organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
10.

Noc była ciemna, chociaż na pewno przeżyła już ciemniejsze, nawet jeśli nie potrafiła w tej konkretnej chwili przypomnieć sobie żadnej. Nie mogła spać, tak jak i wczoraj, a co najgorsze, wątpiła, że jutro, czy nawet pojutrze miałoby być lepiej. Kiedy więc kolejne przewrócenie się na bok nie przynosiło ukojenia, a każdy szmer za oknem budził w niej coraz to większe pokłady strachu, zerwała się ze starego materaca, tego, który jej ojczym, gdy jeszcze żył, przytargał skądś, chwaląc się swoją zdobyczą. Nie narzekała... zdawała się nie dostrzegać dwóch sprężyn przebijających się przez materiał obicia, układała na nich koc, a potem poduszkę i wmawiała sobie, że wcale ich nie ma. Z resztą... nawet gdyby spała w najwspanialszym łóżku świata, koszmary by jej nie opuściły. Wyszła więc z chaty, nie zamknąwszy drzwi na klucz, bo po pierwsze nie miała czego chronić przed grabieżą, a po drugie każdy włamywacz, a nawet zwykły rzezimieszek bez trudu wyrwałby podgniłe drewno z zamka... narobiłby wówczas więcej szkód, to też lepiej było ułatwić mu zadanie i pozostawić otwarte przejście. Mogłaby zamknąć oczy i nie otworzywszy ich bez problemu dojść nad morze, drogę tak dobrze znała na pamięć, że i tym razem nie zauważyła chwili, w której już znalazła się u swojego celu. Woda zdawała się być gładka jak stół i przywiodło jej to na myśl wizję piekła dla korsarzy, o której kiedyś usłyszała, a której w kościele by nie pochwalano... nie godzi się stwarzać oddzielnych koncepcji raju i piekła, niż te o których uczy biblia. Usiadła na brzegu trochę poza portem, spuszczając nogi za brzeg kei i chociaż miała tylko tu przysiąść, odgonić złe myśli, to nim cię zorientowała, dotarło do niej, że materiał koszuli nocnej zaczyna się robić mokry, gdzieś w okolicach kolana, nad którym miała niedbały opatrunek. Otarła twarz, ale łzy nie przestawały napływać do jej oczu, ramiona trzęsły się coraz bardziej, dołączyła do nich broda i ta okrutna bezsilność i niezrozumienie. Była sama i mogła tu przejść z zamkniętymi oczami, jakby nic złego jej się nie imało, a przecież marzyła jej się śmierć i koniec tego wszystkiego, z czym nigdy nie dawała sobie rady. Było to niesprawiedliwe, a w nocy trudniej taką niesprawiedliwość znieść... ona nie miała już na to siły. Traciła rozum, krzycząc w przestrzeń pytania, na które nikt miał jej nie odpowiedzieć. Była sama, chociaż uczono ją, że sama nie jest nigdy. Nie dostała pomocy, a przecież tyle czytała i nasłuchała się o miłosierdziu. Po prostu nie chciała czekać na to, co przyniesie kolejny dzień, uwieziona w tym miasteczku, jak w więzieniu, pokutująca za winy, których nikt nigdy jej nie przedstawił. I w tym wszystkim jakieś dźwięki... jakby dobiegające od wody, a może od wyspy. Nigdy nie opuściła Lorne Bay, zawsze gry próbowała, działy się okropne rzeczy, ale może tym razem uda się uciec? A może uda się nie tyle uciec z miasta, co z tego świata? Nie była złodziejką, ale w zmęczonym umyśle róże mary szybko przechodziły w rzeczywistość, a ta zmuszała do działania. Nie wolno jej było wierzyć w syreny, ale jeśli Bóg nie chciał się nad nią zlitować, to może pora poszukać pomocy u innych istot? Była tylko młodą, okrutnie zmęczoną dziewczyną... wmawiała sobie, że nie postępuje źle, gdy luzowała liny na cudzej łodzi, a mimo to dłonie jej się trzęsły. Nie potrafiła uruchomić silnika, nigdy tego nie robiła i już zaczęła panikować, kiedy ten w końcu zakasłał, wydał z siebie kłąb dymu i ostatecznie zapalił. Ruszyła przed siebie, w stronę wyspy, odziana w koszulę nocną i nadzieję na to, że nadal może coś zmienić, że tym razem uda jej się to wszystko zakończyć. Im dalej od portu, tym nie spokojniejsze zdawało się morze. Próbowała to ignorować, nie przypominać sobie tego dnia przed laty, gdy także wypłynęła przed siebie, w otoczeniu nieznanej sobie załogi... tej, z której nikt nie przeżył. Mimo to obrazy wracały, a jak na złość w rosnących z każdą chwilą falach, silnik wydał głośny jęk i odmówił współpracy.
