lorne bay — lorne bay
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Change my name, shave my head
Tell my friends that I'm dead
Z jakiegoś dziwnego powodu cała atmosfera, która po drodze była jeszcze całkiem luźna teraz przeobraziła się w jakąś cięższą i bardziej nieprzyjemną. Ollie spojrzał na Raine zastanawiając się skąd ona w ogóle brała takie wnioski. Może jego ton po prostu był zbyt nieprzyjemny albo źle coś intonował?
Stał tak w ciszy widząc jak nosi butelki do lady i oczywiście wziął od niej kilka, bo nie był aż takim chamem jak sobie wyobrażała. Nie wiedział za bardzo co ma jej powiedzieć i zbierał sobie myśli w głowie przez tę całą sytuację. - Wiesz co, myślę, że źle mnie zrozumiałaś tak szczerze mówiąc - powiedział po chwili kiedy gościu przy kasie nabijał produkty. Może nie było to najlepsze wyciągnięcie ręki do drugiej osoby ale no już trudno. - W sensie ja nie narzeka, po prostu.. Po prostu się zestresowałem i tyle, ludzie tak mają. - powiedział jej kiedy gościu nabijał coraz większą liczbę butelek na kasę. - A to był taki żart, może niepotrzebny - tak na spokojnie do niej powiedział patrząc na goscia, który ewidentnie czuł się skrępowany i patrzył na niego trochę tak jakby mu współczuł. W sumie było czego.
- Po prostu lubię sobie pomarudzić, jak Cię to tak wkurwia to możemy wracać w ciszy albo sobie pośpiewać Greenday czy inne emo gówno - dodał po chwili wyciągając rękę do lady na którą położył jakieś siatki do których mieli zapakować te browary i zaczął pomagać Raine pakować je do środka. No chciał zrobić tak, żeby zapakowali sobie w miarę po równo i nikt nie musiał marudzić, że mu za ciężko. Zaraz po tym położył swoje rzeczy na ladzie i wyjął telefon, żeby nim zapłacić za zakupy.
- A tak w ogóle to ja nigdy nie powiedziałem, że się z Tobą źle rozmawia czy coś - powiedział do Raine zbliżając telefon do terminala i czuł na sobie spojrzenie kasjera, który zdecydowanie będzie opowiadać tę historię komuś.

Raine Barlowe
sumienny żółwik
ollie mytes
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
Westchnęła tak głośno, że kasjer popatrzył na nią ze zdziwieniem, zaraz przenosząc spojrzenie na paplającego Olliego. Miała wrażenie, że chłopak dalej pije do jakiejś rozmowy sprzed tygodnia, jak nie więcej i na tym właśnie polegało jej poirytowanie - że ciągnął bezsensownie jakiś temat i próbował się na siłę wytłumaczyć, chociaż na dobrą sprawę nie było się z czego tłumaczyć. - Jezu, Ollie, te tłumaczenia są niepotrzebne, co ty mi chcesz wyjaśnić? - jęknęła, odchylając głowę do tyłu i była zdecydowanie zbyt dramatyczna jak na to, że byli w miejscu publicznym, jakieś pół metra od osoby postronnej. Osoby, która teoretycznie powinna się czuć tym tematem skrępowana, ale szczerze? Co się mogło dziać na nocnej zmianie na Shellu? Chłopak pewnie żył pełnią życia teraz, słuchając ich głupiej dyskusji, czego Raine była podświadomie świadoma.
- Człowieku, ocknij się, nic takiego się przecież nie stało, nie musisz analizować każdej sytuacji i rozwlekać tego w nieskończoność - znów westchnęła, jak wspomniał o tym wracaniu w ciszy, bo po prostu robił z igły widły. Nic takiego się nie stało, a on już się zachowywał, jakby tu się podziała jakaś śmiertelna obraza, której musiał zaradzić. Nieźle odjechał jak na ziomka, który miał problem z zagadywaniem do ludzi. W sensie, jak już ktoś do niego zagadał, mógłby spróbować nie być przy tym takim ponurakiem i brać wszystkiego do siebie. - Dobra, ty chyba potrzebujesz jakiego wyłącznika, resetu, cokolwiek, bo nie odpuścisz. Pan... - szukała wzrokiem tabliczki z imieniem kasjera - Ethan odpuszcza ci wszystkie winy, wychodzimy stąd na świeżo, zrozumiano? - zgarnęła pokaźną część butelek i innych tobołów, kierując się do wyjścia i miała nadzieję, że Mytes przetanie być jęczybułą.

Ollie mytes
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
lorne bay — lorne bay
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Change my name, shave my head
Tell my friends that I'm dead
W sumie to chyba dosyć naturalne, że czasami między ludźmi dochodziło do różnorakich sprzeczek niekoniecznie wywoływanych specjalnie. Patrząc na kasjera pokręcił głową i wychodząc z budynku stacji benzynowej prawie wpadł na gościa, który wchodził do środka. - Sorry - wyburczał muskając się z nim ramionami i trzymając drugą część zapakowanych napojów wyszedł za Raine.
