M ó w i e n i e nie było jego mocną stroną — zdecydowanie lepiej odnajdował się w czynach, co zresztą wielokrotnie udowadniał w obecności blondynki. Natomiast ona — bezpardonowo — zadawała mu słowne uderzenia. Odnosił wrażenie, że próbowała go sprowokować. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy znęcała się nad nim, pobudzając do wejścia w niewygodną dyskusję. Równocześnie, nie byłby to pierwszy raz, kiedy próbował się z tego wywinąć.
—
Chcę, żebyś wsiadła do samochodu — podkreślił, dostosowując się do otrzymanej przed momentem r a d y.
Z łatwością domyślał się kierunku, w jakim podążały wizje przyglądających się im ludzi. Gotów był postawić ostatnie pieniądze, że dostrzegali w nim s i w i e j ą c e g o, gniewnego ojca pyskatej dziewczyny. Może nawet uznali go za nietrzeźwego, mimo że w ręku trzymał kubek kawy, nie puszkę piwa. On bowiem był niestworzoną historią, był anomalią, która w życiu Susan w ogóle nie powinna się pojawić. Przypadkowi przechodnie zdawali się rozumieć to lepiej od nich.
Utrzymywał, że nie lubi sporów, jednak w ostatnim czasie wdawał się w nie bardzo często. Latami tłumiona agresja przebudzała się w nim coraz częściej i nawet teraz, wiedząc, że najrozsądniej byłoby o d p u ś c i ć, miał nadzieję, że mężczyzna, który go zaczepił, da mu powód do skorzystania z zaciśniętych pięści.
Czujnie obserwował samozwańczego wybawcę, czekając na jego ruch. Dopiero poczuwszy zaciskające się na ramieniu palce dziewczyny, przeniósł wzrok na jej dłoń, a później na twarz ściągniętą urazą, przez którą przebijała chęć uspokojenia sytuacji.
—
Posłuchaj dziewczyny. Dała ci dobrą radę, nie wtrącaj się — potwierdził, tonując wzburzenie.
Susan wcale nie przyciągała problemów, on to robił. Nic w tym dziwnego! Urocza, młoda dziewczyna w pobliżu czterdziestoletniego degenerata mającego na koncie dwuletnią wizytę w więzieniu oraz poważne problemy z nadużywaniem alkoholu musiała wzbudzać w ludziach zaniepokojenie. W innym przypadku uznałby to za szlachetne — wykazywanie się lokalnym patriotyzmem było postawą godną naśladowania.
—
Wejdź do środka — ponowił p r o ś b ę, dołączając do niej długie spojrzenie. Gdy wreszcie Susan pociągnęła za klamkę i znalazła się na fotelu pasażera, Bradley zamknął za nią drzwi. Okrążył maskę samochodu i na moment zatrzymał się przy mężczyźnie. Jako że był od niego wyższy, nachylił się nad nim i powiedział do niego kilka słów, których nie przytoczyłby przy blondynce. Wtedy zajął miejsce za kierownicą. Wbił oczy w przednią szybę i oparł kark na zagłówku. Potrzebował kilku wdechów, czasu, by rozluźnić pięści.
—
Gdzie teraz mieszkasz? — zapytał, nie mając pojęcia, dokąd powinien ją zawieźć.