Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Podrywając się z kanapy ruszyła w stronę lodówki, z której wyciągnęła kolejną butelkę wina. Ta pierwsza stała już pusta na stoliku w salonie a Marianne nie miała pojęcia, kiedy zdążyli opróżnić ją w całości. Cieszyła się, że Alec nie znalazł jakiejś wymówki by uniknąć tej wspólnej kolacji, podczas której kobieta miała zamiar wyciągnąć z niego wszystkie szczegóły dotyczącego nowego związku. Atmosfera też była zupełnie inna niż podczas poprzedniej rozmowy w klinice. Teraz oboje czuli się dość swobodnie, żartowali i tak jak do tej pory, nie ukrywali żadnych informacji. Ale czy aby na pewno?
Zanim ponownie opadła wygodnie na kanapę zebrała puste talerze, które szybko wylądowały w zmywarce i wyciągnęła z lodówki jakieś zimne przekąski. Stawiając talerz z przygotowanymi wcześniej kolorowymi kanapeczkami zajęła w końcu swoje poprzednie miejsce i podłożyła poduszkę pod plecy. Jej kieliszek znowu był pełen, więc chwyciła za szkło i unosząc go delikatnie w górę, wzniosłą niemy toast.
- Obawiałam się co będę robić przez te kilka dni, gdy nie ma Lily. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego małego huraganu, że nie umiem odnaleźć się w tej ciszy – zaśmiała się cicho pod nosem, bo nie dość że miała czas by wysprzątać w końcu cały dom, po którym nie walały się już wszędzie dziecięce zabawki to jeszcze miała wolny wieczór, który mogła poświęcić przyjacielowi. Czego mogła chcieć więcej? Upijając kolejny łyk czerwonego wina odstawiła kieliszek na stolik obok kanapy i spojrzała z wyraźnym rozbawieniem na przyjaciela.
- Ostatnio na każdym kroku zdaję sobie sprawę jak ten czas szybko leci. I cholera, zrobiłam się strasznie sentymentalna, nawet gdy… - urwała na chwilę, gryząc się w ostatniej chwili w język. Nie mogła powiedzieć gdy spotkałam Twoją siostrę, bo Esme wyraźnie nie życzyła sobie by mówić bratu o jej powrocie. Mari nie chciała się między nimi mieszać, nie miała do tego prawa nie wiedząc co tak naprawdę ich poróżniło. – Gdy przeglądałam stare zdjęcie. Poczekaj, pokażę Ci – ponownie energicznie poderwała się z miejsca podchodząc do jednej z półek gdzie trzymała albumy. Otwierając na konkretnej stronie wskazała palcem na kilka fotografii wykonanych przed wielu laty. W większości znajdowali się na nich razem. Mari i Alec, zawsze uśmiechnięci i tacy beztroscy. – Boże jak ja się w Tobie wtedy kochałam a Ty zaprosiłeś na wiosenny bal tę durną blondynkę z Twojej klasy – wskazała ze śmiechem na zdjęcie zrobione w czasach liceum. Jak gdyby nigdy nic przerzuciła kolejną stronę. A przecież kilka sekund wcześniej przyznała się do tego, że w nastoletnich latach żywiła do niego nieco inne niż te przyjacielskie uczucia. Była pewna, że Alec o tym wiedział, ale gdyby tak sięgnąć pamięcią to nigdy nie powiedziała tego na głos. Ani przed nim, ani przed nikim innym. Dlatego przygryzła delikatnie dolną wargę lekko speszona swoim spontanicznym wyznaniem.
- Czy ja to powiedziałam na głos? – swoje zmieszanie próbowała ukryć kolejnym śmiechem by po chwili ukryć twarz w dłoniach. Z dwojga złego lepiej, że spośród głupot, które mogła palnąć wybrała właśnie to, niż miałby się dowiedzieć, że zanim zobaczyła go razem z nową dziewczyną chciała sama zaprosić go na randkę. Taką z prawdziwego zdarzenia by ostatecznie sprawdzić czy mogłoby pomiędzy nimi być coś więcej.

Alec Carnegie
towarzyska meduza
kwiatek
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Zupełnie wbrew zdrowemu rozsądkowi, który nakazywałby unikać Marianne, zwłaszcza po dużych dawkach alkoholu, następnego dnia Alec stanął pod jej drzwiami z butelką wina w ręce. Najprościej byłoby to wyjaśnić mówiąc, że nie myślał; podczas wyboru alkoholu w sklepie, które bardziej nadawało się na randkę a nie spotkanie z przyjaciółką, gdy wsiadał do samochodu, ubrany w świeżo wyprasowaną koszulę, czy pijąc kolejny kieliszek czerwonego wina, w towarzystwie kobiety, której zaledwie tydzień wcześniej będąc pod wpływem próbował wyznać swoje uczucia. A te nie gasły. Próby zepchnięcia ich na bok za każdym razem kończyły się porażką, niezależnie od tego jak pozornie dobrze radził sobie z nimi Alec. Każdy nowy związek sprawiał, że na moment zapominał, poświęcając się tej drugiej relacji. Kiedy jednak ta się kończyła, swoje stałe miejsce w jego sercu na powrót zajmowała Mari - jej uśmiech, głos, bijące od niej ciepło i dobroć, za które lata temu ją pokochał, przez kolejne dni, tygodnie i miesiące utwierdzając się w przekonaniu, że tym razem nie jest to szczeniackie zauroczenie, o którym wspomni na starość ze śmiechem. Przez długi czas wierzył, że to właśnie Mari jest tą jedyną; odpowiednią osobą, ale w nieodpowiednim czasie. Nie zraził go związek z Jerrym, zaliczane po drodze wzloty i upadki, czy mijanie się na każdym etapie życia - wtedy, gdy to ona była w związku, a on czekał aż nadejdzie jego szansa, lub gdy sam zaczął chodzić na randki, w czasie, kiedy Mari rozeszła się z partnerem.
