Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Marianne spodziewała się, że godzina na weselu nieco się przeciągnie, ale nie spodziewała się, że będzie się tak świetnie bawić. Wśród ekipy, z którą na co dzień współpracował Jerry panowała niesamowita atmosfera a ona sama została przyjęta bardzo ciepło. Teraz wcale się nie dziwiła, że i on tak szybko odnalazł się w tym zespole. W dodatku ich córka bawiła się wyśmienicie, tylko co jakiś czas przybiegając do stolika. Nie była jednak zainteresowana ani rozmową z rodzicami, ani tańcami na parkiecie i zaraz znikała w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu gdzie bawiły się dzieci. Trochę zrobiło jej się smutno, że jej maleństwo robi się coraz starsze i nawet na takim wydarzeniu, wśród obcych ludzi, nie potrzebuje pomocy swojej mamy. Jednak gdy tylko chciała wstawać od stolika i sprawdzać czy Lily niczego nie potrzebuje, Jemi zatrzymywał ją za rękę i ciągnął na parkiet. Z każdą kolejną godziną coraz więcej się śmiali i prawie nie schodzili z parkietu.
Podczas wolnej piosenki, gdy co jakiś czas podnosiła głowę a ich spojrzenia się spotykały czuła ciepło rozlewające się wokół serca. Zawsze myślała, że jej domem jest Lorne, że nie byłaby w stanie go na dłuższy czas opuścić, ale może cały czas żyła w błędzie? Dom tam gdzie jej serce. A przecież o wielu lat niezmiennie jej serce było przy Jerrym. Nie mogła jednak oprzeć się przerażeniu, że dopiero teraz to zrozumiała. Teraz, gdy każde z nich rozpoczęło karierę zawodową i było szczęśliwe. Nie dane im było odnaleźć wspólnego szczęśliwego zakończenia, więc tylko uśmiechnęła się sentymentalnie wracając myślami do podobnych czasów gdzie wszystko było prostsze.
- Czytasz mi chyba w myślach – zrobiło się już późno, zwłaszcza dla pięciolatki, która po takich atrakcjach pewnie szybko im zaśnie. Najpierw rozejrzeli się dookoła a później sekretnie wymknęli się z sali. Lily próbowała protestować, próbowała dyskutować o tym jak mogliby zostać jeszcze godzinkę, ale gdy tylko znalazła się w ramionach ojca, który uniósł ją do góry, przyłożyła głowę do jego ramienia. Kilka razy próbowała przekonać ich, że wcale nie jest zmęczona, ale przeciągłe ziewnięcia temu całkowicie przeczyło. Już w taksówce zamknęła oczy i twardo zasnęła, pewnie wykończona kilku godzinnym szaleństwem.
Gdy weszli do hotelowego pokoju, Mari ze spokojem obserwowała jak Jerry odkłada córkę i okrywa ją kołdrą. Odkąd pięciolatka zalała dostawkę i nie udało się wyprosić recepcji o nową, musieli w trójkę zmieścić się na małżeńskim łóżku. Zsuwając ze stóp wysokie szpilki oparła się o framugę a na komodę przy wejściu odstawiła butelkę z szampanem, który jednak udało im się zwinąć z wesela.
- Jemi… – odezwała się by zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. – Masz ochotę na gorący prysznic? – zaproponowała bez żadnego skrępowania a jej spojrzenie wyrażało jedno: mówiąc o gorącym prysznicu na pewno nie miała na myśli temperatury wody. Byli na wyjeździe, nie widzieli się tyle czasu i przez cały wieczór nie mogli nasycić się swoją bliskością. W dodatku w tym garniturze Jermaine wyglądał tak pociągająco, że sama była w szoku, że przez całą imprezę potrafiła trzymać ręce przy sobie.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
- Tak, ale pocze… - ...kam, możesz iść pierwsza, zaczął myśl siłując się z krawatem i dopiero gdy podniósł wzrok na Marianne zrozumiał, co chodziło jej po głowie wraz z tą propozycją. Przełknął ślinę bezceremonialnie się na nią gapiąc. Uwielbiał ten figlarnie błogi uśmiech na jej ustach, pragnienie w oczach, leniwie przymrużone powieki i delikatne kołysanie biodrami, z którego chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, a ono zawsze działało na na Jerry’ego jak najsilniejszy magnes.
Powinien kategorycznie powiedzieć “nie, to nie wchodzi w grę”. Ale się zawahał, a to już wystarczyło, żeby podjąć decyzję. Zawahanie było decyzją. Zamiast patrzeć na argumenty “przeciwko”, umysł szybko wybijał mu je z ręki i podsuwał te “za”. Niczym bitwa anioła z diabłem na ramieniu.
Poluzowanie krawata z utrzymaniem kontaktu wzrokowego nieprzerwanego nawet najszybszym mrugnięciem powiek. Anioł: Lily… Diabeł: Lily i tak śpi jak zabita, po dzisiejszym szaleństwie nic jej nie obudzi. Alkohol również robił swoje podburzając ciało do podjęcia złej decyzji.
Krok do przodu wraz z zsunięciem z ramion marynarki, która opadła swobodnie na podłogę. Anioł: Przypomnij sobie - po co wyjechałeś na drugi koniec kontynentu? Żeby od niej uciec i nie popełniać tego błędu raz za razem. Diabeł: No i co z tego, teraz jest tutaj, chce tego samego, na co czekasz? Może powinien odwrócić wzrok? Ale jak oderwać oczy od kobiety, która hipnotyzowała go głosem będąc trzy tysiące kilometrów stąd, a teraz robiła to także zapachem, dotykiem, widokiem… wystarczyło pokonać niecały metr, aby zrobiła to także smakiem...
Ostatni krok przed nią i skupiony wzrok wbity w jej niebieskie oczy, w których widział odbicie własnych emocji i odczuć. Anioł: Znów złamiecie sobie serca. Diabeł: I tak są złamane, co za różnica?
Oboje chcieli tego samego. Oboje bez słów potrafili przekazać sobie to, co w nich siedziało, a słowami jedynie wszystko psuli. Może to była droga do sukcesu w zbudowaniu tego związku? Brak rozmów? Instynktowne wypełnianie własnych potrzeb, które potrafili realizować teoretycznie nie będąc w bliższej relacji, a jednocześnie nigdy jej nie opuszczając?
