Błądząc wśród rozstawionych zewsząd dekoracji, straganów i ludzi z pirackimi kapeluszami chwiejnie trzymającymi się ich głów, mimowolnie wracał wspomnieniami do wydarzeń sprzed lat. Jakby z innego życia, bo sama Judy jawiła się mu jako ktoś obcy już, nieznany. Jakim cudem namawiała go na tego typu wyprawy? Teraz zdawało się mu, że tychże powodów miał więcej, przy czym nie każdy z nich bezpośrednio był z nim samym związany. Wyjście to też miało (przede wszystkim) sprawić radość Blake, bo zważywszy na jej problemy, opcje miewali dość ograniczone. Nie zamierzał jej psuć humoru swoim nastawieniem, dlatego po jej pytaniu postanowił prędko się zreflektować. Z tym, że niekoniecznie miało mu to wyjść.
— Tak, wszystko w porządku — skłamał tak perfidnie, że poczuł z tego powodu palący wstyd. O ile tego typu zagrywki sprawdzały się podczas rozpraw, tak oszukiwanie bliskich mu osób bywało przykre w swej prostocie.
— Moja przyjaciółka choruje — wyjawił więc, bo stan zdrowia Mari mocno na niego wpływał. Choć wierzył w powodzenie operacji, której miała się poddać, narastała w nim obawa, że coś pójdzie nie tak. I że straci ją tak, jak stracił Judy, a na to gotowy nie był. Posłał jednak Blake uśmiech, by nie zdradzać, jak bardzo to wszystko na niego wpływa.
— Piracki pierścień albo statek w butelce? — zaśmiał się, nie myśląc jednak wcale o Walterze teraz, tylko o Mari. Mógłby jej coś kupić, owszem. Tylko jej. No, może jakąś baryłkę z piwem dla Gwen, skoro zyskać chciał jakoś w jej oczach. A Walterowi... nic zapewne nigdy już nie kupi; nie po tym, gdy na święta wydał majątek, by sekretnie dać mu cenny egzemplarz jednej z jego ulubionych książek. Żałosne.
— To chodźmy na ten statek — zasugerował wzdychając, jako że inne atrakcje nie wydały się mu dość interesujące. Zaraz potem spojrzał na nią z zaskoczeniem.
— Blake — wymówił jej imię z lekką goryczą, kręcąc przy tym głową.
— Nigdy w życiu nie poszedłbym na żadną potańcówkę — uświadomił ją, choć zdawało się mu, że tego typu sprawy są oczywiste. Za rozrywkę uznawał picie alkoholu, co przy niej było zabronione, ale nie oznaczało to, że nagle byłby w stanie zdecydować się na udział w czymś tak żenującym, jak
potańcówka. Jeśli chciałaby pójść, mogła przecież zaprosić kogoś znajomego. Powędrował jej śladem do stoiska, poszukując czegoś dla Mari, ale nic nie wydawało się mu odpowiednie.
— Blake? Ja... tak jakby... — odważył się nagle, zmuszając ją do odciągnięcia wzroku od oglądanych błyskotek.
— Zostałem zwolniony — przyznał w końcu, czując, że słowa te wymówione dodają całej sytuacji nazbyt dużo grozy. Przecież wiedział, że go zwolnią. Dlaczego się aż tak tym przejmował?
Blake Hargrove