If the ending's sad, at least these time's we've had
: 17 lip 2021, 22:15
Ten dzień nie wyróżniał się niczym szczególnym — siedemnastoletni Walter jak zawsze wstał o wczesnym poranku, dwie godziny przed rodzicami i bratem, pędząc do rodzinnej biblioteki, by rozłożyć się zaraz na błękitnym szezlongu i by chłonąc kolejne zdania jednej z czytanych obecnie książek. Niechętnie opuścił to pomieszczenie, kiedy na zegarku wybiła 7:45 i udał się do swojej łazienki, by wziąć szybki prysznic, a potem wskoczył w szkolny mundurek, poprawiając jeszcze węzeł krawata i przetarł wilgotną szmatką napastowane wczorajszego wieczoru buty. Przeczesał grzebieniem swoją kruczoczarną czuprynę, która zazwyczaj nie chciała z nim współgrać, dlatego też postanowił dołożyć niewielką kroplę żelu, który okiełznał od razu te bardziej niesforne pasma. Może nie przejmował się zanadto opinią kolegów o swojej osobie, ale nienaganny wygląd był czymś, o co dbał niezmiennie odkąd matka przestała przywiązywać wagę do wkładanych przez niego strojów. Skropił się jeszcze wodą kolońską, jaką otrzymał od ojca trzy miesiące temu na urodziny i zapakował do plecaka kilka książek, jednak nie podręczników szkolnych, a wybranych przez siebie dzieł zalegających na najwyższych półkach rodzinnej biblioteki. Zapewne w swoim przerysowanym dość wizerunku, brakowało tylko dużych okularów, które bez przerwy spadałyby mu z nosa, ale nie — Walter Wainwright cieszył się wyśmienitym, sokolim wręcz wzrokiem, jaki wyróżniał cały jego ród. Ani ojciec, ani dziadek, pradziadek czy prapradziadek nie doświadczyli nigdy choćby najmniejszych wad widzenia — nawet na starość. Kiedy dwadzieścia minut po ósmej zszedł do jadalni, gdzie na podłużnym stole z dębu w kolorze orzecha canaletto, czekało na niego już rozmaite śniadanie, wybrał z niego jedynie tosta z awokado i sok pomarańczowy, a potem wraz z Jonathanem udał się na zewnątrz, by wsiąść na tylne siedzenie granatowego mercedesa, który zawiózł ich prosto pod mury prywatnej szkoły. Tam też się rozdzielili, bo choć Walt cieszył się z faktu posiadania młodszego brata, tak nie odczuwał potrzeby towarzyszenia mu w każdej chwili jego życia. Właściwie wyczekiwał nieco innej osoby, która jako jedyna z całej szkoły potrafiła choć w połowie zrozumieć, co młodzieńcowi siedziało w głowie. Dorothea, którą jako pierwszy począł nazywać Dottie, niezwykle wielbiąc to zdrobnienie. Dostrzegł ją prawie od razu pod drzwiami wejściowymi i przyspieszył kroku, by jak najszybciej się przy niej znaleźć. Objął ją ramieniem i tak też przeszli przez korytarz, omawiając nowo poznane, naukowe fakty. W sali naturalnie musieli się już rozdzielić, trzymając się w niej całkiem innych sektorów — Dottie jako czynny słuchacz wykładów nauczyciela wolała zajmować pierwszą ławkę, a Wainwright, znudzony powszechnie głoszoną wiedzą, w samym kącie pomieszczenia zaczytywał się przyniesionymi z domu księgami. Czasem wyciągał nos ze swojej lektury, by posłuchać, jak Dottie sprzecza się z nauczycielem i zadaje mu wyczerpujące pytania, na co uśmiechał się lekko i ponownie wracał do dzieł wielkich umysłów, jednak nie dzisiaj. Tego dnia jego głowę nawiedzała tylko jedna, dość męcząca i naprzykrzająca się myśl, czyniąc z niego opryskliwego monomana. A była to myśl natury romantycznej, a więc jego zdaniem zupełnie bzdurna i żałosna kwestia. Spędzając całą prawie lekcję w tym zamyśleniu, o mało co nie przegapił momentu, w którym nauczyciel podyktował im zadanie domowe, a potem, tułając się bez celu po szkolnych korytarzach w towarzystwie Dottie, złapał się na tym, że wypowiadane przez brunetkę słowa do niego nie dochodziły. Zatrzymał się nagle prędko, łapiąc przyjaciółkę za ramiona, jednak za tym czynem nie stała chęć naprawienia swojego błędu i przeproszenia, a wyłącznie napotkanie wzrokiem winowajczyni tego dzisiejszego odcięcia od świata. — Dottie, wiesz coś może o tej dziewczynie? — zapytał z przejęciem, ruchem głowy wskazując jej na przechodzącą w oddali brązowowłosą nieznajomą, trzymającą w objęciach książki, z różową frotką na ręce, odznaczającą się na tle jednakowych, granatowych mundurków. Potem się jednak zreflektował. — Przepraszam, po prostu... Wiesz, myślałem dziś o pewnych sprawach. Sprawach, które dręczą mnie od jakiegoś czasu, a które... — urwał i westchnął głośno, bo niezwykle głupio było mu rozprawiać z przyjaciółką o takich absurdach. — Nieważne zresztą. Po prostu jej nie kojarzę i nie pasuje zupełnie do tego środowiska — mruknął już zniechęcony, gotowy całkowicie porzucić jej temat.
Dottie Heughan
Dottie Heughan