- Nie możemy - powiedział cicho, bez przekonania, powtarzając słowa, jakich sama użyła w trakcie rozmowy telefonicznej w szpitalu. Zsuwając cienkie ramiączko sukienki z jej ramienia muskał palcami jej skórę, po czym pochylił się, aby pocałować miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdował się materiał. Serce nie waliło mu w klatce piersiowej jak oszalałe, oddech także był spokojny, równy, jak nigdy, gdy Mari znajdowała się tak blisko niego w sytuacji zgoła jednoznacznej. Nie, to nie było uwolnienie się od niej. Wręcz przeciwnie - to była pewność, że jest jego, bez względu na to, jak bardzo by z tym nie walczyli. Dlatego dziś - w przeciwieństwie do ostatniego ostatniego razu - Jerry był spokojny.
Rzucił szybkie spojrzenie na łóżko, na którym spała Lily, przeniósł wzrok znów na oczy Marianne, przesunął nim niżej na jej usta, po czym uśmiechnął się szelmowsko oblizując wargi. Sięgnął ręką po butelkę z alkoholem, wyminął Mari i - skoro słowa i tak nie były im potrzebne - obejrzał się na chwilę za siebie podchwytując jej spojrzenie i w milczeniu zniknął w łazience pozostawiając za sobą otwarte drzwi.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
  • Tęsknota
    Zazdrość
    Strach
Które z tych uczuć było najsilniejsze? Nawet, gdy wypowiadała tę jednoznaczną propozycję nie wiedziała co nią kierowała. Na każdym kroku wspominała jak bardzo za nim tęskni. Rozmowy przez telefon nie były wystarczające, brakowało jej Jerrego w każdym aspekcie życia i ten wyjazd tylko udowodnił jak jest ważnym elementem jej codzienności. Zazdrość? Sama myśl, że podczas jej nieobecności jakaś kobieta mogłaby się do niego zbliżyć… Rozszarpałaby każdą, która przekroczyłaby bezpieczną granicę dobrej znajomości i próbowała czegoś więcej. Nie mógł patrzeć tak na żadną kobietą, nie mógł jej dotykać w ten sposób, całować, kochać. A strach? Wiedziała, że Jemi zaraz zrozumie to, co Mari zrozumiała podczas dzisiejszego wesela. On to kochał. Pracę w tym zespole, całe dnie spędzone w piasku w poszukiwaniu kolejnej części starożytnej wazy. Czuł się jak ryba w wodzie i gdy tylko po skończonym stażu wróci na farmę będzie tęsknić za takim życiem i znów wyjedzie. Dla siebie, dla swojego szczęścia, dla swojej przyszłości. A Mari? Mari nie będzie mogła go zatrzymać, bo przecież obiecała sobie, że nigdy więcej nie podetnie mu skrzydeł. Miała latać. Wysoko.
Obserwując jak Jerry znika za drzwiami łazienki, zostawiając je jednocześnie otwarte, uśmiechnęła się sama do siebie i na chwilę ukryła zawstydzoną twarz w dłoniach. Kolejny raz z jej winy łamali dane sobie słowo. Czy można nazwać, że raz za razem uwodziła mężczyznę i wodziła go na pokuszenie? Aż przygryzła dolną wargę, zaczesując za ucho kosmyk ciemnych włosów. To powtarzało się tak często, że momentalnie uciszyła głos rozsądku w swojej głowie i podążyła za pragnieniami.
- Nie możemy, ale przecież zakazany owoc smakuje najlepiej – szepnęła wchodząc do łazienki i nie czekając na żadną reakcję mężczyzny zsunęła z ramienia drugie ramiączko i przy jej małej pomocy sukienka opadła w dół, zatrzymując się dopiero przy kostkach. Ani przez sekundę nie spuściła wzorku z jego oczu, które wodziły po jej ciele ukryte jedynie pod skromnym stanikiem bez ramiączek i pasującym do kompletu dołem. Słowa były zbędne, ta chemia pomiędzy nimi nie zmieniła się od lat. Mogli z tym walczyć, chować wszystkie emocje na dnie serca, ale prędzej czy później wszystko wychodziło na wierzch. I to ze zdwojoną siłą! Nawet pomimo dzielących ich setki kilometrów Marianne była jego i tylko jego. A to, że stała teraz przed nim, odsuwając nogą sukienkę pod ścianę było na to tylko kolejnym dowodem. – Mam się dalej rozbierać byś w końcu mnie pocałował? – bo ile mogła czekać? Jej ciało było zniecierpliwione jego dotyku. Brakowało jej tej adrenaliny, którą odczuwała za każdym razem, gdy lądowali razem w łóżku. Uzależnienie. Głód. Pożądanie. Te dwa tygodnie były dla niej piekłem, bo chociaż trudno żyło się obok siebie, gdy nie potrafili być razem, to na odległość było to jeszcze trudniejsze.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Zanim Marianne weszła do łazienki, Jerry zdążył zaledwie odfoliować korek butelki. Odwrócił głowę w jej stronę widząc sylwetkę w lustrze. Ze szczerym zachwytem obserwował jak cieniutka sukienka sunie po jej skórze i opada na zimne płytki. Przesunął wzrokiem od dołu do góry po jej ciele i przygryzł wargę, kiedy znów napotkał jej wzrok. Pokonał dzielącą ich odległość bezmyślnie. Zatrzymał się, a ich ciała dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Przekrzywił lekko głowę uśmiechając się leniwie, jakby to alkohol przytępił jego zmysły i zdrowy osąd, co nie było do końca prawdą. W jednej ręce wciąż trzymał butelkę, a drugą położył na jej talii. Kciuk wsunął za gumkę majtek, nie przerywając kontaktu wzrokowego przesunął palec od biodra do jej podbrzusza odsuwając materiał od jej ciała, po czym puścił ze śmiechem z powrotem na miejsce. Podniósł dłoń, odgarnął włosy z jej ramion na plecy, przeniósł ją na szyję i uśmiechnął się łobuzersko. - Niekoniecznie. Choć nie narzekałbym, gdybyś to zrobiła… - Pochylił głowę czekając, aż Mari wespnie się na palce i oprze dłonią o jego tors, jak to robiła zwykle w podobnych sytuacjach w przeszłości. Uśmiechnął się w duchu, gdy poczuł jej drobną dłoń na klatce piersiowej, a chwilę później ich usta złączyły się w gorącym pocałunku. I wtedy Jerry - zamiast przysunąć się bliżej - znów ją wyminął, ale tym razem tylko po to, aby zamknąć drzwi łazienki, które zostawiła za sobą otwarte. Kilka sekund później stał za nią i obejmował od tyłu w pasie, a chłodne szkło butelki niechcący przytknął do jej podbrzusza. Opierając brodę na jej ramieniu patrzył na nią - nie, pożerał ją wzrokiem - w odbiciu lustra naprzeciwko.