- Dobra to w takim razie możesz mi pomóc wymyślić zajebiście ważny powód ucieczki od tej laski, bo zwykłe chyba się nie dogadujemy nie wystarczy - powiedział do Raine zrównując się z nią krokiem. Tak naprawdę to nie był na nią zły ale czuł się po prostu osaczany a w takich sytuacjach po prostu się nakręcał. - O ile w ogóle cały czas tam będzie - uśmiechnął się delikatnie, bo w sumie nie sądził, żeby tak było.
- W ogóle to pamiętasz jak w zeszłym tygodniu była taka zajebiście wielka ulewa? Wtedy co wysyłali te wiadomości, żeby uważać na siebie, bo ma być jakiś rekord wody na metr jakiś tam - zapytał ją próbując zmienić temat i wrócić do normalnej dyskusji. - To w sumie było chyba dwa dni po tym jak się spotkaliśmy na stacji.. No nieważne.. No to zrobiliśmy imprezę ze współlokatorkami i rozkmiń, że ktoś nie zamknął jednego okna i zalało nam totalnie całe mieszkanie. W sensie współlokatorka ciągle mówi, że wody było po kostki ale tak naprawdę to trochę mniej - zaczął jej opowiadać spokojnym i trochę powolnym tonem. To wszystko pewnie Ryan zrobiła ale jeszcze tego nie wiemy, więc można tylko tak przypuszczać. - Więc ogólnie to nie polecam robić domówek u siebie w mieszkaniu - podsumował zamieniając siatki w rękach bo troche się zmęczył.

Raine Barlowe
sumienny żółwik
ollie mytes
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- A powiedziałeś jej w ogóle gdzie idziesz? Czy jak cię wyciągnęłam to po prostu zniknąłeś? Bo wiesz, sprawa może się rozwiązać sama - uśmiechnęła się lekko. Jakby to ona umówiła się z jakimś chłopakiem na imprezie, a ten by sobie wyszedł z inną dziewczyną to chyba bez względu na podany powód uznałaby, że nie ma się co przywiązywać do ich znajomości, już zresztą nieistniejącej. - Obstawiam, że będzie, ale z innym chłopakiem - albo tak dla siebie, albo dla zrobienia mu na złość, może żeby pokazać, że sobie znalazła kogoś ciekawszego. Laski na imprezach były trochę skomplikowane, a zarazem proste. Bo dużo z nich działało według tego samego nielogicznego schematu, tak już było.
- Noo, pamiętam, myślałam, że się nie dostanę do domu, ulice były jak rzeki - szczególnie w jej okolicy, trochę mniej cywilizowanej niż centrum miasteczka. - Jakim cudem wam tak napadało przez jedno okno? I gdzie wy wszyscy byliście? - historia trochę brzmiała na wyolbrzymioną, bo Raine się kiedyś zdarzyło zostawić uchylone okno w deszczu, ale nigdy z tak tragicznymi skutkami, bo jak woda po kostki, to przecież przesiąkała cała podłoga i meble, co w ogóle generowało spory rachunek. - A nie, to mi akurat nie grozi, bo mieszkam w Sapphire River, a tam mało kto się zapuszcza - Sapphire było trochę dziczą, mieli krokodyle, bagna i pola minowe, brak komunikacji miejskiej i domy na balach, przystosowane do ewentualnego wylania rzeki, ale może niekonieczne do dużych imprez. Domek Raine w ogóle składał się z kuchni, która jednocześnie była salonem i holem, a do tego łazienki i maleńkiej sypialni, w której nie mieściło się za wiele poza łóżkiem, więc impreza na więcej niż trzy osoby to już brak miejsca do stania.

Ollie mytes
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
lorne bay — lorne bay
24 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Change my name, shave my head
Tell my friends that I'm dead
W sumie to było dobre pytanie, bo właściwie to nie pamiętał, żeby jej coś mówił. No ale pewnie go widziała jak wychodził, no nie? To znaczy Raine wszem i wobec całkiem głośno mówiła, że wychodzi, a on kręcił się wtedy przy niej. Może to wystarczyło?
- Wiesz co ja nawet mógłbym zagadać do jakiegos typa i mu powiedzieć, że jest tu taka jedna, która jednorazowo chce się zamienić na partnerów - powiedział szczerząc zęby przed siebie bo ten żart akurat jakoś szczególnie go rozbawił. Nie miał przecież za złe tego, że dziewczyna sie z nim źle dogadywała. Po prostu byli w kłopotliwej sytuacji.
- Ogólnie to ja dalej uważam, że to przez kaca moja współlokatorka tak o tym opowiada. To jest fizycznie niemożliwe, żeby aż tak zalało nam mieszkanie ale przez to, że chyba dalej byłem pijany mogłem ulec sile sugestii.. - wzruszył ramionami próbując przypomnieć sobie jak dzień po randce z Ryan przez ich mieszkanie przeszedł kataklizm.