Teraz jednak było inaczej. Wykonanie pierwszego kroku stało się trudniejsze, nawet jeśli nie ograniczały ich związki, będące niegdyś jedną z niewielu przeszkód na ich drodze. Teraz, w tym dokładnie momencie, Alec mógłby wyrzucić z siebie wszystko - naprostować sytuację z Kaylą, wyjawić swoje uczucia i raz a dosadnie pokazać, że przez te wszystkie lata czekał tylko na nią.
Czemu więc tego nie robił?
– Brzmisz jak taka typowa matka. Co się z tobą dzieje? – przez żartobliwy ton jego słów przebił się jednak cień prawdy - Marianne była w końcu matką. Pośród mglistych wspomnień Ala sprzed paru lat wyraźnie przebijał się dzień, w którym dowiedział się o jej ciąży - tego samego dnia uznał przecież, że bezpowrotnie stracił swoją szansę. I choć wtedy pojawienie się małej Lily dla nich wszystkich mogło być swego rodzaju końcem świata, miłość do niej przyszła do niego z czasem; na ten moment, podobnie jak Mari, Alec również nie wyobrażał już sobie bez tej małej istotki życia. – Nie mów tylko, że oglądałaś znowu te, na których miałem włosy prawie do ramion – jęknął nieco niewyraźnie, ochoczo jednak spoglądając na fotografie, które przyniosła brunetka. To one właśnie w pierwszym momencie odciągnęły jego uwagę od słów Marianne, które z opóźnieniem dotarły do niego głównie jednak przez wypite wcześniej w sporej ilości wino. – Durną blondynkę z mojej klasy? – nie mógł nic poradzić na to, że wraz ze słowami powtarzanymi po przyjaciółce z jego ust wyrwało się głośne parsknięcie. – Wziąłem ją, bo bałem się, że dziwnie będzie wyglądać, jeśli pójdziemy tam razem – czy już wtedy rozumiał, że jest w niej zakochany? Prawdopodobnie nie; przez długi czas nie dopuszczał do siebie myśli, że mógł coś poczuć do najlepszej przyjaciółki. W tym wszystkim nie miał jednak wątpliwości, że zamiast blondynki ze swojej klasy na wiosenny bal wolałby zaprosić Mari. – Marianne Harding, czy ty właśnie wyznałaś mi, że byłaś we mnie zakochana? – z udawanym zdziwieniem przesunął spojrzeniem po twarzy brunetki, której mógłby powiedzieć dokładnie to samo - choć gdyby zamienić słowo byłaś na cały czas jesteś, w jego przypadku okazałoby się to bardziej aktualne.

Marianne Harding
ambitny krab
-
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Nie udawaj, że tego nie wiedziałeś – śmiejąc się klepnęła go w ramię, bo w sumie nie bardzo pamiętała czy jakoś szczególnie się z tym kryła. Alec zawsze był ważną osobą w jej życiu i pewnie w tamtych czasach nie byłoby w tym nic dziwnego, że dziecięca przyjaźń przerodziła się w coś znacznie poważniejszego. Była w nim zakochana, i to zakochana po uszy, co wspominała teraz z wyraźnym zawstydzeniem. Zwłaszcza, że przyjaciel zdawał się być szczerze zaskoczony tak jakby naprawdę nie wiedział o jej uczuciach. Czy jest możliwe, że niczego nie zauważył? Mężczyźni zazwyczaj byli mało domyślni, ale to… Spoglądając na niego ponownie chciała się upewnić, że kolejny raz się z niej nie nabija. Jednak w jego spojrzeniu coś się zmieniło a Mari z przerażeniem musiała przyznać przed samą sobie, że porządnie się teraz zbłaźniła. Nic dziwnego, że złapała ponownie za swój kieliszek i kilkoma łykami opróżniła jego zawartość. Gdyby jakimś cudem jutro ten temat wrócił na trzeźwo wyprze się wszystkiego i winę zrzuci na alkohol! Szkoda, że Marianne Esin Harding nie potrafiła kłamać w żywe oczy. – Poczekaj… Ty naprawdę nie wiedziałeś… - pokręciła głową i ukryła twarz w dłoniach. Czuła, że jej policzki się zaczerwieniły i nie miała pojęcia czy wpływ na to miał ogarniający ją wstyd czy może kolejny wypity kieliszek wina.
- Nie patrz tak na mnie Carnegie, to nie tak, że rysowałam serduszka przy Twoim imieniu – obrócenie wszystkiego w żart było dobrym sposobem nie tylko na ukrycie zarumienionych policzków, ale również na poprowadzenie tej rozmowy zupełnie innym torem. Absolutnie nie mogła przyznać się, że kilka dni temu myślała nieco więcej o tamtych uczuciach i chciała sprawdzić czy jest jeszcze szansa na ich powrót. Alec był pierwszym mężczyzną, do którego poczuła coś więcej. Nigdy nie miała okazji sprawdzić jak silne one były i czy nastoletnie zauroczenie mogło przeobrazić się w coś bardziej trwałego. Wtedy nie zwracał na nią uwagi, później każde poszło w swoją stronę i kompletnie zapomniała o tamtym etapie w swoim życiu. Nie była osobą, która rozmyśla nad tym ”co by było jeśli”, więc Mari skupiała się raczej na tym, co jest teraz a nie na tym co by się wydarzyło gdyby jednak poszli na tamten bal razem. – Trochę dziwnie też wyglądało jak zobaczyłam Was razem pod tamtą restauracją. Ty i Kayla… W pierwszej chwili nie wiedziałam co myśleć, ale lepiej ona niż jakaś kolejna durna blondynka, której nie będę lubić. Tak przynajmniej mogę Wam szczerze kibicować! – ale czy na pewno szczerze? Nigdy nie myślała, że dwójka jej przyjaciół może się zejść sprawiając, że ona sama będzie czuła się jak niepotrzebny balans. Nie chciała być przyzwoitką, która będzie psuła im spotkania. Chociaż gdyby chodziło tylko o to pewnie czułaby się inaczej… Nie. Ona nie do końca nawet chciała ich oglądać razem. Szczęśliwym. Zakochanych.