Cisnęło się na usta: I co dalej? Wiedział, co stanie się zaraz, ale chodziło o dalsze dalej. Za kilkanaście dni, kiedy wróci na farmę. To, jak szybko tym razem jej uległ, nie było tylko kwestią ogromnej tęsknoty ani wypitego alkoholu. Zrobił to świadomie, bo nie potrafił inaczej. Nie umiał żyć bez niej i to właśnie był wniosek, który zrozumiał w trakcie kilku godzin spędzonych razem na weselu. Chciał uzyskać odwrotny efekt, ale przy niej nigdy nic nie szło po jego myśli. Ale dzięki temu doświadczył najwspanialszych chwil w życiu, których nigdy nic innego mu nie zastąpi.
A gdybym powiedział, że to mi nie wystarczy? Że chcę więcej? Ciebie całą...?
- To nigdy nie był i nie będzie ostatni raz, prawda? - zapytał zamiast tego z rozbawieniem. Tym razem nie zamierzał się zapierać. - Nie. Któreś z nas zawsze będzie o krok od przekroczenia granicy. Z tęsknoty, pod wpływem alkoholu, odrzucenia, gorszej chwili, potrzeby wsparcia. I wiesz co? Pieprzyć to, Mari - znów przypomniał jej słowa z tamtej nocy, kiedy złamali dane sobie słowo, że więcej nie wylądują w łóżku. - Ja się piszę na ten układ. Nigdy od ciebie nie ucieknę, jaki sens próbować? - wyszeptał wprost do jej ucha, pocałował ją w policzek przy linii włosów, po czym odkorkował w końcu szampana. Wydostające się pod ciśnieniem bąbelki zalały nie tylko podłogę u ich stóp, ale także prysnęły pianą na nagą skórę na brzuchu Mari. - Mamy tyle powodów do świętowania, a ja chcę uczcić tylko jeden… - że jesteś tu ze mną.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
W odróżnieniu od poprzedniego razu żadne z nich się nie spieszyło. I chociaż było niezwykle trudno trzymać emocje na wodzy, bo jej ciało drżało pod każdym jego dotykiem to chciała się tym wszystkim delektować. Mogła obserwować jego twarz w lustrzanym odbiciu, ale zamiast tego przymknęła oczy i uparła wygodnie głowę o jego bark. Już sama nie wiedziała co wywołuje w niej te wszystkie odczucia. Żaden mężczyzna nie prowokował jej tak wzrokiem jak robił to Jemi. Żaden mężczyzna jednym niewinnym dotknięciem jej ramienia nie sprawiał, że dreszcze przechodził po całym jej ciele powodując ciepło płynące z każdego miejsca, które jedynie muskał opuszkami palców. Miał rację, to się nigdy nie skończy i żadne z nich nie potrafi raz na zawsze się odciąć.
To nie próbuj uciekać. Nie rób tego. Zostań…
Tak głośno powinna wykrzyczeć te słowa, ale przecież nie mogła. Tak wiele razy powtarzała mu, że to teraz jego czas na spełnianie marzeń i realizację pasji. Jak więc mogła świadomie zatrzymać go na wsi gdzie nie miał tak wielu perspektyw jak tutaj? Może i nie powiedział nigdy wprost o swoich planach, ale Mari znała go jak nikt inny. Jedno spojrzenie w te piękne oczy a ona wiedziała, że przepadł bez końca i to archeologia jest jego sposobem na życie.
- Mam nadzieję, że nie masz na myśli tego jednego powodu, który smacznie teraz śpi, ale przyczynia się każdego dnia do pojawienia się pierwszej siwizny? – zażartowała sobie, otwierając oczy w momencie, gdy szampan wyleciał z butelki. Zupełnie nie przejmowała się zimnym napojem opryskującym jej nagą skórę. W pierwszym odruchu aż podskoczyła, gdyż tak bardzo kontrastował z jej rozgrzanym ciałem. Podłogę się posprząta a oni i tak planowali prysznic… I chociaż powinni o tym wszystkim porozmawiać jak dwoje dorosłych ludzi zamiast rzucać się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta, to jednak trudno było się powstrzymywać, gdy byli tak blisko siebie. I tak cudem wytrzymali poprzednią noc mając się zaledwie na wyciągnięcie ręki. Dzieliła ich tylko pięciolatka, która tym razem nie była żywą granicą pomiędzy rozumem a sercem. Odbierając z jego rąk butelkę, przystawiła ją sobie do ust i upiła spory łyk szampana, cały czas patrząc przed siebie, gdzie w lustrze widziała jego odbicie – Nawet nie wiesz jak cholernie jestem z Ciebie dumna. Jak cieszę się Twoim szczęściem.. Nie umiem tego nawet opisać, ale potrafię Ci to pokazać – odstawiła butelkę na stojącą obok niej umywalkę a sama odwróciła się w jego stronę i ujmując w obie dłonie jego szyję, uniosła się na palcach by ponownie wpić się w te cudownie miękkie usta. W jedyne usta, które chciała całować. Nie miała się spieszyć, miała delektować się każdą sekundą, bo przecież ta noc kiedyś się skończy a wraz ze wschodem słońca znów będą udawać, że nic się nie stało i żyć normalnie. Czuła się niczym kopciuszkiem, który wraz z wybiciem konkretnej godziny wraca do swojego codziennego życia. Życia bez niego.
- Musisz mi coś obiecać – szepnęła wprost w jego usta, z niezadowoleniem odsuwając się na te kilka sentymentów. – Obiecaj, że nic Cię nie powstrzyma przed spełnieniem wszystkich… WSZYSTKICH marzeń. Koniec z poświęcaniem się dla innych, koniec z rezygnowaniemkoniec z marnymi kompromisami i rzucaniem wszystkiego dla pozostania na wsi. Koniec ze stawianiem siebie na drugim miejscu. Marianne potrzebowała usłyszeć te zapewnienia, bo to dręczące ją uczucie, że znowu staje mu na drodze do szczęścia każdego dnia coraz mocniej dawała osobie znać. Wpatrując się tym razem w jego oczy wsunęła dłonie pod materiał koszuli, którą z niewiadomych przyczyn wciąż jeszcze miał na sobie. – Obiecaj...- a później będziemy się kochać aż do utraty sił…

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry nie chciał jej dumy. Chciał jej uwagi, zainteresowania, zaangażowania. Gorących pocałunków, wspólnych nocy, leniwych poranków. Chciał jej miłości. To próbował jej przekazać, gdy ich usta ponownie się złączyły, ciała przylgnęły do siebie instynktownie. Czy pocałunkiem mógł przekazać to, co było w jego głowie? Widziała go szczęśliwego, ale był szczęśliwy, bo ona była przy nim. W trakcie rozmów telefonicznych i zdjęć na instagramie widziała tylko jedną stronę medalu. Nie wiedziała tego, że najszczęśliwszy był przy niej.
