well, I think I can give it a try
: 15 lip 2021, 17:28
Działał wbrew sobie.
Kupując na corocznej aukcji charytatywnej dwa bilety do przypadkowego muzeum, zakładał, że nie wybierze się do niego wcale lub potowarzyszy Dottie, od zawsze zafascynowanej wycieczkami tego typu. Opcją trzecią było zaproszenie Eleanore, a czwartą oddanie biletów komukolwiek, kto tylko wyraziłby minimalną chęć. Gdyby ktoś mu więc powiedział, że w stronę Smithfield wybierze się z Benjaminem, szorstko by się zaśmiał, pokręcił głową, po czym stwierdził, że żart jest to marny. A jednak... Kiedy wczorajszego wieczora trzymał te dwa niewielkie, błyszczące skrawki papieru, upoważniające do przekroczenia bram The Australian Armour And Artillery Museum, po głowie krążył mu tylko jeden pomysł. Pomysł, któremu początek nadał nie on, a Lean wyplątująca się z możliwej, nudnej wycieczki za sprawą niemożliwych do przełożenia obowiązków w szpitalu, powtarzająca raz za razem, że owa propozycja złożona o-kimkolwiek-tam-teraz-myślał nie byłaby niczym nadzwyczajnym, ani tym bardziej dziwnym. Czy faktycznie nie skrywało się w tym nic kuriozalnego? Nie był pewny. Gdyby zależało to wyłącznie od niego, nie wyszedłby z takową propozycją ani nawet jej nie rozważał. Kiedy jednak zasięgnął opinii Winfield, w jego umyśle począł tworzyć się harmider. Po pierwsze — ostatnie spotkanie z Hargrovem nie przebiegło po jego myśli. Po drugie — obiecał się wkrótce odezwać, czego ostatecznie nie zrobił. Po trzecie — odnosił wrażenie, że to wyłącznie on, Walter Wainwright, odpowiadał za wszelkie uchybienia w posiadanych relacjach, co nagle wydało mu się wręcz aksjomatem. Jak wspomniane błędy mógł więc naprawić? Zaczynając choćby od zmiany nastawienia, uciszenia swego nieprzystępnego charakteru i otworzenia się na sytuacje, którym wcześniej nie pozwoliłby zaistnieć. Musiał więc nie być sobą.
Wykonał do niego telefon. Przedstawił swój pomysł (w myślach go przeklinając) i oczekiwał jednej tylko odpowiedzi — odmowy. Ułatwiłaby ona przecież życie im obu, uchroniła przed niezręczną podróżą i generalnie przyniosłaby same profity. Nie wziął jednak pod uwagę innej możliwości — tego, co stanie się, jeśli Benjamin się zgodzi. A ten oczywiście się zgodził.
Znów przeklinając cały ten plan w głowie i żałując, że na takowy się w ogóle zdecydował, poszedł spać z niezbyt optymistycznym nastawieniem do dnia jutrzejszego, który przynieść mu miał jedynie dyskomfort. A potem... Potem nastał poranek i nie mógł już nic poradzić. Wziął więc szybki prysznic, ubrał się, zszedł do garażu po zakurzony już samochód, z jakiego rzadko korzystał i z wielkim bólem życia podjechał pod mieszkanie Hargrove'a. Z początku chciał wszystko odwołać, zrzucając winę na niespodziewane plany, którym nie mógł odmówić, ale... Miał się zmienić, tak? A więc zakasał rękawy, zdusił swą niechęć w zarodku i wmówił sobie dobry humor. Obstawiając, że ostatecznie jakoś to będzie, nie spodziewał się, że większość drogi przyjdzie im spędzić w niezręcznej ciszy. Dopiero wychodząc z samochodu zaparkowanego przed muzeum, ośmielił się rozładować nieco atmosferę. — Nie spodziewałem się, że na to przystaniesz — zaczął, a kącik jego ust zadrżał nieśmiało. — Prawdę mówiąc, gdybym był na twoim miejscu, odmówiłbym od razu — dodał, tym razem pozwalając już sobie na gromki śmiech, którego nie był w stanie powstrzymać, a który najlepiej oddawał absurdalność całej sytuacji. Był to widok dość niespotykany, jako że Waltera niewiele było w stanie doprowadzić do (jako takiego, przystającego na możliwości niezabawnego gbura) rozpuku. — Nie musimy tam wchodzić. Nijak ma to się do moich zainteresowań, zresztą podejrzewam, że do twoich także, a poza tym... Tak, w sumie mogłem to powiedzieć na samym początku, zanim tu przyjechaliśmy — opamiętał już swoje rozbawienie, by powiedzieć kilka sensowniejszych słów. Przywdział przepraszający wyraz twarzy, przywarł dłoń do brody i obrócił się wokół... pustkowia. — Możemy poszukać tu czegoś innego, jeśli... Jeśli poza tym placem jest tu cokolwiek, możemy wrócić do Lorne Bay albo pojechać do Cairns i coś zjeść — przedstawił mu kilka rozsądnych propozycji, choć do żadnej nie był przywiązany. A potem westchnął ciężko, bo od samego początku wiedział przecież, że ta idiotyczna wycieczka okaże się klapą.