- Żeby mieszkanie zalało po kostki to jakaś rura musiałaby pęknąć, przecież to masz ileś tam metrów jakichś tam, więc przez okno nie może coś takiego wpaść... No a u nas żadna rura się nie jebła.. - gdy tylko to powiedział to zaczał się uśmiechać jeszcze szerzej. - Ale pewnie nie jedna rura się jebała noc wieczór wcześniej - to akurat zasługa zbyt dużego komfortu, który czuł w jej towarzystwie ale jakoś rury i jebanie tak dziwnie rozwiązały mu język i pozwolił sobie na trochę żartów. Żeby zaczął jednak mówić mniej głupot wyciągnął papierosa i nie zważając na to, że nie tak dawno palił z Raine to odpalił go wyciągając paczkę w strone dziewczyny.

Raine Barlowe
sumienny żółwik
ollie mytes
studentka mechatroniki — przyszły technik turbin
22 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Powracająca po kilku miesiącach do Lorne Bay studentka mechatroniki, która próbuje zacząć życie na nowo.
- Albo, uwaga, to będzie mocne, możesz jej powiedzieć, że nic z tego nie będzie, ale dobrej zabawy? - chociaż niestety ghosting był najłatwiejszy. I jak się było tym ghostującym, to łatwo było to sobie usprawiedliwić. Bo wtedy się myślało, że wszystkie znaki były dość jasne, z kolei w odwrotnej sytuacji, nie można było zrozumieć co poszło nie tak. Ale niezależnie od tego, co było najłatwiej, to najlepiej byłoby zagadać i powiedzieć co i jak. No chyba, że ta randka Olliego już sobie znalazła inną randkę i bawiła się świetnie podczas jego nieobecności. - Może cię wybawiłam od tej rozmowy - wyciągając go na stację, mogła go tak naprawdę uratować przed niezręcznościami. Piękna wizja. Bohaterska Raine!
- Albo może jakiś klin na tego kaca, bo to rzeczywiście dość... mało możliwa wizja, żeby aż tyle rzeczy się zadziało, serio. Ale to ciebie wtedy nie było w domu, że nic nie wiesz? I co, wróciłeś, a wszystko było okej? Bo jakby tak dużo zalało, to chyba mielibyście spore problemy, trzeba byłoby ogarniać sąsiadów i w ogóle! - podeszla dość praktycznie do tej całej sytuacji, no i rzeczywiście, gdyby było tak bardzo źle z tym ich mieszkaniem i całym zalaniem, to Ollie raczej musiałby dość mocno zaangażować się w sprzątanie. Nie wyglądał tez specjalnie na pedanta, więc pewnie parę rzeczy leżało u niego w pokoju na podłodze, a mokra książka, którą czytało się kiedyś przed snem, połączona z mokrą skarpetą i jakimś starym papierkiem po czekoladzie, kilka tygodni wcześniej wstydliwie wyrzuconym za łóżko, żeby sprawiać wrażenie porządnickiego, pewnie zrobiłyby na nim wrażenie. - Co? - czasem to w ogóle go nie rozumiała. Co prawda było to dopiero ich drugie spotkanie, nie było więc zbyt wiele okazji do rozumienia, ale wycągnęla papierosa z paczki. - Nauczyłeś się nie rzucać? - uśmiechnęła się pd nosem, nie w ramach pretensji, tylko żartu.

Ollie mytes
raine barlowe
nata#9784
me, myself & I
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
#54?


Nie żyła, lecz egzystowała.
To było najlepszym podsumowaniem ostatnich tygodni, podczas których panienka Clark zaszyła się w apartamencie swoje dziadka w Sydney. Wtedy, gdy zatrzasnęła za sobą drzwi niewielkiego domku na jednej z farm… Nie wiedziała, co ma z sobą zrobić, a ucieczka z miejsca, w którym wszystko przypominało jej o spojrzeniu niebieskich oczu oraz uśmiechu, który zawsze potrafił ująć ją za serce, wydawała jej się rozwiązaniem najlepszym. Z pewnością najbezpieczniejszym dla złamanego serca, choć przez pierwsze dni nie była pewna, czy w ogóle je jeszcze posiadała. Zupełnie jakby pozostało właśnie tam, w niewielkiej chatce na farmie alpak, przy mężczyźnie który odrzucił ją i jej miłość dla… wódki. I chyba to w tym wszystkim bolało ją najbardziej. Bo przecież starała się, była przy nim i robiła wszystko, aby zdjąć z jego barków choćby część problemów aby tylko wyszedł z dołka po utracie matki i wrócili do życia. Choć trochę, odrobinę… To wszystko jednak zdało się na nic i choć Audrey Bree Clark przeżyła już kilka zawodów serca, ten bolał najbardziej. Zapewne przez fakt, że to starszego sąsiada przyszło jej kochać najmocniej, tą głupią, szaleńczą miłością sprawiającą że złożyła na ołtarzu poświęcenia relacje z ojcem, przyjaciółmi oraz część własnego zdrowia byleby tylko móc regularnie ginąć w ciepłych, bezpiecznych ramionach Jebbediaha. To jednak najwidoczniej nie wystarczyło bądź ona była niewystarczająca na tyle, aby ta pokręcona historia mogła doczekać się szczęśliwego zakończenia.