Jęknął niezadowolony, gdy przerwała pocałunek, ale wysłuchał jej słów z rozkojarzonym spojrzeniem, bo myślał już tylko o tym, co stanie się zaraz. Nie rozumiał, do czego zmierza tą obietnicą, ale nie roztrząsał się nad nią jakoś specjalnie. - A jeśli… - zaczął rozpinając pospiesznie te pieprzone małe guziki koszuli, które ślizgały się między palcami - a jeśli nie obiecam? - zapytał, kiedy połowa z guzików została rozpięta, a on już nie miał nerwów do rozpinania reszty, więc ściągnął koszulę przez głowę i odrzucił ją na bok. Uśmiechał się prowokacyjnie testując jej cierpliwość. Och, przecież doskonale musiała zdawać sobie sprawę z tego, że w tym stanie obieca jej wszystko. Pochylił się nad nią i przygryzł jej dolną wargę rzucając jej powłóczyste spojrzenie. - Powstrzymasz mnie? - położył dłoń na jej lędźwiach i przyciągnął ją mocno do siebie nie patrząc na żadne protesty. Przez ostatnie tygodnie schudł kilka kilogramów, co uwydatniło mięśnie na barkach i ramionach, no i zgubił większość swojego nieszczęsnego brzuszka. Jermaine lubił tę pewność siebie, jakiej dodawał mu alkohol, późna pora, dobra forma fizyczna i świadomość, że jest ważny. A dziś Marianne sprawiła, że czuł się niesamowicie ważny. A może ubzdurał to sobie, bo właśnie tego pragnął...?
Nieważne. Miała rację, zakazany owoc smakował najbardziej. Dlatego trącił nosem jej policzek, a gdy przechyliła głowę do boku, zaczął składać leniwe pocałunki na jej szyi łaskocząc ją swoim ciepłym oddechem. Opuszki drugiej ręki ułożył między jej łopatkami i przygarnął jeszcze bliżej do swojego torsu.
A jeśli to ty jesteś moim największym marzeniem? Żadnych poświęceń? Żadnych rezygnowań? Chciało mu się śmiać, gdy o tym mówiła. Przez swój swobodny nastrój nie traktował słów Marianne poważnie, chociaż jej postawa świadczyła o tym, że jego odpowiedź ma dla niej znaczenie. Ale czy zdawała sobie sprawę z tego, do czego go właśnie popychała? Odsunął się w końcu i spojrzał jej w oczy. Patrzył tak przez kilkanaście sekund układając sobie w głowie to, co ma zrobić i odezwał się w końcu pewnie i z przekonaniem: - Obiecam, ale pod jednym warunkiem - skradł jej z zaskoczenia całusa, w razie gdyby chciała oponować. - Że zaakceptujesz wszystko to, co wybiorę… - wyjaśnił w końcu dość enigmatycznie zaczesując luźny kosmyk włosów za jej ucho.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Czy byłaby w stanie go powstrzymać?
Każda część jej ciała domagała się jego bliskości. Przez cały wieczór wodziła za nim wzrokiem, nawet gdy na chwilę znikał gdzieś przy innym stoliku by zamienić z kimś słowo. Zawsze wśród tłumu ludzi szukała właśnie jego. A teraz, gdy miała go na wyciągnięcie ręki, gdy jego ciepłe usta, co rusz dotykały jej miękkiej skóry nie potrafiła go powstrzymać. Oboje chcieli tego samego.
Marianne dobrze zdawała sobie sprawę, co chce osiągnąć. Ta obietnica miała dać jej zapewnienie, że Jerry nigdy więcej się dla niej nie poświęci. Ich dziwny układ miał ogromny wpływ na jego decyzję a przecież tak dobrze wiedziała, co będzie dla niego teraz najlepsze. Gdy był obok i patrzył na nią w ten pożądliwy sposób wszystko wydawało się prostsze. Przecież poradzą sobie ze wszystkimi niedogodnościami! Nawet jeśli ma to być dzielące ich setki kilometrów i spotkania jedynie w weekendy. Już w głowie układała sobie plan jak to wszystko poskładać, bo dla niej było to tylko kwestią czasu aż on sam zrozumie, że nie chce wracać na farmę. On na nią nie wróci a ona nigdy z niej nie wyjdzie. To chyba największy problem w ich relacji i była zbyt ślepa by zrozumieć to wcześniej. Aż westchnęła ciężko, gdy nie obiecał jej tego co chciała, stawiając swoje (niełatwe) warunki.
- Zawsze musisz coś na tym ugrać prawda? – obróciła to wszystko w mały żart, po czym uśmiechnęła się zadziornie i kiwnęła potwierdzająco głową. Świadomie nie złożyła tej obietnicy na głos. Jak miałaby akceptować jego wybory gdyby znowu wybrał wbrew sobie? Nie może przecież wiecznie stawiać dobra jej i ich córki ponad swoim szczęściem i na każdym kroku Mari próbowała mu to wybijać z głowy. Właśnie dlatego tutaj przyjechała. Musiała mieć pewność, że Jerry postąpi dobrze.
Gdy tak spoglądała w jego oczy dostrzegła w nich coś nowego, coś co umknęło jej przez ostatnie godziny. To nie było tylko wymalowane w nich szczęście z odnalezienia pasji. To była pewność siebie, której szukał w sobie tyle lat. Mari zawsze widziała w nim wszystko co najlepsze, jednak on sam nigdy nie potrafił w to uwierzyć. Dziś każdy jego gest przesiąknięty był poczuciem własnej wartości i wiary w siebie. A to cholernie ją kręciło, więc gdy tylko pozbyli się kolejnych części ubrań i znaleźli się w końcu pod prysznicem, odkręciła mały strumień ciepłej wody. Słowa znowu stały się zbędne. Ze szczerym zauroczeniem obserwowała jak kolejne krople spływają po jego ciele, jak jego klatka piersiowa unosi się w górę i w dół. Taki układ nie był zdrowy, ale teraz miała to w nosie. Pokonała dzielącą ich odległość i znów z utęsknieniem połączyła ich usta w namiętnym pocałunku, który był tylko początkiem obiecanego przez nią gorącego prysznica.

