To był świetny sposób. Nie tylko odciągał uwagę od syfu, z którym człowiek musiał się zmierzyć w swoim własnym życiu, ale dodatkowo dawał bardzo mylne poczucie, że się wie, jak żyć, co robić. I pozwalał uwierzyć, że problem tkwił w czymś innym. Oni na pewno na czyimś miejscu żyli by lepiej, podejmowaliby dobre decyzje i układali sobie super życie. To, że byli alkoholikami i ćpunami to nie ich wina, tylko tego, że mieli trudniejsze i bardziej chujowe życie. Gdyby byli na miejscu Kate, Johna czy kogoś innego i mieli
lepszy start, a ich życiowe wybory ograniczałyby się do tego, jaki kolor kanapy wybrać do mieszkania, to na pewno nie wpadliby w nałóg. Na pewno. Ocenianie innych, mądrowanie się i rzucanie radami na prawo i lewo dawało to poczucie, że samemu wcale nie było się takim przegrywem. Helene lubiła na tych spotkaniach zachowywać się tak, jakby jej idealnie skrojone ubrania i buty, które pewnie często kosztowały tyle, co rozpadający się samochód, którym ktoś z innych uczestników spotkania przyjechał tutaj, sprawiały, że była
lepsza. Chciała, żeby inni czuli ten chłodny dystans, żeby przypadkiem ktoś nie odważył się zadać jej trudnego pytania czy poczuć się tak, jakby warto było się o nią zatroszczyć czy nawiązać jakąś relację. Radziła sobie sama. Nie potrzebowała przyjaciół, nie chciała się zwierzać. Przychodziła tu, bo podobno musiała, a ona mimo wszystko lubiła wypełniać swoje obowiązki. Nawet jeśli był niewygodne.
—
Czasami wpadła molly dla rozluźnienia i dobrej zabawy, ale nie traktuję tego jako główny problem — wzruszyła ramionami niedbale, jakby było to nic takiego. Tak właściwie, do czasu, gdy na jakichś branżowych imprezach zdarzyło jej się to, to nie czuła, aby musiała z czymkolwiek walczyć. Potem doszedł alkohol mieszany z antydepresantami i było to coś, bez czego nie potrafiła żyć.
—
I nie wpadłeś na to, że skoro słyszysz to już kolejny raz, to może masz z tym problem? — przekrzywiła lekko głowę przyglądając mu się z pobłażliwym uśmiechem. —
Czy dotarło to do Ciebie, więc ćpałeś, licząc na to, że będziesz po tym tak wyluzowany i nonszalancki, na jakiego próbujesz pozować? — uśmiechnęła się słodko, a ton jej głosu wyrażał szczerze zainteresowanie, chociaż nie musiał być przesadnie wprawiony w posługiwaniu się ironią, aby wychwycić ją i u niej. Ale pewnie był.
—
Prawie, staruszkę uznał za zbyt oklepane, więc wybrał dziecko. Wiesz, podobno za nie siedzi się dłużej i nie trzeba wychodzić na przepustki, żeby zjeść obiad z żoną — poinformowała go bardzo uprzejmie, aby miał
pełen obraz sytuacji. Całkiem miłą odmianą był fakt, że Luke nie powiązał jej twarzy z przewinieniami jej męża, którego pewnie nawet mógł poznać, skoro pracował w Shadow.
Jeden z kącików jej ust powędrował ku górze w bardzo delikatnym, połowicznym uśmiechu. Niech spróbuje powiedzieć jakiemuś dzieciakowi z pierwszej klasy, który nie ma z kim siedzieć na szkolnych wycieczkach, że brak kolegów to nie jazda bez trzymanki… Chociaż jak siedziała na odwyku i słuchała jakichś żałosnych podcastów o seryjnych mordercach, to dowiedziała się, że szkolne wyrzutki częściej zostają mordercami i oprawcami, a nie po prostu ćpunami. To w końcu chyba pozostanie na ścieżce bycia wyrzutkiem na własne życzenie. Na jego życzenie z Kolei Helene oczywiście służyła wsparciem, jeśli będzie miał się wypłakać. Gdyby była chociaż odrobinę bardziej wylewna, to być może złapałaby się za serduszko, bo przecież nie co dzień ktoś nazywał ją
ciepłą osobą. Albo raczej nigdy.
Zajęła jedno z miejsc bez słowa, nie zamierzając się z nikim witać, wieszając torebkę na oparciu i prostując się niczym gówniara na oficjalnym obiedzie z rodzicami i ich znajomym, rektorem uczelni, na którą chciała iść na studia, czy coś. Słuchała sobie po kolei wszystkich historii, nie skupiając się na większości słów, jakie ze strony tych ludzi padały, bo wiele z nich już niejednokrotnie słyszała. W przypadku Luke’a włożyła w to odrobinę więcej zaangażowania, jednak nie dawała tego po sobie poznać. Jej wyraz twarzy zmienił się dopiero, gdy prowadzący spojrzał na nią wyczekująco, jakby chciał jej dać znać, że jeśli chciałaby w końcu zabrać głos, to droga wolna. Pokręciła jedynie lekko głową z nieco drwiącym uśmiechem, dając mu znać, że ma dać jej spokój.
—
Też tak sądzę. Szczególnie że ten gość w zielonym swetrze miał żółwia Norberta, który wpadł pod koła roweru, więc sam rozumiesz… — poinformowała go mocno ściszonym głosem. Pewnie na tym zielonym swetrze był też żółw. Norbert, rzecz jasna.
Luke Winfield