Alec Carnegie
towarzyska meduza
kwiatek
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Nie wiedział.
Gdyby wiedział, wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Być może nie ukrywałby przez tak wiele lat uczuć, których chowanie przed całym światem przychodziło mu z roku na rok z coraz większym trudem. Być może powiedziałby jej wszystko wcześniej, szybciej, bez zawahania. Być może scenariusz na ich życie napisany zostałby inaczej, za punkt kulminacyjny uznając nie te wydarzenia, które dotychczas poruszyły ich niewielkim światem, a takie, jakie nigdy nie miały miejsca. Gdyby wiedział, wszystko mogłoby wyglądać inaczej; łącząca ich relacja, doświadczenia, wspólnie spędzone lata.
Gdyby wiedział...
Ale nie. Nie wiedział.
Nie pozostało mu więc nic innego jak gorzko się zaśmiać, nawet jeśli nie takiej reakcji Mari się po nim spodziewała. Nie, wróć - Marianne Harding takiej reakcji zwyczajnie nie rozumiała. Nie dziwił jej się. Sam też nie zrozumiałby, dlaczego po wyjawieniu swojej szczeniackiej miłości druga osoba udaje, że się śmieje, choć w jej oczach widać smutek. Nie był jednak pewien czy Mari go dostrzegła. Wciąż też pozostawał cień szansy, że tak jak i tę rozmowę, tak i jego reakcje, wyraz twarzy czy całą mowę ciała zapamięta jedynie w formie pourywanych fragmentów z całej układanki - i tak byłoby prościej. Pokazał po sobie za dużo jak na jeden wieczór; za dużo jak na to, ile przed nią ukrywał.
– A jak? Rysowałaś serduszka z moimi inicjałami? – odparł, kierowany niezrozumiałą nawet dla niego ciekawością, sunąc powoli spojrzeniem za chowającą się w dłoniach twarzą Mari. Nie wiedział jednak czy na to pytanie naprawdę chce poznać odpowiedź, dokładnie tak, jak nie wiedział wczoraj, czy wolałby by miała kiedykolwiek dostęp do jego myśli. Gdyby mógł jednak wybierać, nie chciałby nigdy usłyszeć takiego wyznania. Wolałby nie dowiedzieć się nigdy, że wtedy, kiedy on sam toczył nierówną walkę ze swoimi uczuciami... Mari przeżywała coś podobnego.
Dlatego był jej wdzięczny za zmianę tematu - do momentu aż zrozumiał, że lepszej okazji by wyznać chociaż części prawdy już nie będzie.
– Nie musisz nam kibicować – chcąc ukryć zmieszany wyraz twarzy, podniósł się z kanapy, jako pretekst wykorzystując pusty kieliszek po winie. Choć patrząc na to z boku, może i naprawdę potrzebował więcej alkoholu, by pociągnąć temat Kayli bez poczucia pakowania się w coś, z czego nie było drogi ucieczki. – Nie tyle co nie musisz, a nie będziesz. Kayla wyjeżdża. Nie pytaj mnie dlaczego – sądząc, że wyprzedza jej kolejne pytanie, uniósł do góry rękę, która wraz z niemo wypowiedzianym stop zatrzymać miała Mari, zanim zasypie go gradem pytań. – Dlaczego nigdy nic nie powiedziałaś? – dodał nagle, nawiązując do poprzedniego, pozornie zakończonego już wcześniej tematu. Nic bardziej mylnego - Al dopiero go zaczynał. – Gdybym wiedział... – powiedziałby jej? Och, oczywiście, że tak - powiedziałby jej wszystko. Czy jednak miało sens wyznawanie tego tu i teraz? Nie. Mimo przepływających przez jego żyły promili alkoholu, zdawał sobie z tego sprawę. – Gdybym wiedział, może jednak zabrałbym cię na ten bal. Był super. Żałuj, że wszystko cię ominęło – dodał wreszcie, zręcznie omijając temat; omijając go tak jak ona, gdy swoje słowa obróciła w nie do końca zrozumiały żart.
Nic już nie mogło zmienić tego, że nie wiedział.

Marianne Harding
ambitny krab
-
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Czy ich życie na pewno wyglądałoby inaczej? Mogło się okazać, że przekształcenie przyjaźni w związek byłoby wielkim i nieodwracalnym błędem, po którym nie byliby w stanie odbudować swoich poprzednich relacji. A przecież nie wyobrażała sobie życia bez niego, nawet jeśli miał już na zawsze pozostać tylko/aż jej najlepszym przyjacielem.
Jednak z każdą upływającą sekundą czuła większe zawstydzenie, że dała się ponieść chwili i patrząc na zdjęcia z tamtych lat palnęła taką głupotę. Mogła ugryźć się w język, i pewnie na trzeźwo by to zrobiła, ale alkohol skutecznie szumiał jej w głowie powodując wolniejsze analizowanie wszystkich za i przeciw.
- Dobrze wiesz, że moje umiejętności artystyczne są okropne, więc się tutaj ze mnie nie naśmiewaj. Nawet serduszka wyszłyby koślawe – wbiła w niego morderczo-rozbawione spojrzenie i by podkreślić żartobliwy ton jej głosu szturchnęła go w ramię. Nawet będąc nastolatką, zakochaną nastolatką, nie w głowie było jej rysowanie serduszek przy jego imieniu. Chociaż wiele razy wspomniała o nim w swoich dziennikach, które pisała przez wiele lat.