godzinę później
Susząc włosy obserwowała swoje oblicze w lustrze. Wciąż czuła smak jego usta na swoich nie mogąc uwierzyć, że znów pozwolili sobie na przekroczenie wszystkich granic. Raz za razem stawali nad przepaścią i tylko jakimś cudem udawało im się wracać do normalnego życia. To był ostatni dzień dziewczyn tutaj i sama myśl, że za kilka godzin pożegnają się na lotnisku ściskała jej serce. Nienawidziła pożegnań a teraz musiała jeszcze zachować zimną krew, bo to mała Lily, tak słodko śpiąca w ich łóżku najbardziej odczuje powrót do domu.
Przechodząc po cichu przez pokój narzuciła sobie jego bluzę na ramiona, bo faktycznie wieczory były tutaj chłodne. Ale potrzebowała tego orzeźwienia, więc widząc Jerrego na małym balkonie, po cichu otworzyła szklane drzwi i głębokim oddechem zaczerpnęła świeżego powietrza.
- Poradzimy sobie Jemi. Ze wszystkim – szepnęła nie mając zielonego pojęcia o czym myśli tak zapatrzony w śpiące już miasto. Stając za jego plecami ułożyła dłonie na jego barkach i stanowczym ruchem je rozmasowała. – Nigdy nie spodziewałam się, że będziemy jak Ci wszyscy rozwiedzeni rodzice, którzy dzielą opiekę nad dzieckiem pół na pół… Mogę robić sobie wolne piątki i w co drugi weekend przywozić Ci Lily. A w wolne dni Ty przylecisz do Lorne… Wszystko da się pogodzić, i moją pracę w klinice i Twoją pracę na kolejnych wykopaliskach. Jeśli tylko będziemy działać razem i po jednej stronie – uśmiechnęła się nieco smutniej niż planowała, ale stojąc za jego plecami nie miał szans tego dostrzec.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry siedział na balkonie w samej koszulce, ciągle bowiem było mu ciepło po gorącym prysznicu, który naprawdę był gorący. Nawet teraz przechodziły go dreszcze, gdy przypominał sobie jej dotyk na swoim ciele i wszystko to, co zrobili. Zdążył już wytrzeźwieć i dopiero teraz do niego dotarło to, co rozważał w trakcie tej łazienkowej gry wstępnej, w której zobowiązał się do spełniania własnych marzeń. Do “nie powstrzymywania się”. Po raz pierwszy w życiu był naprawdę przekonany co do tego, co dla niego ważne. Stąd też pierwsza myśl: wrócę z nimi wydała mu się oczywista. Nie było sensu dalej siedzieć na wykopaliskach, skoro już zdecydował. Ale po chwili coś go tknęło. Może z tęsknoty już zaczynał majaczyć? I to, co odbierał za zainteresowanie z jej strony, było tylko jego ukrytym pragnieniem? A jeśli zachowanie Mari zmieniło się nie tyle ze względu na uczucie do niego, co przez fakt, że zaimponował jej jako przyszły-niedoszły archeolog? Nie, musiał mieć pewność. Dlatego w jego głowie pojawił się plan, jaki nie zamykał mu żadnej furtki. To było dobre rozwiązanie, a on zdąży się przekonać, czy jego odczucia są prawdziwe.
Myśląc o tym intensywnie obgryzał nerwowo skórki wokół palców. Drgnął zaskoczony, gdy usłyszał głos Mari za sobą; chwilę później jej palce rozmasowały mu barki, a on rozpłynął się pod tym przyjemnym uczuciem przypominając sobie, co takiego wyczyniały te dłonie niecałą godzinę wcześniej, co wywołało falę ciepła przebiegającą wzdłuż kręgosłupa.
- Rozwiedzeni? - złapał ją za słówko. - No ładnie, przeskoczyliśmy dwa etapy - ślub i rozwód - nie zaliczając żadnego z nich. Nowocześnie! - Zaśmiał się cicho przymykając oczy. - Widzę, że już wszystko masz zaplanowane… - Nie uwzględniłaś w tej wizji “nas” celowo? - Do lutego jeszcze dużo czasu, zdążymy udoskonalić wspólny plan działania. - To nie było teraz ważne. Najważniejsze było jak najdłużej zatrzymać ją przy sobie taką kierującą się emocjami, nie rozumem, bo spontaniczna Mari była bardziej jego, niż Mari rozsądna. Poklepał miejsce na ławce obok siebie, aby do niego dołączyła. Uśmiechnął się widząc swoją bluzę na jej ciele i pod wpływem impulsu złapał Marianne za rękę i pociągnął ją sobie na kolana. Podłożył jej poduszkę pod plecy, którymi oparła się o ścianę, a drugą rękę położył na jej kolanie, głaszcząc kciukiem miękką skórę na udzie. - To był najlepszy weekend w moim życiu i boję się, że to tylko sen, z którego zaraz się obudzę. A na myśl, że za kilkanaście godzin się skończy, czuję przeokrutny bunt - i pęka mi serce. - Ale obiecałem ci, że będę spełniał marzenia bez powstrzymywania się… - zamiast mówić coś więcej, splótł ich palce ze sobą. - Jutro wrócimy do normalności, dziś… - zbliżył ich dłonie do ust i złożył pocałunek na jej palcach, jak robił to często w przeszłości - dziś jeszcze chcę zostać chwilę w tej bajce… - uśmiechnął się nieco tajemniczo i jak przystało na księcia z bajki - za którego nigdy się nie uważał, o ironio! - bez rezygnowania z samego siebie musnął wargami jej usta. Nie tak, jak jeszcze godzinę wcześniej: pożądliwie, namiętnie, drapieżnie, bez opamiętania w szale gorącego pragnienia. Tym razem zrobił to świadomie, odkrywając w jednym dotyku warg całego siebie, co i tak pozostanie na zawsze tylko wspomnieniem z Adelaide, gdy oboje znów wrócą "do normalności" na farmie.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Niechętnie odsunęła dłonie od jego barków w celu zajęcia miejsca obok niego na ławce. Nie chciała zaprzestać kontaktu fizycznego, nawet jeśli było to niewinne rozmasowywanie jego mięśni. Potrzebowała tego, potrzebowała jak cholera, bo kolejne dwa tygodnie znowu będą udręką. Na szczęście Jemi myślał podobnie i zanim usiadła na drewnianym siedzeniu pociągnął ją w swoją stronę, wprost na swoje kolana. Ten jeden gest wywołał na jej twarzy promienny uśmiech, bo przez tą jedną chwilę poczuła się jakby cofnęli się w czasie. Zakochani, wpatrzeni w siebie, z małą Lily śpiącą w ich łóżku, bo nie chciała zasypiać sama.
