Widać było, że u niego w domu Reed bywała tylko od święta, skoro naprawdę wierzyła, że którekolwiek z tych patałachów byłoby w stanie zająć się jakkolwiek odpowiednio
żywym stworzeniem. Chomik Mary otarł się o śmierć już tyle razy, że Yosef czasem powątpiewał w to, że jego siostra ma na pewno tyle lat, ile widnieje w metryce aktu urodzenia; gdyby on sam nie przypominał sobie od czasu do czasu o tym, żeby zajrzeć na tego gryzonia, z pewnością trzeba by było już niejednokrotnie przekopywać szafy w poszukiwaniu jakiegoś pudełka po butach i odpowiednio grząskiego gruntu. Dlatego też prychnął krótko, kręcąc głową, kiedy przyjaciółka zasugerowała, że rodzeństwo Yosefa
ucieszyłoby się. Tak, na pewno - radość trwałaby pięć minut, a opiekę nad żółwiem przejąłby on na następne pięć tysięcy lat, czy ile tam te gady żyły.
-
Mara wstawiłaby trzy zdjęcia żółwia na instagrama, a potem o nim zapomniała, Joel wziąłby go do szkoły i podkładał w losowych miejscach, żeby nagrywać reakcje ludzi, a Misha pomyliłby go z pluszakiem, wyniósł na plac zabaw i zostawił na zjeżdżalni - ja naprawdę sądzę, że Brosef zasługuje na coś więcej niż to - wyłożył jej więc, niezwykle szczegółowo, licząc na to, że takie unaocznienie problemu przemówi Reed do rozsądku. Ta jednak zaraz zaczęła nawijać o kotach, najwyraźniej oburzona, że Yosef w tej swojej małej głowie nie znalazł miejsca na zapamiętanie imion sierściuchów, choć przecież te były mu przypominane przy każdym spotkaniu, co najmniej jednokrotnie.
-
Ja myślę, że Pumba, Simba... i tak dalej, to i tak lepsza opcja niż moje rodzeństwo. A nuż uda mu się przetrwać? - podsunął, bo jeśli Reed naprawdę była tak zdesperowana, żeby któreś z nich jednak zabrało Brosefa ze sobą, to niech sama to zrobi. -
Może okaże swoją dominację względem kota? Brosef - zwrócił się zaraz do gada, poważniejąc na moment -
wiesz, nie wiem jak to wszystko będzie wyglądać, ale jakbyś potrzebował, żółwiu, jeszcze dodatkowo świadka, że... no wiesz, że jest agresywny, to możesz na mnie liczyć. Kot, w sensie. Ktoś na pewno się tym zainteresuje - oznajmił, choć, oczywiście, wciąż obstawał przy tym, że najlepszym pomysłem było pozostawienie żółwia w miejscu, w którym go znaleźli.
Szykował się już na wysłuchanie wszystkich imion przygotowanych przez Reed dla potencjalnych nowych kotów, ale wtedy do dziewczyny dotarła jego wzmianka o policji, więc kiwnął tylko głową, oznajmiając przy tym, że
tak, to bardzo prawdopodobne - co, tak naprawdę, było z palca wyssane, ale o tym przecież dziewczyna już nie musiała wiedzieć, prawda?
-
Jak? Żółwie, co nie umieją pływać? - dopytał, ale zaraz zreflektował, że no tak: przecież przed chwilą sam powiedział, że są różne rodzaje. Westchnął więc ciężko. -
To je wyłowię, co za problem? To lepsze niż jakby miały się usmażyć na tym... o, zobacz! - przerwał to, co mówił, bo w miejscu, w którym woda dobijała do brzegu, mignęła mu duża, żółwia skorupa. -
Może to ich mama...? - Tak, może żółwie matki były lepsze niż te ludzkie i faktycznie wracały na miejsce, żeby zainteresować się dziećmi? No, względnie mógł to być po prostu jakiś randomowy żółw, którego zdecydowali się wrobić w pieluchy. Tak czy inaczej, postanowili, że skoro w pobliżu kręci się starszyzna gatunku, zostawią młode na miejscu i będą przypatrywać się im z odpowiedniej odległości.
W końcu, po czasie wymierzanym być może w kwadransach, obie ich pociechy skierowały się faktycznie w stronę wody i tutaj skończył się epizod rodzicielstwa Yosefa i Mairead. A Brosef i Broreed...? Cóż, niech prowadzą ich same przyjemne prądy.
[ k o n i e c ]
mairead mcinerney