- Nie teraz - jęknęła i podniosła się do pionu, a wtedy silniejsza fala uderzyła w bok, przez co Divina straciła równowagę. Krzyknęła przerażona, ale nim poprawiła swoją pozycję było już za późno. Nim się zorientowała, poczuła jak do jej przełyku wdziera się lodowata woda, jak oczy pieką od soli w niej zawartej. Nogi zaplątane w materiał poruszały się bezsensownie, gdy dłońmi panicznie próbowała chwycić czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Paznokcie zahaczyły o fragment łodzi w chwili, w której poczuła szarpnięcie w dół. Krzyknęła prosto w ciemność, uwalniając z płuc ostatnie pokłady tlenu. Cokolwiek ją zaatakowało, musiało rozharatać jej nogę i tylko adrenalina pozwoliła jej ponownie zamachać rękami. Jakimś cudem wypłynęła na powietrze, nie wiedząc co najbardziej jej doskwiera - zimno, ból nogi, pieczenie oczu, czy może płuca, domagające się tlenu. Krztusiła się, w panice próbując wdrapać się ponownie na łódkę, ale ta odpływała od niej i wymykała się z jej rąk. Miała to, czego chciała... a mimo to panicznie łapała się życia, świadoma tego, że te może zaraz stracić. Nie myślała o swoich pragnieniach, zapomniała też o syrenach, chociaż iście ironiczne byłoby, gdyby to jedna z nich pokaleczyła jej nogę. Liczył się tylko instynkt i próba przetrwania, chociaż z każdym szarpnięciem ciała energia opuszczała ją coraz bardziej, a wyziębienie spowodowane lodowatą wodą zdawało się szeptać jej do ucha najczulsze prośby, by już sobie odpuściła, bo przecież ta walka nie ma żadnego sensu.

Briseis Campbell
rzeźbiarka, znachorka — florystka w fleuriste
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Sunąca w oddali biała postać, jakby unosząca się w powietrzu, przyciągnęła wzrok zaspanej Briss niemalże od razu. Unosząc niespiesznie głowę ku górze, wyginając się nad jedną z łódek, bacznie śledziła ruchy ów zjawy. W ciemności ukryta była perfekcyjnie, nieraz i nie dwa będąc świadkiem scen wszelakich; stając się powiernikiem ludzkich tajemnic, uczyła się o mieszkańcach Lorne Bay wszystkiego. Nie było jej to celem, a na pewno nie początkowo — wychodząc w ciemną noc po raz pierwszy po swym powrocie do miasteczka, szukała po prostu gdziekolwiek snu. Bezpieczniej czuła się pod gołym niebem niż we własnej chatce, chwiejącej się groźnie wraz z każdym podmuchem wiatru. Teraz, gdy senne koszmary doprowadzały ją do krzyku, zamiast chować się pod łóżkiem, ubierała się w ciepłą kurtkę i wychodziła w nieznane. Błądziła. Zwiedzała. Eksplorowała cudze łódki unoszące się leniwie na wodzie, sercem swym śledząc wymykających się z domu zakochanych, uśmiechem zaś odprowadzając rybaków, którzy niestrudzeni życiem wybywali na głębokie wody wczesnym świtem. Po kilkunastu nocach spędzonych w tenże ekscentryczny sposób znała już większość zaglądających do portu twarzy. Białe widmo był więc czymś nowym, przełomowym. Płaczące, rozdarte serce, tkwiące nieopodal, którego twarz chyba znała. A mimo to cicho leżała na łodzi należącej do przyjaciółki swej babki, którą zgodziła się jej czasem wypożyczać — było to teraz konieczne, jako że łódź babci zatopiła, posyłając ją na syrenie dno już na wieki. Nie to jednak było ważne, a kolejne kroki wykonane przez zjawę — wybranie łódki, o której Briss wiedziała, że do zjawy nie należy. Odpalenie silnika i wyruszenie w dal, w sam środek ciemności, choć pora nie ta, pogoda raczej kiepska i strój przede wszystkim... Briseis marszcząc czoło dźwignęła zesztywniałe ciało na nogi, wykonała kilka rozciągnięć i dmuchając w lodowate dłonie, ruszyła w stronę własnego silnika. Choć morze gniewem swym ostrzegało, by pozostać jak najbliżej brzegu, Campbell w ślad za zjawą wypłynęła w morze.