- Mam pewien pomysł jak udowodnić Ci, że to wcale nie sen – te chochliki w jej oczach zwiastowały tylko jedno i Jerry mógł zrozumieć jej zamiary zanim wykonała jakikolwiek gest. Najpierw delikatnie ułożyła dłoń na jego policzku, który pogładziła kciukiem, specjalnie zahaczając o jego miękkie wargi, które jeszcze godzinę temu wyprawiały cuda na jej ciele a po chwili nachyliła się i złożyła na nich delikatne muśnięcie. To naprawdę było uzależniające i im więcej go całowała tym coraz bardziej czuła nienasycenie i głód. Jednak kolejne jego słowa sprawiały ból w jej sercu, bo to rozstanie na kolejne dwa tygodnie wywoływało u niej takie same uczucia.
Wrócimy do normalności.
Nie, nie, nie! Każda awaryjna żarówka w jej głowie zaczęła intensywnie mrugać. Nie, nie mrugać. Świecić po oczach tak, że nie dało jej się zignorować! Dlatego bez słowa wpatrywała się w jego oczy nie wiedząc, jakich słów użyć by ani go nie urazić, ani nie zniechęcić. Zamiast tego ucałowała jego czoło i wstała z jego kolan na chwilę znikając w ich wspólnej sypialni.
- Lily nie może się o tym dowiedzieć, jasne? Miałyśmy w planach dyskretnie włożyć Ci to do torby byś znalazł dopiero po naszym wylocie – ponownie wróciła na jego kolana, jedną ręką obejmując jego szyję, dając tym samym znać, że nie ma zamiaru nigdzie uciekać a drugą dłoń wysunęła przed siebie ukazując kartę pamięci, którą mógł włożyć do swojego telefonu. Widząc jego pytające spojrzenie znowu się zaśmiała, bo to nawet nie był jej pomysł. Mieli genialną córkę, która nigdy chyba nie przestanie ich zaskakiwać. – To pomoże Ci przetrwać kolejne dwa tygodnie. Nagrałyśmy Ci filmiki z całej farmy, robiłyśmy milion zdjęć codziennych czynności, tak byś poczuł się jakbyś tam z nami był. Niektóre są naprawdę głupie i śmieszne, ale tak się kończy gdy dajesz aparat szalonej pięciolatce – kolejny ciepły śmiech wydobył się spomiędzy jej ust i na chwilę mocniej się do niego przytuliła, opierając swoje czoło o jego. Jemu było znacznie trudniej. Był daleko od domu, od bliskich, rodziny, córki. Pokonanie ogarniającej tęsknoty było znacznie trudniejsze, dlatego dziewczyny postanowiły sprawić mu prezent. Mari ani przez chwilę nie chciała słuchać o wcześniejszym powrocie do domu! – Nawet Twoi dziadkowie nagrali filmik. Musisz to obejrzeć, sama się wzruszyłam słuchając tego jak są z Ciebie dumni – jeszcze kilka tygodni temu Jerry uważał, że tylko była partnerka w niego wierzy a przecież tyle osób wspierało jego plany i marzenia. Kładąc kartę pamięci w jego dłoni uśmiechnęła się ciepło, bo to był mały gest.
- Zobaczysz, że dwa tygodnie zlecą szybciej niż myślisz. Zwłaszcza, że masz tak świetny zespół obok siebie. Zaproś ich potem do Lorne. Jakoś ich wszystkich przenocujemy w domu, zrobimy ognisko...

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nie tego się spodziewał. Nie, nie myślał, że Mari od razu go odrzuci za ten delikatny pocałunek, ale oczekiwał bardziej spuszczenia rzęs na te piękne oczy i udawania, że nic się nie stało. Że ich usta tylko się dotknęły, to wszystko. A jednak nie! Odpowiedziała mu tym samym, co poruszyło jego stęsknione serce w klatce piersiowej. Chciało latać, fruwać wysoko pośród chmur, mając jej serce za towarzysza. Gdy odsuwała się po pocałunku, Jerry na odchodne pochwycił wargami jej dolną wargę pragnąc jeszcze o kilka sekund przedłużyć tę wspaniałą chwilę, jaka pewnie prędko mu się nie przydarzy.
- Chyba ciągle nie jestem przekonany… - droczył się z nią chcąc wymusić kolejny pocałunek i obdarzył ją najbardziej niewinnym uśmiechem, na jaki było to stać. Czy to z powodu późnej pory, czy ze względu na jej bliskości, nie ciążyło mu poczucie, że znów przekracza jakąś granicę. Kolejną i tak już przekroczyli, a nie musieli spieszyć się z powrotem “na właściwe tory”. Noc miała to do siebie, że lubiła się z odwlekaniem nieuniknionego w czasie, a Jermaine bez skrupułów zamierzał z tego korzystać. Jednak zamiast kolejnego pocałunku, dostał całusa w czoło i został sam pozostawiony bez słowa. Zrobiło mu się zimno, gdy jej obok zabrakło. Rozproszone momentalnie nie tylko tym, że wróciła, ale także faktem, że zajęła swoje poprzednie miejsce. Na jego kolanach. A gdy wręczając mu prezent objęła go za szyję… och, serce Jerry'ego znów zaczęło niebezpiecznie pracować na szybszych obrotach, jak zakochanemu szczeniakowi w trakcie pierwszej fali zauroczenia.
- Mari to… - nawet nie wiedział, co powiedzieć. To był tak cudowny prezent, że nie mógł sobie wymarzyć lepszego. Zapomniał o zespole, zapomniał o tym, że powinien wykorzystać czas z Marianne lepiej niż na oglądaniu filmików, ale chciał, żeby towarzyszyła mu przy oglądaniu, chciał dzielić się z nią swoimi reakcjami. Raz dwa podmienił karty pamięci w swoim telefonie, położył głowę na jej ramieniu, objął ją w pasie jedną ręką, a drugą trzymał aparat obrócony poziomo dla lepszego widoku. Zdjęć było od groma, ale Jerry'ego bardziej interesowały filmy. Zabrakłoby im chyba nocy, gdyby mieli obejrzeć wszystkie, ale wybierał wybiórczo te, których miniaturki wyglądały najciekawiej. Nie wiedział, ile czasu tak spędzili, ale w pewnym momencie musieli nakryć się kocem, bo noc zrobiła się zimna. Albo to Jerry’ego przechodziły dreszcze tęsknoty na widok tych rozległych pastwisk i pól, domu, który kiedyś nazywał swoim, zwierząt, znajomych terenów, tak odległych, że miał wrażenie, że minęły lata od kiedy ostatni raz tam był. Czasem się śmiał z niektórych tekstów czy zachowań, czasem nie mógł wydusić z siebie słowa, jak wtedy gdy zobaczył dziadków siedzących na kanapie u siebie w salonie mówiących do niego o swoich uczuciach, których nigdy nie powiedzieli mu wprost - o dumie, wdzięczności, radości i tęsknocie. Aż nadszedł czas na ostatni filmik, którego cały kadr zajęła Lily siedząca w swoim pokoju na swoim podwyższonym łóżku.