Kochała go. Okrutnie i całą sobą jednocześnie jednak nie potrafiąc dalej obserwować jak stacza się wprost do drewnianej trumny, głuchy na jej prośby. I choć wyjazd, by oddać się pod opiekę dziadka gdy przez pierwsze dni nie potrafiła nic przełknąć wydawał jej się dobrym posunięciem tak teraz… Nie była tego taka pewna. Nowy, niebieściutki pickup sunął po drodze coraz bardziej zbliżając się w niebezpieczne okolice rodzinnej miejscowości sprawiając, że coraz mocniejszy ból rozprzestrzeniał się po jej piersi. Bała się. Tak cholernie bała się stawić czoła tym wszystkim, jeszcze świeżym wspomnieniom czającym się nawet w zakątkach jej ukochanego sakntuarium… I bała się, że spotka Jego. Tego,który nadal był posiadaczem sporej części jej serca. Tego, który mimo tych wszystkich słodkich słów i czułych gestów wolał zapijać się dalej niż dzielić z nią swoje życie…
Serce dziewczyny przyspieszyło, a Audrey miała wrażenie, że fala duszności uderzyła w nią obuchem, nagle wytrącając z pozornej, niezwykle kruchej równowagi. Wracała, bo w końcu musiała wrócić, na swoich barkach mając ciężar odpowiedzialności za swoje zwierzęta… Ale co ona właściwie miała zrobić? Nie miała niczego - ani rodziny, z którą jeszcze nie doszła do porozumienia, ani przyjaciół gdyż część się od niej odwróciła gdy uparcie tkwiła w związku z swoim panem Ashworth… ani domu, bo przecież przed wyjazdem mieszkała razem z nim, w jego domu, na jego farmie. Nieprzyjemna duszność wzmogła się, serce zaczęło się kołatać w jej piersi… Z
Zjechała na stację, w dziwnym stanie oderwania udając się do damskiej łazienki, by spryskać twarz zimną wodą. Szumiło w jej uszach, gdy kolejne myśli napływały do jej umysłu. Co zrobi? Gdzie pójdzie? Jak poradzi sobie zupełnie sama, bez choćby jednej przyjaznej duszy? A co jeśli w mieście przywita ją klepsydra, z tak doskonale znanym nazwiskiem które z czułością wypowiadała tak cholernie dużo razy? Łzy napłynęły do brązowych oczu, ucisk w piersi sprawił, że zgięła się w pół ledwo ustając na nogach a płuca, tak żałośnie, tak rozpaczliwie próbowały złapać powietrze, to jednak zdawało się z uporem im umykać.
Nie miała siły.
I była tak cholernie, okrutnie sama.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Nienawidziła tego pieprzonego samochodu. Wcześniej przynajmniej mogła poczuć się wolna, dodać gazu i nareszcie pogalopować gdzieś w nieznane, a obecnie siedziała wetknięta w metalową puszkę, która sprawiała jej obrzydliwy dyskomfort. Dosłownie się dusiła mimo szeroko otworzonych okien, ulewy i braku papierosa w ustach. Dopiero po ostatnim zakręcie zdała sobie sprawę, że przecież nie chodzi wcale o te pieprzone konie mechaniczne. Ciąża dosłownie zmiotła ją z ziemi i choć w pracy jakoś umiała zachować spokój to wystarczyło kilka chwil samotności, a powracały najbardziej natrętne i przerażające myśli. O tym, że niedługo przyjdą wyniki badań i Hyde nie będzie już jej chciał znać. O tym, że może się okazać się chore. O tym, że wreszcie autor anonimów ją dorwie poza Shadow i dokończy dzieła i razem zginą pod nożem. Że karma powoli puka do jej drzwi i już niedługo może być nieżywa, bo przecież klub już nie był bezpiecznym miejscem. Wszystkie te nienazwane nawet lęki przybierały realne kształty i atakowały ją na tyle zaciekle, że postanowiła wynagrodzić to batonem.
Albo przynajmniej popatrzeć tęsknym wzrokiem na papierosy, które wisiały nad ladą.
Nim jednak zdążyła skupić się na jakiejś trywialnej potrzebie (bo przecież tylko takie mogła obecnie realizować) weszła do łazienki i automatycznie wycofała się z niej. Na sekundę, bo nim zdążyła pomyśleć i ponownie stwierdzić, że nieznajoma może być naćpana bądź niebezpieczna, zwyciężył instynkt. A ten podpowiadał jej łapanie kogoś, kto właśnie niebezpiecznie się chwieje i nie może złapać oddechu.
Chwyciła ją mocno za ramię i odwróciła w swoją stronę.
- Nic się nie dzieje. Nie umierasz, tylko patrz na mnie – mówiła spokojnie i zaczęła oddychać głęboko, tak, by nieznajoma dopasowała swoje tempo do niej. Nie tak dawno to Joan stała nad nią i przypominała jej, że atak paniki to tylko zemsta zmęczonej głowy, a teraz ona usiłowała wybawić od tego nieznajomą dziewczynę.
