Minęło już kilka miesięcy odkąd podjęła decyzję o powrocie do Lorne Bay. Zapach miejsca z którego przyjechała, wciąż tkwił w jej nozdrzach i głowie. Czuła go na swoim ciele każdego poranka, nim zamknęła się w kabinie prysznicowej, nasiąkając ciało owocowymi żelami i kwiecistymi balsamami, które miały odwrócić jej uwagę. Coś wciąż ją wsysało, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Czasami czuła się jak puste płótno, które ktoś przypadkiem wrzucił do mieszkania, ale zapomniał na nim czegokolwiek namalować. Od dłuższego czasu przezroczysta, nabierała kolorów głównie tylko pojawiając się w redakcji, na jakiś czas zanurzając się w odmętach niewypowiedzianych słów, które wypływały spod jej palców. Tworzyła inny świat i mogła się w nim na moment zagubić, nawet jeśli był daleki od tego co niegdyś sobie wymarzyła.
Łatwo było przywdziać na twarz uśmiech, zmusić kąciki ust żeby wspięły się na wyżyny, odwracając uwagę od skrytego w oczach błysku rozpaczy. Smutek też w prosty sposób można ukryć. Pod kurtyną rzęs, nieśmiałym przymknięciem powiek, czy wierzchem dłoni, niby od niechcenia przesuwającym po kąciku oka. Znacznie trudniej było pozbyć się rosnącej z dnia na dzień pustki. Ciemnej otchłani, gotowej pochłonąć całe dobro, które pojawiło się zupełnie przypadkiem i w skutek lawiny żmudnych osiągnięć, uleciało w ciągu jednego dnia.
Przez pewien czas radziła sobie dobrze. Nie żałowała swojej decyzji, ani tragicznego w skutki służbowego wyjazdu. Oddawała się tym samym utartym czynnościom, które były jej codziennością. Dopiero po jakimś czasie dogoniła ją rzeczywistość, a potem dopadło zwątpienie. Jednostajny szum przewiercał się przez jej czaszkę, niosąc ze sobą wspomnienia zawalających się budynków i wszechobecnego gruzu, spomiędzy którego nie dało się wydostać. Nikt nie trzymał jej za rękę, kiedy wyciągano ją stamtąd na noszach. Z nikim nie komentowała zamaszystych ruchów kościstej pielęgniarki i do nikogo nie mogła się poskarżyć na lekarza maskującego pod uprzejmym uśmiechem, zmęczenia pojawiającego się po nocnej zmianie. Wątpliwości pojawiały się i znikały. Czasem na dłużej gnieździły się w jej głowie, podsuwając stare wspomnienia i wizje niespełnionej przyszłości. Strzepywała je jak kurz, który dopiero co osiadł na poręczy szpitalnego fotela. Za każdym razem budując coraz mocniejszy, bardziej szczelny mur.
W jednej chwili w jej oczach pojawił się płomień, który rozpalił się na dźwięk słów, które padły nieopodal jej biurka. Na kilka krótkich sekund pozwoliła żeby ich spojrzenia się skrzyżowały. Odwróciła wzrok, jakby stalowe spojrzenie oczu nieznajomego mogło ją poparzyć. Ale kiedy na chwilę przymknęła powieki, uzmysłowiła sobie, że zachowuje się jak wariatka. Najpierw zatem pokiwała głową, żeby przytaknąć na pytanie mężczyzny, a dopiero potem rozwarła wargi w krótkim - Tak .
Nim na dobre postanowiła określić siebie mianem wariatki, na jej twarzy pojawiła się konsternacja, a zaraz potem zdziwienie. Przyjrzała się mężczyźnie, omiatając jego sylwetkę, ubranie, a na koniec zawieszając wzrok na jego twarzy.
- Dwa tysiące dwudziesty czwarty, ale domyślam się, że to pytanie retoryczne i po prostu za daleko zabrnąłeś, więc teraz nie wiesz jak z tego wyjść z twarzą - po raz pierwszy na jej twarzy pojawił się uśmiech, który posłała w stronę nieznajomego, w pewien sposób próbując dać mu do zrozumienia, że widziała w życiu gorsze rzeczy i zdecydowanie dziwniejszych ludzi.
- Ty jesteś pewnie tym nowym, który miał mieć dzisiaj rozmowę, nie? Clancy - przedstawiła się, wyciągając w jego stronę dłoń. - Jak ci się tutaj podoba? - zapytała, równocześnie myśląc o tym, co mogłoby sprowadzić tutaj kogoś na pozór normalnego, ale nie zapytała o to na głos. W pewien sposób była przekonana, że nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na pracę w lokalnej gazecie, gdyby nie był przyparty do muru. Zupełnie tak jak ona. To zaś sprawiło, że odruchowo poczuła sympatię do swojego rozmówcy.
Jordan Buchanan