lorne bay — lorne bay
17 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
Happy poczuł, jak każdy oddech stawał się coraz trudniejszy, jakby powietrze stawało się gęstsze, duszniejsze, jakby próbowało go udusić. Dla kogoś, kto od dłuższego czasu unikał kontaktu z innymi ludźmi, to spotkanie z rodziną Monroe było jak skok w otchłań, z której nie mógł znaleźć wyjścia.
Wielka ilość osób, rozmowy, śmiechy – to wszystko przytłaczało go, topiąc go w oceanie nieustających bodźców. Od dłuższego czasu próbował dawać Viper nieme sygnały, że potrzebuje chwili dla siebie, że musi się przewietrzyć, odetchnąć powietrzem wolnym od obcych zapachów, od obcych ludzi. Ale z każdym próbującym prześlizgnąć się przez zaciśnięte gardła słowem, czuł się coraz bardziej odosobniony, coraz bardziej zepchnięty na margines własnego życia.
Oczekiwania, które na niego spoczywały, wydawały się być niewykonalne. Jak mógłby udawać, że jest w porządku, kiedy cały świat wokół niego rozpadał się na kawałki? Jak mógłby zachować pozory normalności, kiedy wewnętrznie był tak zniszczony, tak wyczerpany, że nawet myślenie wydawało się mu niemożliwe?
Chociaż wiedział, że jest na granicy załamania nerwowego, nie chciał robić przed rodziną Viper sceny. Nie chciał, aby inni widzieli, jak bardzo się załamuje, jak bardzo traci kontrolę nad sobą.
Dłonie Happy'ego trzęsły się nieznacznie, gdy w końcu sięgnął po dłoń dziewczyny, próbując znaleźć chociaż odrobinę oparcia w tym chaotycznym świecie. Jej skóra była ciepła i delikatna, ale nawet to nie było w stanie złagodzić bólu, który rozsadzał jego wnętrze. Pochylił się do jej ucha, próbując zagłuszyć hałas własnych myśli, które krzyczały w nim niczym hordy demonów. Jego głos był ledwie słyszalny, ale w końcu zdołał wykrztusić słowa: Musimy wyjść.
Wyszli. Szybkim, niemalże desperackim krokiem, nie czekając na Viper, poszedł za najbliższy róg budynku i kucnął, opierając się o zimną elewację. Był roztrzęsiony. Drżał jak liść na wietrze, a każdy jego oddech wydawał się być jak strumień gorącego powietrza w jego uszy.
Happy siedział skulony za rogiem budynku, jego serce biło tak głośno, że wydawało się, że cały świat musi słyszeć jego paniczne uderzenia. Fobia społeczna, jak cień ciągnący się za nim, paraliżowała go niczym łańcuchy, które nie pozwalają na żadną ucieczkę. Bycie w otoczeniu ludzi było dla niego torturą, która rozrywała jego duszę na strzępy. Myśl o interakcji z innymi ludźmi wzbudzała w nim nieopisaną panikę, tak intensywną, że czuł, jakby się dusił. Bał się spojrzeń, bał się rozmów, bał się oceniania. Czuł się jak na wystawieniu na widok publiczny, gdzie każdy jego ruch, każde jego słowo było poddawane surowej ocenie. Chociaż nie zawsze tak było, były momenty, gdy nawet streamował z włączoną kamerką. Im jednak dłużej pozostawał w izolacji, tym lęki się nasilały, a nie dało się ukryć, o czym świadczyły wydarzenia z wczorajszego wieczora, nie był w najlepszej kondycji psychicznej.
- To za wiele… Możemy wrócić do mnie? – wydusił z siebie, nie odsłaniając twarzy.