I chyba w tym momencie doceniła swoją pieprzoną ciążę, bo choć miała swoje obawy, lęki i przerażenie nie opuszczało jej nawet na krok to ataki zniknęły. Organizm jak jeden mąż skupił się głównie na przetrwaniu i bezpieczeństwu dziecka, spychając jej potrzeby w kąt. Było to może okrutne, ale Matka Natura wiedziała najwyraźniej co robi, bo Julia Crane czuła się silna i obejmowała ręką kogoś, kto znacznie bardziej potrzebował pomocy niż ona sama.
- Spokojnie, oddychaj ze mną. Raz, dwa, trzy – powtarzała, nie spuszczając z niego wzroku i nie dając jej się osunąć w nicość czy też stracić z nią kontakt poprzez zbyt płytki i przyśpieszony oddech. Sama przemawiała cicho, ale stanowczo, nie mogła wydawać innych poleceń, bo jeszcze jej nie znała, choć jej zawsze pomagało recytowanie rzeczy jej bliskich – malarzy, których podziwiała nad życie.
- Chcesz wody? – zapytała, gdy zobaczyła, że nieznajoma odzyskuje kolory. Coś się wydarzyło w jej życiu, coś co zupełnie ją dobiło i tak, Julia znała ten ból i wiedziała, że tylko najbliższa osoba może go spowodować. Współczuła jej więc i próbowała nie powracać do siebie sprzed pięciu lat i nie wskrzeszać tego paroksyzmu czystej rozpaczy, która minął i była przekonana, że i to spotka tę dziewczynę. O ile tylko da sobie szansę.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Nie chciała, aby ktokolwiek oglądał ją w takim stanie; nie chciała widzieć współczujących spojrzeń bądź, co gorsza, słyszeć kolejnych płomiennych wykładów pod flagą “ostrzegaliśmy, ale nie słuchałaś”. Owszem, ostrzegali - Audrey Bree Clark jednak z całych swoich sił wierzyła w związek z panem Ashworth, który troszczył się o nią bardziej niż ktokolwiek inny na tym świecie… To jednak z czasem zdawało się zmienić (choć Audrey dalej nie potrafiła w to uwierzyć, zwyczajnie nie rozumiejąc powodu nagłej, okrutnej zmiany) pozostawiając ją tak okrutnie samą, zagubioną… I pogrążoną w stanie z którym styczność miała po raz pierwszy w swoim dwudziestotrzyletnim życiu.
Panika oraz przerażenie błyszczały w brązowych tęczówkach z których wylewały się potoki łez, a Audrey przez chwilę miała wrażenie, że oto nastał jej koniec; że serce będące w zupełnym rozpadzie zwyczajnie zatraciło jakąkolwiek zdolność funkcjonowania powoli, kolejno wyłączając kolejne narządy bowiem już za chwilę miała wrażenie, że jej płuca przestają działać a ona mimo rozpaczliwych prób, nie potrafiła złapać choćby najmniejszego oddechu.
Wtedy też poczuła na sobie dotyk czyichś dłoni. Dotyk który nie pozwalał jej upaść mimo iż ledwo stała na nogach, z paniką w oczach i nie potrafiąc złapać tchu.
- Ja… Ja… - Spróbowała coś wydukać, głos jednak wiązł jej w gardle a w piersi brakowało tchu. Jedynie przepełnione smutkiem, przerażone spojrzenie zdawało się mówić to, czego nie potrafiły wypowiedzieć usta - wolałaby, aby umierała. Aby jej serce faktycznie pękło z żałości oszczędzając jej bólu powstałego w skutek jego złamania oraz tej cholernej pustki jaka ją otaczała, coraz mocniej zaciskając na niej swoje macki. Była sama, bez dachu nad głową ani przyjaznej duszy, a co najważniejsze - bez niego. Ten moment, ta chwila podczas której panika przejmowała stery nie tylko nad organizmem ale i umysłem panienki Clark była jedyną chwilą, w której dziewczyna żałowała okrutnie, że kula ojca nie przeszyła jej serca odbierając jej życie. Wtedy, gdy była szczęśliwa a bezpieczne ramiona ukochanego obejmowały ciasno jej ciało. Wolałaby umrzeć niż mierzyć się z tym bólem rozdzierającym dziewczęcą duszę.
Wtedy jednak padły pierwsze polecenia, a przerażone brakiem powietrza oraz nieznany jej do tej pory stan, automatycznie poczęło wykonywać kolejne polecenia. Wpierw oddech. Raz. Dwa. Trzy. Powolutku, kroczek po kroczku udawało jej się odzyskiwać panowanie nad oddechem, a płuca dostawały coraz większą dawkę upragnionego tlenu. Przerażone spojrzenie tkwiło w buzi nieznajomej starając skupić się na każdym, nawet najmniejszym jej szczególe anioła, który przypadkiem znalazł ją w tej toalecie na zapomnianej stacji benzynowej.
Chcesz wody?
Dopiero teraz poczuła nieprzyjemną suchość w ustach to też kiwnęła delikatnie głową, ciężko opierając się dłońmi o niezbyt godny zaufania blat umywalki. Co się z nią działo? Nie wiedziała.