Kompletnie nie rozumiała jego słów. Dlaczego miałaby im nie kibicować? Zmarszczyła tylko brwi już nabierając powietrza by zarzucić go gradem pytań, ale Alec był szybszy. Kayla wyjeżdża? Była w jeszcze większym szoku, niż gdy dowiedziała się o łączącej ich relacji. Przyjaciółka nie tylko zataiła przed nią nowy związek, ale także nie zamierzała się pożegnać? Wymieszanie złości ze smutkiem ogarnęło jej ciało, co pozwoliło mu ponownie zmienić temat. A już myślała, że zamknęli go na dobre i nie będzie musiała dalej czuć takiego wstydu. Jedyną odpowiedzią na jego pytanie było beznamiętne wzruszenie ramion. Nigdy nie czuła by Al odwzajemniał jej uczucia, więc nie znalazła w sobie odwagi by cokolwiek powiedzieć. Później wszystko się jakoś rozeszło i nawet nie myślała o tamtych latach aż do momentu aż jedna z sióstr zasugerowała, że ona i Alec tworzyliby piękną parę. – Może? Może zabrałbyś mnie wtedy na bal? Ranisz moje serce! – wolała ten temat raz za razem obracać w żart, więc ponownie się zaśmiała spoglądając na przyjaciela. Również wstała z kanapy, nie po to by zadbać o napełnienie ich kieliszków czy zadbanie by mieli co jeść. Bez słowa podeszła do niego i otulając go ramionami mocno do siebie przytuliła. Nie miała pojęcia jak bardzo dotknęła go wiadomość o wyjeździe Kayli, nie miała też pojęcia jak poważne były ich uczucia, ale jedno było pewne; cała ta sytuacja nie była mu obojętna, więc jako dobra przyjaciółka Mari postanowiła nieco go pocieszyć.
- Przykro mi, naprawdę mi przykro, Al – odsunęła się delikatnie by spojrzeć mu w oczy, jednak dłońmi dalej oplatała jego szyję. Znajdowanie odpowiednich słów po spożyciu takiej ilości alkoholu było nieco trudniejsze niż zazwyczaj, dlatego stała tak chwilę w milczeniu zanim pozwoliła sobie na kolejne słowa – Jesteś wspaniałym facetem. Dobrym, szczerym, o wielkim sercu. Nie rozumiem dlaczego nie układa Ci się w życiu, bo zasługujesz na najfajniejszą dziewczynę jaka istnieje. Tylko skończona wariatka nie dostrzegłaby w Tobie idealnego materiału na męża – uśmiechnęła się w jego stronę w stu procentach wierząc w każde wypowiedziane wcześniej słowo. Miała tak wiele pytań, ale to nie był dobry moment by je zadawać. I chociaż zżerało ją o środka by zapytać o więcej szczegółów, to zdusiła to uczucie w sobie. - Zaproponowałabym układ, że jeśli za dziesięć lat dalej będziemy sami to umówimy się na randkę, ale to ostatnio strasznie oklepany motyw. Napijesz się jeszcze? - kolejny uroczy uśmiech pojawił się na jej twarzy gdy wskazywała na puste kieliszki stojące obok nich na drewnianym stoliku.

Alec Carnegie
towarzyska meduza
kwiatek
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Ostatnim czego Alec w tej chwili potrzebował było pocieszanie. Po pierwsze: bo tego nienawidził. Nie znosił oklepanego, a przy tym rzucanego zwykle na wiatr będzie dobrze czy wszystko się ułoży, zwłaszcza wtedy, gdy nic nie wskazywało na to, że sprawa ma się rozwiązać. Nie znosił głaskania po główce, zmieszanych uśmiechów i wymuszonej bliskości. Alec w ogóle nie znosił bliskości; równie mocno, co nie lubił niespodzianek. Częściej trzymał dystans, rzadziej przytulał innych, a prawie nigdy sam nikogo nie pocieszał. A po drugie: bo wcale tego nie potrzebował. Wyjazd Kayli uświadomił go w jednym - nadal nie wyleczył się z Mari. To o niej myślał zasypiając i to na wiadomość od niej czekał każdego ranka, chwytając po przebudzeniu telefon z nadzieją, że coś już mu wysłała. Pocieszanie więc nie miało tu najmniejszego sensu - nie kiedy prawdziwy powód malującego się w oczach smutku trzymał go mocno przy sobie, zmuszając, by sam przyciągnął drobne ciało Mari bliżej siebie, zamykając je w szczelnym uścisku.
– Nie musi, jest w porządku – zdrowy rozsądek kazał mu złożyć dodatkowe, słowne zapewnienie, że wyjazd Kayli nie odcisnął na nim piętna, przez które powrót do rzeczywistości mógłby być trudniejszy i bardziej bolesny niż zwykle. Prawdę mówiąc ten nastąpił już dawno. Skłamałby mówiąc, że decyzja ich wspólnej przyjaciółki go obeszła, ale był ją przy tym w stanie zaakceptować i ruszyć dalej, nie podważając wyborów, które przyszło w ostatnim czasie dokonać Kayli. W części z nich miał zresztą swój udział; wspólnie zadecydowali, że jej wyjazd równać się będzie z końcem tego, czego jeszcze nie zdążyli nawet nazwać. Słowo związek używane do określania ich relacji było w końcu sporym nadużyciem. – Ja rozumiem – odparł w odpowiedzi na kolejne słowa Mari, zanim zdążył ugryźć się w język. – Przez to wino jesteś miła jak nigdy, Harding. Czym sobie na to zasłużyłem? – na dźwięk jej słów mimowolnie zmarszczył brwi, przyglądając się uważnie przyjaciółce, jak gdyby wyraz jej twarzy miał się zmienić pod wpływem zadanego pytania - nawet jeśli brzmiało retorycznie i nie wymagało żadnej odpowiedzi. A przynajmniej nie tego w tym momencie Alec oczekiwał. – I w takim razie sama jesteś jedną z tych skończonych wariatek, skoro tylko się ze mną przyjaźnisz – rzucone ze śmiechem w stronę Mari zdanie odbiło się echem od ścian, pozostawiając po sobie cień goryczy, którą oboje wyłapaliby bez problemu, gdyby nie wypite wcześniej wino. Teraz jednak, gdy alkohol szumiał w głowie, a Alecowi coraz ciężej było ułożyć słowa w proste, wyraźne zdania, nie był w stanie stwierdzić, czy jego własny śmiech był szczery. Również znaczenie kolejnego zdania Mari dotarło do niego z lekkim opóźnieniem; trzymając ją nadal w szczelnym uścisku, nie był w stanie myśleć nie tylko o winie, którego brak doskwierał mu jeszcze przed momentem, ale i drugiej części wypowiedzianych na głos słów, których z ust przyjaciółki nigdy by się nie spodziewał. – Umówiłabyś się ze mną na randkę? – wypalił nagle, czując, że zadane pytanie jest sprawką wyłącznie wypitego alkoholu i zacierania się coraz to kolejnych, postawionych niegdyś granic. – Dlaczego dopiero za dziesięć lat?