— Ahoj! — zdawało się okrzykiem najbardziej sprawiedliwym; nie była to wszak akcja ratunkowa, czy też śledztwo rangi światowej. Brissie nie była pewna tożsamości smutnej zjawy, jak i powodu jej wypłynięcia w morską burzę, ale ryzykowała stwierdzeniem, że nikt nie chciałby być w tej ciemnej toni sam. Coś słyszała, ale dostrzegała niewiele — trzymając się twardo pokładu, poczęła wygrzebywać z kieszeni telefon, który jako jedyny mógł jakkolwiek oświetlić teraz morze.

Divina Norwood
Obrazek
powitalny kokos
.
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Woda była lodowata, otulała ją całą, wdzierając się do ust, nosa, oczu, piekąc niemiłosiernie, dodatkowo drażniąc jeszcze niezaleczone przypalenie nad kolanem, kilka drobnych zadrapań na ramionach, ale przede wszystkim ranę na nodze, której ogromu jeszcze nie była w stanie poznać. Póki co walczyła o każdy oddech, o każde wypłynięcie na powierzchnię. Paznokcie próbowały wczepić się w burtę łódki kołyszącej się na falach, ale na próżno. Stopy stale odmawiały posłuszeństwa, nie zmagając się jedynie z wodą, ale połami koszuli nocnej, która je otulała, niemalże zachęcając do kapitulacji. Bo mogłaby po prostu dać sobie spokój, pozwolić, by morze ją pochłonęło, ale czy w ten sposób obejdzie święte zasady? Czy Bóg dowie się, że przestała walczyć, a tym samym złamała piąte przykazanie przeciwko samej sobie, targając się na własne życie? Co jeśli męczyła się tak długo na darmo tylko po to, by zginąć tutaj i w obliczu boskich praw zostać potępioną za samobójstwo? Nie mogła na to pozwolić, dlatego błagała o jeszcze trochę sił, jeszcze nieco energii, może też odrobiny szczęścia, którego od zawsze brakowało w jej życiu. Sądziła, że jest tutaj sama - ona i bezkresne słone wody. Nawet nie spostrzegła, że zbliża się do niej jakaś łódź. W uszach miała wodę, szum fal wszystko zagłuszał, ale nie zagłuszył damskiego głosu, który przez wszystkie inne dźwięki zdołał się do niej przebić.