- Ja… - Zaczęła, musiała jednak odrobinę nieelegancko odchrząknąć gdy w pierwszej chwili głos odmówił jej posłuszeństwa. - Przepraszam… Ja… Ja nie wiem… Nie chciałam… - sprawiać kłopotu. Mięśnie jej rąk zatrzęsły się zwiastując kolejne emocje ponownie napływające do jej ciała, a brązowe spojrzenie przepełnione smutkiem, strachem oraz zwyczajnym rozbiciem skupiło się na nieznajomej twarzy. I to ostatnie było tym, jak naprawdę się czuła - rozbita, na malutkie kawałeczki z których nie potrafiła złożyć pełnego obrazu.

Julia Crane
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Nie zapomniała swojego pierwszego ataku paniki. Ktoś po latach powiedział jej, że to jak z pierwszym razem – tego się nie zapomina nigdy. Nie sądziła, żeby to było w jakikolwiek sposób słuszne stwierdzenie, ba, wydawało się jej absolutnie na wyrost, ale akurat dla niej inicjacja seksualna wiązała się z gwałtem, zaś bezwład ciała wywołany lękiem był czymś, co można było oswoić. Z czasem. Trochę to przypominało dzikie zwierzę na wolności, które należało spętać i zaciągnąć do klatki. Takiej w której szczeblami było zaspokojenie podstawowych potrzeb, których domagał się organizm. Zwykle ich brak wywoływał w efekcie atak. Mogła tak teoretyzować do woli, bo każdy, kto prędzej czy później musi mierzyć się z tego typu objawami uczy się o nich jak najwięcej. Julia wiedziała dlaczego – naiwnie uważano, że im więcej wiedzy się posiada, tym jest się lepiej uzbrojonym na wypadek kolejnego ataku. O słodka naiwności, i tak jak przyszło co do czego to stawało się zupełnie bezbronnym przed potworem, który wyciągał obie ręce i dusił, tamując absolutnie oddech.
Chciałoby się rzec, że była i widziała, ale jej doświadczenie w żaden sposób nie mogło pomóc dziewczynie, więc skupiła się na tym, by odzyskała tlen i spokój.
- Nie mów, po prostu oddychaj – proste komunikaty, te najbardziej skuteczne najwyraźniej, bo najgorsze minęło, gdy złapała w płucach ten charakterystyczny świst i choć serce zapewne galopowało i Julia musiała ją trzymać, wiedziała, że teraz będzie lepiej. Przynajmniej fizycznie, bo nikt kto cierpiał na tak dotkliwe ataki paniki nie mógł liczyć na zdrowie psychiczne.
Podała jej wodę i pokręciła głową, nie powinna jeszcze mówić.
- Miałaś atak paniki. Sama miewałam takie bardzo często – wytłumaczyła i delikatnie wzięła ją za rękę. – Chodź, wyjdziemy na powietrze – uśmiechnęła się, choć raczej nie było jej do śmiechu, ot, chciała dodać odrobinę otuchy dla dziewczyny, która najwyraźniej była w kiepskim stanie psychicznym.
- U mnie zaczęły się po śmierci mojego dziecka – kontynuowała. – A potem, gdy… Rozstałam się z chłopakiem zwyczajnie nie byłam w stanie jeść, pić, spać. Wtedy organizm bardzo często wpada w takie stany, bo nie zapewniasz mu wystarczająco dużo siły – mówiła tak po prostu, a gdy wyszły na zewnątrz, westchnęła mocno. W tym miejscu powinna zapalić, ale zamiast tego skierowała paczkę w jej stronę. – Palisz? Jeśli tak to nie krępuj się, ja się trochę odsunę, bo dla małego nawet bierne palenie jest szkodliwe – mówiła dużo i zupełnie nie na temat, ale chyba o to chodziło. By zająć nieznajomą i dać jej szansę na złapanie oddechu do płuc.
Poza tym wiedziała, że jej wylewność może sprawić, że dziewczyna się otworzyła. Nie wymagała tego, ale czasami warto było zwyczajnie się wygadać, zwłaszcza że ich spotkanie nosiło znamiona czystego przypadku i mogły już nigdy więcej się nie zobaczyć.

Audrey Bree Clark
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Nie mów, po prostu oddychaj.
Nie zwykle proste polecenie zdawało się docierać do niej jak przez mgłę, gdy kolejne fale przerażenia topiły jej umysł odbierając jakąkolwiek zdolność zapanowania nad tymi wszystkimi, paskudnymi uczuciami. W tym wszystkim tylko jedno było stałe - myśl, że jest sama. Tak zupełnie, totalnie sama i zdana tylko i wyłącznie na siebie w momencie w którym nie dość, że nie miała dachu nad głową to jeszcze nie potrafiła normalnie funkcjonować zżerana przez rozgoryczenie, ból oraz tęsknotę. Nie wiedziała, jak ułożyć swoją codzienność w Lorne Bay bez mężczyzny, który był jej ogromną częścią. Nie wiedziała również, czy w ogóle było to możliwym, gdy serce rozpadało się na malutkie kawałeczki a organizm targany był kolejnymi atakami paniki.