- Mama teraz z tobą rozmawia, a ja nagrywam w tym czasie filmik, śmiesznie, nie? Bo nagrywam coś dla ciebie, a ty tak jakby jesteś z nami tutaj rozmawiając przez telefon. Więc jesteś na filmiku, który ci nagrywam! A włączysz ten filmik, jak będziesz daleko. To znaczy my będziemy daleko… - nagle dźwięk umilkł, a na twarzy Lily rysowały się przebiegające pod czaszką procesy myślowe, jakby próbowała zrozumieć to, co właśnie powiedziała, a na koniec - o-mój-Boże! - zrobiła dokładnie ten sam gest machnięcia ręką, jaką robił w podobnych sytuacjach Jerry. Dopiero na filmiku dostrzegał niektóre podobieństwa, na jakie wcześniej nie zwracał uwagi. - No, nieważne! Bo ja mam ci coś ważnego do powiedzenia! Tatusiu, pamiętasz, jak oglądaliśmy przed twoim wyjazdem Małą Syrenkę? I pod koniec pan powiedział, że żyli długo i szczęśliwie, i zapytałam, co to znaczy, że żyli szczęśliwie? I odpowiedziałeś mi, że szczęście to coś, co budujemy sobie sami naszymi decyzjami i dodawaniem…? - tu Jerry ze śmiechem zatrzymał filmik, bo Mari należało się wyjaśnienie, żeby lepiej zrozumieć kontekst. - Działaniami… chodziło mi o “decyzje” i “działania”… - wytłumaczył kręcąc z niedowierzaniem głową nad pomysłowością córki i znów wcisnął “play”, aby filmik poleciał dalej. - … i dodawaniem, dzięki czemu czujemy się dobrze? To ja podjęłam szczęśliwą decyzję i zdecydowałam, że nie chcę, żebyś więcej gdziekolwiek wyjeżdżał. Mama mówi, że ty jesteś tam szczęśliwy, ale ja nie jestem szczęśliwa tu bez ciebie. Bieganie za owcami nie jest już takie fajne, jak mnie nie szukasz - poprawiła całą rączką włosy opadające jej na twarz i odgarnęła je do tyłu. - Zabawa w nowym pokoju bez twoich historii też nie jest taka sama. I dziadzio Jeffrey chodzi nieszczęśliwy, i babcia Scarlett. I owce tak radośnie nie beczą, mówię prawdę, tatusiu, nawet one za tobą tęsknią! Mama też, ale ona jest podejrzana, bo mi mówi co innego, a później jak rozmawia z ciocią Hannah albo z tobą przez telefon, to mówi co innego i ja już nie wiem, jak jest naprawdę. Świat bez ciebie staje na głowie! Nie możesz więcej wyjeżdżać, tatusiu. Albo zabierz nas wszystkich ze sobą, żebyśmy mogli żyć długo i szczęśliwie, jak w bajce! To już ostatni filmik, bo jutro z samego rana wyjeżdżamy. Nie mogę się doczekać! Kocham cię, tatusiu, mocno, mocno, mocno! Do zobaczenia! - Pocałowała dłoń i pomachała mu intensywnie tą samą rączką, na której wcześniej odbiła swoje usta. Odwrócenie obrazu i wyłączenie nagrywania.
Jerry na długo po tym, jak filmik się skończył, nie wiedział, co powiedzieć, więc zrobił to, co zwykle robił w takich momentach wypierając rzeczywistość - zażartował: - No nie wiem, czy ja miałem obejrzeć te filmiki po waszym wyjeździe, czy to ty miałaś nie zobaczyć tego ostatniego… - rzucił niby z rozbawieniem, ale przez zaciśnięte gardło wyszło raczej żałośnie, choć z wyraźnym wzruszeniem, którego niczym nie dało się ukryć mimo szczerych chęci. Dlatego odkładając telefon schował twarz między jej szyją i ramieniem i objął ją jeszcze mocniej z ciężkim westchnieniem. Jeśli miało mu to ułatwić ostatnie dwa tygodnie, to chyba coś nie wyszło.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Te cisza, która zapadła po słowach dziewczynki była okropna. Czuła taki ogromny ciężar na swoim sercu a z każdą kolejną sekundą gula w jej gardle rosła jeszcze bardziej. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Jedynie wpatrywała się w wygaszony już ekran telefonu, na którym chwilę wcześniej odtwarzali te zabawne filmiki, które razem z córką nagrywały każdego dnia. Do tej pory myślała, że radzą sobie świetnie, że dziewczynka nie widzi ich zachowania, które takiemu dziecku mogło zamieszać w głowie. I teraz zrozumiała, co jeszcze kilka tygodni Jerry miał na myśli, mówiąc że dla dobra Lily powinni przestać. Tutaj nie chodziło już tylko o nich i ich uczucia. Byli wzorem dla małej dziewczynki, która powinna oglądać jedynie zdrowe relacje. Takie, które nie zaburzą jej przyszłości.
Gdy tylko to zrozumiała to wszystko, do jej oczu napłynęły łzy, których kompletnie nie potrafiła kontrolować. Przymknęła więc powieki, po chwili zaciskając jej mocniej by żadna z tych kropli nie spłynęła po jej policzku. Nie tak chciała zakończyć ten szczególny wieczór, który kolejny raz miał być krótkotrwałym pożegnaniem. Nie chciała też, by Jerry oglądał ją w takim stanie, więc tylko pociągnęła nosem próbując się uspokoić. Słowa córki cały czas brzmiały jej w głowie.
