zobaczyłem swoimi niewinnymi oczyma ,prosto z drogi, cały ten obłęd i niesłychany zamęt
Nie potrafiła się pogodzić. Teoretycznie każdy dzień był coraz prostszy, a gdy tylko potrzebowała kontaktu mogła zerknąć na swoją dłoń ozdobioną pierścionkiem od martwej kolumbijki, ale czasami wspomnienia atakowały zupełnie nieproszone wciskając się między myśli i przyśpieszając rytm serca. Spacerowała ulicami Lorne Bay przypominając sobie co rusz miejsca, które pokazywała Orchid. Szła śladem ich poprzednich randek. Nie sądziła, że da się tak boleśnie za kimś tęsknić.
Neon Moonlight Baru zamajaczył na horyzoncie, a w jej głowie zamalowało się wspomnienie ulubionego drinka swojej utraconej miłości. Wyrzuciła niedopałek do najbliższego śmietnika, obkręciła kilkukrotnie pierścionek na swoim palcu i przekroczyła próg baru, nie mając świadomości, że jej tęsknota znajdzie ukojenie, choć nie w ramionach tej, którą zwykła nazywać orchideą.
Weszła do baru poprawiając skórzaną kurtkę zawieszoną na ramionach i odgarniając zbłądzone kosmyki włosów, które uporczywie wchodziły jej w oczy. W odbiciu drzwi zauważyła jak wygląda. Już nie jak całkowity trup, ale daleko było temu do ładnego wyglądu. Nadal miała podkrążone oczy, choć już nie napuchnięte od płaczu, nadal była chuda, choć już nie a ż tak chuda, jej ciało zdobiły pojedyncze, jeszcze niezagojone siniaki po tym jak została pobita w ciemnej uliczce w innym mieście. Większość już zeszła, nos już miała naprostowany po tym jak Dick postanowił zafundować mu bliskie spotkanie ze zlewem. Jedynie wargi miała wciąż pocięte przez ciągłe gryzienie ich w stresie. Nie przypominała dawnej siebie. Amalia, którą znała z podróży po Ameryce Południowej czy Meksyku była jedynie smutnym wspomnieniem. Zabiła ją kokaina i tragizmy codzienności, które odebrały jej wszystko. Teraz... Teraz nawet nie była Evą. Nie wiedziała sama kim była i chyba najbliżej z tego wszystkiego było jej po prostu do Monroe- członkini rodziny, która była wybitna w upadlaniu się i niszczeniu swojego życia. Rodzina, która nie zasługiwała na nic dobrego, która skazana była na upadek i samozniszczenie.
Przekroczyła próg baru i szła powoli w kierunku lady barowej chcąc jedynie napić się tego jednego, konkretnego drinka. Jednak zanim dotarła to mignęła jej przed oczami kelnerka. Znajoma kelnerka. Brąz włosów, delikatne rysy twarzy, hiszpański akcent.
To nie mogła być ona.
Przed oczami Amalii mignęły wszystkie te dni spędzone w gęstwinie lasu z dala od ludzi, wieczory przy winie w jej mieszkaniu, spacery po miasteczku, rozmowy bez końca i początku, wyznania coraz śmielsze i bardziej bezpośrednie, uśmiechy od ucha do ucha. Pierwsze poważniejsze zauroczenie, jeszcze przed poznaniem Orchid Castellar. Ale to nie mogła być prawda. Tęsknota musiała jej płatać figle i mieszać w głowie. Dopiero co straciła Kolumbijkę, a miała na nowo spotkać Meksykankę? Co Naya robiłaby w takiej dziurze w Australii? Czemu akurat Lorne Bay?
Pytania namnażały się w jej głowie. Wciąż niepewna i skołowana zatrzymała kelnerkę w pół kroku, stawiając wszystko na jedną kartę, powiedziała:
-Desculpe, se llama Naya?- wymawiając te słowa położyła dłoń na ramieniu kelnerki, która stała do niej obrócona plecami. Jeśli to nie była ona to znaczyło, że umysł Amalii już do końca oszalał, ale jeśli jednak miała rację i dziewczyna stojąca przed nią była jej uwielbioną Meksykanką to... Co to właściwie miało dla niej znaczyć?
navy rutherford