pirates of the lorne bay: the curse of the black pearl
: 06 sie 2021, 20:21
Cora miała wrażenie, jakby ostatnie wydarzenia były snem. Bardzo dziwnym – wręcz dziwacznym! – i trochę niepokojącym (odrobinę też fascynującym!), ale wciąż snem. Podświadomie ciągle czekała na moment, w którym się obudzi i ponownie znajdzie w Tingaree, a budzik w telefonie bezwzględnie oznajmi, że należy w końcu opuścić wygodne łóżko i zebrać się do pracy. A jednak nic takiego się nie działo, a spokojne życie, które wiodła w Lorne Bay powoli stawało się coraz bardziej odległym wspomnieniem. Nie wiedziała, dokąd ją to wszystko zaprowadzi. Miała kilka momentów, kiedy oglądała się za siebie, a powrót do domu i uznanie tego wszystkiego za bujdy było kuszące, ale... nie mogła. Przygoda wciągała ją coraz bardziej, nie pozwalając zawrócić.
Czuła zmęczenie i delikatnie pulsujący ból – od wiosłowania. Stara łódź rybacka, do której je wpakowali sprawiała wrażenie, jakby niewiele było trzeba, aby się rozleciała, choć Cora wolała się o tym nie przekonać. Odwróciła się, spoglądając na młodą dziewczynę.
– No wiosłuj, wiosłuj. – Powoli traciła cierpliwość, więc jej słowa mogły nabrać nietypowej szorstkości. Początkowo nic z tego nie rozumiała, kiedy kapitan powiedział, że na akcje odbicia jego perły Cora może zabrać ze sobą kogoś od niego. Zakładała, że to będzie ktoś z załogi, a nie jakaś panienka, którą przyprowadzono na pokład, ale nawet wtedy cieszyła się, że nie musi wyruszać tam sama. Właściwie fakt, że się zgodziła na to wszystko był już wystarczającym szaleństwem, więc towarzystwo Ginsberg nie mogło tego dodatkowo skomplikować. Chociaż... teraz już nie była tego taka pewna. Coś czuła, że kapitan nie podsunął jej Chandry z życzliwości, a raczej po to, aby podwinęła jej się noga.
– Słyszałaś to? – odezwała się (bo może Chandra zrobiła jakąś przerwę w marudzeniu i chociaż przez moment było cicho, heh), marszcząc brwi. Nie była pewna, czy jej się zdawało, czy do jej uszu docierała jakaś melodia. Umysł Cory wciąż wzbraniał się przed prawdą.
Chandra Ginsberg
Czuła zmęczenie i delikatnie pulsujący ból – od wiosłowania. Stara łódź rybacka, do której je wpakowali sprawiała wrażenie, jakby niewiele było trzeba, aby się rozleciała, choć Cora wolała się o tym nie przekonać. Odwróciła się, spoglądając na młodą dziewczynę.
– No wiosłuj, wiosłuj. – Powoli traciła cierpliwość, więc jej słowa mogły nabrać nietypowej szorstkości. Początkowo nic z tego nie rozumiała, kiedy kapitan powiedział, że na akcje odbicia jego perły Cora może zabrać ze sobą kogoś od niego. Zakładała, że to będzie ktoś z załogi, a nie jakaś panienka, którą przyprowadzono na pokład, ale nawet wtedy cieszyła się, że nie musi wyruszać tam sama. Właściwie fakt, że się zgodziła na to wszystko był już wystarczającym szaleństwem, więc towarzystwo Ginsberg nie mogło tego dodatkowo skomplikować. Chociaż... teraz już nie była tego taka pewna. Coś czuła, że kapitan nie podsunął jej Chandry z życzliwości, a raczej po to, aby podwinęła jej się noga.
– Słyszałaś to? – odezwała się (bo może Chandra zrobiła jakąś przerwę w marudzeniu i chociaż przez moment było cicho, heh), marszcząc brwi. Nie była pewna, czy jej się zdawało, czy do jej uszu docierała jakaś melodia. Umysł Cory wciąż wzbraniał się przed prawdą.
Chandra Ginsberg