeszcze) zbyt mocne słowo w jej przypadku, bo był to raptem staż, który – jak miała nadzieję – w tę posadę się dopiero zamieni. Ale jeśli chodziło o pracę, to Harper swoje przeszła w zeszłym roku. Po tym, jak została wykopana z redakcji portalu plotkarskiego „Kangurek” z powodu napisania niewygodnego artykułu o pewnej celebrytce, z pomocą przyjaciółki rodziny musiała stoczyć bitwę z mikro korpo. Wiązało się to dla niej z kilkutygodniowym bezrobociem, niepewnością i paraliżującym wręcz poczuciem bezsilności.
– No nie?! – podchwyciła ekscytację brunetki, bo wciąż uważała adopcję kangura za coś, co mogła umieścić w TOP 3 fajnych rzeczy, które zrobiła w tym roku. – Tak, nazwałam go Wiktor. Jak Frankenstein. Nie pytaj – roześmiała się, bo sama do końca nie wiedziała, dlaczego akurat zdecydowała się nazwać kangura na cześć tego fikcyjnego twórcy potwora. Było tyle pięknych imion do wyboru, ale Wiktor pozostał Wiktorem. – Jeśli kiedyś będziesz w Sanktuarium i zobaczysz największego i najbardziej umięśnionego kangura, to będzie to Wiktor – dodała, bo tego kangura nie sposób było przeoczyć. Harper była pewna, że kiedy tak leżał na boku i prężył mięśnie, puszczał oczko do wszystkich kangurzyc, które akurat pomieszkiwały w ośrodku.
– Trochę tak. Jezu, jak dobrze, że to powiedziałaś – przyznała z rozbawieniem czując, że lekki stresik związany z tym spotkaniem zaczyna jej puszczać. – Daj spokój, nie ma do czego wracać. Było, minęło – machnęła nieco lekceważąco ręką. – Ja też już wyrosłam z tego głupiego myślenia, że oceny i te głupie konkursy na coś się w życiu przydadzą. Chociaż łatka kujonki do mnie przylgnęła już chyba na amen. Wiesz, czasami jak gdzieś spotkam znajomych z liceum to bardzo chętnie mi o tym przypominają – dodała układając usta w wąską kreskę, starając się nie okazać, że bolały ją tego typu przytyki.
ODPOWIEDZ