I am the designer of my own catastrophe
: 07 wrz 2021, 14:39
9.
To nie tak, że jej samochód szwankował od niedawna, raczej długo już jeździł na kreskę, ale Laurissa uważała, że wszystko jest w nim sprawne i nie ma co się tym przejmować. Poza tym miała dużo innych spraw na głowie, niż zajmowanie się wozem. Starała się robić wszystko, by nie myśleć o Anthonym i pewnie dlatego wczoraj poszła w barze w tango, pijąc nieco zbyt wiele. Skończyło się to na tym, że wraz z Judahem zwracali wolność nieswoim owcom na farmie, ale co najważniejsze... obudziła się z okrutnym kacem, zmarnowana, wyciśnięta z wszelkiej energii i jeszcze niesamowicie zestresowana, bo przecież miała poza miastem spotkanie w którym miała dogadać kilka szczegółów odnośnie dostawy nowych roślin. Ostatecznie te udało jej się załatwić, mimo poślizgu za który przepraszała, ale wracając już do Lorne Bay, zanim w ogóle przekroczyła granice miasteczka, jej chevrolet wydał z siebie stłumiony jęk, silnik się wyłączył i tyle...
- To nie może się dziać naprawdę - jęknęła do siebie, gdy uderzyła czołem o kierownicę. Po prostu miała dość tego dnia, ale zaraz sięgnęła do torby, by zadzwonić do swojego partnera, wierząc, że ten byłby gotowy po nią podjechać, tylko, że... - To chyba jakieś jaja - warknęła, widząc, że telefon padł. No tak, jej wina, wracając pijaną nie myślała o tym, że wypadałoby go naładować. Znów jęknęła sama do siebie, a potem zabezpieczyła samochód i wyszła z niego, otwierając maskę, jakby cokolwiek z tej zbieraniny mechanicznego oprzyrządowania rozumiała. Przynajmniej wiedziała, że jest w dupie, ale to ją nieszczególnie cieszyło. Mogłaby iść na piechotę, bo do miasta nie było daleko, ale musiałaby przejść przez całe Sapphire River, a potem co? Wracać tu? Może nie było to taką złą opcją, ale i tak taka wędrówka wiele by jej zajęła. Najlepiej było złapać kogoś z telefonem, to rozwiązałoby jej problemy, więc niewiele myśląc po prostu podeszła do drogi, stając koło samochodu i uniosła kciuka w nadziei, że ktoś jej pomoże. Kilka osób ją olało, ale w końcu jakiś samochód zjechał na pobocze i aż serce zabiło jej z radości, która miała trwać naprawdę króciutką chwilę.
- Jezu, życie mi pan ratuj... - ucięła w połowie zdania, kiedy zobaczyła, kto wychodzi z wozu i zaraz ją zmroziło. To już naprawdę musiał być jakiś przykry dowcip, albo okrutny sen z którego nie potrafiła się wybudzić. Nie dość, że głowa jej pękała, to jeszcze to wszystko.
Anthony Huntington
To nie tak, że jej samochód szwankował od niedawna, raczej długo już jeździł na kreskę, ale Laurissa uważała, że wszystko jest w nim sprawne i nie ma co się tym przejmować. Poza tym miała dużo innych spraw na głowie, niż zajmowanie się wozem. Starała się robić wszystko, by nie myśleć o Anthonym i pewnie dlatego wczoraj poszła w barze w tango, pijąc nieco zbyt wiele. Skończyło się to na tym, że wraz z Judahem zwracali wolność nieswoim owcom na farmie, ale co najważniejsze... obudziła się z okrutnym kacem, zmarnowana, wyciśnięta z wszelkiej energii i jeszcze niesamowicie zestresowana, bo przecież miała poza miastem spotkanie w którym miała dogadać kilka szczegółów odnośnie dostawy nowych roślin. Ostatecznie te udało jej się załatwić, mimo poślizgu za który przepraszała, ale wracając już do Lorne Bay, zanim w ogóle przekroczyła granice miasteczka, jej chevrolet wydał z siebie stłumiony jęk, silnik się wyłączył i tyle...
- To nie może się dziać naprawdę - jęknęła do siebie, gdy uderzyła czołem o kierownicę. Po prostu miała dość tego dnia, ale zaraz sięgnęła do torby, by zadzwonić do swojego partnera, wierząc, że ten byłby gotowy po nią podjechać, tylko, że... - To chyba jakieś jaja - warknęła, widząc, że telefon padł. No tak, jej wina, wracając pijaną nie myślała o tym, że wypadałoby go naładować. Znów jęknęła sama do siebie, a potem zabezpieczyła samochód i wyszła z niego, otwierając maskę, jakby cokolwiek z tej zbieraniny mechanicznego oprzyrządowania rozumiała. Przynajmniej wiedziała, że jest w dupie, ale to ją nieszczególnie cieszyło. Mogłaby iść na piechotę, bo do miasta nie było daleko, ale musiałaby przejść przez całe Sapphire River, a potem co? Wracać tu? Może nie było to taką złą opcją, ale i tak taka wędrówka wiele by jej zajęła. Najlepiej było złapać kogoś z telefonem, to rozwiązałoby jej problemy, więc niewiele myśląc po prostu podeszła do drogi, stając koło samochodu i uniosła kciuka w nadziei, że ktoś jej pomoże. Kilka osób ją olało, ale w końcu jakiś samochód zjechał na pobocze i aż serce zabiło jej z radości, która miała trwać naprawdę króciutką chwilę.
- Jezu, życie mi pan ratuj... - ucięła w połowie zdania, kiedy zobaczyła, kto wychodzi z wozu i zaraz ją zmroziło. To już naprawdę musiał być jakiś przykry dowcip, albo okrutny sen z którego nie potrafiła się wybudzić. Nie dość, że głowa jej pękała, to jeszcze to wszystko.
Anthony Huntington