Kupując na corocznej aukcji charytatywnej dwa bilety do przypadkowego muzeum, zakładał, że nie wybierze się do niego wcale lub potowarzyszy Dottie, od zawsze zafascynowanej wycieczkami tego typu. Opcją trzecią było zaproszenie Eleanore, a czwartą oddanie biletów komukolwiek, kto tylko wyraziłby minimalną chęć. Gdyby ktoś mu więc powiedział, że w stronę Smithfield wybierze się z Benjaminem, szorstko by się zaśmiał, pokręcił głową, po czym stwierdził, że żart jest to marny. A jednak... Kiedy wczorajszego wieczora trzymał te dwa niewielkie, błyszczące skrawki papieru, upoważniające do przekroczenia bram The Australian Armour And Artillery Museum, po głowie krążył mu tylko jeden pomysł. Pomysł, któremu początek nadał nie on, a Lean wyplątująca się z możliwej, nudnej wycieczki za sprawą niemożliwych do przełożenia obowiązków w szpitalu, powtarzająca raz za razem, że owa propozycja złożona o-kimkolwiek-tam-teraz-myślał nie byłaby niczym nadzwyczajnym, ani tym bardziej dziwnym. Czy faktycznie nie skrywało się w tym nic kuriozalnego? Nie był pewny. Gdyby zależało to wyłącznie od niego, nie wyszedłby z takową propozycją ani nawet jej nie rozważał. Kiedy jednak zasięgnął opinii Winfield, w jego umyśle począł tworzyć się harmider. Po pierwsze — ostatnie spotkanie z Hargrovem nie przebiegło po jego myśli. Po drugie — obiecał się wkrótce odezwać, czego ostatecznie nie zrobił. Po trzecie — odnosił wrażenie, że to wyłącznie on, Walter Wainwright, odpowiadał za wszelkie uchybienia w posiadanych relacjach, co nagle wydało mu się wręcz aksjomatem. Jak wspomniane błędy mógł więc naprawić? Zaczynając choćby od zmiany nastawienia, uciszenia swego nieprzystępnego charakteru i otworzenia się na sytuacje, którym wcześniej nie pozwoliłby zaistnieć. Musiał więc nie być sobą.
Wykonał do niego telefon. Przedstawił swój pomysł (w myślach go przeklinając) i oczekiwał jednej tylko odpowiedzi — odmowy. Ułatwiłaby ona przecież życie im obu, uchroniła przed niezręczną podróżą i generalnie przyniosłaby same profity. Nie wziął jednak pod uwagę innej możliwości — tego, co stanie się, jeśli Benjamin się zgodzi. A ten oczywiście się zgodził.
Znów przeklinając cały ten plan w głowie i żałując, że na takowy się w ogóle zdecydował, poszedł spać z niezbyt optymistycznym nastawieniem do dnia jutrzejszego, który przynieść mu miał jedynie dyskomfort. A potem... Potem nastał poranek i nie mógł już nic poradzić. Wziął więc szybki prysznic, ubrał się, zszedł do garażu po zakurzony już samochód, z jakiego rzadko korzystał i z wielkim bólem życia podjechał pod mieszkanie Hargrove'a. Z początku chciał wszystko odwołać, zrzucając winę na niespodziewane plany, którym nie mógł odmówić, ale... Miał się zmienić, tak? A więc zakasał rękawy, zdusił swą niechęć w zarodku i wmówił sobie dobry humor. Obstawiając, że ostatecznie jakoś to będzie, nie spodziewał się, że większość drogi przyjdzie im spędzić w niezręcznej ciszy. Dopiero wychodząc z samochodu zaparkowanego przed muzeum, ośmielił się rozładować nieco atmosferę. — Nie spodziewałem się, że na to przystaniesz — zaczął, a kącik jego ust zadrżał nieśmiało. — Prawdę mówiąc, gdybym był na twoim miejscu, odmówiłbym od razu — dodał, tym razem pozwalając już sobie na gromki śmiech, którego nie był w stanie powstrzymać, a który najlepiej oddawał absurdalność całej sytuacji. Był to widok dość niespotykany, jako że Waltera niewiele było w stanie doprowadzić do (jako takiego, przystającego na możliwości niezabawnego gbura) rozpuku. — Nie musimy tam wchodzić. Nijak ma to się do moich zainteresowań, zresztą podejrzewam, że do twoich także, a poza tym... Tak, w sumie mogłem to powiedzieć na samym początku, zanim tu przyjechaliśmy — opamiętał już swoje rozbawienie, by powiedzieć kilka sensowniejszych słów. Przywdział przepraszający wyraz twarzy, przywarł dłoń do brody i obrócił się wokół... pustkowia. — Możemy poszukać tu czegoś innego, jeśli... Jeśli poza tym placem jest tu cokolwiek, możemy wrócić do Lorne Bay albo pojechać do Cairns i coś zjeść — przedstawił mu kilka rozsądnych propozycji, choć do żadnej nie był przywiązany. A potem westchnął ciężko, bo od samego początku wiedział przecież, że ta idiotyczna wycieczka okaże się klapą.