Dlaczego nie teraz, Mari?

Marianne Harding
ambitny krab
-
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Co masz przez to na myśli? – może i jej umysł był nieco zamroczony alkoholem, ale zdołała wyłapać jeszcze jego słowa, które wprawiły ją w nie małą konsternację. Skoro był świadomy przyczyny takiego stanu rzeczy, dlaczego nigdy nie próbował tego zmienić? Mari kompletnie nie umiała wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Znała go tyle lat, złego słowa nie mogła o nim powiedzieć a mimo wielu dziewczyn w jego życiu z żadną nie ułożył sobie życia na dłużej. Gdyby tylko wiedziała, w czym tkwi problem pomogłaby mu się z tym uporać. Dlatego właśnie spoglądała na niego wyczekująco i pewnie odsunęłaby się gdyby Alec cały czas nie trzymał jej w szczelnym uścisku. Zamiast naciskać na rozwinięcie swojej wypowiedzi uśmiechnęła się w jego stronę zdając sobie sprawę, że zupełnie nieświadomie zaczęli się bujać w rytm muzyki dobiegającej z drugiego końca salonu.
- Zawsze jestem miła. Dostrzegasz to tylko dlatego, że za dużo wypiliśmy – odbiła piłeczkę kolejny raz w jego stronę posyłając swój charakterystyczny, niezwykle urokliwy uśmiech. Przy nim wszystko wydawało się takie łatwe. Nic dziwnego, że za każdym razem, gdy nie radziła sobie z problemami lub własnym życiem biegła właśnie do niego. Wiedziała, że Alec rozumiał ją jak nikt inny. Wiedział, kiedy trzeba milczeć a kiedy kopnąć ją porządnie w tyłek, czym zawsze motywował ją do działania. W dodatku miała w nim takie wsparcie, że mogłaby góry przenosić. Może faktycznie sama należała do skończonych wariatek? Jej życie było jednak za bardzo skomplikowane by wciągać w to najlepszego przyjaciela. Chociaż pokusa była ogromna.Tylko przyjaźnisz? – uniosła brew ku górze w rozbawionym geście – Wytrzymuje z Tobą tyle lat. Za to powinni mi dać medal. Nie każdy dostąpił tego wyróżnienia by być tak ważną osobą w moim życiu… Pfff. Tylko przyjaźnisz? – pokręciła głową, jednak wszystko mówiła w żartobliwym tonie. Znali się tak dobrze, że bez problemu wyczuwali, kiedy w grę wchodzą żarty a kiedy poważniejsze tematy. I chyba pierwszy raz Marianne nie wiedziała, co miał na myśli. Alec nigdy nie ułatwiał jej zadania; mówił bardzo lakonicznie, oszczędzał jej szczegółów, w większości musiała sama się domyślać lub ciągle dopytywać. W ich duecie to zdecydowanie ona była gadułą, więc i tym razem nie wiedziała czy dalej sobie żartują czy… Czy Alec pyta poważnie?
- Ale pytasz tak czysto teoretycznie czy bym się z Tobą umówiła czy to konkretne zaproszenie? – jego poważniejsze spojrzenie sprawiło, że intuicyjnie porzuciła wszystkie żarty. Och gdybyś wiedział, że jeszcze kilka dni temu sama chciałam Cię gdzieś zaprosić… Tematy po których się poruszali wprawiały ich nie tylko w zakłopotanie ale i pewną zadumę. Wino skutecznie zagłuszało wszystkie alarmujące sygnały, nawet czerwona lampka, która zapaliła się w jej głowie nie powstrzymała ją przed wypowiedzeniem kolejnych słów. – Zresztą nie ważne. W obu wersjach powiedziałabym tak. Chociaż nie chciałabym czekać dziesięciu lat.

Alec Carnegie
towarzyska meduza
kwiatek
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Zadane przez Marianne pytanie huczało mu w głowie jeszcze przez dłuższą chwilę, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że akurat na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Była inna - bardziej zawiła, złożona i skomplikowana na tyle, by wyjaśnienie jej pod wpływem alkoholu stało się niemożliwe. Musiało wystarczyć więc niedbałe machnięcie ręką, na jakie Alec wreszcie się zdobył; w tym samym momencie, w którym jego uwagę przykuły kolejne słowa Mari. Za dużo wypiliśmy.
Zdecydowanie za dużo.
– Ale... nie mówisz czegoś takiego zawsze. I może dobrze, bo wtedy chciałbym żebyś powtarzała to tak często, aż prędzej czy później zwątpiłabyś, czy cokolwiek z tego co powiedziałaś nadal jest prawdą. Tak. Dokładnie o to chodzi. Nie mówisz mi tego, bo nie chcesz we mnie zwątpić... i wolisz, żebym w twoich oczach pozostał na zawsze tym dobrym, wspaniałym facetem o wielkim sercu. Któremu nie układa się w życiu - nie zapominajmy o tym – kończąc swój monolog mimowolnie parsknął śmiechem, kręcąc przy tym na boki głową, jak gdyby obrócenie własnych słów w żart było niewystarczającym dowodem na to, że nawet sam w nie nie wierzy. – Hej, ale takich rzeczy mi nie mów, bo będzie mi przykro – jęknął przeciągle, bez udziału świadomości sunąc powoli dłonią po jej plecach. Jego uwadze nie uszła jednak nagła zmiana tonu głosu Mari, która jeszcze przed chwilą zamiast utrzymania powagi każde kolejne słowo - niezależnie od tego, czy wypowiadane przez nią, czy wychodzące z ust Ala - traktowała jak żart. Raz śmieszny, innym razem nie; ale nadal jak żart. Teraz natomiast biła od niej powaga, która zaskoczyła nawet samego Carnegie, na krótką chwilę wzbudzając w nim konsternację.