Z trudem wykonywała wszystkie polecenia kobiety by w końcu zauważyć, że panika opuszcza jej ciało, nadal osłabione tym przytłaczającym nadmiarem emocji oraz myśli czarniejszych niż sierść ukochanego wierzchowca. Z wdzięcznością przyjęła butelkę wody, by ostrożnie odkręcić ją i upić kilka łyków. Atak paniki brzmiało jak wyrok i abstrakcja jednocześnie bowiem ona nigdy wcześniej nie miała podobnych problemów nawet po utracie przyjaciółek na rzecz ich choroby. - Dziękuję. - Tylko tyle padło z jej ust gdy wychodziły z toalety stacji benzynowej wprost na świeże powietrze. Noc nie była już taka ciepła, dało się wyczuć zbliżającą się jesień nadal jednak było na tyle ciepło iż nie potrzebowały dodatkowego okrycia. Świeże powietrze zdawało się orzeźwić odrobinę panienkę Clark, nadal dziwnie bladą, ze spojrzeniem nie potrafiącym skupić się dłużej na jednym elemencie i zwyczajnie, tak po prostu, zagubioną.
- Nigdy wcześniej ich nie miałam… - Wyjaśniła między jednym a drugim słowem chcąc wyjaśnić swoją nieudolność. A może po prostu taka była? Nieudolna bo przecież nie udało jej się zapewnić poczucia bezpieczeństwa temu, którego kochała najbardziej. Temu, który wybrał wódkę ponad jej miłość i serce, które oddała mu na tacy.
- Przykro mi, z powodu twojego dziecka. - Odpowiedziała niezwykle szczerze, a smukła dłoń zsunęła się na przedramię kobiety aby na chwilę zacisnąć na nim mocniej palce w geście zwykłego potwierdzenia jej słów. Bo naprawdę, okrutnie, było jej przykro, że utraciła dziecko - Audrey widziała na własne oczy rozpacz matek chowających dziecko do głębokiego dołu. - Nie, dziękuję. - Odparła na propozycję dotyczącą papierosów po czym westchnęła ciężko podchodząc do jednej z ławek aby opaść na drewniane listewki siedziska. Wahała się. Niepewna czy w ogóle powinna cokolwiek mówić i zajmować kobiecie czas z drugiej strony jednak, jej słowa… - Miałam chłopaka. Był… wyjątkowy. Nigdy nie poznałam kogoś o większym sercu, a gdy tylko zbliżał się do mnie i szeptał coś do ucha nogi pode mną miękły… - Cień uśmiechu pojawił się na pełnych wargach, był to jednak uśmiech niezwykle smutny, występujący w towarzystwie głębokiego smutku w oczach. - Na pierwszej randce wywołaliśmy pożar w tej szkole gotowania w Port Douglas. - Pokręciła głową, bo to wspomnienie było jednocześnie piękne jak i cholernie bolesne - niczym kolejny nóż wbijany prosto w jej serce. - Był ode mnie starszy. Sporo starszy, jakieś dziewiętnaście lat… to nie podobało się mojemu ojcu który próbował go postrzelić… Ale stanęłam między nimi zasłaniając jego pierś własnym ciałem. Rodzina się ode mnie odwróciła ale on zaopiekował się mną najlepiej jak tylko mógł… - Snuła po cichu, będąc niemal pewną, że zaraz zanudzi kobietę rzewną historią. - Później zmarła jego mama, a on odsunął mnie od siebie, wolał kieliszek od rozmowy ze mną chociaż próbowałam mu pomóc i wyciągnąć z niego to co czuje… Nie mogłam patrzeć, jak zapija się prąc prosto do drewnianego pudełka… Widzisz, zaszyłam się na trochę w Sydney, ale teraz muszę już wrócić bo jestem odpowiedzialna za pacjentów… Tylko zupełnie nie wiem, jak to wszystko ułożyć. Nie mam dachu nad głową, rodzina i przyjaciele odwrócili się ode mnie, a ja mam wrażenie, że rozpadam się na małe kawałeczki. I… - Brązowe oczy zaszkliły się, wypełniając się łzami. - Najbardziej boję się, że gdy wrócę, zobaczę klepsydrę z jego imieniem i nazwiskiem. - I już dłużej nie potrafiła powstrzymać łez - te strugami spłynęły po jej policzkach, które dziewczyna niezdarnie otarła wierzchem dłoni, posyłając żałosne, przepraszające spojrzenie w stronę kobiety. Czuła się jeszcze gorzej niż prezentowała się tego wieczoru, rozbita i zagubiona w tym wielkim świecie pozbawionym jakiegokolwiek sensu. - Mówiłaś, że jesteś w ciąży? Który tydzień? - Zapytała, chcąc odwrócić uwagę od swojego, jakże żałosnego stanu.