- Po..! - niemalże natychmiast spróbowała też coś zawołać, ale zamiast tego napiła się obrzydliwej cieczy, dławiąc się nią przez moment. Miała czerwone oczy, które mrużyła z bólu, więc jedyne co potrafiła dostrzec, to odrobinę światła o jeszcze nieznanym pochodzeniu. - Pomocy! - spróbowała ponownie, tym razem z większym powodzeniem. To jedno słowo dodało jej na tyle pewności siebie, by nie bacząc na to, kim jest przybysz zmusiła się do dalszych słów. Byleby uczepić się danej sobie szansy i nie pozwolić jej ulecieć. - Wypadłam! - było to oczywiste, ale w panice o tym nie myślała. Krótkie przekazy też zdawały się być najłatwiejsze. - Nie mogę wrócić! - chodziło o łódkę, miała nadzieję, że wszystko, co mówi jest wytaczająco zrozumiałe. - Nie mogę..! - dodała jeszcze, panicznie, nie wiedząc, co powinna zrobić, jak lepiej nakreślić swoją sytuację. Nie mogła... nic w zasadzie. Opadała z sił z każdą sekundą i czuła to bardzo wyraźnie. Póki co, nawet jeśli nie była sama, nie mogła czuć ulgi... nie tak długo, jak długo tkwiła w lodowatej toni. W końcu... nadal mogła umrzeć i to nie na zasadach, na jakich oczekiwała. Nie tak to sobie wszystko zaplanowała, a gdyby teraz pochłonęła ją ciemność, różnica byłaby taka, że jej wielka porażka miałaby obserwatora... kimkolwiek osoba na łódce była, mogłaby przynajmniej powiedzieć, że ta przeklęta wariatka utonęła... bez chwały, bez męczeństwa. Jak zwykły, niewiele znaczący człowiek, którym z resztą całe życie była.

Briseis Campbell
rzeźbiarka, znachorka — florystka w fleuriste
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Promień białego światła począł przecinać ciemną toń, choć rozpraszany był przez mroczne gęstwiny. Wytężać należało więc wzrok, by dostrzec cokolwiek; to, i liczyć także na pomoc bogów, którzy na ten jeden moment mogliby rozsunąć ciężkie chmury, by przyjazny księżyc stać mógłby się przewodnikiem w tejże wyprawie. Poniekąd któryś z nich zlitować musiał się nad losem Briss i Białej Zjawy; oto szara wata cukrowa leniwie i zaspale przesunęła się w bok, by promień księżycowego światła paść mógł na tę jedną, najważniejszą estradę. Niczym teatralny reflektor ujawnił scenę iście dantejską. Wobec niej Briss rzuciła telefon gdzieś na ziemię, prędko kierując łódź w kierunku nierównej walki między Zjawą, a morzem.
— Już płynę! — wykrzyczała czując, jak lodowate powietrze wlewa się jej do gardła. Serce na moment zatrzymane, niedowierzające temu, co widzi, poczęło bić teraz zbyt gwałtownie. Dodać chciała, by Zjawa wytrzymała jeszcze trochę, by walczyła, ale nie potrafiła wydusić z siebie czegokolwiek. Czy jeśli nie uda się jej uratować tej biednej duszy, życie jej jeszcze będzie miało jakikolwiek sens? Błagając znów rozpaczliwie o pomoc bogów, dopłynęła gdzieś nieopodal, a wzrok jej przyzwyczaił się już do egipskich ciemności. Zrywając się z miejsca jak w letargu poczęła działać: nie myśląc za bardzo, po prostu wykonując kolejne czynności. Nigdy nikogo jeszcze nie uratowała. — Złap się tego — rzuciła błagalnie, za burtę wyrzucając jasnopomarańczowe kółko ratunkowe, które z jej łodzią połączone było liną. Zjawa musiała jakoś je złapać, bo to dawało im największą szansę na powodzenie; Briss naturalnie wskoczyć mogłaby do wody, ale obawiała się, że nie byłoby to nazbyt rozsądne. Zamiast jednej topielicy, byłyby dwie. A nikt inny nie wypłynął przecież o tej późnej porze w sam środek morza. Woda walczyła. Fale wzrastając na sile zniosły koło ratunkowe kilka centymetrów za daleko, po czym atakować zaczęły jej łódź — rozbijając się to tu, to tam, Brissie sama czuła się już tak, jakby pod wodą była. Z całego tego zamętu nie potrafiła dostrzec jeszcze twarzy tej biednej dziewczyny, którą tak dobrze znała. Póki co liczyło się tylko to, by ją ocalić, by nie pozwolić syrenom na ten mord, którego ewidentnie się podejmowały. — Och Baiame, zlituj się — wykrzyknęła wprost do nieba, które zdawało się teraz zupełnie niepomocne.