Być może dlatego nim zdążył doprecyzować jej pytanie w powietrzu zawisła już odpowiedź, zmieniając w zaledwie kilka sekund przyjemną, sprzyjającą żartom atmosferę w coś, czego Alec nie potrafił określić jednym słowem. I jeśli jeszcze przed chwilą sądził, że Mari zbiła go z tropu - jasnym było, że nie zaplanował tego, co stało się w następnej kolejności.
Jak się okazało - Alec Carnegie potrzebował niecałych pięciu sekund na to, by podjąć decyzję, z którą w obawie przed zniszczeniem czegoś, co starannie budowali już za czasów dzieciństwa, zwlekał o kilka lat za długo. W jego oczach wszystko nagle stało się jasne; nie potrzebował więc kolejnych sygnałów ze strony Marianne, by sięgnąć dłonią do jej podbródka i skierować spojrzenie prosto w swoją stronę, zmuszając by na moment przeniosła wzrok na niego. Nie potrzebował kolejnych sygnałów, by przyciągnąć ją bliżej siebie, by zapomnieć o winie, otaczającym ich świecie i pozostałych poza świadomością resztkach zdrowego rozsądku, który nie tylko w innych okolicznościach kazałby mu przestać, ale nawet nigdy więcej nie próbować zrobić czegoś podobnego.
Nie potrzebował kolejnych sygnałów, by utwierdzić się w przekonaniu, że musi ją pocałować. Teraz, w tej chwili, dokładnie w t y m m o m e n c i e.
Nie chciała czekać dziesięciu lat. I on też więcej nie zamierzał.

Marianne Harding
ambitny krab
-
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Trudno było przytoczyć moment, gdy te niewinne żarty zamieniły się w coś znacznie poważniejszego. Atmosfera pomiędzy nimi nagle zgęstniała, zwłaszcza, gdy w pierwszym odruchu dłoń mężczyzny tak delikatnie przejechała po jej plecach a później dystans pomiędzy nimi zmniejszył się jeszcze bardziej. W głowie szumiało jej nie tylko od alkoholu. Tyle razy Alec Carnegie ją przytulał. Tyle razy zasypiali wspólnie na kanapie podczas ich nocnych seansów. Tyle razy wypłakiwała mu się w ramię a on ze stoickim spokojem ocierał z policzka każdą jej łzę. Tyle razy… Ale teraz było zupełnie inaczej a te drobne gesty niosły za sobą coś więcej niż przyjaźń.
Serce zabiło jej mocniej, gdy cały czas spoglądając jej w oczy ujmował jej podbródek w swoje palce. Czuła nieznaną dotąd między nimi energię, której nie potrafiła opisać słowami. Jakby nagle obydwoje zapomnieli o łączącej ich wieloletniej przyjaźni, którą stawiali na szali jeśli coś między nimi się popsuje. A przecież tyle rzeczy mogło pójść nie tak! Taki wypełniony alkoholem wieczór nie był pierwszym w ich historii, więc dlaczego akurat teraz Alec zdecydował się wykonać w jej stronę krok? Tak duży i znaczący? Pewność siebie Mari uciekła z niej w jednej chwili, gdy zdała sobie sprawę, że jedyne o czym potrafi teraz myśleć i na czym może skupić swój wzrok to jego usta. Usta, o których tak wiele myślała będąc głupią i zakochaną nastolatką. Wystarczyło teraz wykonać jeden krok by skosztować tak upragnionego i dotąd nieco zakazanego owocu. Zamiast tego jednak jej wzrok uciekł w dół i zerkając w podłogę wykonała krok… Niestety nie w tym kierunku, którego jak widać obydwoje chcieli.
- Alec… - szepnęła, chociaż nie do końca rozpoznawała swój głos, który przepełniony był tyloma skrajnymi emocjami. Chciała tego. Cholernie tego chciała i chyba ta myśl przeraziła ją najbardziej. Nie jest on przypadkowym facetem, którego mogła pocałować. Nie jest pierwszym lepszym kolesiem z baru, którego tak łatwo będzie wyrzucić z pamięci. Ich czyny wywrą poważne konsekwencje nie tylko na nich i ich przyjaźni, ale również na reszcie bliskich im ludzi. Odsuwając się na bezpieczną odległość nie czuła się lepiej. Z jednej strony wypiła za mało by wyrzucić z głowy wszystkie potencjalne konsekwencje tego szaleństwa a z drugiej strony za dużo by się tym przejmować. – Zresztą pieprzyć to wszystko – mruknęła bardziej sama do siebie, nie końca przejmując się czy przyjaciel usłyszał jej słowa. W jednej chwili znalazła się ponownie przed nim i ujmując jego policzki w swoje dłonie złączyła ich usta w pocałunku.
Raz się żyje.'

