: 08 sie 2021, 17:08
Zagubił się gdzieś między pierwszym wypowiedzianym słowem dotyczącym marnotrawstwa śmierci, a ostatnim, choć uświadomił to sobie dopiero przed momentem. Zaraz po tej brutalnej prawdzie opuszczającej usta blondyna, której nie mógł się przecież przeciwstawić. Speszył się nieco, bo w wygłoszonej wcześniej opinii także nie potrafił rozpoznać samego siebie. Punkt widzenia Benjamina miał znacznie więcej sensu. — Oczywiście. Jak zawsze — skwitował, próbując zakamuflować swoje zażenowanie za kartą dań, którą znów pochwycił do ręki. Wyciągnął zza niej swój wzrok dopiero po usłyszanym, bulwersującym pytaniu, na które pokręcił głową z dezaprobatą. — Nie żartuj tak nawet — ostrzegł go z surowo zabarwionym wyrazem twarzy, bo z początku uwierzył w te absurdalne herezje. Ostatecznie grymas ten ustąpił miejsca pełnemu skupieniu, gdy blondyn kontynuował opowieść o swoim przyjacielu. To dość zabawne, ale Walter przykuł szczególną uwagę do tego określenia, poddając je w pewną wątpliwość — bo czy naprawdę rozmawiali teraz wyłącznie o dobrym znajomym? Czy człowiek tak niski rangą mógł sprawować kontrolę nad życiem Benjamina nawet po śmierci? Teoretycznie powinien to zrozumieć, miał przecież Dottie, ale... Powszechnie wiadome było, że z tą kobietą łączyło go coś więcej. Dlatego a priori uznał, że wspomniany przyjaciel pełnił niegdyś w życiu Hargrove'a znacznie poufniejszą funkcję. — Rozumiem — zapewnił statecznie, bez większych emocji, sam nie obdarzając pracującej tu kobiety swoją uwagą. — Oczywiście, że chodzi o ciebie. W każdym razie, mam nadzieję, że nie będziesz tego ostatecznie żałować; tego, że przez sentyment i złożoną przed laty obietnicę twoje życie nie potoczyło się w sposób taki, jaki pragnąłeś — odparł wciąż nieprzeniknionym tonem, spuszczając wzrok na przed momentem przyniesione danie. Oczywiście, że nawiązywał tu też do swoich doświadczeń — do tego felernego małżeństwa, które istniało tyle lat wyłącznie za sprawą złożonego niegdyś słowa. Do obecnego życia, któremu daleko było do młodzieńczych założeń, snutych wtedy z nadzieją w oczach. Po rzuceniu beznamiętnego "Dziękuję" i objęciu dłonią sztućców zamglonych gdzieniegdzie niestarannym domyciem, spojrzał w końcu za to okno, obok którego siedzieli już kilka minut, a które dotychczas pozostawało dla niego jakby niewidzialne. — Tylko nie mów tego nikomu. Tego, że jednak jem, jak każdy normalny człowiek. Nie chciałbym popsuć swojej reputacji — rzucił z lekkim uniesieniem kącika ust ku górze, odnosząc się do prawie zapomnianych już słów Benjamina, jakie padły jeszcze przed przekroczeniem progu knajpy i obdarzył go efemerycznym spojrzeniem.
benjamin hargrove
benjamin hargrove