Divina Norwood
Obrazek
powitalny kokos
.
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nigdy nie bała się ciemności. Tą znała lepiej, niż cokolwiek innego. Mogłaby powiedzieć, że mrok był jej przyjaciółką, gdyby nie fakt, że wszelkie biblijne powiązania z brakiem światła wiązały od razu siły nieczyste. Dobro miało się brać ze światłości, która z kolei już całkiem Diviną przerażała. Mimo to teraz modliła się o cokolwiek, co przegnałoby tą bezkresną czerń, otaczającą ją z każdej strony. Przemoczona nie wiedziała już nawet kiedy jest na powierzchni, a kiedy pod wodą. Cała była przemoczona, zziębnięta do stopnia, w którym czuje się już ból każdej kości, jakby mięśnie miały się od nich oderwać. Sól zdawała się na wyścigi atakować to w ranę na nodze, to w napuchnięte oczy, którym bliżej było ślepcu, niżli sokołowi. Nawet w tej bezkresnej agonii, walce o każdy oddech, o każdy ruch zgrabiałego ciała, odnajdywała słowa wpajanych jej ewangelii. Wy jesteście solą ziemi, wy jesteście światłem świata... Jakże to w tej chwili zdawało jej się ironiczne. Taka z niej światłość, że odejdzie w ciemności, a sól nie będzie pożądanym owocem, a jej własną zagładą. Może też nazbyt dosłownie traktowała teraz słowa świętego Mateusza, ale czy można konającego rozliczać z jego ostatnich, na wpół już świadomych myśli? Łatwiej było przytaczać stary testament, miast wytykać sobie własną głupotę, chociaż i tej była świadoma. Tego, że sama ściągnęła na siebie tą klęskę, że ma czego chciała, znała konsekwencje, a mimo to żałości przebierała ramionami, zamiast oddać się kuszącej otchłani, zakończyć to z resztką godności, której nigdy nikt jej nauczył. Czy to syreni śpiew, czy może szatańskie podszepty - nie była pewna, ale coś wołało ją tam z dołu, ciągnęło za biały materiał nocnej koszuli, prosiło by odpuściła. Nie było sensu... już nie było sensu. W tej chwili księżyc wyjrzał zza chmur i wzięła to za znak. Bóg ją w końcu stąd zabierze, może ta jej walka uznana będzie za wypadek, ominą ją winy samobójcze i spotka się w końcu z matką, którą zawsze chciała poznać. Już prawie, jeszcze troszeczkę... fala zalała jej twarz, tylko ten słony smak i szum morza... no i jeszcze głos dziewczyny. No tak... ktoś próbował jej pomóc, chciała tej pomocy, prosiła o nią, więc może jednak? Nie, bez sensu, już prawie odeszła, już była o krok i wtedy mimo tych zapuchniętych oczu, wydawało jej się, że widzi w Briseis nawet więcej, niż znaną sobie duszę, że widzi w niej własną przeszłość i przyszłość Campbell, na którą skaże ją sama Divina, jeśli teraz odpuści. Będzie żyła w winach, z którymi od lat nie radziła sobie Norwood. To wystarczyło. Jeszcze nie dziś, jeszcze jest szansa. Nie wiedziała skąd miała siły na to, by raz jeszcze szarpnąć sztywnym już ciałem, skąd to ostre widzenie w jej oślepionych solą oczach, kiedy dostrzegła rzucone jej koło. Nie pamiętała, jak się do niego dostała, ale uczucie, jakie towarzyszyło jej gdy oplotła je ramionami, miało w niej pozostać już na zawsze. Jakby zawróciła widząc już bramy, których strzegł święty Piotr, przeprosiła figlarnie i rzuciła się w dół, wracając na Ziemię. I w tej chwili nieważne do jakich bogów się modliły, bo chociaż powinna czuć wdzięczność do wyższego bytu, po prostu patrzyła na zamazaną sylwetkę Briseis, jak na dar, na który nie zasługiwała. - Trz... am... - spróbowała poinformować swoją wybawicielkę, że jest dobrze, ale głos ugrzązł jej w gardle, a zaraz po tym napiła się morskiej wody, by kaszląc jeszcze mocniej wczepić się w koło ratunkowe. Musiała dać z siebie więcej. - Trzymam! Trzymam! Trzy... trzymam... - żadna siła na tym świecie nie wyszarpałaby jej w tamtej chwili boi. Zdała sobie sprawę, że to jej jedyna przepustka do życia i ta myśl wystarczyła, by tym razem pieczenie oczu nie nadeszło od morza. Łzy były naturalne. Było tak strasznie, nadal jest w zasadzie, ale teraz pierwszy raz od kilkunastu przerażająco długich minut miała szasnę.