Alec Carnegie
towarzyska meduza
kwiatek
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Nieprzyjemna fala ciepła zalała jego ciało w momencie, w którym Mari zrobiła krok w tę niewłaściwą stronę. W tył. Pieprzony krok w tył, gdy on dopiero co zrobił swój w przód. Chociaż powinien, nie był przygotowany na taką ewentualność; nie wiedzieć czemu nie wziął pod uwagę tego, że Mari może się odsunąć, może nie chcieć, by ją pocałował, może mówić to wszystko jedynie pod wpływem wina, które tego wieczora w dużych ilościach krążyło w ich żyłach. Dowodem tego, że nie takiej reakcji spodziewał się Alec po swojej przyjaciółce, stała się każda kolejno wyraźnie malująca się na jego twarzy emocja; zdziwienie, które pojawiło się już w pierwszej sekundzie, rozczarowanie, które targało jego ciałem w kolejnej, smutek, złość i żal, jedno po drugim w różnej kolejności, aż wreszcie zrozumienie, pod wpływem którego odwrócił wzrok w drugą stronę, nie mogąc dłużej spoglądać na twarz Mari. Każda z tych emocji przepełniała jego ciało z osobna, choć czuł się tak, jakby zmuszony był radzić sobie z wszystkimi na raz.
Aż zapomniał.
Zapomniał o tym, dlaczego zdecydował się przekroczyć niepisaną, ale tak cholernie ważną granicę, która przed podobnie lekkomyślnym krokiem powstrzymywała go przez wszystkie te lata. O tym, dlaczego pomyślał, że Mari mogłaby chcieć, by ją pocałował. O tym, dlaczego do niej przyszedł, dlaczego kupił wino, które bardziej pasowałoby na randkę, a nie spotkanie z przyjaciółką, o tym, dlaczego w pierwszej kolejności rozpoczęli temat randek.
Zapomniał o tym, dlaczego nie zrobił tego, co zwykle robił w podobnych sytuacjach; przytulił czule Marianne, po kilku sekundach wyswabadzając się jednak z uścisku, by ten nie trwał zbyt długo.
– Mari – jej imię jeszcze nigdy nie wybrzmiało z ust Carnegie tak gorzko, nad czym nie był nawet w stanie zapanować. Stłumiony głos rozszedł się jednak szybko po pomieszczeniu, po raz kolejny pozostawiając po sobie głuchą, nieznośną ciszę. Bywały momenty, w których Alec był za nią wdzięczny; teraz natomiast wiedział już, że znienawidzi ją tak samo mocno jak wino, które wybrał kilka godzin wcześniej w sklepie, koszulę, w którą był tego dnia ubrany, czy jasne zasłony, na których skupił swoje spojrzenie, nie będąc w stanie spojrzeć w oczy Mari. Wszystkie te rzeczy na zawsze kojarzyć mu się będą z momentem, w którym nie myśląc logicznie podjął jedną z ważniejszych decyzji w swoim życiu. I spotkał się z cholernie bolesną porażką.
Nie przewidział tylko jednego - że Mari będzie w stanie zmienić zdanie. Pod wpływem tego pieprzonego wina, biorących górę emocji lub jego zawiłej, ale do bólu szczerej reakcji. Nie wiedział co skłoniło ją do tego, by wypowiedzieć na głos kilka zlewających się w jedno słów, zmusić go, by na nią spojrzał, aż wreszcie złączyć ich usta w pocałunku, którego tak bardzo jeszcze przed chwilą pragnął Alec. I nie miało to żadnego znaczenia. Nie miało znaczenia nic; nic poza tym, że całował właśnie Marianne Harding.
– Mari – powtórzył jej imię raz jeszcze, chrypiącym głosem przerywając nie tylko ciszę, ale i ten sam pocałunek, który zawładnął całym jego ciałem. Nie był w stanie zrobić niczego; ruszyć się z miejsca, wypuścić z objęć Mari ani odsunąć się na odległość większą niż kilka centymetrów, które dzieliło ich twarze. Nie chciał. Jedyne czego pragnął, to znów poczuć ciepło jej warg na swoich; ale i zadać jedno, przyćmiewające wszystkie pozostałe myśli pytanie: – Czy to oznacza, że umówisz się ze mną na randkę?
Teraz.
W tej chwili.
Dokładnie w tym momencie.

Marianne Harding
ambitny krab
-
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
To wcale nie było dziwne.
Pierwsza myśl jaka pojawiła się w jej głowie, gdy tylko ich usta się ze sobą zetknęły. Nie czuła się skrępowana ani podczas pocałunku ani kilka sekund po nim, gdy jeszcze czuła smak jego warg na swoich. Jednak bała się otworzyć oczy by tym razem na własnej skórze nie poczuć odrzucenia. Czy jej imię wypowiedziane w tak zupełnie inny sposób niż dotychczas zwiastowało coś dobrego czy coś złego? Może Alec zdał sobie sprawę jakie to wszystkie głupie i pomimo promili krążących w ich krwioobiegu postanowił się wycofać? Nie wiedziała jak ukryłaby wtedy zażenowanie i zawstydzenie za każdym razem gdyby był obok. Nic takiego nie miało miejsca a słysząc jego pytanie po prostu się zaśmiała. Szczerze i radośnie, rozładowując tym samym cały stres jaki odczuwała jeszcze chwilę temu. Opierając czoło o jego ramię nie mogła powstrzymać chichotu. A jednak można cofnąć się w czasie, bo Marianne Harding zachowywała się właśnie jak nastolatka!
- Przepraszam – wyszeptała w końcu, gdy była w stanie zachować chociaż cień powagi i przeczesując swoje długie, ciemne włosy z powrotem się od niego odsunęła i spojrzała wprost w jego oczy. Pewnie nie takiej reakcji Alec po niej oczekiwał, ale przecież znał ją tak dobrze by wiedzieć, że Mari dość często zachowuje się nieszablonowo. A pod wpływem nadmiaru emocji właśnie śmiech jest jej sposobem na rozładowanie napięcia. – Tak, dobrze zrozumiałeś mój przekaz. Umówię się z Tobą na randkę – ułożyła dłonie najpierw na jego barkach, po czym nieśmiało spłynęła palcami po jego torsie. To też nie było dziwne uczucie. Mogło się wydawać, że dwójka tak dobrych przyjaciół będzie czuć się skrępowana taką nagłą bliskością, ale wcale tak nie było. Wszystkie bodźce docierały jednak do niej z lekkim opóźnieniem.