- Robimy jej krzywdę, prawda? – szepnęła, bo tylko na tyle było ją stać. Nie ważne, że na innych zdjęciach dziewczynka była szczęśliwa. Na każdej fotografii widać było jej promienny uśmiech, na każdym filmiku śmiała się do rozpuku, nawet wtedy gdy kamera była już wyłączona. Te słowa, które wypowiedziała świadomie podczas kręcenia wiadomości dla ojca sprawiały, że Mari zaczęła kwestionować nawet to czy jest na pewno dobrą matką. W końcu za każdym razem postępowała tak egoistycznie stawiając swoje pożądanie i pragnienia na pierwszym miejscu. – Patrzy na nas i nie wie co myśleć. Żyliśmy razem jak rodzina, byliśmy jej całym światem a potem to rozwaliliśmy… Naraziliśmy ją, ale jakoś sobie to ułożyła i zaakceptowała fakt, że mieszkamy osobno. A teraz znowu… - głos jej się załamał a mimo wszystko łzy polecały po policzkach. – Przepraszam – szybko wytarła mokre strużki ze swojej skóry i nerwowo naciągnęła rękawy długiej bluzy na dłonie. Nie umiała ukryć swojego zdenerwowania tym wszystkim, w dodatku cały czas chciało jej się płakać. Bliskość Jerrego wyjątkowo nie działała na nią kojąco. Nawet odwrotnie! Pierwszy raz pogarszało to sprawę, bo wiedziała że z czegoś będzie musiała zrezygnować. Te ciągłe powroty i rozstania… To nie było dobre dla żadnego z nich. Jeśli nie zejdą z tej ścieżki to już nigdy nie ułożą sobie życia i nie zapewnią swojej córce dobrych wzorców.
- Próbuję sobie wmawiać, że jakoś to poskładamy, ale czy na pewno? Albo Ty zostaniesz na farmie, albo my wyjedziemy za Tobą… Albo Lily będzie w ciągłych rozjazdach – nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji i w każdej opcji któreś z nich musiało postawić na szali swoje marzenia. Właśnie dlatego Mari chciała od niego obietnicy, że nigdy się już nie poświęci. Tak dużo dla nich zrobił, że nie mogła wymagać więcej. – Może zjemy coś i się położymy? To był długi dzień… - tak bardzo nie chciała by wypuszczał ją ze swoich objęć, ale prędzej czy później poranek i tak ich przyłapie.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Gdyby życie było proste jak w tych przeklętych bajkach! Żeby tak łatwo dało się pogodzić "żyli długo i szczęśliwie" bez konieczności podejmowania takich wyborów jak postawienie na szali rodziny i własnych marzeń. I chociaż jeszcze kilka minut wcześniej Jerry rozważał opcje, dzięki którym nie musiałby zamykać sobie żadnej furtki, tak teraz zamknął ją z impetem i zatrzasnął na zasuwkę. Przynajmniej na razie, gdy ciche pytanie Marianne zawisło między nimi. Po którym także zapadła krótka chwila ciszy, w trakcie której Jerry analizował, chociaż powinien odpowiedzieć od razu, przecząco!
- Myślę, że Lily nie jest do końca świadoma tego, co powiedziała. Ja uprościłem definicję, ona zrozumiała ją po swojemu. Nawet na tym nagraniu nie wyglądała na nieszczęśliwą. Dajemy jej tyle, ile możemy, a i tak stworzyliśmy dla niej ochronną bańkę oderwaną od rzeczywistości… - cóż, nie brzmiało to optymistycznie, ale taka była prawda. Matka i ojciec byli pod ręką, mogła w każdej chwili zwrócić się do każdego z nich i w ciągu kilku minut miała na zawołanie oboje. - To nie jest krzywda, Mari, to pokraczna miłość - złapał ją za obie ręce schowane w rękawach, ale ostatecznie i tak ujął jej twarz w dłonie i kciukami otarł pozostałości łez. Zawsze chwytały go za serce, ale starał się ich nie powstrzymywać, jeśli właśnie tego potrzebowała. - Mari, kochanie, nie przepraszaj, ciiii… - nie powinna przepraszać go za łzy, których on był pośrednim powodem. To on zdecydował, że ten związek nie ma przyszłości. To on odszedł zostawiając je same na farmie. To on wszystko zniszczył, więc czy teraz nie był im winien pełnego poświęcenia? Złamał w życiu wiele obietnic, najwięcej tych dawanych właśnie jej. Co za różnica złamać jeszcze jedną? Znał jednak Marianne jak nikt inny. Wiedział, że jeśli zasugeruje jej czymkolwiek, że już teraz dobrowolnie z siebie zrezygnował, kobieta sobie (i jemu) tego nie wybaczy. Musiał bardzo ostrożnie dobierać słowa, aby z niczym się nie zdradzić i przekazać jej wiadomość w odpowiednim momencie. A ten zdecydowanie nie był odpowiedni. - Posłuchaj, to naprawdę ma prawo się udać. Rebecca ma jakieś znajomości na uczelni i obiecała pomóc w razie problemów. I już się orientowałem, mogę ułożyć plan zajęć ograniczony do trzech dni w tygodniu. Czyli na pozostałą część tygodnia mógłbym wracać do Lorne… - czuł bunt przed samym sobą, że ją okłamuje, ale robił to przecież w dobrej wierze. Zresztą, jakby się uprzeć, ciągle miał jakąś nadzieję, że się uda, więc może to nie do końca kłamstwo? - A jeśli latałbym nocnymi lotami, miałbym dla Lily całe trzy i pół dnia. To na dobrą sprawę i tak więcej, niż obecnie! - próbował się zaśmiać i wyszło całkiem wiarygodnie! Ale i tak żałość zaciskała mu serce, kiedy widział Mari taką niepewną, wątpiącą. To nic, że ta wizja była zbyt optymistyczna do zrealizowania. Jeśli będzie potrzebował, wymyśli cudownie piękne kłamstwo, na potrzeby którego pociągnie historię z wyjazdem aż do lutego, żeby w ostatniej chwili zrezygnować. Jeśli tylko dzięki temu Mari będzie spokojniejsza… szczęśliwsza, jak na ironię! - Mari, obiecałem ci kiedyś, że ze wszystkim sobie poradzimy. I to jest dalej aktualne. - Jedna z najbrutalniej złamanych obietnic, której skutki odczuwasz do dzisiaj, podpowiedział mu głosik z tyłu głowy. Zabrał wreszcie dłonie z jej twarzy i objął ją jeszcze bardziej się do niej przytulając, jakby tym jednym gestem mógł ją uspokoić. - Posiedźmy jeszcze. Mimo wszystko jest tu tak spokojnie… I chcę się tym jeszcze nacieszyć. Proszę… - szepnął cicho. To był długi i trudny dzień, ale Jerry wiedział, że jutrzejszy będzie jeszcze trudniejszy i chciał odwlec go w czasie.
/zt

Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