Briseis Campbell
rzeźbiarka, znachorka — florystka w fleuriste
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Wiatr szarpał gniewnie jej łodzią, szepcząc, by zawróciła z obranej przez siebie drogi. Zupełnie tak, jakby bogowie chcieli przekazać jej wieści smutne: jest za późno, a w dodatku to nie jej walka. Idiotyczne jednak zdawało się teraz to wszystko, jej wierzenia i modlitwy wygłaszane w myślach. A więc przestała być tą swoją codzienną wersją, tak jak i przestała nią być, gdy przed miesiącami uciekała z rąk sadystycznego mężczyzny. O nim właśnie teraz myślała. Na ostrej, palącej lince zaciskała dłonie tak mocno, jak on zwykł zaciskać palce na jej przegubach. Ciągnęła z uporem, z jakim on czasem szarpał ją za włosy. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim poczęła płakać, dławiąc się sobą i światem całym, ale pomagało to wszystko — Zjawa była coraz bliżej, bo oto obie wygrały tę wojnę z bogami każdej z nich. Z morzem, z syrenami, ze wszystkim. Dwie zagubione, przerażone, nieszczęsne dusze.
— Podaj mi rękę — zagrzmiał jakiś głos stanowczo, a ona sądziła, że ów słowa wypowiadane są przez kogoś innego, bo przecież ona sama nie była w stanie wydobyć z siebie pojedynczej sylaby. Ktoś inny też wyciągał dłonie, którymi pochwycił zimne, martwe już jakby ciało, wciągając je stanowczym ruchem na pokład. Kimkolwiek ta osoba była, na pewno nie była Bryzeidą — ona przecież przerażona kuliła się w kącie łodzi, głośno lamentując. Oto jednak ściągała już z siebie puchową kurtkę i opatulała jej zmarznięte ciało, palcami chwytając te zmarznięte dłonie, by oddać im nieco swego ciepła. I dopiero wówczas zrozumiała, że to żadna Zjawa, a twarz dobrze jej znana. Nieco starsza i poważniejsza, a jednak ta sama. — Divina? — wyszeptał głos, stygnąc na moment w bezruchu. Rozejrzała się bezmyślnie dookoła, poszukując jakichś odpowiedzi, choć przecież poza nimi dwiema, na morzu nie było nikogo. — Zrobiłaś coś sobie? — pytając, bo to znów rozsądek przejął nad nią kontrolę, poczęła sprawdzać to przemoczone, filigranowe ciało. Ciężko jednak dostrzec było cokolwiek, gdy łódź wciąż dygotała na rozgniewanych falach, a ciemności zdawały się coraz uporczywiej utrudniać tę misję ratunkową. — Zaraz wrócimy na brzeg — obiecała i wbrew sobie, bo najchętniej zostałaby przy niej, przesunęła się w stronę steru. Odpalić silnik, zawrócić, tylko nie panikuj. Ale mogła przecież zrobić coś więcej, musiała, bo tam na pomoście, nikt nie miał na nie czekać. — Wezmę pomoc, jakoś — wymamrotała, do siebie czy do niej, po czym zaczęła poszukiwać telefon — gdzieś w tym wszystkim zaginął, a ona dostrzec nie potrafiła go na tej niewielkiej łodzi.

