: 06 mar 2024, 19:20
Uśmiechnęła się jednym z tych raczej niewesołych uśmiechów. - Wcale nie tak dużo - zapewniła go, zupełnie jakby próbowała się teraz usprawiedliwiać. Nie wiedziała, kiedy znaleźli się w świecie, w którym posiadanie zasad moralnych było czymś złym, ale właśnie tak to odebrała i czuła, że musi się trochę wytłumaczyć. Także przed samą sobą, bo - i nie będzie z tego dumna w poniedziałek - Tove chyba też wolałaby w tym momencie po prostu tych zasad nie mieć. Nie przejmować się jego rodziną ani swoją (bo to się trochę przecież łączyło, jakby skrzywdzenie tej jego bezimiennej córki, wojującej dwunastoletniej wegetarianki, wiązało się ze skrzywdzeniem małej Tove - tej naprawdę małej, bo teraz uważała się przecież za absolutnie dorosłą) i w ogóle za dużo nie myśleć, a zamiast tego po prostu go teraz pocałować i zabrać Juliana do swojego pokoju w akademiku.
- To te martwe gwiazdy, sam się podstawiłeś - podpowiedziała mu i uśmiechnęła się lekko, gdy okazało się, że coś mu, kurwa, robi. Skoro w tym duecie to jej przypadła rola tej porządniejszej, to przecież nie Tove postanowiła wspólnie gapić się w niebo. Ona postanowiła jedynie wciąż próbować chować się za żartami, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. A potem dziwić się, że widocznie nie pomaga - tak samo jak nie pomagała świadomość tego, że ona miała dopiero dwadzieścia kilka lat, a Julian miał dziecko i żonę. I, tak po prostu, że to był okropnie zły pomysł.
Zagryzła wargi, dalej próbując ignorować to, że mrowienie rozchodziło się już po całym jej ciele, tak bardzo chciała, żeby Julian jej dotknął. Gdyby usłyszała coś podobnego za kilka lat - to, że nikt nie musi wiedzieć - pewnie uznałaby, że nie może się na to zgodzić za żadne skarby. Ale teraz Tove nie miała nawet dwudziestu dwóch lat, dlatego wpatrywała się w niego intensywnie, wciąż z lekkim wahaniem wypisanym na twarzy. - A jeśli twoja żona się dowie? - spytała i sama szybko sobie przypomniała, że przecież, z tego co Julian mówił, jego żona i tak już wiedziała. Wzięła głęboki oddech: - Musisz mi to obiecać, okej? Że… że nie rozbiję ci małżeństwa - ani nie zniszczy domu Connie. A jeśli miałaby kogoś tym skrzywdzić, to - zgodnie z ich układem - widocznie jedynie samą siebie.
Istniał jeszcze jeden problem. - Nie mam w pokoju prezerwatyw - powiedziała, dając mu tym samym znać, że decyzja najwyraźniej już została podjęta.
Julian Ramsey
- To te martwe gwiazdy, sam się podstawiłeś - podpowiedziała mu i uśmiechnęła się lekko, gdy okazało się, że coś mu, kurwa, robi. Skoro w tym duecie to jej przypadła rola tej porządniejszej, to przecież nie Tove postanowiła wspólnie gapić się w niebo. Ona postanowiła jedynie wciąż próbować chować się za żartami, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. A potem dziwić się, że widocznie nie pomaga - tak samo jak nie pomagała świadomość tego, że ona miała dopiero dwadzieścia kilka lat, a Julian miał dziecko i żonę. I, tak po prostu, że to był okropnie zły pomysł.
Zagryzła wargi, dalej próbując ignorować to, że mrowienie rozchodziło się już po całym jej ciele, tak bardzo chciała, żeby Julian jej dotknął. Gdyby usłyszała coś podobnego za kilka lat - to, że nikt nie musi wiedzieć - pewnie uznałaby, że nie może się na to zgodzić za żadne skarby. Ale teraz Tove nie miała nawet dwudziestu dwóch lat, dlatego wpatrywała się w niego intensywnie, wciąż z lekkim wahaniem wypisanym na twarzy. - A jeśli twoja żona się dowie? - spytała i sama szybko sobie przypomniała, że przecież, z tego co Julian mówił, jego żona i tak już wiedziała. Wzięła głęboki oddech: - Musisz mi to obiecać, okej? Że… że nie rozbiję ci małżeństwa - ani nie zniszczy domu Connie. A jeśli miałaby kogoś tym skrzywdzić, to - zgodnie z ich układem - widocznie jedynie samą siebie.
Istniał jeszcze jeden problem. - Nie mam w pokoju prezerwatyw - powiedziała, dając mu tym samym znać, że decyzja najwyraźniej już została podjęta.
Julian Ramsey