Cholera. Całowałam najlepszego przyjaciela!
To nie była bezpieczna zabawa w ich wykonaniu, wiele ryzykowali a Mari miała ochotę to powtórzyć. Nie za dziesięć lat jak żartowali sobie kilka minut wcześniej. Chciała to powtórzyć teraz i nie było niczego co mogło ją powstrzymać. Zdrowy rozsądek już dawno uśpiony był wypitym winem, więc przysuwając się do mężczyzny przejechała nosem w okolicy jego ucha. – Zawsze używałeś tych perfum? – zauważyła z delikatnym uśmiechem wymalowanym na twarzy, którego jednak Alec nie mógł zobaczyć. – To gdzie mnie zabierzesz skoro już oficjalnie się zgodziłam? – musnęła delikatnie ustami jego szyję, po czym odsunęła się by ponownie odnaleźć jego oczy. Zawsze potrafiła wiele z nich wyczytać jednak dzisiejsze reakcje przyjaciela raz za razem ją zaskakiwały.
I właśnie wtedy uderzyło ją coś czego się nie spodziewała się dostrzec. Trzymał ją w ramionach nie tylko jej najlepszy przyjaciel, ale także mężczyzna, który byłby spełnieniem marzeń każdej dziewczyny. Wiele mogła powiedzieć o jego cechach charakteru, wiele razy, nawet dzisiaj, komplementowała go na głos, ale chyba pierwszy raz odkąd zobaczyła go pierwszy raz spojrzała na niego inaczej. Dostrzegła te idealne kości policzkowe, oczy które tak dobrze czytały z niej niczym z otwartej książki i usta, które jeszcze chwilę temu miała okazję całować. To było dużo nowych emocji, od których nieco kręciło jej się w głowie.

Alec Carnegie
towarzyska meduza
kwiatek
30 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
leczy kangury, kaczki i koale, po godzinach próbując zapomnieć o uczuciach do najlepszej przyjaciółki
Miał wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu.
Zasłony, którym jeszcze niedawno uparcie się przyglądał, mając pełną świadomość tego, że pośród kilku innych rzeczy ich kolor zapadnie mu w pamięć na tyle dobrze, by na zawsze już kojarzyć się z momentem, w którym odniósł osobistą porażkę. Kieliszki po winie stojące tuż obok rozpoczętej wcześniej butelki, czekając na moment, w którym któreś z nich ponownie je napełni, decydując się jeszcze bardziej uśpić zdrowy rozsądek. Odrzucony gdzieś na bok wyciszony telefon, odstawione do zmywarki naczynia, puste butelki alkoholu schowane przed wzrokiem każdego, kto mógłby z miejsca wejść do przestronnej kuchni, nie uprzedzając wcześniej o swojej wizycie.
I oni. Trzymając się w objęciach, w odległości mniejszej niż kiedykolwiek wcześniej, tuż po tym, gdy ich usta złączyły się w pierwszym, pamiętnym pocałunku. Jej dłonie na jego twarzy, jego ręka na plecach Mari. Wbite w siebie spojrzenia, których nie mógł przerwać nawet szum wiatru za oknem i ciche, ledwie słyszalne dźwięki dochodzące z farmy obok.
Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Tam, gdzie powinno być od zawsze i na zawsze powinno też pozostać. Nic nie mógł poradzić na to, że wzbierało w nim poczucie, że znalazł się wreszcie w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze. Że czuł, że jego miejsce jest tuż obok Mari.
Jej śmiech zbił jednak Aleca z tropu, mimowolnie tworząc między jego brwiami bruzdę, po której nie było już śladu kilka sekund później, gdy ciszę przerwały krótkie wyjaśnienia. Wypity alkohol nie ułatwiał mu myślenia; nie ułatwił też więc wysunięcia wniosków, że śmiech spowodowany jest próbą rozładowania napięcia, a nie reakcją na najgłupsze usłyszane w całym życiu pytanie. Przez krótki moment tak właśnie Alec postrzegał wypowiedziane przez siebie na głos słowa - że to głupota. Błąd. Decyzja, której oboje będą żałować do końca swojego życia.
Do czasu, aż Mari się zgodziła.
Przepełniająca go radość kazała mu jeszcze raz złożyć na jej ustach przeciągły pocałunek, ignorując pytanie o perfumy czy to, gdzie ma zamiar ją zabrać. Nie wiedział. Nie pamiętał teraz czy perfumy, których użył tego wieczora używał zawsze, nie miał też pojęcia gdzie zabierze swoją najlepszą przyjaciółkę na randkę. Nie docierało jeszcze do niego to, co wydarzyło się niedawno, zacierając granice między wieloletnią przyjaźnią a czymś więcej. Nie wiedział też czym; kilka pocałunków nie wyznaczało sztywnych ram ich relacji, nie definiując jej tym samym jako coś z góry określonego, co muszą umieć nazwać od pierwszego dnia. Alec nie miał pojęcia jak to nazwać - wiedział jednak, że w najbliższym czasie chce się tego dowiedzieć.
– Gdzie tylko zechcesz – odezwał się wreszcie, udzielając możliwie najbardziej niejednoznacznej odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. – Możemy wyjść do tej restauracji przy plaży w Pearl Lagune, możemy pojechać do Cairns, Port Douglas, możemy pójść na jakąś głupią komedię do kina, a po drodze kupić frytki w tamtej budce przy molo, albo... – urwał, mimowolnie unosząc do góry kąciki ust, tworzące na jego twarzy szeroki uśmiech. – Możemy zrobić wszystko po kolei. Może to nie będzie tylko jedna randka? – jedno było pewne: Alec nie chciał, żeby to była tylko jedna randka. Zwłaszcza, gdy po raz kolejny uświadomił sobie, że był w Mari zakochany.
A ona nie miała o tym jeszcze pojęcia.

zt

Marianne Harding
ambitny krab
-
ODPOWIEDZ