Divina Norwood
Obrazek
powitalny kokos
.
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Dławiła się wodą, która na tym etapie nie piekła już przełyku. Sól zdawała się nie być już niczym nadzwyczajnym... czy tak właśnie smakowało odejście z tego świata? Miało to swój sens... słone łzy wylewane za zmarłym, to i słony smak uchodzącego z ciała życia, tylko, że za Diviną Norwood nikt nigdy nie miał zapłakać, nikt nie żegnałby jej z rozpaczą. Jej ciało spoczęłoby w grobie, którego nikt nigdy by nie odwiedził, a po dwudziestu latach bez żalu jej szczątki przykryliby inną trumną, trumną kogoś, kogo mogiłę, w przeciwieństwie do Norwood, ktoś na pewno by opłacał przez długie lata, nie wiedząc, że w tej mieści się jeszcze jedna, zapomniana przez świat dziewczyna. Wiedziała o tym doskonale, nie łudziła się, że coś po sobie pozostawi. Ten świat jej nie kochał i ona także nigdy go nie pokochała... mogła więc zejść z niego, niczym niedoceniany artysta ze sceny, tak należało, duża jej część wiedziała o tym, a mimo to zdradziecka dłoń wyrywała do wszystkiego, co mogło zapewnić schronienie. Nim więc to przemyślała, mięśnie spięły się boleśnie, walcząc w bitwie, w której Divina już dawno wywiesiła białą flagę. O tym, jak niekonsekwentne były jej działania, miała zdać sobie sprawę dopiero potem, bo teraz, gdy w końcu wyciągnięto ją z wody, gdy fale przestały wdzierać się do jej płuc, jedynym o czym myślała, było powietrze. Jego smak, rozkosz towarzysząca każdemu oddechowi. Potrzebowała kilku chwil, by zrozumieć, że życie zawdzięcza nie obcej osobie, a Briseis Campbell, która pomimo ciemności, patrzyła na nią swoimi wielkimi oczami. Viny zastanawiała się, jakie emocje czają się w jej własnych.
- To nic - odpowiedziała odruchowo, nie wiedząc co ma powiedzieć. Zabawne... nogę miała pooraną, jak ziemia po przejeździe kombajnu, ale naprawdę zdawała się tego nie czuć. Adrenalina i chłód robiły swoje, cała była mokra, a koszula nocna przylegała do jej ciała, tak, czy inaczej, nie umiała odróżnić miejsc, w których nie dzieje się to za sprawą wody, a ciepłej krwi barwiącej w ciemności biały materiał. - Nie! - wyrwała jednak, panicznie wręcz, skracając po omacku i niczym dopiero narodzone źrebie, odległość między nią, a Briseis. - Nie wzywaj nikogo - poprosiła. Powinna poprosić i samą Bri, by ta czym prędzej wyrzuciła ją z powrotem za burtę i uciekała. Czuła, że jej fatum przybiera na sile, że wisi w powietrzu i nie chciała, aby dopadło nikogo, poza samą Diviną. Być może w tym wszystkim nieco majaczyła? Musiała stracić sporo krwi. - Po prostu dobijmy na brzeg - dodała puszczając nadgarstek Briseis, który musiała w którymś momencie złapać, nawet nie wiedziała kiedy. Upadła gdzieś na pokładzie, opierając się o pierwszą stabilną przeszkodę. Wzrokiem spojrzała jeszcze ku falą, a za nimi... pobliże wyspy. Przełknęła ślinę. - Ale do Lorne... musimy wrócić do Lorne Bay - rzuciła z mocą, czując jak się trzęsie. Nie wolno jej było opuszczać miasteczka, tyle raz się o tym przekonywała, a mimo to, za każdym kolejnym razem robiło to na niej nie mniejsze wrażenie. Świadomość, że naprawdę była przeklęta.

Briseis Campbell
ODPOWIEDZ