Julia Crane
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Nie miała gotowych recept poza banałami, które polegały na łyku wody, oddechu bądź wyjściu na zewnątrz. Z tym, że Julia wiedziała – a raczej przeżyła to na własnej skórze – że ludzie cierpiący zwykle omijają najprostsze czynności jak jedzenie czy sen, a dostarczenie tlenu do komórek tylko teoretycznie wydaje się czymś oczywistym. Tak, znała ten stan, gdy naprawdę nie umiała oddychać ani funkcjonować bez niego. Bo to zawsze był jakiś on i wiedziała to, zanim dziewczyna zaczęła snuć swoją opowieść. Mogłaby powiedzieć po stracie dziecka, że nie ma nic gorszego na świecie, ale nie była tego pewna. Nie, gdy rozpadła się po zdradzie ukochanego człowieka.
Do dziś brzmiało to komicznie, bo jak mógł oszukać ją człowiek z którym nawet nie była w monogamicznym związku? Jak mogła myśleć, że po latach wzajemnego wymieniania się partnerami, trójkątów bądź dziwnych układów z przyjaciółmi nagle zaczną żyć w udanym związku? Jeśli miałaby wskazać przyczynę swoich ataków paniki to nie byłaby to nawet rozpacz, a czyste zagubienie. Może dlatego chciała pomóc nieznajomej, by w pokręcony sposób naprawić to, że jej nie pomógł nikt. Wszyscy przyjaciele – a raczej przyjaciółki (jeszcze miała ochotę prychnąć) – byli nieświadomi tego co między nimi się dzieje, zgodnie z obietnicą, że spróbują razem, bez szumu i niepotrzebnych nadziei. Te zaś spaliły na panewce i potem nie była nawet w stanie opowiedzieć nikomu co przeżywa. Wstydziła się, bo to by znaczyło, że była cholernie słaba i uległa pokusie zaufania komuś, komu ufać nie mogła. Bycie idiotką więc doprowadziła do perfekcji, ale przynajmniej mogła się zrehabilitować i spróbować pomóc kolejnej ofierze nieszczęśliwej miłości.
- Zazwyczaj pojawiają się one w chwili ogromnego obciążenia psychicznego – wyjaśniła. – Organizm jest zmęczony nerwami, musi odreagować psychosomatycznie. Tak mi tłumaczyli – dodała, bo wtedy nawet w to nie wierzyła.
Była przekonana (głupia!), że da się umrzeć z miłości. Właściwie to byłoby najprostsze rozwiązanie. Zaś żyć z jej brakiem wydawało się jej szaleństwem.
- To było dawno – odpowiedziała, gdy nieznajoma wyraziła żal z powodu jej dziecka. Często dodawała takie nic nieznaczące słowa. Bo fakt, minęły już lata, zdążyły już wyrosnąć piękne kwiatki na grobie Sophie, ale to nie było tak, że nie bolało. Jedynie nauczyła się z tym żyć i była przekonana, że ta kobieta też da radę. Usiadła obok niej, gotowa w razie czego złapać ją, gdyby mdlała bądź zapragnęła nagle kompulsywnej ucieczki w stronę nadjeżdżających autostradą samochodów.
Wybrała historię i właściwie Crane nie do końca wiedziała co powinna jej powiedzieć, bo już dawno (właściwie nigdy) nie przyszło jej oceniać jakiegokolwiek związku ze swojej perspektywy. Nigdy nie rościła sobie do tego praw, bo przecież jak mogła osądzać jakąkolwiek relację, skoro ta jej była dość… specyficzna? Westchnęła więc i kiwnęła głową, by wiedziała, że słucha i jest obok niej. Niezależnie od tego co mówiła, nie zamierzała jej zostawiać bądź potępiać, choć zapewne była przekonana, że to zrobi. Julia mogła jedynie dziękować niebiosom, że jej rodzina nie widziała człowieka, który zniszczył jej życie. Zapewne zachowaliby się znacznie gorzej, choć fragment ze strzelbą położył ją na łopatki.
I właśnie otwierała usta, by dopytać co się stało, gdy dziewczyna wspomniała o klepsydrze i zaniosła się histerycznym płaczem. Niesiona jakimś instynktem, złapała ją mocno i przycisnęła jej głowę do swojego ramienia.
- Możesz się wypłakać – powiedziała cicho, głaszcząc ją po włosach. Czasami to pomagało. – I nie możesz tak myśleć. Na pewno jest żywy i miałaś prawo go zostawić, skoro zaczął pić. Postąpiłaś słusznie – mówiła, nie puszczając jej. – Tak, jestem w siódmym tygodniu – dodała mimochodem, bo to teraz zupełnie nie było ważne. – Pokazać ci coś? – i nim zdążyła zaprzeczyć, podała jej zapalniczkę z napisem save me. – Dostałam ją od mojej pierwszej miłości, wiesz? Tą zapalniczką zapalał naszego wspólnego papierosa, gdy miałam osiemnaście lat – westchnęła. – Wręczył mi ją niecały rok temu, po siedemnastu latach naszej miłości. Na sam jej koniec – pokręciła głową, walcząc ze śmiechem – nieco gorzkim, bo mimo wszystko to była czysta ironia.
Dał jej coś tak ważnego tylko po to, by potem spiknąć się z jej najlepszą przyjaciółką. Chyba powinna pisać książki.

Audrey Bree Clark
ODPOWIEDZ