- No dobrze, może niekoniecznie predyspozycje miałem na myśli, ale sam fakt, że statystycznie jakieś piętnaście procent seryjnych morderców to kobiety, a to znaczna mniejszość - akurat to pamiętał, bo czytał o tym jakiś czas temu, a prawda była taka, że interesował się tematem nieco szerzej, nie tylko patrząc na to kto popełniał jakie morderstwa, ale też przez bardziej ogólny pryzmat. - Zawsze mnie też ciekawiło to, że wśród kobiet są to zwykle trucicielki, natomiast mężczyźni wolą namęczyć się bardziej... fizycznie. Ale jest to dla mnie logiczne, wiem z czego to wynika, po prostu... no, fascynuje mnie to, że to zwykle kobiety posuwają się do otrucia, jeśli już do takowego dochodzi. Może więc sprawa Tylenolu z Chicago to też sprawka kobiety...? - podczas mówienia naszła go taka oto myśl, więc postanowił się nią podzielić, bo w sumie jak już wpadał w słowotok, to nic go nie zatrzymywało, a dygresja wręcz goniła dygresję. - Ostatecznie sprawcy nigdy nie złapali z tego co mi wiadomo... Hm.
No dobra, trochę się rozgadał, ale tak to już jest wpuścić Arthura w rozmowie na rejony, które naprawdę go interesowały. Napił się trochę, żeby przepłukać gardło, bo im dłużej gadał, tym bardziej mu w nim zasychało, więc i tym bardziej chciało mu się pić. A im więcej pił, tym bardziej rozwiązywał mu się język i tym więcej gadał... ech, krąg życia, doprawdy.
- No tak, piszę. Od jakiegoś czasu grzebałem przy sprawie jednego seryjnego mordercy dziewczynek z Canberry, dość świeża sprawa... Główna postać z mojej książki jest inspirowana mordercą, choć jest na tyle tajemnicza, że nikt o niej nic nie wie i właściwie jest bardziej, czy ja wiem...? Narratorem wydarzeń? Ze swojej perspektywy oczywiście. - odchrząknął krótko i znów się napił. - Potem zawiesiłem na jakiś czas pisanie, bo trochę rzeczy się działo w moim życiu prywatnym, ale zamierzam do tego niedługo wrócić. Nie wiem na jakim etapie jest teraz ta sprawa, nie sprawdzałem ostatnio, ale wtedy wydawała mi się intrygująca i niejednoznaczna, więc postanowiłem o niej napisać. No, w pewnym sensie, bo nie jest to biografia ani dokument.
Powiódł spojrzeniem po blacie stolika, na którym Valentine aktualnie bawił się kropelką wody. Uśmiechnął się kącikiem ust i odchylił się nieco na oparcie krzesła, wspierając się mocniej łokciem o blat. Temat rodziców nie był dla niego przyjemnym, więc powrót do niego sprawił, że uśmiech z jego twarzy zniknął, a wzrok Arthura stał się nieco bardziej nieobecny.
- Nie wiem, być może po prostu wydają pieniądze na drinki i wypoczynek, może jeżdżą po świecie... ale szczerze mówiąc uznałem już jakiś czas temu, że skoro oni nie chcą nawiązywać ze mną kontaktu, to i ja tego kontaktu nie będę szukał. Nadal jestem ich synem, ale też mam swoje życie i nie zamierzam się im naprzykrzać.
Valentine Sandoval