Do you have some time to talk about...
: 27 mar 2024, 22:26
Cholernie nie lubił po kimś sprzątać. Jednak jako nowy prokurator nie mógł wypadać na aż takiego gbura i wszystkiego odmawiać. Więc gdy przełożony przyszedł z prośbą żeby zrobić mały audyt jednej z największych spraw w historii ich biura, trudno było mu odmówić. Tym bardziej, że Lance wiedział, że nie ma nikogo bardziej wykwalifikowanego by podjąć się tego zadania. Dlatego z ciężkim sercem poprosił swoją asystentkę by wyciągnęła mu wszystkie akta z ostatniego roku i poświęcił praktycznie tydzień swojego czasu by upewnić się, że nie mają podstaw do dalszych apelacji. Co oczywiście nie było takie proste. Musiał zebrać jeszcze kilka dodatkowych zeznań, podpisać się pod kilkoma papierkami co by zachować ciągłość procesowania dowodów. Ogólnie nie było to poprowadzone najgorzej, aczkolwiek mogło być o wiele lepiej. Gdyby to było Melbourne, podejrzany pewnie wyszedłby z więzienia za kaucją. W najgorszym wypadku prokuratura przegrałaby sprawę w sądzie. Gdyby ktoś naprawdę dobrze przyjrzał się dowodom, byliby w dupie. Dobrze, że to akurat jemu przyszło przejrzeć wszystkie akta. Była jeszcze tylko jedna rzecz, którą chciał przeanalizować i mógłby pożegnać się z tym paskudztwem. Zrobił sobie nawet notatkę by upewnić się, że całkiem przypadkiem chłopaki w więzieniu dowiedzą się za co siedzi akurat ten sprawca. Nikt nie lubił pedofilii.
W dowodach brakowało notatnika. Nie był aż tak ważny, nie zawierał żadnych informacji wrażliwych dla sprawy, ale wolałby by dokumentacja była pewna i wszystko na swoim miejscu. Doczytał, że oskarżony ma żonę, która nadal mieszka w okolicy Lorne. Dzwonił już do chłopaków z policji by upewnić się, że to oni tego nie zawieruszyli, ale wychodziło na to, że po prostu nikt nie zabezpieczył tego bezpośrednio w domu. Dlatego Lance poprosił swoją sekretarkę o umówienie spotkania z panią Calderwood. Niestety bezskutecznie. Podobno nie mogła się do niej dodzwonić. Trudno, mieli spróbować następnego dnia.
W drodze do domu jednak coś go tknęło. Może to jakieś przeznaczenie, że wyjątkowo przez korki wybrał nieco okrężną drogę, która prowadziła go tuż obok dzielnicy tradycyjnie zamieszkiwaną przez osoby o aborygeńskim pochodzeniu. Było już późne popołudnie, aczkolwiek nie aż tak żeby nie mógł złożyć kobiecie krótkiej wizyty. Naprawdę chciał już zamknąć te akta i wysłać je do archiwum. Zająć się jakąś sprawą, która nadal ma znaczenie. Może tym gangiem, który podobno handluje też narkotykami. Tak, to coś bardziej dla niego.
Już dawno nie był w Tingaree, więc zajęło mu kilka minut zanim znalazł odpowiednie lokum. Zostawił swój samochód gdzieś na poboczu, bądź na podjeździe, gdzie akurat było miejsce. Nie pasował trochę do okolicy w swoim garniturze, ale hej, chociaż wyglądał profesjonalnie. Udał się do drzwi i stanowczo zapukał.
- Pani Calderwood? Nazywam się Lancelot Howell, jestem z prokuratury, czy możemy chwilę porozmawiać? - rzucił przez drzwi bądź bezpośrednio do Pani domu, jeśli postanowiła chociaż trochę uchylić mu drzwi.
Miał oczywiście swoją zalaminowaną odznakę, licencję, jak zwał, tak zwał, w gotowości by móc ją unieść na poziom jej wzroku bądź do wizjera.
Helene A. Calderwood
W dowodach brakowało notatnika. Nie był aż tak ważny, nie zawierał żadnych informacji wrażliwych dla sprawy, ale wolałby by dokumentacja była pewna i wszystko na swoim miejscu. Doczytał, że oskarżony ma żonę, która nadal mieszka w okolicy Lorne. Dzwonił już do chłopaków z policji by upewnić się, że to oni tego nie zawieruszyli, ale wychodziło na to, że po prostu nikt nie zabezpieczył tego bezpośrednio w domu. Dlatego Lance poprosił swoją sekretarkę o umówienie spotkania z panią Calderwood. Niestety bezskutecznie. Podobno nie mogła się do niej dodzwonić. Trudno, mieli spróbować następnego dnia.
W drodze do domu jednak coś go tknęło. Może to jakieś przeznaczenie, że wyjątkowo przez korki wybrał nieco okrężną drogę, która prowadziła go tuż obok dzielnicy tradycyjnie zamieszkiwaną przez osoby o aborygeńskim pochodzeniu. Było już późne popołudnie, aczkolwiek nie aż tak żeby nie mógł złożyć kobiecie krótkiej wizyty. Naprawdę chciał już zamknąć te akta i wysłać je do archiwum. Zająć się jakąś sprawą, która nadal ma znaczenie. Może tym gangiem, który podobno handluje też narkotykami. Tak, to coś bardziej dla niego.
Już dawno nie był w Tingaree, więc zajęło mu kilka minut zanim znalazł odpowiednie lokum. Zostawił swój samochód gdzieś na poboczu, bądź na podjeździe, gdzie akurat było miejsce. Nie pasował trochę do okolicy w swoim garniturze, ale hej, chociaż wyglądał profesjonalnie. Udał się do drzwi i stanowczo zapukał.
- Pani Calderwood? Nazywam się Lancelot Howell, jestem z prokuratury, czy możemy chwilę porozmawiać? - rzucił przez drzwi bądź bezpośrednio do Pani domu, jeśli postanowiła chociaż trochę uchylić mu drzwi.
Miał oczywiście swoją zalaminowaną odznakę, licencję, jak zwał, tak zwał, w gotowości by móc ją unieść na poziom jej wzroku bądź do wizjera.
Helene A. Calderwood