we'll play love games
hepi
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
Tak, ona też miała dość: pajacowania Adama, przytłaczającej obecności Amalii, świadomości, że Sad gdzieś tam czai się za rogiem i patrzy im po oknach. Jedynym miłym aspektem tego całego rozpierdolu był Lucyfer, na którego przeniosła całą uwagę, kiedy jej rodzeństwo zluzowało wreszcie majty i przestało się tak przeokrutnie popisywać (czym była dogłębnie zażenowana). Być może to właśnie przez kota nie zwróciła wcześniej uwagi na nieme sygnały, które wysyłał jej Happy: była zbyt pochłonięta egzaminowaniem tego nieoczekiwanego gościa, który nagle wyzwolił w niej podejrzane uczucie: coś jakby radość, ale dziwnie przytłumioną. Nie miała pojęcia o opiece nad kotami i odczuła przypływ gwałtownej determinacji, żeby jak najszybciej to zmienić. Prawdę mówiąc, gdyby nie obecność Happy’ego, już dałaby nura w internet, żeby sprawdzić jak najwięcej rzeczy, a najlepiej jeszcze przesłać Samuelowi link do jakiegoś behawiorystycznego podręcznika, skoro brat ostatnio zgadzał się na absolutnie wszystko.
I żeby nie było - to nie tak, że się nim nie przejmowała i chciała żerować na jego depresji po stracie chłopaka, ale jej poziom empatii był mniej więcej na takiej wysokości, że w ramach okazania troski hamowała wszystkie teksty o płakaniu za bolcami, jakie ślina niosła jej na język. Ona z nieznośnym milczeniem Brighta radziła sobie o niebo lepiej - czym były ledwie dwie próby samobójcze w porównaniu z tym obrazem nędzy i rozpaczy, który Samuel fundował im od tygodni? Miałaby do tego nieco więcej cierpliwości, gdyby nie fakt, że nieustannie czuła od brata alkohol, a to zbyt mocno kojarzyło jej się z rodzinnym domem. Nie podejrzewałaby go niby o dopuszczenie się jakichkolwiek rękoczynów, ale nie dało się ukryć, że zachowywała względem Sama jeszcze większy dystans niż wcześniej, upewniając się, że kiedy z nim rozmawia, nie znajduje się w jego bezpośrednim zasięgu. To było strasznie żenujące, więc nie miała zamiaru o podobnie żałosnych odczuciach nikomu wspominać, ale tak - miała nadzieję, że bratu szybko przejdzie ta żałoba.
Aż w końcu poczuła jak dłoń Happy’ego po raz kolejny wciska się w jej rękę, akurat kiedy drugą miała zajętą drapaniem kota pod pyszczkiem. Słysząc jego słowa, zmarszczyła brwi i zaraz przeniosła na niego spojrzenie. Fakt, nie wyglądał najlepiej. Odstawiła więc Lucyfera na podłogę, a kiedy wychodzili, upewniła się, że kot został na swoim miejscu i nie poszedł za nimi. Nie miała zamiaru robić z niego kota-eksploratora świata-zderzaka do samochodów-niszczyciela naturalnej fauny i flory; nie była przecież aż tak pierdolnięta. Ledwie jednak zamknęła drzwi, a Bright już wybił do przodu, nawet się na nią nie oglądając. Aha. Co on - myślał, że będzie za nim biegać? Specjalnie, z czystej złośliwości, ruszyła w jego stronę niezwykle leniwym tempem, nawet na chwilę przystając. Niech sobie ten typ nie myśli nagle, że będzie miał nad nią taką kontrolę!
W końcu jednak znalazła się na powrót w jego zasięgu i ukucnęła pod ścianą, po jego lewicy. Milczała, choć widziała, że chłopak jest roztrzęsiony; nie miała jednak zamiaru wisieć mu nad głową i zmuszać, żeby natychmiast mówił jej, co jest grane (nawet jeśli miała na to straszną ochotę). W końcu Bright odezwał się sam, ale na dźwięk jego słów, Monroe zgromiła go spojrzeniem.
- Chyba zwariowałeś - odparła, nie przebierając w słowach. - Separowałeś się ode mnie w tej norze tygodniami i nie możesz chociaż raz pokazać, że jakkolwiek ci zależy, zacisnąć zębów i zrobić czegoś dla mnie? Wiem, że nienawidzisz ludzi - ja też ich nienawidzę. Ale tak się nie da żyć. Musisz coś z tym zrobić - wyrzuciła z siebie, starając się brzmieć na mniej rozemocjonowaną niż w rzeczywistości była. Wciąż nie zaczęli chodźby rozmawiać o tym, co wcześniej poszło między nimi nie tak i najwyraźniej cholernie jej to ciążyło.

Happy Bright
ODPOWIEDZ