zaczyna się lato, a z latem wakacje
: 13 mar 2024, 23:10
Lepkość słońca wciskała się pod mankiety śnieżnobiałej koszuli, pachnącej jeszcze wetywerią i gorącem szafiru, którym prasował materiał nad ranem. Geordan uparł się mu w tym pomóc; wyliczyli czas, nastawili budziki, podzielili zakresem domowych obowiązków, ale Jude zbudziwszy się pół godziny przed świtem odczuł tak dojmujący niepokój, że niemal w biegu udał się do salonu i samodzielnie wyprasował służbowe ubrania. Nie poruszyli tego tematu — Jude skłamał, że nie mógł spać — ale obaj wiedzieli, dlaczego to zrobił.
I dlaczego te wszystkie sprzęty przypadkowo gubiły się w domowym rozgardiaszu: żelazko, nożyczki, sprzęty parowe, skrzynia narzędzi, cokolwiek mogącego przynieść większą klęskę.
Początkowo nie chciał nawet przyjąć tej nowej pracy. Była lepsza — w każdym wymiarze, ale przeszkadzały mu dłużące się dojazdy oraz większa ilość domowej nieobecności; ostatecznie, po długich godzinach rozmów, ustalili z Dannym, że powinien chociaż spróbować; dlatego tego ranka stawił się w siedzibie Agencji Federalnej ubrany w garniturowe spodnie i elegancką, jasna koszulę.
A wszystko przez Barringtona.
Miał być wdzięczny. Zadowolony z ciągłości ich współpracy, owocującej w wzajemny awans; mimo kotłującego się w nim gniewu, cieszył się z powodu zachowania partnerstwa i możliwości spędzania czasu właśnie z nim. Problem stanowiły jednak sprawy nierozwiązane; był pewien, że Finneas niektórych z nich był nieświadom. Chociaż od jakiegoś czasu Jude się wściekał. Obrażał. Unikał go. A potem samoistnie przez kilka dni nie rozmawiali wcale: Barrington rozpoczął już służbę, podczas gdy Westbrook żegnał się z małomiasteczkowym komisariatem. Aż w końcu stali obok siebie, judahowe dłonie ściskane były przez tabun obcych; nowy zespół, ktoś zaśmiał się spoglądając na Finneasa, więc Jude ścisnął jego dłoń za mocno, mężczyzna otrząsał ją kiedy odchodził. Potem zostali już sami; Barrington wprowadzał go w istotne procedury, Judah pozostawał uprzejmy i zainteresowany, ale dudniło w nim wzburzenie, przypominało o sobie w cyklicznych odstępach, więc kiedy nadeszła pora przerwy, Jude zmusił Finneasa do opuszczenia struktur zamkniętego budynku; wyszli na zewnątrz, byli z dala od wścibskich spojrzeń — Jude wyjął papierosa i palił go przez całą minutę, nim w końcu zdecydował się odezwać. — Fitzgerald to największa gnida stąpająca po tym świecie; pieprzony karaluch — wycedził, wbijając rozeźlony wzrok w mężczyznę. — Powiedz mi, Barrington, czy jesteś tak kurewsko naiwny, czy jesteś raczej po prostu żałosnym hipokrytą — uniósł nieco głos, chociaż starał się mówić półgłosem; nawet w obliczu furii liczyła się dla niego lojalność.
I dlaczego te wszystkie sprzęty przypadkowo gubiły się w domowym rozgardiaszu: żelazko, nożyczki, sprzęty parowe, skrzynia narzędzi, cokolwiek mogącego przynieść większą klęskę.
Początkowo nie chciał nawet przyjąć tej nowej pracy. Była lepsza — w każdym wymiarze, ale przeszkadzały mu dłużące się dojazdy oraz większa ilość domowej nieobecności; ostatecznie, po długich godzinach rozmów, ustalili z Dannym, że powinien chociaż spróbować; dlatego tego ranka stawił się w siedzibie Agencji Federalnej ubrany w garniturowe spodnie i elegancką, jasna koszulę.
A wszystko przez Barringtona.
Miał być wdzięczny. Zadowolony z ciągłości ich współpracy, owocującej w wzajemny awans; mimo kotłującego się w nim gniewu, cieszył się z powodu zachowania partnerstwa i możliwości spędzania czasu właśnie z nim. Problem stanowiły jednak sprawy nierozwiązane; był pewien, że Finneas niektórych z nich był nieświadom. Chociaż od jakiegoś czasu Jude się wściekał. Obrażał. Unikał go. A potem samoistnie przez kilka dni nie rozmawiali wcale: Barrington rozpoczął już służbę, podczas gdy Westbrook żegnał się z małomiasteczkowym komisariatem. Aż w końcu stali obok siebie, judahowe dłonie ściskane były przez tabun obcych; nowy zespół, ktoś zaśmiał się spoglądając na Finneasa, więc Jude ścisnął jego dłoń za mocno, mężczyzna otrząsał ją kiedy odchodził. Potem zostali już sami; Barrington wprowadzał go w istotne procedury, Judah pozostawał uprzejmy i zainteresowany, ale dudniło w nim wzburzenie, przypominało o sobie w cyklicznych odstępach, więc kiedy nadeszła pora przerwy, Jude zmusił Finneasa do opuszczenia struktur zamkniętego budynku; wyszli na zewnątrz, byli z dala od wścibskich spojrzeń — Jude wyjął papierosa i palił go przez całą minutę, nim w końcu zdecydował się odezwać. — Fitzgerald to największa gnida stąpająca po tym świecie; pieprzony karaluch — wycedził, wbijając rozeźlony wzrok w mężczyznę. — Powiedz mi, Barrington, czy jesteś tak kurewsko naiwny, czy jesteś raczej po prostu żałosnym hipokrytą — uniósł nieco głos, chociaż starał się mówić półgłosem; nawet w obliczu furii liczyła się dla niego lojalność.