easy rider — farma hawkinsów
25 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Wielokulturowy wagabunda, który niespodziewanie przedłużył pobyt w Lorne za sprawą splotu kilku zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń. Od niedawna uczy się nie tylko sztuki rodeo, ale także jak każdego dnia budzić się pod tym samym adresem, i u boku tego samego człowieka.
Na rogu Cambronne i Garibaldi była kawiarnia - o posadzce, na której można by grać w szachy, i z szyldem w połowie zarosłym bluszczem, a w połowie rdzą - w której Miloud Al-Attal codziennie (od tygodnia) pijał tanią, mocną kawę i przerzucał strony kupionej w nieodległym tabacu gazety, pozwalając, żeby tusz zabrunatnił mu palce, a treść napotykanych w prasie artykułów zupełnie popsuła i tak beznadziejny już nastrój. Sam nie wiedział co sprawiało, że w ogóle rozwinął podobny rytuał, i że go podtrzymywał. To, chyba jedynie, że i tak nie miał - bezrobotny i prawie bezdomny, gdyby matka zatrzasnęła mu drzwi przed nosem (nie zatrzasnęła) - nic lepszego do roboty. No, i że dobrze wyglądał w swoim (niedobrym) położeniu: ubrany w trencz, w jeans, w mokasyny, które ostatnio nosił jeszcze za nastolatka. Poza tym, jego poranna tradycja nie miała żadnego sensu: przecież to był dwudziesty pierwszy wiek, i pracę znajdowało się na glassdoor, a nie na łamach bulwarówki.
Inna sprawa, że - z dużym prawdopodobieństwem - możliwym było, iż Miloud wcale nie chciał znaleźć żadnej pracy. To, że się czegoś szukało, wcale nie musiało świadczyć przecież o żadnej świadomej intencji.
(I to, jak się przekonał w ostatnich miesiącach, że się czegoś nie szukało, nie znaczyło, że nie można było tego znaleźć. To natomiast, że się coś znalazło, sugerowało, że można to, raz na zawsze, zgubić.
W gruncie rzeczy, Lou chciał jedynie wrócić - do Lorne, do Carnelian, na Farmę, która przez przeszło rok służyła mu najpierw za przystanek, potem za schronienie, wreszcie: za dom.
I - doskonale zdawał sobie sprawę - oczywiście absolutnie nie mógł tego zrobić.

No, a zatem szukał. Oprócz ofert pracy, popatrywał też na oferty różnych szkół; nie tyle wyższych, co średnich średniawych, to jest takich, jakich curriculum mieściło się tak w jego ekonomicznym zasięgu, jak i nie wykraczało poza horyzont miloudowych ambicji. Myślał (wgryzając się w pain au chocolat wcześniej rozmiękczony w kawie). Rozważał, co dałoby mu potencjał na tak obiecującą, jak i względnie nieirytującą karierę.
Póki co, nie wymyślił jeszcze nic. A ponieważ do samego siebie cierpliwości nie miał od dnia wyjazdu z Australii, przynajmniej nie mógł jej również utracić. Najważniejsze, że Lou nie zdążyła się jeszcze zmęczyć jego własna matka, i nadal bez słowa sprzeciwu wydzielała mu finanse na wszystko, co przeganiało jego melancholię poza pierwszy plan.
Dlatego też Lou codziennie przychodził tutaj, a potem szedł jeszcze tam, i tam, inhalując się zapachem metra i rozsmakowując w ćwierkaniu i rzężeniu miejskich gołębi, i do paru innych miejsc, w których wpadał na sąsiadów, bardzo, bardzo dawnych znajomych, oraz na tych nowych, jakich zdążył zdobyć w ciągu ostatnich stu dziewięćdziesięciu dwóch godzin.
Nic z tego nie dawało mu ani krzty radości - do tego stopnia, że samego siebie (nadal wymownie opalonego australijskim słońcem) zdawał się nie rozpoznawać ani w tafli dużego, kawiarnianego lustra, ani w tych małych, należących do mijających go vesp i tkwiących w miejskich korkach samochodów.
Miloud
harper
bellamy